tag:blogger.com,1999:blog-5822989875973319522024-03-12T20:05:14.301-07:00Fight!Suzanfuck the beatles. seriouslyfight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.comBlogger353125tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-45222388671101492742017-12-23T14:43:00.000-08:002017-12-23T05:44:39.974-08:002017: 10–1<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://czaskultury.pl/czytanki/gotowi-na-wiecej-2017-w-plytach/"><span id="goog_1296771963"></span><br /><img alt="http://czaskultury.pl/czytanki/gotowi-na-wiecej-2017-w-plytach/" border="0" data-original-height="500" data-original-width="750" src="https://2.bp.blogspot.com/-FH7evKM1gdg/Wj5czzD-5HI/AAAAAAAADxg/scMx_XMX8fUButP_NXlkxbxwKBhtlRZSACLcBGAs/s1600/kolaz2.jpg" title="2017 w płytach" /><span id="goog_1296771964"></span></a> </div>
<br />fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-37303660999619383922017-11-24T18:00:00.000-08:002017-11-24T09:22:56.386-08:00Columbus Duo – À temps<div class="" style="clear: both; text-align: left;">
<a href="http://czaskultury.pl/czytanki/rozpad-skalary-neonki/" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;" target="_blank"><img alt="Columbus Duo - À temps - Czas Kultury" border="0" data-original-height="517" data-original-width="580" height="356" src="https://3.bp.blogspot.com/-R_pTFvzh4j0/WhhUMILhjJI/AAAAAAAADqg/PCvRPkmdru4k1i4ZZafjcmTdHuQj4ZSbQCLcBGAs/s400/cd-at.jpg" width="400" /></a><b> Columbus Duo</b><br />
<i><b><i><b>À temps</b></i></b></i><br />
2017, Dead Sailor Muzic </div>
<span id="goog_1806615926"></span><a href="https://www.blogger.com/"></a><span id="goog_1806615927"></span><br />
<span id="goog_1806615926"></span><a href="https://www.blogger.com/"></a><span id="goog_1806615927"></span><br />
<span id="goog_1806615926"><iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=1142273417/size=large/bgcol=ffffff/linkcol=0687f5/tracklist=false/artwork=small/transparent=true/" style="border: 0; height: 120px; width: 50%;"><a href="http://columbusduo.bandcamp.com/album/temps">À temps by columbus duo</a></iframe></span><br />fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-61003863034674731812017-04-17T13:31:00.000-07:002017-04-17T04:31:43.952-07:00Michał Jacaszek – Kwiaty<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-M6O8Dr1nU1w/WOrz_bJOorI/AAAAAAAAC4Q/Nm8qZPRK-TMVrZdW6qeMLRtXTBFAuIytQCLcB/s1600/mj-k.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://4.bp.blogspot.com/-M6O8Dr1nU1w/WOrz_bJOorI/AAAAAAAAC4Q/Nm8qZPRK-TMVrZdW6qeMLRtXTBFAuIytQCLcB/s1600/mj-k.jpg" /></a></div>
<b>Michał Jacaszek</b><br />
<b><i>Kwiaty</i></b><br />
2017, Ghostly International / Requiem<br />
<br />
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; font-weight: normal; line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "times new roman" , serif;"><span style="font-size: small;"><iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=3909271472/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 60%;"><a
href="http://jacaszek.bandcamp.com/album/kwiaty">KWIATY
by Jacaszek</a></iframe></span></span></div>
<br />
<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Przed bierzmowaniem dostaliśmy odbitą na ksero książeczkę ze stoma zagadnieniami do wykucia. Gdzieś pod koniec było słowo po angielsku. „<i>Petting</i>”. Gdy prawda wyszła na jaw, łyso było tym, co twierdzili, że chodzi o zwierzęta, ale nikt nie szydził. Byliśmy współodpowiedzialni za używanie jakichś grubych słów, podczas gdy mogliśmy mówić jak Bieńczyki, ale część winy ponosił Kościół. Nikt w parafii nie porwał się na przekład. Zarówno sam wyraz, jak i desygnowana przezeń czynność, funkcjonowały na prawach zapożyczenia – chłodny pokłon dla Zachodniej zgnilizny. Coca-cola wypierała oranżadę, guma do życia – landrynki. Lechickie macanie, pocieranie – wszelkie Pilchizmy – też musiały oddać trochę kołdry. W gruncie rzeczy Kościół musiał być wdzięczny za to słówko. Wcześniej pod koniec książeczek do bierzmowania były wulgaryzmy, a teraz – jak u Młodziaków. Crème brûlée. Panna cotta. Calypso. To już nazwy deserów są bardziej obsceniczne.<br />
<br />
Przy okazji nowej płyty mistrza wraca do mnie słówko z dawnych lat i jego desygnat. Niby można szlifować technikę, wygłupiać się (<i>petting </i>na drzewie, na bezrybiu <i>etc</i>.), „robić różnicę” niuansami – porywać się na Rimbaudy, Messiaeny – ale w sumie rzecz rozbija się o sprawdzone chwyty i brak konsekwencji. Żeby orgia znów mogła cieszyć, warto od czasu do czasu wycofać się w coś <i>vanilla</i>, westchnąć nad czasem niewinności. Libertyni de Sade’a regularnie urządzali sobie detoks, sięgając właśnie po robótki ręczne. Dlatego też już przy <i>Trenach </i>chodziło mi po głowie takie hasło: „Jacaszek – zanim zaczniesz na dobre”. Z tym że „zanim” rozciąga się w tym wypadku na długie, długie lata. Jacaszek z rzadkim uporem uczy swoich słuchaczy cipienia się, stronienia od eksperymentu. Jego twórczość można uznać za okazję do urlopu od muzyki, która wymaga wyrobienia i gotowości do przewartościowań. Będzie to urlop z tych deszczowych, w kubotach nad tysiączkiem. Dziękuję pan Jacaszek.<br />
<br />
<i>Kwiaty </i>to ambientowe Me And That Man – seria dwóch-trzech patentów, na których punkcie szaleje ten specjalny typ słuchacza. Wieczny początkujący, który unika rozwoju jak ognia, lezie na juwenalia, lezie na Kult, nalewa sobie dwa łyki burbona do ambientu przed 23 („Shpongle, kapka kukurydzy i odlatuję, stary”). Ziomek dobrze wie, że tuż obok, pod spodem, rozciąga się terytorium prawdziwej perwy i przyjemność sprawia mu jego omijanie. „A ja nie, właśnie że włączę sobie pana Michała, i co mi zrobicie”. Jest w tym jakaś pryszczata siła, której wykwity prowokuje dzielone z motłochem upodobanie Jacaszka do spłycania wielkości. Pod pretekstem <i>pettingu</i> – bo jego twórczość to smutny, bo smutny, ale Kydryński – Jacaszek upokarza zwykle dzieła większych od siebie. Przeglądając jego<a href="http://jacaszek.com/projects/" target="_blank"> stronę internetową</a>, można poczuć się jak w gawrze seryjnego zabójcy. Przewijamy w dół i pod okiem zawziętego rudzielca w kaszkiecie czytamy nazwiska, zgromadzone jak trofea.<br />
<br />
Blake, Novalis, Hopkins, Lem, Kochanowski, a teraz jeszcze – najmniej znany polskiemu analfabecie – Robert Herrick. Co skłoniło Jacaszka do pochylenia się nad pracami „największego – wedle Swinburne’a – song writera XVII-wiecznej Anglii”? Jakie emocje kazały Artyście sprząc skromne liryki miłosne i epigramaty z melanżem bezalkoholowego Dead Can Dance, Caretakera <i>light </i>i Bvdub <i>sans </i>gluten? Odpowiedź jest względnie prosta. Chodzi oczywiście o Szacunek, Zbożny Przypadek, Melancholię i inne wielkie słowa, od których Jacaszek nigdy nie stronił i tanio odsprzedawał je ludowi. Na stronie <a href="http://www.ghostly.com/releases/kwiaty" target="_blank">Ghostly International</a> – zagranicznego wydawcy <i>Kwiatów </i>– czytamy, że zdaniem Jacaszka Herrick pisał o „śmierci, bólu, tęsknocie i samotności”, ale „w jakiś sposób emanowały z tych utworów nadzieja, ukojenie, spokój”. Nie mogło być inaczej; zaraz potem czytamy o mistrzu, który zasiedział się w bibliotece i przeglądając rozsypujące się foliały zostaje nagrodzony za swój słuszny trud inspirującym drobiażdżkiem. To list z przeszłości. Natchniony musi nań odpowiedzieć. To musi być istny szał dla kogoś, kto idąc do biblioteki, wychodzi ze strefy komfortu.<br />
<br />
Poezja Herricka rzeczywiście jest poezją drobną. Nie ma tu epopei. Czytany dziś, z pozycji bloga, na którym pisuje się o „muzyce popularnej”, Anglik jawi się jako dostarczyciel nieprzeliczonej ilości „<i>gems</i>” – ulotnych, inspirujących perełek. Kłopot w tym, że autorski wybór Jacaszka jest dla Herricka krzywdzący, wydobywa bowiem pastorski aspekt jego twórczości, niemal w zupełności pomijając wątek figlarnego erotyzmu, baśniowości, a czasem też hedonizmu, pobłażania sobie i innym („Gruba czy chuda, / Wysmukła czy niska, / Bądź moja”). „Najlepsza pora to początek, / Gorące, młode lata” – tłumaczy Herricka Barańczak. Sam poeta otworzył swój najbardziej reprezentatywny zbiór – <i>Hesperydy </i>z 1648 roku – dwuwierszem: „<i>I sing of brooks, of blossoms, birds, and bowers,</i> / <i>Of April, May, of June, and July flowers</i>”. Bywa że kwiaty są u Herricka symbolem <i>vanitas</i>, ale częściej łączą się z kobiecością, a jeszcze częściej – z tęsknotą, jaką mężczyzna – zwłaszcza duchowny – może odczuwać wobec zaludnianej przez nie połówki świata.<br />
<br />
Wystarczy przejrzeć wiersze adresowane do Julii albo tylko znakomity <a href="https://interestingliterature.com/2017/02/09/a-short-analysis-of-robert-herricks-delight-in-disorder/" target="_blank"><i>Delight in Disorder</i></a> o nieładzie, jaki panuje w damskiej garderobie. Te wiersze nie mogłyby znaleźć się w wyborze Jacaszka, którego ulubionymi tematami – a może powinno się powiedzieć materiałami bądź fakturami – są zbutwiałe drewno zawilgłych kościelnych ławek i wszystko to, co w wyczerpującym <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Eb3B6nkuQ14" target="_blank">ujęciu Masłowskiej</a> składa się na zapach Boga: pleśń, naftalina, trochę kamieni, ale też chryzantemy, perfumy „Być może”, płaszcz powstańca, dentosept. Herrick nie mieści się w tej smutnej muzyce. Smutnej to nie znaczy minorowej, lecz pełnej światopoglądowych ograniczeń i dewocji. Kiedy tak odświeżam sobie dyskografię mistrza, dociera do mnie, że Jacaszek należy do licznej obecnie grupy ludzi rozdartych między jasnym wyrażeniem homoseksualnej orientacji a pragnieniem utrzymania się w granicach konserwatywnie rozumianej męskości, pełnej rezerwy (czasem jawnej niechęci) w stosunku do rzeczywistości, która szczęśliwie uległa bezpowrotnej relatywizacji. (Zostawię tę sugestię bez rozwinięcia, choć można by ją owocnie pogłębić na bazie <i>Fascism in Ambient Music</i> Evelyn Malinowski.)<br />
<br />
Gdy Jacaszek <a href="http://requiem-records.com/pl/albumy/221" target="_blank">stwierdza, że</a> jest „zadowolony z brzmienia <i>Kwiatów</i>, szczególnie z powodu unikalnego wokalu i jakości warstwy tekstowej”, to wyraża radość wspomnianego wyżej mordercy. „Świetnie udało mi się go rozczłonkować. Bez problemu zmieścił się w paru siatkach z Biedry”. Przede wszystkim warstwa tekstowa na tym albumie nie istnieje. Można tuszować to integrując z płytą Homera czy wiersz młodej poetki, ale Hania Malarowska, Natalia Grzebała i Joanna Sobowiec-Jamioł śpiewają tak, że słów nie da się, poza nielicznymi wyjątkami, rozróżnić. Równie dobrze można by napisać na płycie, że powstała na motywach współczesnej poezji algierskiej (wszystko jedno jest nawet <a href="http://www.soundrive.pl/article/409/kwiaty-jacaszka-coraz-blizej" target="_blank">organizatorom festiwalu Soundrive</a>; dla nich Herrick jest poetą XIX-wiecznym). Herrick mści się tu zza grobu. Jego poezja – często operująca monometrami, czyli wersami złożonymi z jednego wyrazu – zmusza tego, kto zechce ją zaśpiewać do wyciągania pojedynczych sylab, ignorowania przerzutni i tak dalej, a tym samym narzuca najbardziej ograną manierę „uduchowionego” wokalizowania. Odmiana spirytualizmu typowa dla wszelkich „Męskich grań”.<br />
<br />
Mamy w Polsce sporą grupę autorów muzyki elektronicznej, którzy pomimo długiego stażu nie byli w stanie odnaleźć naprawdę własnego idiomu. Wszyscy oni próbują temu przeczyć na okładkach, w dołączanych do płyt tekstach <i>etc</i>., ale to mnożenie kontrargumentów potwierdza tylko, że kłócą się z pustką, próbując ją zagadać. Bartosz Dziadosz (Pleq), Grzegorz Bojanek, Piotr Cisak – by wymienić tylko paru – wszyscy oni chętnie pozwalają się fotografować, gdy w skupieniu ślęczą nad sprzętem. Wszyscy wydawali też swoje nagrania zagranicą. Brawo. Ale mimo upływu czasu pozostają twórcami zahamowanymi, jak gdyby w zakresie ich możliwości leżało wszystko poza naprawdę własnym dziełem. Podłączającemu się pod innych artystów Jacaszkowi udało się zakamuflować najlepiej. We wspomnianej grupie artystów tylko on waży się myśleć o recenzentach i uprzedzać ich zastrzeżenia. Z pomocą konkretu Historii i atmosfery posiadówy w gronie ministrantów pan Michał czaruje kuca (byłego fana Lao Che, obecnie Mgły, jeśli dobrze poszło), liryzmem przemawia do humanu, ale jest to wszechstronność pustki, zapierającej drzwi i okna, by nie dopuścić głosu zwątpienia. „Nie mam nic charakterystycznego, nie mam – i nie będę mieć – autorskiej sygnatury, będę tak lepić do końca swoich dni deszczowych, w kubotach nad tysiączkiem”.</div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-31865904461320750362017-04-04T19:15:00.000-07:002017-04-04T10:15:42.949-07:00Mount Eerie – A Crow Looked at Me<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<b><a href="https://4.bp.blogspot.com/-xkIhUDWvzVc/WNuNXEb0veI/AAAAAAAAC3s/BKT5dQ0apeYgheN-rwGWnS5DHP0b5BVuQCLcB/s1600/me-aclam.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://4.bp.blogspot.com/-xkIhUDWvzVc/WNuNXEb0veI/AAAAAAAAC3s/BKT5dQ0apeYgheN-rwGWnS5DHP0b5BVuQCLcB/s1600/me-aclam.jpg" /></a></b></div>
<b>Mount Eerie</b><br />
<b><i>A Crow Looked at Me</i></b><br />
2017, P.W. Elverum & Sun<br />
<br />
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "times new roman" , serif;"><iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=2790433791/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 60%;"><a
href="http://pwelverumandsun.bandcamp.com/album/a-crow-looked-at-me">A
Crow Looked At Me by Mount Eerie</a></iframe></span><br />
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "times new roman" , serif;"></span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "times new roman" , serif;"><b><br /></b></span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "times new roman" , serif;"><b></b></span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "times new roman" , serif;"><b></b></span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "times new roman" , serif;"><b><br /></b></span><span style="font-family: "times new roman" , serif;"><b><b> </b></b></span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "times new roman" , serif;"><b><b>I.</b></b> </span>Doświadczony starciami o tożsamość, redefinicjami prawdy (ileż beefów
stoczyno o bycie <i>true</i>!), oscylujący między ludyczną
cielesnością (suki, miecze) a kultem duchów (fantomy Tupaków i
Magików), oflankowany mainstreamowym popem z odnogami w postaci
trapu czy r<span lang="pl-PL">’n’b</span> – hip hop zagarnął
w końcu dla siebie klejnot koronny białych ludzi z gitarami. Tak
zwany „autentyzm” zmienił właściciela, a w związku z tym sam
przeszedł metamorfozę. Krzepnące mniejszości zaczęły naturalnie
grawitować w jego stronę jako znaczącego skupiska narracyjnego
kapitału, by wyzyskać go do kreślenia socjopejzaży z bohaterami ulokowanymi w punkcie przecięcia jednostkowych, lokalnych i globalnych interesów. Lamar, Staples, Ocean, West jeden po drugim publikowali albumy,
na których tle autobiograficzne spektakle Cave<span lang="pl-PL">’a,
Kozeleka, Stevensa, Cohena musiały wydać </span><span lang="pl-PL"><span lang="pl-PL">się </span>konserwatywne, to
znaczy wyabstrahowane z
biowładzy, hegemonii rynku i innych problematów rozstrzygających o
statusie indywiduum w ponowoczesności. O ile bardowie
okopywali się na pozycji etosu, o tyle hip hop – niejako
naturalnie – rozpoznał, że Bauman, Debord, Sloterdijk nie pisali
o niczym innym jak o <i>flow</i>, o płynności.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Luźno zarysowuję taki,
a nie inny kontekst, bo Elveruma nagrywającego <i>A Crow Looked at Me</i>
trudno zaliczyć do automatycznie nasuwającej się grupy białych
songwriterów. Problemy ze słuchaniem nowego Mount Eerie, są w wielu miejscach styczne z wyzwaniem, jakie rzucają filary nowego hip hopu. O <i>Crow</i>
proponuję zatem myśleć w rozkroku: biorąc pod uwagę poetykę nagrań
tak rozbuchanych, że do ich ogarnięcia potrzebny jest <i>think tank</i> i
jednocześnie mając z tyłu głowy czasy, gdy tworzone skromnymi środkami
<i>concept albumy</i> były w stanie inicjować subkultury. Zajęciu tak niewygodnej – trącącej
anachronizmem – pozycji stoją dziś na przeszkodzie czynniki zachęcające do odświeżenia kategorii <i>zeitgeistu</i>, którą tak
chętnie posługiwaliśmy się jeszcze parę lat temu, adaptując z
mniejszą lub większą świadomością Derridiańską koncepcję
widmontologii do opisywania tak zwanej „muzyki popularnej”.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Bądźmy jednak przez chwilę nie na bieżąco – bez zdecydowanego poglądu, rozchwiani. Warto zaryzykować, by na miarę sił, jakimi dysponuje niszowy
blog, opóźnić wyparowanie żałobnej płyty Elveruma z dyskursu.
Sądząc po dotychczasowych komentarzach – o nich za chwilę – to
rozpłynięcie w powietrzu jest pewne albo już się dokonało. <i>Crow </i>nie będą zajmować się redakcyjne kolektywy, jak w wypadku
płyt <a href="http://www.screenagers.pl/index.php?service=albums&action=show&id=2743" target="_blank">Westa</a> bądź <a href="http://www.porcys.com/review/drake-more-life/" target="_blank">Drake<span lang="pl-PL">’</span>a</a>. Przejdzie bez
echa, zapisując się w (relatywnie) masowej pamięci tylko pod
postacią rzewnych sloganów, z których pomocą zapowiadano premierę
tej płyty </div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<b>II.</b> <i>A Crow Looked at Me</i>
– podobnie jak choćby <i>Life of Pablo</i> – jest albumem, który
doprowadza do sklejenia życia i sztuki. Banał, który wymaga
pogłębienia. Proszę bardzo. Chodzi nie tyle o zatarcie granicy, co
implikowałoby nieprzekraczalne sąsiedztwo dwóch antagonistycznych
terytoriów, ile raczej o wykazanie, że wcześniej, zanim doszło do
powstania dzieła, między życiem a sztuką rozciągała się jakaś
szara strefa i oto – w procesie twórczym – przestała istnieć.
Po tym jak egzystencja i dzieło wparły się w siebie, wymieniły
soki, zniknęło miejsce, z którego autor przemawiał, publikując
swoje poprzednie utwory. Wokół tego braku będziemy się w tym tekście poruszać i obchodzić go jak rzeczywiście istniejące miejsce (na ciele albo w przestrzeni), bo za sprawą swoich ostatnich dokonań zarówno
West, jak i Elverum kasują własne dorobki. W ich
wypadku to, co nazwalibyśmy
pozycją „osobną” w dyskografii, okazało się od niej silniejsze. Pojedyncza płyta spycha w niepamięć
wszystkie poprzednie, jak gdyby była debiutem. </div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
My, odbiorcy, żerujemy
na tej właśnie przestrzeni, która implodowała. Nie mamy pojęcia
o życiu autora, ani o jego zamiarach twórczych – widzimy tylko
jak jedno przelewa się w drugie. Gdy zostaje nam odebrana możliwość
śledzenia tego procesu i charakteryzowania jego parametrów,
zostajemy rozbrojeni. Dzieje się tak coraz częściej, podstawowe narzędzia recenzenckie przestają
funkcjonować, stąd też wzmaga się tendencja do przepracowywania
„wielkich płyt” (<i>instant classics</i>) wspólnymi siłami całych
redakcji. Krzysiek Kwiatkowski <a href="http://3szostki.pl/mount-eerie-a-crow-looked-at-me/" target="_blank">słusznie pyta</a> „co dalej” – co
Elverum miałby teraz nagrywać, a równie ciekawe wydaje mi się
pytanie o to, „co dalej” z nami. Wspomniane sklejenie granic jest
równoznaczne z zanikiem tego, co było między nimi – jakiegoś
bufora, „trzeciej” przestrzeni, gdzie toczył się transfer
między życiem (wraz z wpisaną w nie śmiercią) a jego artystyczną
reprezentacją, a gdyby tego było mało, <i>Life of Pablo</i> i <i>Crow
</i>nadgryzają jeszcze instytucję albumu, streamu, plików i tak
dalej.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Myśląc o takich
płytach, poruszamy się w przestrzeni antymedialnej, gdzie nośnik
jest pojęciem anachronicznym, jeśli nie wprost śmiesznym. Nie ma
fizycznej możliwości zawarcia w sobie dzieła, jest raczej przez
niego zżerany, jak organizm przez autoimmunologiczną chorobę.
Żadne „naczynie” – płyta, megabajty na jakimś dysku czy
serwerze, transfer – nie udźwigną narcyzmu Westa czy bólu
Elveruma, afektów, które zmieniają z dnia na dzień swoją
konsystencję, wymagając ciągłego nadpisywania, zrywania plomb z
ukończonego <i>œuvre</i>, by włączyć do niego jeszcze to, co czuło się
wczoraj, a potem także to, co dzisiaj czuje się odnośnie tego, co
czuło się wczoraj. Ostatecznie rola teraźniejszości
sprowadza się do bycia trampoliną dla reinterpretacji przeszłości
– „całe dzisiaj poświęcę na rozumienie wczoraj, tak więc
dzisiaj wydarza się tylko o tyle, o ile jest wariantem wczoraj”. Czas nie zawiera tu zdarzeń – przeciwnie.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<b>III.</b> Wierzyć w to, że
Elverum śpiewający o śmierci swojej Geneviève jest bardziej
„szczery” od Kanyego, mniej rozdęty, lżej traktujący wymogi
stylizacji byłoby naiwnością. Nie ma jakościowej różnicy między
metanarracją Westa – przypomnę: „<i>What if Kanye made a song,
about Kanye?</i> / <i>Called «I Miss The Old Kanye», man that<span lang="pl-PL">’</span>d
be so Kanye</i> / <i>That<span lang="pl-PL">’</span>s all it was Kanye, we
still love Kanye</i> / <i>And I love you like Kanye loves Kanye</i>” – a
Elverumem zarzekającym się w wersie otwierającym album, że ta
śmierć – ta akurat: przedwczesna, jego żony, na raka trzustki –
jest prawdziwa. Prawdziwsza od śmierci, które oglądamy codziennie
na ekranach. Prawdziwsza od tych, które dotknęły nas. <span lang="pl-PL">„Mało
jest śmierci zupełnych / Cmentarze roją się od fałszerstw” –
Elverum bierze sobie twierdzenie Roberto Juarroza (w przekładzie
Marty Cichockiej) do serca.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Słowa, które nastąpią
zaraz potem – „<i>It<span lang="pl-PL">’</span>s not for singing
about</i> /<i> It<span lang="pl-PL">’</span>s not for making into art</i>” –
przydadzą się wielu recenzentom. Dzięki nim będzie można z
powodzeniem odgrywać współczucie dla artysty w żałobie i uchylić
się przed uwikłaniem w skomplikowaną, wymagającą czasu płytę.
Zasłaniając się sądem, iż śmierci nie wypada punktować, <a href="http://polifonia.blog.polityka.pl/2017/03/27/czy-smierc-mozna-punktowac/" target="_blank">Bartek Chaciński</a> sprowadził pracę krytyczną do wystawienia noty. Skoro w
tym wypadku noty być nie może, to nie będzie też poprzedzających
ją analizy czy interpretacji. Świetnie, zwolniło się popołudnie!
Opowiadając się przeciwko tabloidowemu „punktowaniu śmierci”,
Chaciński – podobnie jak <a href="http://muzyka.onet.pl/recenzje/mount-eerie-a-crow-looked-at-me-recenzja/n7wczf" target="_blank">recenzent Onetu</a> – wybiera poetykę
niewyrażalnego i tym samym ponosi metodologiczną porażkę. „Nie
na miejscu” jest bowiem nie tyle punktowanie <i>Crow</i>, co raczej
„narzucenie” sobie milczenia, którego sens sam Elverum podważa,
umieszczając na <a href="https://f4.bcbits.com/img/a0249360790_10.jpg" target="_blank">okładce płyty</a> nic innego jak tekst.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<a href="http://epc.buffalo.edu/authors/kyger/kyger_night_palace.html" target="_blank"><i>Night Palace</i></a> Joanne Kyger, bo o nim mowa,
to krótki wiersz posługujący się sformułowaniami, które dekadę
później wykorzysta Rosi Braidotti w swojej słynnej <a href="https://ksiegarnia.pwn.pl/Po-czlowieku,68484213,p.html" target="_blank">książce o posthumanizmie</a>. Badaczka następująco rozwinie puentę Kyger o
przeszłości, która wciąż wydarza się przed nami: „O tyle, o
ile jest wszechobecna w doświadczanych przez nas krajobrazach
psychicznych i cielesnych jako coś, co już się wydarzyło, śmierć
jako wydarzenie konstytutywne już się zadziała; wydarzyła się
jako wirtualna potencjalność, tworząca to, czym jesteśmy. […]
Jako istoty śmiertelne, wszyscy «już byliśmy»: spektakl naszej
śmierci jest wpisany między wierszami w scenariusz naszej
czasowości, nie jako przeszkoda, ale jako warunek możliwości”
(R. Braidotti, <i>Po człowieku</i>, przeł. J. Bednarek, A. Kowalczyk,
Warszawa 2016, s. 255–256).</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span lang="pl-PL"><b>IV.</b>
</span>Samo odnotowanie faktu, że ta rzekomo hermetyczna płyta co i
rusz otwiera się na świat zewnętrzny, między innymi po teksty
kultury, pozwala odebrać płynącą z niej zachętę do
interpretacji, nie zaś – jak chciałby Chaciński – (wy)godnej
niemoty. Elverum wypowiada się w poetyce paralipsy, którą Barthes
definiował jako „<span lang="pl-PL">figurę retoryczną polegającą
na mówieniu o tym, czego się nie powie, a zatem na wypowiedzeniu
tego, o czym się rzekomo milczy: «nie wspominając o…» i tu
następują trzy strony tekstu na ten właśnie temat”. Co najmniej
kilka fragmentów <i>Crow</i> przeistacza wiersz Kyger w decyzje
artystyczne. Mniej więcej od 02’10’’ „Seaweed” Elverum
wprowadza klawisze, które zdają się imitować pętle Basinskiego,
a konkretnie ich niezdecydowane balansowanie między pro- i regresem.
„Wszyscy już byliśmy”, „śmierć już się zadziała”, więc
ani nie postępujemy ku niej, ani się nie cofamy, lecz zapadamy w
głąb słabnącego ciała, „miedzy wiersze”, zaskoczeni przez
wykolejenie się czasu: urwał się, skończył już dawno – śmierć
tylko to potwierdza – więc czym żyjemy, czym mierzymy?</span></div>
<div align="JUSTIFY" lang="pl-PL" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" lang="pl-PL" style="margin-bottom: 0cm;">
Można tę
metaforę wytłumaczyć z pomocą tekstu „Raven”, ustawicznie
operującego anaforą „and”. Po śmierci Geneviève wszystko się
z nią łączy, ale to dlatego, że tkanka rzeczywistości zarasta
już dziurę po tej dziewczynie. Trzeba się spieszyć, by dotykać
pustki, a tym samym odświeżać w sobie ból – ostatni ślad jej
istnienia. Pod naciskiem paradoksu musi dokonać się inwolucja do
dziecięctwa. Dlatego też najbardziej poruszający moment <i>Crow
</i>znajdziemy w pojedynczej sekundzie „Toothbrush/Trash”. Zaraz po
tym jak śpiewa o przeciągu, który trzasnął drzwiami gdzieś w
domu, Elverum wstawia na potwierdzenie swoich słów sampel z
jakiegoś innego trzaśnięcia innych albo tych samych drzwi
(02’16’’). To jednocześnie szkolny teatrzyk, gdzie kwestie
popiera się szerokimi gestami, i dorosłe pragnienie, by słowa
wywoływały rzeczy i zjawiska. Tego rodzaju sprawczość nie ma
jednak racji bytu, nagromadzenie słów nie stworzy przeciwwagi dla
„Geneviève” – wyrazu, który przestał przywoływać
człowieka. Ale właśnie przez to, że – jako jedyny – nie
działa, ów wyraz wyróżnia się i kusi, by ciągle go
wypróbowywać.
</div>
<div align="JUSTIFY" lang="pl-PL" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" lang="pl-PL" style="margin-bottom: 0cm;">
Elverum
rozumie żałobę podobnie jak Javier Marías w wybitnych
<a href="http://www.soniadraga.pl/produkt/847/zakochania.html" target="_blank"><i>Zakochaniach</i></a>. Bohaterka tej powieści nie może pogodzić się z tym,
że ludzie znajdują sobie nowych partnerów po rozstaniach bądź
śmierci ukochanych. Nie stać nas na wytrzymanie bólu, trwanie w
nim, więc uśmiercamy tego, kto odszedł, po raz drugi –
osłabiając w sobie pamięć o nim, zastępując go kimś innym,
szukając ulgi od ostatniego śladu jego obecności, jakim jest
ćmiący ból. Ocieramy się teraz o prawdę odnośnie dominanty
emocjonalnej <i>Crow</i>. Recenzenci nie potrafią się zdecydować czy to
płyta rozpaczliwa, melancholijna czy też mimo wszystko
optymistyczna. Powiedziałbym raczej, że uczuciowym sednem jest tu
poczucie winy, rodzaj emocjonalnego darwinizmu: by samemu żyć,
trzeba ostatecznie uśmiercić tego, kto nas zza grobu nawiedza.
Elverum przeżuwa tę prawdę, nie mówiąc o tym, przez cały proces
nagrywania. Co dalej, po ukończeniu tego hommage? Żałoba będzie
skończona? Zyska się prawo, by żyć dalej, jak wcześniej? To nie
powinno być możliwe, a jednak się wydarza. Świat jest okrutny,
ponieważ ból po stracie słabnie. Czas, lecząc rany, sprowadza na
siebie nienawiść zranionych. </div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<b>V.</b> <a href="http://wyborcza.pl/7,113768,21539690,plyta-dnia-a-crow-looked-at-me-mount-eerie-wzruszajace-pozegnanie.html?disableRedirects=true" target="_blank">Robert Sankowski</a>
rozmyślnie dezinterpretuje album Elveruma po to, by upchnąć go w
rubryce „płyta dnia” na stronie Wyborczej. Nie spodziewam się
po autorze króciutkiej notki w masowym medium, że będzie
roztrząsał paradoksy żałoby, ale mógłby przynajmniej nie
kłamać. By udający recenzję tłit jakoś się spiął, Sankowski
zmyśla płytę diametralnie różną od ostatniego albumu Mount
Eerie. „Każda żałoba musi się przecież kiedyś skończyć” –
pisze, choć <i>Crow </i>jest pod koniec wręcz antytezą pocieszenia. Nie
ma też mowy o przesunięciu uwagi ze zmarłej żony na córkę, jak
twierdzi Sankowski. Wręcz przeciwnie: dziecko bywa tu używane jako
detektor rzekomej obecności zmarłych, jak w ostatniej piosence,
gdzie Elverum indaguje półtorarocznego brzdąca. To już nie
kwestia interpretacji, lecz przesłuchania recenzowanego materiału.
<span lang="pl-PL">W autobiograficznej końcówce – „Soria Moria”
– nie ma mowy o konsolacji. Przeciwnie: Elverum wspomina swój
mizantropijny wypad na obrzeża Norwegii, skąd nie chciał już
wracać do świata.</span></div>
<div align="JUSTIFY" lang="pl-PL" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span lang="pl-PL">Zaczerpnąwszy
tytuł piosenki z <a href="https://www.flickr.com/photos/boscdanjou/8200820519" target="_blank">obrazu Theodora Kittelsena</a>, którego oryginał wisi
w Galerii Narodowej w Oslo, Elverum świadomie, w autodestrukcyjnym
odruchu, wspomina tamten mroczny okres jako chorobę, z której
wyleczyło go zapoznanie żony (formatywną wagę tego okresu
samotności podkreśla zmiana nazwiska: po 24. roku życia Elvrum
zaczyna „pisać się” jako Elverum – nazwa norweskiego
miasteczka). Z tym że teraz w tej właśnie zażegnanej miłością
gangrenie można by upatrywać ratunku. Tytułowy zamek z legend
równa się tu próbie cofnięcia czasu do punktu sprzed znajomości
z Geneviève i zarazem cofnięcia podjętej przez nią kuracji
przeciwko zgorzknieniu. Teraz, w żałobie, można by bezpiecznie
zagrzebać się w goryczy i jadzie, ale nie da się już tego zrobić,
z jej winy. Na trop tego rozżalenia wpada i należycie je docenia
chyba tylko <a href="http://pitchfork.com/reviews/albums/22970-a-crow-looked-at-me/" target="_blank">Mike Powell</a> z Pitchforka (świetne akapity siódmy i
ósmy).</span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<b>VI.</b> Tekścik Sankowskiego
przydaje się o tyle, że wskazuje jeszcze jeden aspekt pułapki, w
którą <i>Crow </i>zapędza recenzentów. Elverum uwidocznia, że gdy w
końcu się nam ona przytrafi, wyczekiwanej i mitologizowanej autentyczności nie
mamy jak uhonorować. Adekwatne ujęcie <i>Crow</i> uniemożliwiają media, w
jakich realizuje się pisanie o muzyce. Na myśl o umieszczeniu
„poważnej” recenzji tej płyty na zmieniającej się z godziny
na godzinę jedynce jakiegokolwiek serwisu, można się tylko
roześmiać, a w związku z tym – odechciewa się pisać. Ból był
od zawsze <i>signature affect</i> Elveruma. <i>Crow </i>jest dla niego w gruncie
rzeczy powrotem do domu – na ulubione terytorium. W obecnych
warunkach nie zdołamy jednak tego regionu poddać przekonującemu
mapowaniu. Nie ma na to czasu ani miejsca, brak też rezerw
duchowych, z których można by czerpać siły do walki o nie. Życie
samo w sobie – bez domieszek społecznopolitycznych, odwrócone
plecami do kolektywu, nie dające się cudownie rozmnożyć między
głodnych <i>no-life<span lang="pl-PL">’ów</span></i> – przestaje boleć, a co za tym idzie przestaje też przedstawiać
sobą wartość. Czyja strata?</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
</div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-66266321618928134592017-03-27T17:13:00.000-07:002017-03-27T08:13:46.121-07:00Ewelina Lisowska – Ponad wszystko<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-aVEdF9M6uQE/WM4TErqC-GI/AAAAAAAAC3g/TdY5WoQuWI8Wf_aA_t_52Ha4_LAR1C64gCEw/s1600/el-pw.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://4.bp.blogspot.com/-aVEdF9M6uQE/WM4TErqC-GI/AAAAAAAAC3g/TdY5WoQuWI8Wf_aA_t_52Ha4_LAR1C64gCEw/s1600/el-pw.jpg" /></a><b>Ewelina Lisowska</b><i><b> <br />Ponad wszystko</b></i> </div>
2016, Universal Music LCC<br />
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
<br />
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Miałem kolegę, którego serce nie klękało w żadnej sytuacji. Nie lubił się dziwić i bez trudu otrząsał z łamiących wieści. Nawet jeśli nijak się miały do pieniędzy, mówił:
„Kto bogatemu zabroni” i wracał do siebie. Posługiwał się tym
powiedzonkiem jak króliczą łapką albo <i>safe word</i>. Trzymał
je na podorędziu, blisko piersi. Czasem podjudzaliśmy Piotrka,
opowiadając niestworzone historie, a on – cokolwiek byśmy
nazmyślali – reagował tak samo. „Kto bogatemu zabroni”,
mówił. Trzymał na dystans nasze rewelacje, chroniąc siebie. Gdyby
choć raz się zdumiał, wypadłby z roli i sam stał się sensacją.
Swoją ripostę potrafił rzucić nieśmiało albo ze zjadliwą
kpiną. Czasem tonem marzenia, jakby spodziewał się, że kiedyś
ktoś jednak bogatym zabroni. Te odcienie świadczyły o
mistrzostwie.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
„<a href="https://www.youtube.com/watch?v=aaGY7yy576E" target="_blank">Czarny pas</a>”
natychmiast zrepetowałem, upewniając się, czy aby na pewno
ściągnąłem Lisowską. Wspominając podczas pobytu na Antarktyce
romans z dziewczyną poznaną na koncercie BRMC, bohater <i>9 Songs</i>
Winterbottoma mówi: „Antarktyka to ćwiczenie z redukcjonizmu”.
Na pierwszy rzut oka „Czarny pas” to notatki z rozpadu miłości. Na drugi, ciekawszy, relacja z narzucenia sobie przymusu. „Ćwiczenie z
redukcjonizmu”. Minęło już trochę czasu, a wciąż
jestem zaskoczony – jak Piotrek był może tylko w jakimś odległym
<i>genesis</i> – otwarciem tej płyty. Lisowska, która zapewne
nigdy nie słyszała o OuLiPo, zaadoptowała procedury pisania pod
przymusem (<i>sous contrainte</i>), w rezultacie nagrywając
piosenkę, którą można by pokazać późnej (późniejszej nawet
niż obecna, ale zawsze) Sade.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Jak gdyby stwierdziła,
że tym, co stoi na przeszkodzie do jakości, jest ona sama,
zrezygnowała ze wszystkiego, co dotąd ją konstytuowało.
Metodycznie trzebiąc siebie, osiągnęła stopień zero jaźni, skąd
wyżął się najlepszy kawałek w jej dotychczasowej karierze. Jeśli
Raymond Roussel postanowił budować literaturę na homofonicznych
zbitkach, to Lisowska poprzysięgła używać jednego – mocno,
przeciągle – zaśpiewanego słowa zamiast, jak dotąd, piętnastu
mętnych zaimków. Jeśli Perec porwał się na <a href="https://pl.wikipedia.org/wiki/Lipogram" target="_blank">lipogram</a>, to Lisowska
zaryzykowała pierwszą piosenkę bez rymów. „Czarny pas” zadaje
kłam twierdzeniu o niemierzalności autentyzmu. W tym wypadku
<i>quantum</i> szczerości równa się precyzyjnie ilości bólu,
jaka do pojęcia koncepcji wiersza białego konieczna jest autorce
uzależnionej od Częstochowy jak <a href="https://pl.wikipedia.org/wiki/Antajos">Anteusz</a>
od Gai.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Lisowska nagrywa swój
najbardziej klarowny utwór, a potem zapełnia pozostałe kilkanaście
indeksów popowym szrotem. W rezultacie ogłasza – jak Pierre
Menard – dwa dzieła: słyszalne, <span style="font-style: normal;">nad
którym można się zżymać,</span> i niesłyszalne, które trzeba
sobie dośpiewać samemu, wyłączywszy <i><span style="text-decoration: none;">Ponad
wszystko</span></i> po „Czarnym pasie” i wyobrażając sobie
zbiór równych mu piosenek, czyli polską płytę roku. Cierpienia,
które wywróciło na nice całą poetykę Lisowskiej, starczyło na
dosłownie kilka minut; potem na akordeonie zagra Mozil, a produkcją
zajmie się Ukeje. „<a href="https://www.youtube.com/watch?v=iB0jbzmDHrk" target="_blank">Prostą sprawę</a>”, znakomity wzorzec akompaniamentu do
zapieksy lub podróży w środku sezonu pociągiem na Hel, Lisowska przesuwa z właściwego albumu na płytę z
bonusami. Kto bogatemu zabroni…
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Poza kolegą, który nie
lubił się dziwić, miałem kiedyś korki z dziewczyną, która nie
rezonowała z ładunkiem emocjonalnym żadnego utworu, ale gdy
dotarliśmy do lektur obozowych, z łatwością wytaczała z siebie
rzewny smutek. To wstrętne, ale czuła, że powinna, że musi. Miała
wrażenie, że jest obserwowana i że ludzie bezustannie oceniają
jej reakcje; jeśli zrobi coś, co ich zaskoczy, postąpi nie-tak-jak-trzeba, będzie skończona. Już z perspektywy drugiego–trzeciego tracka można
domyślić się, jak trudne było dla Lisowskiej odczucie
czegokolwiek, co dla innych mogło by okazać się niezrozumiałe. Zagrała <i>va bank</i> w „Czarnym pasie”, zatem bierze się w garść
i pali za tą piosenką mosty. Nie można odcinać fanów od
zapasu <a href="https://www.youtube.com/watch?v=sjF7zZHPqGM" target="_blank">traumatyzująco wesołych trąbek</a>. Tak często pada.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Najgorsze fragmenty
albumu – te, w których Lisowska zachowuje się, jak gdyby nie
wzbogaciło jej żadne cierpienie – mają rozkazujące tytuły
(„Zakochaj się”, „Zrób to”). To jeszcze jeden przymus, ale
tym razem zorientowany na powrót do słodkiej przeciętności po dwuminutowej wizycie w koszmarze. Tam, gdzie
należało tłumaczyć nie tyle swoją teraźniejszość, ile raczej
problemy z jej opisem (jak Rihanna w nadirze OuLiPijskiego „Birthday
Cake”: „<i>I’mma make you my bitch</i> / <i>Cake, cake, cake,
cake</i> / <i>Cake, cake, cake, cake</i> / <i>Cake, cake, cake, cake</i>
/ <i>Cake, cake, cake</i>”), Lisowska próbuje śpiewać jak ci
śmieszni ludzie, których zapamiętała z wycieczki do
opery i nagabuje słuchaczy do wzięcia się w garść. Magia tego
coachingu, polegająca głównie na <span style="font-style: normal;">transmutacji
kręgosłupa moralnego w zrzucanie na innych winy za „toksyczne
relacje” i „deficyty”, </span>na długo zaprzepaszcza okazję do
rywalizacji z Brodką czy Chylińską.
</div>
</div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-4279667834883598402016-06-20T05:03:00.000-07:002019-03-06T08:23:11.453-08:00Pro8l3m – Pro8l3m <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-1EKb6-Wfblk/V2Pq0_IKy0I/AAAAAAAAC20/XUFRbOZNFTgUkDpYkc_3sz6yup1aNEKvwCLcB/s1600/p-p.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://1.bp.blogspot.com/-1EKb6-Wfblk/V2Pq0_IKy0I/AAAAAAAAC20/XUFRbOZNFTgUkDpYkc_3sz6yup1aNEKvwCLcB/s1600/p-p.jpg" /></a></div>
<b>Pro8l3m</b><br />
<i><b>Pro8l3m</b></i><br />
RHW, 2016<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br />
<b>I.</b> Po upojnej nocy ona wchodzi do kuchni rozczochrana, w jego koszulce. Mogła włożyć ją przez pomyłkę, ot, jeszcze zaspana, ale wiadomo, że nie. Chciała być bardziej „jego”, nosić ich wspólny zapach jak perfumy. Dzięki temu echo bliskości sprzed paru godzin trwa i obiecuje powtórkę jeszcze przed rannym prysznicem. To piękne i szkoda, że w tym wypadku wymiary stają na przeszkodzie równouprawnieniu. Od czasu do czasu każdy ma ochotę wrzucić na siebie szmatki swojej pani, dlatego też chwała grubym laskom – człowiek przynajmniej mieści się w ich ciuchy. Równie urocze przedstawienie dają dzieci przebrane za dorosłych. Wpadają do salonu, ciągnąc za sobą niezdarny tren o metr za długich nogawek i sukni, rękawy zwisają do ziemi. Rodzina w uśmiechu. „Kochane łamagi”. Ale nie tylko dzieci i kobiety mają prawo do noszenia za dużych ubrań – mają je także hiphopowcy. A czemu, a po co? <br />
<br />
Za ikselkami stoi przede wszystkim dziecięca fascynacja gabarytami dorosłych. „My kiedyś też wypełnimy sobą te koszulki, też będziemy duzi”. To dosyć banalne odczytanie w duchu kompensacyjnym, na które można by machnąć ręką, gdyby nie apel o wyrozumiałość zakodowany w ulubionej garderobie hiphopiarzy. Ikselki są z jednej strony objawem neotenii, z drugiej – ubiorem proszalnym. Zawiera się w nim wołanie o czas na osiągnięcie dojrzałości skierowane głównie do kobiet. Są one nieodłącznym elementem wizerunku prawdziwego rapera, ale w każdej chwili mogą zniknąć z obrazka. Niełatwo jest pokazać się na mieście z wytatuowanym, przeklinającym parolatkiem, marzącym o popełnianiu wykroczeń. „Pieprzyć, co inni myślą”, jasne, ale mimo wszystko. Dlatego też, jak sądzę, narrator jednej z nowych piosenek Pro8bl3mu musi – wystrojony do klubu właśnie w ikselkę – płacić za towar swojej sztuki. Na trzeźwo nie dałaby rady plus właśnie zaczęła Theweleita. <br />
<br />
<b>II.</b> Że Pro8bl3my będą dwa, było wiadomo. Nie da się – to nie kwestia wyboru – nagrać paru <i>Art Brutów</i> czy <i>C30-C39</i>. Jeśli <a href="http://www.dwutygodnik.com/artykul/6607-swiat-problemow.html" target="_blank">Jakub Bożek pisze</a> o prestidigitatorstwie, Houdinim i ogólnej nieprzewidywalności nowej płyty duetu, to raczej tylko po to, żeby jeszcze bardziej napompować swój obłąkańczo entuzjastyczny artykuł dla „Dwutygodnika”. Jak powiedziało się hiperbolę A, trzeba powiedzieć hiperbolę B. W rezultacie powstał tekst konsekwentny, ale chyba najmniej wiarygodny w dorobku Bożka („To mój pierwszy wywiad z zespołem hip-hopowym i nie mogłem sobie wymarzyć lepszej miejscówki niż osiedlowa ławka!”; Chryste!). Nie ma niespodzianki w tym, że Szulc i Tuszyński nagrali płytę inną niż poprzednie. Alternatywą była autofagia. Jedyne, co zdumiewa, to sposób, w jaki nową stylistykę zdefraudowali. <br />
<br />
Sample ze starego polskiego popu były tylko ornamentem <i>Art Brutu</i>. Bez problemu wyobrażam sobie ten album bez nich. Podobnie ma się rzecz z cytatami filmowymi. <i>C30-C39</i> obyła się bez nich, a przecież zawiera jeden z najlepszych kawałków o samochodach w polskim rapie („Knockdown”), osiedlowe „Summertime Sadness” („Letnie przesilenie”), dobry kawałek o seksie (dewastująca „Bierz mój miecz” Kalibra „Tori Black”) i tak dalej. Bohaterowie pierwszych wydawnictw naoglądali się Killerów, Siar, <i>Poranków Kojota</i> i cały ten repertuar był dla nich źródłem wzorcowych figur, z którymi jednak nie utożsamiali się 1:1 z braku możliwości i – tak myślę – z odrazy (pamiętamy „200% prawdy”). Natomiast autorzy <i>Pro8bl3mu </i>zamiast odrzucić ten balast – może i charakterystyczny, ale jednak balast – postanowili przedzierzgnąć się w samplowanych wcześniej cinkciarzy, cwaniaków, oszustów, którzy „młodzi i szczupli byli lat temu trzydzieści”, i nauczyć słuchaczy, że szybkie siano źle się kończy. Słuchacze jednak żyją na umowę zlecenie, a w konsekwencji chcą się hajsem bawić. Zarówno reprezentowanie biedy, jak i karykaturalny nadmiar stały się w rapie grą. Kto bierze ją śmiertelnie serio, przegrywa.<br />
<br />
<b>III.</b> Na pierwszy rzut oka stylizacja na Rewińskiego jest szalenie udana. Między wersy o Bentleyach i Omegach wkrada się linijka o zakupach w Carrefourze. „Rajski przysmak na hawajskich wyspach” pozwala wspiąć się na szczyty januszerii w nie mniejszym stopniu co mięsny jeż albo fantazja o rudej i czarnej na raz w łóżku. Agresywne komentarze przy stole, podczas gdy po plecach cieknie zimny pot z lęku, że krupier już na zawsze zabiera nasze pięćdziesiąt złotych w żetonach, to być może ironiczne nawiązanie do hazardowych przygód Gangu, ale też do marzenia o wielkiej wygranej, za którą będzie można kupić sobie do grilla żonę piłkarza. Spora część tekstów koncentruje się na wymienianiu marek produktów uznawanych za luksusowe w krajach podzielonych między działkowiczy i kler. To dla hip hopu zabieg tradycyjny, ale Pro8bl3m doprowadza go do skrajności znanej z powieści Pynchona czy DeLillo – tam również człowiek jest malutki wobec otaczających go reklam, logo, neonów. Konsumpcyjny darwinizm: produkt zjada podmiot na śniadanie. Przychodzi do głowy wiele kontekstów, masa nawiązań, płyta jest wyraźnie intertekstualna.<br />
<br />
Archaizmy z więziennego czy też gangsterskiego slangu spotykają się z futurystycznymi bitami i to również jest trafny, oryginalny pomysł, tyle że punchline’y zawisają w powietrzu pozbawione oparcia w sensowych wersach pomocniczych. <i>Pro8bl3m </i>jasno nawiązuje do tradycji albumów konceptualnych, ale fizycznie niemożliwe jest naszkicowanie wiarygodnego świata przedstawionego za pomocą takich na przykład kiksów: „Dzwoni ziomek, chce wbić się / Mówię: mordo, chyba nie jednak / Gdyby jakimś cudem wbiegł / Spytałbym: na chuj żeś wszedł?”. Tutaj pauza, trzeba się napić. Na <i>Art Brucie</i> w identyczny sposób – od niezapowiedzianej wizyty – zaczynało się „TEB 200-1”, ale ze sporą różnicą w grze (aktorstwie) i gigantyczną w puencie. Cytuję te karygodne linijki nie bez powodu. W odróżnieniu od poprzednich nagrań duetu na <i>Pro8bl3mie </i>sporo akcji toczy się w trybie przypuszczającym, dalekim od konkretu. Wcześniej to był rap dziejący się tu i teraz, absorbujący słuchacza apostrofami czy narracją w drugiej osobie. Obecnie mamy do czynienia z przekazem mało konkretnym i „gdybającym”. <br />
<br />
Tę nędzę przeczuł już parę miesięcy temu Witek Tyczka, <a href="http://www.porcys.com/playlist/pro8l3m-2040/" target="_blank">pisząc na Porcys</a> o „2040” („Wordbuilding na poziomie przedszkolaka”, zaprawdę), i o ile można wybaczyć niedociągnięcia trackowi utrzymanemu w klimacie science fiction, o tyle ciężko zrozumieć, dlaczego ulica raptem okazała się przerastać Pro8l3m. Szorstkość – nadgorliwie wspominana przez recenzentów – została zastąpiona oślizgłym, anachronicznym electro, którego nie da się orzeźwić offbeatowością, wątkami postdubstepowymi czy trapem. Ten makijaż nie jest dojrzalszy od pierwszych nagrań projektu, pełni raczej rolę zasłony dymnej. Ulicy nie ma, w ogóle nie opuszczamy pomieszczeń. I ta ciasnota znajduje odzwierciedlenie w wąskich horyzontach realizacyjnych. W recenzji dla Onetu <a href="http://muzyka.onet.pl/hip-hop/pro8l3m-pro8l3m-recenzja/xmcry5" target="_blank">Marek Fall z właściwą sobie wnikliwością rekonstruuje</a> „patenty producenckie”. I tak na <i>Pro8bl3mie </i>pojawiają się na przykład „zmodyfikowane próbki kobiecych wokali («Prequel», «Molly») czy «organiczne» sample – między innymi pianino”. „Doskonała jest ta zabawa z konwencją”. Cóż, tekst Falla ma tę wartość, że oddaje istotę opisywanej w nim płyty: jest szukaniem po omacku czegokolwiek, co nie byłoby oczywiste, szukaniem, które przeważnie kończy się porażką.<br />
<br />
<b>IV.</b> Nienaturalne akcentowanie na pierwszej sylabie, które występuje w roli bezustannie eksploatowanego substytutu „niepowtarzalnego flow”, jest na płaszczyźnie czysto technicznej odpowiednikiem kłopotów z dobrymi tekstami i wizją. Każdy wyraz jest na tej płycie wykrzyczany, na każdym kładzie się potężną emfazę, ale ów ciężar nie wydusza spod spodu ani grama treści. „Ale leje!” – słyszymy w intrze do „Art. 258” – „Ty, a co z tamtym, co zalega?”. Te dwie wypowiedzi dzielą milisekundy, jak gdyby deszcz spontanicznie skojarzył się narratorowi z czyimiś długami albo był pretekstem, żeby po raz enty poruszyć ich temat. To obsesja, do której duet ucieka się, kiedy nie ma nic do powiedzenia. Jak nie wiemy, o co nam chodzi, mówmy o pieniądzach. Identycznie postępuje się z refrenami: powtarzają się bez końca, zwłaszcza na zakończenie tracków, doprowadzając do totalnego znużenia. W kółko powtarzane nazwy produktów i marek mają wyprać odbiorcy mózg, nałożyć nań filtr, przez którzy postrzega rzeczywistość bohater tej konceptualnej płyty. Jasne, tak można by to łaskawie czytać, ale nasuwa się jednak bardziej kompromitujące dla Pro8bl3mu rozwiązanie: po prostu nie mieli czasu albo pomysłu na porządne narracje. <br />
<br />
Rzeczywistą spójność osiąga <i>Pro8bl3m </i>właściwie tylko w momentach, gdy ślamazarne podkłady współgrają z wokalnymi próbami wstrzelenia się w nie, co nie zawsze się udaje, bo ile można wyciągać – nie śpiewając, lecz rapując – pojedynczą sylabę? I to też dałoby się usprawiedliwić, z tym że retardacyjny flow wyraźnie ma zachwycać, zwłaszcza gdy Tuszyński bez ostrzeżenia przyspiesza, ale w sumie lepiej posłuchać post-rocka i obcować z tego rodzaju retoryką w formie równie monotonnej, a mniej wymuszonej. W sumie jedyny podkład, który mi się na tej płycie podoba, to ten z „Molly”, pewnie dlatego, że bas podpatrzono u HTRK. <i>Art Brut</i> i <i>C30-C39</i> dysponowały liryzmem, który miejscami wykraczał daleko poza zakres retrospektywnych scen ze Stasiukowego<i> Białego kruka</i>, pomimo upływu lat zrównuje się z <i>Inną duszą</i> Orbitowskiego i dopiero dziś, gdy stało się możliwe jednoczesne słuchanie <i>Summertime ’06</i> i lektura <i>Młodych skór</i> Colina Barretta, ujawnia się siła tamtych wydawnictw. Szkoda, że doczekały się tak prozaicznej kontynuacji.<br />
<br />
<b>V.</b> A wracając do ikselek. Mordy mają wszystko za duże: za duże czapy, za duże spodnie, za duże bluzy, za duże buty. Za duże plany. Kiedy rap bierze na siebie jakąkolwiek odpowiedzialność, z miejsca przegrywa. Kilkulatki powinny być beztroskie, to ten czas, kiedy nie widzi się różnicy między hajsem prawdziwym a wyciągniętym z Monopoly. To czas, kiedy pisze się i mówi, co ślina na język przyniesie, a nie fetyszyzuje godziny spędzone nad pustą kartką (<i>casus </i>MC Terminatora bijącego Eldokę z palcem w dupie). Nic dziwnego, że słabo idzie – każde dziecko, jakkolwiek wyrośnięte, ma gdzieś szkołę, gdzieś głód na świecie i kredyt we frankach. Jeśli w ogóle coś notuje w pamiętniczku, to nie pomysły na rymy krzyżowe. <i>Pro8bl3m </i>to album przejściowy – rozpięty między grą pozorów a zbytnią powagą; między tradycją wielkiego przegrywu, bo za dużo się sypało, a pragnieniem redagowania <i>Państwa w państwie</i>. Tych dwóch modeli nie da się korzystnie pogodzić. Zdaje się, że Szulc i Tuszyński chcieli od rapgry uciec do przodu, ale stanęli w rozkroku. Cała nadzieja w tym, że kiedy już zrobi się szpagat, nie ma po co dalej ćwiczyć, to szczyt sprawności. Gimnastyka idzie w kąt, archiwa się oczyszczają, głowy studzą. Widzimy się za parę lat, w innym outficie.</div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-10601354642772157372016-01-28T18:09:00.000-08:002016-01-28T09:14:12.901-08:002015: 20–1<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-L4D_gTkFnb0/VqpJ-Nq0ndI/AAAAAAAAC2Y/zciUR5SYJT8/s1600/cd.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="373" src="http://3.bp.blogspot.com/-L4D_gTkFnb0/VqpJ-Nq0ndI/AAAAAAAAC2Y/zciUR5SYJT8/s640/cd.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-HLl6z1oV2gc/VqpKUNlHLmI/AAAAAAAAC2g/exMnvPQsJGU/s1600/h-tof.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-HLl6z1oV2gc/VqpKUNlHLmI/AAAAAAAAC2g/exMnvPQsJGU/s1600/h-tof.jpg" /></a></div>
20. <b>Helen</b><i><b> </b></i><br />
<i><b>The Original Faces</b></i> <br />
Kranky<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Kto by pomyślał, że Liz Harris będzie potrafiła – i zechce – nagrać dla popową, wakacyjną płytę. Debiutancki album projektu z jej udziałem zawiera tylko śladowe ilości brzmienia, które wsławiło <a href="https://www.facebook.com/pages/Grouper/103729566332652">Grouper</a>,
jednak sygnatura pozostała na tyle silna, by zaprawić dwanaście
shoe/shitgaze’owych piosenek odrobiną cienia. <i>The Original Faces</i> – na
pozór bezpretensjonalne i wydmuszkowe – to w istocie angażujący album
drogi, szosa od noise’u i garaży przez dream pop aż do slow core’u,
którego obecność jest widmowa, bo właściwie nie występuje tutaj jako
styl gry, komponowania, aranżacji, lecz jako idea. W wakacje słuchałem co wieczór,
odpoczywając po wielogodzinnych pieszych wędrówkach nad Bałtykiem
(Orłowo, Oksywie, Kosakowo, Babie Doły, Mechelinki, Rewa i parę innych).
W Rewie obok szkółki kite- i windsurfingu widziałem obróconą dnem do
góry łódkę z wymalowanym napisem „Rewa Surf”. Czarne litery, które
świetnie odnalazłyby się w logo salonu tatuażu, umieszczono na barwionym
czerwono drewnie. Ten obrazek to jedna połowa Helen, druga – dwa
jesiony wyniosłe w Mechelinkach, potężne, wiekowe pomniki przyrody.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-r7ppC9FlsPc/VqlSZzJ8mJI/AAAAAAAACzw/vNXUYSLOvtE/s1600/p-tbi.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-r7ppC9FlsPc/VqlSZzJ8mJI/AAAAAAAACzw/vNXUYSLOvtE/s1600/p-tbi.jpg" /></a></div>
19. <b>Patricia</b><br />
<b><i>The Bem Inventory</i></b><br />
Opal Tapes<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
Najładniejsza okładka tego roku? Całkiem możliwe. Najładniejsze techno tego roku? Też. <br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=3393322472/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/artwork=none/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 50%;"><a
href="http://opaltapes.bandcamp.com/album/patricia-bem-inventory">Patricia
- Bem Inventory by Opal Tapes</a></iframe></div>
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-twXNK0f_Uqw/VqlSfI7BH-I/AAAAAAAACz4/J0l4x-oexDs/s1600/es-idlsidgo.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-twXNK0f_Uqw/VqlSfI7BH-I/AAAAAAAACz4/J0l4x-oexDs/s1600/es-idlsidgo.jpg" /></a></div>
18. <b>Earl Sweatshirt</b><br />
<i><b>I Don’t Like Shit, I Don’t Go Outside</b></i><br />
Columbia<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Podobno następny Bond ma być czarny. Cioran już jest. „Tego, kto od dawna znosi kalectwo, nigdy nie będzie można wziąć za człowieka bez charakteru. W jakiś sposób się zrealizował. Każda choroba to jakiś walor” – można przeczytać w <i>Ćwiartowaniu </i>(przeł. M. Falski) i usłyszeć od Earla. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-cRGxZGa1VeY/VqlSnIXEXYI/AAAAAAAAC0A/EOL1AI9NFNY/s1600/ga-kz.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-cRGxZGa1VeY/VqlSnIXEXYI/AAAAAAAAC0A/EOL1AI9NFNY/s1600/ga-kz.jpg" /></a></div>
17. <b>Gang Albanii</b><br />
<b><i>Królowie </i>życia</b><br />
Step<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Napisałem <a href="http://fightsuzan.blogspot.com/2015/05/gang-albanii-krolowie-zycia.html" target="_blank">dość obszerną recenzję</a> <i>Królów</i>. W ostatnich tygodniach postanowiłem sprawdzić niektóre rapowe płyty z rankingów ułożonych przez mainstreamowe media, żeby zobaczyć, co i jak. Dwa Sławy, Donguralesko, O.S.T.R. i chyba Kękę. „Mówię Hieraklitem / trudno mnie złapać” – śpiewał któryś, ale głównie odrzuciła mnie atmosfera zabawy, jazgot, panie, i ta ich elokwencja, rezolutność. Z perspektywy czasu Gang wydał mi się niemal ambientowy.<br />
<span style="font-family: "times new roman" , serif;"></span></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-OY35I63Fh5k/VqlSrQogyuI/AAAAAAAAC0I/m4XVSngcKVI/s1600/md-fn5po.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-OY35I63Fh5k/VqlSrQogyuI/AAAAAAAAC0I/m4XVSngcKVI/s1600/md-fn5po.jpg" /></a></div>
16. <b>Marcin Dymiter</b><br />
<i><b>Field Notes #5: Przed orkanem</b></i><br />
wydanie własne<br />
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
„Nagranie
zrealizowane 10.12.2014 w Jelitkowie. Czułem, że muszę jechać nad morze –
silny impuls, imperatyw? Obserwowałem wzmożony ruch i energię wody.
Hydrofon znikał pod wodą wśród piachu, mułu, kamieni, fragmentów konarów
i połamanych muszli. O tym, że orkan nadchodzi, dowiedziałem się po
powrocie do domu”. Jeszcze jedno słowo i puszczą postronki.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=3142636210/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/artwork=none/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 60%;"><a
href="http://field-notes.bandcamp.com/album/field-notes-5-przed-orkanem">Field
Notes #5: Przed orkanem by Marcin Dymiter</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-3qG1QrNQ5VQ/VqlSwDxCarI/AAAAAAAAC0Q/KDYR3eriJ5E/s1600/ch-m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-3qG1QrNQ5VQ/VqlSwDxCarI/AAAAAAAAC0Q/KDYR3eriJ5E/s1600/ch-m.jpg" /></a></div>
15. <b>Chihei Hatakayama<br /><i>Mist</i></b><br />
White Paddy Mountain<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Hatakayama przestaje być muzykiem. Jego kolejne albumy coraz wyraźniej zbliżają się do malarstwa. Wydaje mi się nawet, że na płytach nagrywanych we współpracy z artystami od klików, pierdnięć <i>etc</i>., udziela się na odczepne. Prawdziwy feblik czuje do impresjonizmu. Oglądając pejzaże pomieszczone na <i>Mist </i>(wilk w głębokim śniegu, sferolity, siatka wokół corralu), myślę trochę o <i>Rączych koniach</i>, trochę o spokojnym, letnim popołudniu w kawiarence przed muzeum, a także trochę wspominam.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=3522222033/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/artwork=none/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 50%;"><a
href="http://chiheihatakeyama.bandcamp.com/album/mist">Mist
by Chihei Hatakeyama</a></iframe></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-61fYasoG9Jg/VqlS1iYeERI/AAAAAAAAC0Y/Nmtvdz3mAZw/s1600/ssq-ew.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-61fYasoG9Jg/VqlS1iYeERI/AAAAAAAAC0Y/Nmtvdz3mAZw/s1600/ssq-ew.jpg" /></a></div>
14. <b>Sokratis Sinopoulos Quartet</b><br />
<i><b>Eight Winds</b></i><br />
ECM<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Pełna godności melancholia zaserwowana przez greckich jazzmanów. <span class="st"><i>En garde</i>!</span> </div>
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-DpnSJ6SGEQQ/VqlS8fIJwEI/AAAAAAAAC0g/QNvJdzLyEiA/s1600/fo-jfat.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-DpnSJ6SGEQQ/VqlS8fIJwEI/AAAAAAAAC0g/QNvJdzLyEiA/s1600/fo-jfat.jpg" /></a></div>
13. <b>Fabio Orsi</b><br />
<i><b>Just For A Thrill</b></i><br />
Home Normal<br />
<br />
Orsi. Nic dodać, nic ująć. <br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=1805121547/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/artwork=none/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 50%;"><a
href="http://homenormal.bandcamp.com/album/just-for-a-thrill">Just
For A Thrill by Fabio Orsi</a></iframe></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-HIQ9kEdudBE/VqlTBAk7tvI/AAAAAAAAC0o/zC411Y_bDUE/s1600/jn-d.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-HIQ9kEdudBE/VqlTBAk7tvI/AAAAAAAAC0o/zC411Y_bDUE/s1600/jn-d.jpg" /></a></div>
12. <b>Joanna Newsom</b><br />
<i><b>Divers</b></i><br />
Drag City<br />
<br />
Dzięki Newsom XXI wiek ma swoje <i>I’ve Seen It All. </i><b><span style="font-family: "times new roman" , serif;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></b><br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-_SQDaxxFhmQ/VqlTFt-rNoI/AAAAAAAAC0w/ax2sUcbW62Y/s1600/rr-pjc.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-_SQDaxxFhmQ/VqlTFt-rNoI/AAAAAAAAC0w/ax2sUcbW62Y/s1600/rr-pjc.jpg" /></a></div>
11. <b>Raphael Rogiński</b><br />
<i><b>Plays John Coltrane and Langston Hughes. African Mystic Music</b></i><br />
Bôłt <br />
<br />
Pierwsza naprawdę dobra płyta w katalogu Bôłt. <br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-BKMjOPDD79M/VqlTJw8-t3I/AAAAAAAAC04/i_8lOO6aKtY/s1600/ec-oe.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-BKMjOPDD79M/VqlTJw8-t3I/AAAAAAAAC04/i_8lOO6aKtY/s1600/ec-oe.jpg" /></a></div>
10. <b>Enrico Coniglio</b><br />
<i><b>OlivElegy</b></i><br />
Impulsive Habitat<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Dynamiczny dokument dźwiękowy. Dzień z życia tłoczni oliwy przedstawiony na przestrzeni kilkunastu minut. Ze szkicu Coniglia bije przede wszystkim miłość do rzemiosła. Mikrofon przeniknął wgłąb maszyn, otarł się o ludzi, drewno i płyn. Gdy już na dobre zakochałem się w tym nagraniu, wyczytałem, że autor zadedykował je żonie. Słusznie. Można przesłuchać <a href="http://www.impulsivehabitat.com/releases/ihab101.htm" target="_blank">tutaj</a>.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-O34C6dQtY_A/VqlTP5nT43I/AAAAAAAAC1A/Pcx37UFbg3g/s1600/klc-ta.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-O34C6dQtY_A/VqlTP5nT43I/AAAAAAAAC1A/Pcx37UFbg3g/s1600/klc-ta.jpg" /></a></div>
9. <b>Kara-Lis Coverdale</b><br />
<i><b>Aftertouches</b></i><br />
Sacred Phrases<br />
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
W minionym roku sporo osób obiecywało sobie, że da jeszcze jedną szansę <i>Platform</i>, bo Holly Herndon jest taka ważna i futurystyczna, że jeśli nie przyswoi się jej muzyki dziś, tu i teraz, to jutro nie będzie się przyswajać muzyki w ogóle. Problem w tym, iż nowy album Herndon jest nowym albumem Herndon, a nie kogoś innego (choćby Purity Ring; dla nich to wydawnictwo byłoby oczekiwanym postępem). Dlatego też lepiej odsapnąć i posłuchać konkurencji, która równie zręcznie operuje pociętymi wokalami, ale sięga też po organy, melodie, liryzm à la Julianna Barwick i eksperymentuje z tym amalgamatem na modłę Lucrecii Dalt. Mowa o Karze-Lis Coverdale, autorce znakomitych <i>Aftertouches</i>. O temperaturze, jaka panuje na tej płycie, najwięcej mówi okładka.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=3521701574/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/artwork=none/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 50%;"><a
href="http://sacredphrases.bandcamp.com/album/aftertouches">Aftertouches
by Kara-Lis Coverdale</a></iframe></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-qtMGrL3OUSQ/VqlTUYzyMII/AAAAAAAAC1I/LZj5Z3tZc_0/s1600/s-o.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-qtMGrL3OUSQ/VqlTUYzyMII/AAAAAAAAC1I/LZj5Z3tZc_0/s1600/s-o.jpg" /></a></div>
8. <b>Syny</b><br />
<i><b>Orient</b></i><br />
Latarnia<br />
<br />
Nie trzeba przedstawiać.<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=2086258481/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/artwork=none/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 50%;"><a href="http://syny.bandcamp.com/album/orient">Orient
by Syny</a></iframe></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-mX-_x1Cazwo/VqlTbG2z1LI/AAAAAAAAC1Q/iDdM04NTwYg/s1600/sh-waif.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-mX-_x1Cazwo/VqlTbG2z1LI/AAAAAAAAC1Q/iDdM04NTwYg/s1600/sh-waif.jpg" /></a></div>
7. <b>Steve Hauschildt</b><br />
<i><b>Where All Is Fled</b></i><br />
Kranky <br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Nie lubię Lopatina za to, że swoje najgłośniejsze albumy wydaje zawsze w tym samym czasie co Hauschildt – jego spokojniejszy bliźniak. Światło reflektorów pada na nowe Oneohtrix Point Never, a biedny Steve siedzi w cieniu. Może mu tam dobrze. W końcu jego muzyka zdaje się wyrażać mniej więcej to właśnie: wzloty i upadki światła.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-rpEx6hkGVXk/VqlTmKUQjqI/AAAAAAAAC1k/HO2EmwZF-x4/s1600/ms-f.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-rpEx6hkGVXk/VqlTmKUQjqI/AAAAAAAAC1k/HO2EmwZF-x4/s1600/ms-f.jpg" /></a></div>
6. <b>Maciek Sienkiewicz</b><br />
<i><b>F</b></i><br />
Wounded Knife<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Michaelowi Pisaro nie udało się w tym roku nagrać dobrej płyty. Nowojorskiego mistrza godnie zastąpił jednak Sienkiewicz. <i>F </i>to kolekcja kilku półgodzinnych szeroko oddychających dronów. Głęboki, utajony rytm domykanych i odmykanych drzwi. Co wchodzi? </div>
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=2395701385/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/artwork=none/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 50%;"><a href="http://woundedknife.bandcamp.com/album/f">F
by Maciek Sienkiewicz</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-SDDaer7rpbk/VqlTzW-UzoI/AAAAAAAAC1o/gs1i7od8Qo0/s1600/hd-t.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-SDDaer7rpbk/VqlTzW-UzoI/AAAAAAAAC1o/gs1i7od8Qo0/s1600/hd-t.jpg" /></a></div>
5. <b>Herbert Distel</b><br />
<i><b>Travelogue</b></i><br />
hatOLOGY<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Łącząc odgłosy peronów, dworców, poczekalni – a być może i lotnisk – z dźwiękami cykad, Distel oddaje pejzaż uczuciowy samotnie podróżującego człowieka, który z całych sił próbuje równocześnie być czujnym i się odprężyć. Esej dźwiękowy godzący Sebalda z Certeau.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-Rw4V4YuUN_c/VqlT3ilJ6AI/AAAAAAAAC1w/1Ovt_6d5P-E/s1600/aod-mfcc.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-Rw4V4YuUN_c/VqlT3ilJ6AI/AAAAAAAAC1w/1Ovt_6d5P-E/s1600/aod-mfcc.jpg" /></a></div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-decoration: none;">
4. <b><span style="font-family: "times new roman" , serif;"><span style="font-size: small;">Áine O’Dwyer</span></span></b><br />
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-decoration: none;">
<i><b><span style="font-family: "times new roman" , serif;"><span style="font-size: small;">Music for Church Cleaners vol. I and II</span></span></b></i></div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-decoration: none;">
<span style="font-family: "times new roman" , serif;"><span style="font-size: small;">MIE Music</span></span></div>
</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
W zeszłym roku zostałem fanem muzyki organowej. Miło jest sobie posiedzieć w kościele i uważać, żeby o niczym nie myśleć, tylko słuchać. Do tego czytałem Widnokrąg Myśliwskiego, a tam organy odgrywają ważką rolę i okazują się bardzo erotycznym instrumentem. O’Dwyer utrafiła w doskonały moment mojego gustu. <b><span style="font-family: "times new roman" , serif;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></b></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-Wpx65hHwgbs/VqlT7wDd_LI/AAAAAAAAC14/RdhEChMKD5M/s1600/wb-c.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-Wpx65hHwgbs/VqlT7wDd_LI/AAAAAAAAC14/RdhEChMKD5M/s1600/wb-c.jpg" /></a></div>
3. <b>William Basinski</b><br />
<i><b>Cascade</b></i><br />
Temporary Residence<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Kiedy<a href="http://fightsuzan.blogspot.com/2015/04/william-basinski-cascades.html" target="_blank"> pisałem o </a><i><a href="https://www.blogger.com/null" target="_blank">Cascades </a></i>w kwietniu minionego roku, wiedziałem już, że za ponad pół roku znajdą się w rankingu. Im dłużej obcuję z tym albumem, tym większe robi na mnie wrażenie. </div>
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-hhn30Mir6ik/VqlUAFn1BAI/AAAAAAAAC2A/SzrF2DKixKY/s1600/vs-s06.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-hhn30Mir6ik/VqlUAFn1BAI/AAAAAAAAC2A/SzrF2DKixKY/s1600/vs-s06.jpg" /></a></div>
2. <b>Vince Staples</b><br />
<b><i>Summertime ’06</i></b><br />
Def Jam<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Nic nie wyraża tej płyty lepiej niż fragment <i>Americany </i>DeLilla: „Lato w małym miasteczku bywa zabójcze, pod pewnymi względami jeszcze
gorsze niż w slumsach i niż głębokie mokre lata w portach nad Zatoką
Meksykańską. Nie jest to zabójczość brudu ani rozpaczy i nie każdego ona
dotyka. Lecz w niektóre dni miewa się wrażenie, że na skraju
pręgowanego popołudnia, wśród powracających sążni czasu, wędruje od
słońca do cienia straszliwa nowina. Lato z wolna się rozwija, wyściełana
cisza turla się po puchnącej stali, a dni zaczynają się rymować,
oddalenie nabrzmiewa razem z mostami, powietrze gnie się od upału,
drobne szczeliny w płytach chodnika, te dni, kiedy wydaje się, że na
ziemi żyją już tylko motyle, uśpiona modliszka, pająk maszerujący po
złamanych, obeschniętych błotem grabiach w ciemnym garażu. W każdy oknie
zdaje się czaić krzyk. Życie spokojne od pokoleń grozi tym, że z
nadejściem odpowiedniej chwili usta rozewrą się w zwolnionym tempie, a
wybuchający z nich głos roztrzaska w promieniu wielu kilometrów
wszystko, co się rusza. Ta groźba największa jest latem, w szerokich
pasmach słońca, kiedy starcy idą przez trawniki, stoją na werandach,
żeby nasiąknąć cieniem, albo jedzą lody i wszystko się rozsypie, kiedy
nadejdzie chwila. Czują to tylko niektórzy i wcale nie codziennie. Może
nie dochodzi do tak brutalnych scen jak w slumsach, gdzie na dachach
topnieje smoła, a chłopcy wyją z nienawiścią na widok białych hełmów,
lecz lato w małym miasteczku mocą samej ciszy i kunsztu rymujących się
dni potrafi z obłędną szybkością zmienić bieg ludzkich emocji”.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-pGQr0ItuJW8/VqlUElm9GGI/AAAAAAAAC2I/ScDKILOE5Rk/s1600/sd-qobp.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-pGQr0ItuJW8/VqlUElm9GGI/AAAAAAAAC2I/ScDKILOE5Rk/s1600/sd-qobp.jpg" /></a></div>
1. <b>Sarah Davachi</b><br />
<i><b>Qualities of Body Permanent</b></i><br />
Constellation Tatsu<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Śledzę dokonania Sary już od jakiegoś czasu, ale dopiero <i>Qualities </i>zmusiło mnie do poszukania więcej informacji na jej temat. Dziwna sprawa, ale łapałem się na tym, że słuchając tej taśmy od czasu do czasu potakuję. Tak jakby rzecz była kompletnie klarowna i pełna racji, pomimo tego że Davachi – wręcz przeciwnie – meandruje tutaj jak nigdy wcześniej. Moje zainteresowanie muzyką organową – zainteresowanie, trzeba podkreślić, wyłącznie uczuciowe – znalazło na <i>Qualities </i>swoje spełnienie, między innymi dlatego, że w nagrywaniu wykorzystano <a href="http://www.cello.org/heaven/baroque/baroque.htm" target="_blank">barokową wiolonczelę</a> (bardzo ciekawy instrument). Zanim Sarah wykształciła się muzycznie studiowała filozofię kontynentalną, a więc – tak na to mówią w Kanadzie – myśl europejską. W <a href="http://suoniperilpopolo.org/interview-with-sarah-davachi-by-deanna-radford/" target="_blank">wywiadzie </a>wśród najważniejszych myślicieli wymienia Prousta, Bachelarda i Merleau-Ponty’ego, wspartych od strony inspiracji muzycznych przez Glenna Goulda i Briana Eno. Na tym może zakończę.<span style="font-family: "times new roman" , serif;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></div>
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=4039746508/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/artwork=none/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 50%;"><a
href="http://ctatsu.bandcamp.com/album/qualities-of-bodies-permanent">Qualities
of Bodies Permanent by Sarah Davachi</a></iframe></div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-25355426845251394182015-11-30T10:45:00.001-08:002015-12-02T04:03:16.458-08:00Marcin Borchardt – Awangarda muzyki końca XX wieku. Przewodnik dla początkujących<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-K6mXo-BfnI0/VlnLRfAz9lI/AAAAAAAACzE/sjRY5QUKeo8/s1600/mb-amkxxw.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="http://3.bp.blogspot.com/-K6mXo-BfnI0/VlnLRfAz9lI/AAAAAAAACzE/sjRY5QUKeo8/s200/mb-amkxxw.jpg" width="137" /></a></div>
<b>Marcin Borchardt</b><br />
<b><i>Awangarda muzyki końca XX wieku.</i></b><br />
<b><i>Przewodnik dla początkujących</i></b><br />
2014, Wydawnictwo w Podwórku<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Znaczny odsetek
tworzących dziś muzyków nie zdaje sobie sprawy z własnego
zadłużenia u luminarzy XX-wiecznej awangardy albo się do niego nie
przyznaje. Nikogo to nie dziwi, bywa nawet że brak samoświadomości
jest traktowany jako wyraz artystycznej swobody. Poszukującemu
słuchaczowi – zwłaszcza jeśli zajmuje się pisaniem o muzyce –
odmawia się tego przywileju. Powinien znać kanon, genezę, nawet
jeśli uważa, iż lepiej byłoby poczytać o najnowszej myśli
dźwiękowej niż wracać do jej (nieuświadamianych sobie przez
samych twórców) korzeni<span style="font-size: small;"><span style="font-style: normal;">. Jeśli budzi to mój sprzeciw, to nie dlatego, że znudziły mi się dzieła </span></span><span style="font-size: small;"><span style="font-style: normal;">Johna Cage<span style="font-size: small;"><span style="font-style: normal;">’a, jego
kontynuatorów i kontestatorów</span></span>. Chodzi
raczej o zmęczenie tekstami, które się im poświęca.</span></span><br />
<br />
Autorzy chcą z jednej
strony celebrować bohaterów swoich książek i pobudzać ciekawość
czytelników, z drugiej jednak – nie starcza im odwagi, by porzucić
schemat, polegający na szkicowaniu stanu badań, przypominaniu
biografii i tak dalej, za każdym razem od nowa, mimo że
bibliografia literatury przedmiotu rozrasta się z roku na rok. Do tego konteksty, jakimi obudowuje się dzieła awangardzistów, pochodzą
zazwyczaj od nich samych; opracowania, rzekomo erudycyjne, świecą
światłem odbitym. Dyskurs wytwarzany na potrzeby wielkich postaci
czy dzieł otwiera wokół nich przestrzeń, którą czytelnik musi
pokonać, by – jak sądzi – dotrzeć do sedna odpowiednio
przygotowanym, ale zbyt często u celu zastaje jedynie
strzępki obiecywanej mu wielkości. Dokonania herosów muzycznej
awangardy okazują się nie tak znowu imponujące, ich siła wytraca
się po drodze (choćby w kolejnych egzegezach <i>I Ching</i>).
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
O awangardach pisze się jak o niewątpliwym filarze współczesnej
kultury, w tym samym czasie przemilczając, że – <a href="http://www.dwutygodnik.com/artykul/6077-piec-ksiazek-nie-o-muzyce.html" target="_blank">jak zauważa Tomasz Swoboda</a> – te „<span style="font-size: small;"><span style="font-style: normal;">zjawiska
nie przebiły się jeszcze do powszechnej świadomości, a tym samym
słowa je określające nie weszły do oficjalnego rejestru języka.
Być może zresztą nigdy nie wejdą, gdyż zastąpią je inne, nowe,
uznane za bardziej adekwatne”. Powaga tematu i przelotność języka
nie służą sobie, ich wzajemne ścieranie się jest jednak
interesujące. Pokazuje, że może temat wcale nie jest aż tak
monolityczny, że może sprawdziłby się w nowych porównaniach i
kontekstach innych niż czysto estetyczne lub historyczne. </span></span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Marcin Borchardt nie
pisze tego wprost, ale wydaje mi się, że miał na celu nie tylko
zebranie informacji, ale też przegrupowanie języka, w jakim
dotychczas je podawano. Książka w wielu punktach wykracza poza
dotychczas opublikowaną (przynajmniej po polsku) sumę wiedzy o
dziejach artystów i maszyn, które zadecydowały o ich sukcesie,
przede wszystkim jednak manipuluje obowiązującymi w ich kontekście
strategiami retorycznymi, co okazuje się być nie mniej
merytoryczne. Autor <i>Awangardy</i> musiał mieć świadomość
nasycenia bibliografii, wydaje mi się zatem, że z rozmysłem
prowadził swoją książkę w stronę kojarzenia sztuki z
egzystencją (nie chodzi tu o tak zwane „uprzystępnianie”
sztuki, lecz o dowodzenie, iż nigdy nie była trudna, wystarczy
tylko postrzegać ją w odniesieniu do życia). W tym samym czasie
lektura książki pozwala przypuszczać, że tego rodzaju podejście
jest dla Borchardta intuicyjne, „naturalne”.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Borchardt – w
odróżnieniu od choćby Zbigniewa Skowrona, autora skądinąd
pouczającej <i>Teorii i estetyki awangardy muzycznej XX wieku</i> –
preferuje w roli źródeł doniesienia prasowe. Dzięki temu
zmniejsza się dystans między bohaterami jego książki, a
wskazanymi w jej podtytule „początkującymi”, do których ją
adresuje. Nie mamy jednak do czynienia z publikacją, która
beletryzuje żywoty muzyków. Narrator <i>Awangardy</i> posługuje
się językiem pozbawionym metafor i porównań, językiem, którego
klarowność jest efektem cierpliwego przesiewania i – może
bolesnego, może wyzwalającego – ogołacania tekstu z ornamentów.
Obcujemy z pisaniem „dla początkujących”, które meandruje
między czternastoma stronami bibliografii (źródła książkowe,
prasowe, internetowe, filmy oraz płyty) i licznymi przypisami.
<i>Awangardy</i> są rezultatem szeroko zakrojonych i długotrwałych
studiów.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Borchardt przepracował
konteksty filozoficzne, do których odwoływali się (albo które
stworzyli) bohaterowie jego książki, w stopniu pozwalającym mu na
wysuwanie własnych, autorskich definicji. Warto porównać przepis
na ambient podany przez autora <i>Awangardy</i> z <a href="https://pl.wikipedia.org/wiki/Ambient%20%5B23%20listopada%202015%5D." target="_blank">hasłem na Wikipedii</a>. Pierwszy akcentuje raczej intencje, stara się rozumieć
ambient jako doświadczenie, które da się objaśnić z
fenomenologicznego bądź antropologicznego punktu widzenia:</div>
<blockquote class="tr_bq">
<div align="JUSTIFY" class="sdendnote">
<span style="font-size: small;"><span style="font-style: normal;">Artystyczną
antytezą muzaka jest ambient, komponowana muzyka tła pozbawiona
cech inwazyjnych. Zdefiniowana w połowie lat siedemdziesiątych
przez angielskiego kompozytowa i producenta Briana Eno (ur. 1948)
jako całkowicie nowy rodzaj twórczości elektronicznej. Muzyka
ambient nie kreuje nastroju otoczenia. Podkreśla tylko pewne
charakterystyczne elementy akustycznej aury miejsca (na przykład
hałas silników w czasie startu samolotów na lotnisku) i wzbogaca
je o nowe elementy (na przykład dźwięk elektroniczny), tak by
zlały się w jedną homogeniczną całość. Ambient ma tworzyć
daleką od banału, przyjemną, relaksującą atmosferę. Stymulować
słuchaczy do myślenia, a nie fundować im mniej lub bardziej
subtelne pranie mózgu [269–270].</span></span></div>
</blockquote>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-lybBl9ls744/VlnO3TMc1OI/AAAAAAAACzQ/9EOAe6AwU8o/s1600/rr-ls.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://1.bp.blogspot.com/-lybBl9ls744/VlnO3TMc1OI/AAAAAAAACzQ/9EOAe6AwU8o/s320/rr-ls.jpg" width="210" /></a><a href="https://pl.wikipedia.org/wiki/Ambient%20%5B23%20listopada%202015%5D." target="_blank">Druga </a>– mętnie
streszcza mechanikę, ujednolicając rozliczne odgałęzienia
gatunku. Borchardt samodzielnie, „z głowy”, opisuje również
działanie urządzeń na tyle skomplikowanych, że mogłyby z
powodzeniem wystąpić w Rousselowskim <i>Locus Solus</i>.
<span style="font-style: normal;">„Opowiadana przez niego
[Borchardta – F. S.] historia awangardy – <a href="http://www.dwutygodnik.com/artykul/6077-piec-ksiazek-nie-o-muzyce.html" target="_blank">pisze Swoboda</a> – jest
przede wszystkim historią kompozytorskiej inwencji i
wykorzystywanego przez muzyków sprzętu. W trakcie lektury tego
«przewodnika» zdajemy sobie sprawę, że mamy do czynienia z czymś
w rodzaju materialnej historii muzyki – dziejów oprzyrządowania,
które zyskuje rangę instrumentu, a nawet elementu dzieła”.
M</span>aszyny są w książce Borchardta dopełnieniami egzystencji
obsługujących je artystów, protezami, bez których twórcza droga
prawdopodobnie zagubiłaby swój kierunek. „Varèse całe życie
czekał na technologię, która umożliwiłaby materializację jego
wizji muzyki” [278], ale nie ustępują mu trzej amerykańscy
minimaliści, portretowani jako osoby, których życie zostało
zdeterminowane przez dźwięki, między innymi dźwięki maszyn, na
przykład – jak w wypadku Steve<span style="font-size: small;"><span style="font-style: normal;">’</span></span><span style="font-style: normal;">a
Reicha – łoskot kół pociągu.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-style: normal;">Odgłosy
pracy mechanizmów są trudne do precyzyjnego nazwania z uwagi na ich
stosunkowo krótki staż w codziennym otoczeniu człowieka. Borchardt
niejednokrotnie musiał podejmować – wciąż jeszcze nie tak
oczywiste i nie tak wyzbyte znaczenia, jak mogłoby się wydawać na
pierwszy rzut oka – decyzje co do pisowni (wybiera na przykład
spolszczony „dron” zamiast angielskiego „drone”) albo
przeszukiwać profesjolekty. Przymiotnik „burdonowe” [dźwięki],
z którym nie spotkałem się nigdzie wcześniej, należy do
zazdrośnie strzegących swojego dialektu muzykologów i budowniczych
instrumentów, </span>ale już parę miesięcy po premierze <i>Awangardy</i><span style="font-style: normal;">
znajdziemy go <a href="http://www.dwutygodnik.com/artykul/6156-pozegnanie-ze-swiatem.html" target="_blank">w artykule o nowej płycie Starej Rzeki</a>. Jakub Bożek
pisze w nim o „</span>przepastnych burdonach”, które założyciel
projektu, Kuba Ziołek, potrafi wygrać na gitarze obok
„<span style="font-style: normal;">psychodelicznych riffów” i
„elektrycznych arabesek”.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Kwestie językowe na tym
oczywiście się nie kończą, warto jednak przenieść uwagę
jeszcze na rozplanowanie książki i skupić się zwłaszcza na
detalu, który początkowo umyka. Rzadko się zdarza, by obecność
tego czy innego cytatu została przez Borchardta uzasadniona
wcześniejszym lub późniejszym komentarzem. Wypowiedzi muzyków,
choć graficznie wydzielone, pojawiają się jak gdyby znikąd.
Niektóre są ściśle autonomiczne, nie mają nic wspólnego ani z
tym, co je poprzedza, ani z tym, co następuje po nich. Wywód omywa
je i płynie dalej własnym torem. Jak czytać ich obecność?
Początkowo próbowałem wpasować – winterpretować – je w
korpus właściwego tekstu, ale dość szybko zorientowałem się, że
ulegam automatyzmowi.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Cytaty z dzieła są
zwykle dowodem na to, że interpretator trzyma się jego litery.
Zbytnie przywiązanie do tekstu, podpieranie go biografemami i tak
dalej, sprawia, iż odczytanie – zamiast być podróżą ku
zrozumieniu – przeradza się w argument, a dzieło w autorytet,
przed którym mają drżeć wyznawcy poglądów odmiennych od tych,
które przedstawił egzegeta. U Borchardta odwrotnie: cytaty służą
raczej rozrzedzeniu narracji, czytamy kilka różnych od siebie i
autonomicznych głosów, a wahania ich tonacji urozmaicają lekturę,
nie mówiąc już o tym, że kładą akcent na jednostkowe
predyspozycje czy usposobienia artystów, a tym samym wyłączają
ich z szeregu grup, nurtów, kolektywów, do których należeli.<span style="font-style: normal;"> Tak
wyodrębnione, postaci muzyków osiągają pewną wzniosłość, ale
nie pomnikową, lecz ludzką, co jeszcze podkreślają ich
fotografie. Losy bohaterów książki są najczęściej opowieściami
o miotaniu się i o decyzjach, które w istocie są podległością wobec
„przeznaczenia”. Oszczędny styl Borchardta równoważy ów </span><span style="font-style: normal;"><span style="font-style: normal;">„</span>naturalny</span><span style="font-style: normal;"><span style="font-style: normal;">”</span> patos i daje efekt podobny do tego, jaki
wywiera proza Dona DeLilla. </span><i>Awangardy</i><span style="font-style: normal;">
inspirują do zapoznania się z kompozycjami, które autor poleca w
poradnikowych partiach swojej książki. W dobie Internetu nie ma z
tym większego problemu, wręcz przeciwnie: wariantów i wykonań
jest zbyt dużo, szczęśliwie w </span><i>Awangardzie</i><span style="font-style: normal;">
wskazuje się konkretne adresy dyskograficzne, stąd też nie może
być mowy o pomyłkach: chętni będą w stanie odtworzyć
doświadczenie autora i dzięki temu na własną rękę odnieść się
do jego obserwacji. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Pod wpływem lektury
zamarzyła mi się pozycja, która z podobnym pietyzmem zajęłaby
się opisem eksperymentalnego odłamu muzyki współczesnej.
Chciałoby się wprząc Borchardta w pisanie o Michaelu Pisaro, Fabiu
Orsim, Pietrze Riparbellim, Williamie Basinskim, o vaporwave albo PC
Music… Co by usłyszał i co by o nich napisał? Samo pojawienie
się tego pytania wskazuje na krytyczny aspekt <i>Awangardy</i><span style="font-style: normal;">.
Choć są nieliczne, nie brak w książce wypowiedzi oceniających.
Borchardt nie raz wyraża swoją antypatię dla muzyki rozrywkowej
czy też, zdaje się, w ogóle muzyki „nowej” (mam tu na myśli
po prostu datę wydania, nie innowacyjność). Taka postawa może
zaskarbić mu sympatię purystów i zarazem odstręczać osoby, o
których pisałem w pierwszych akapitach. Czasem można odnieść
wrażenie, że <i>Awangarda </i>jest nadawana z wyspy, na której czas się
zatrzymał, i że to właśnie izolacjonizm gwarantuje
satysfakcję z poznawania luminarzy awangardy. Tego rodzaju opór interesująco cieniuje wizerunek autora, który zrobił, co mógł, żeby ukryć się za swoim tekstem,</span><span style="font-style: normal;"> i rozbudza oczekiwania wobec kolejnych
tomów publikacji. </span>
</div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-92226446430865088572015-11-10T19:00:00.000-08:002015-11-10T10:38:14.598-08:00Afrojax – Przecież ostrzegałem<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: left;">
</div>
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-8NA0Eu05Rx8/VkIXucUhiPI/AAAAAAAACyU/Tb7ntFHF2E0/s1600/sadurski1.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-8NA0Eu05Rx8/VkIXucUhiPI/AAAAAAAACyU/Tb7ntFHF2E0/s1600/sadurski1.jpg" /></a><b> Afrojax<i> </i></b><br />
<b><i>Przecież ostrzegałem</i></b><br />
Wytwórnia Krajowa, 2015<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm; text-decoration: none;">
<b>I</b> Siłą Taco Hemingwaya – o ile wypada mówić o sile w kontekście tej postaci – jest to, iż potrafił wspiąć się o jeden schodek wyżej od bohaterów i adresatów swoich piosenek. Nietrudno jest wyobrazić sobie bardziej elokwentnego narratora czy też oko obdarzone większą wnikliwością, ale mimo wszystko Hemingway zna więcej słów i jest bardziej głodny detalu niż Piotr – jego własne nemezis – czy dziewczyny, które portretuje. Łukasz Łachecki ma rację, <a href="http://www.dwutygodnik.com/artykul/6016-obrazki-z-prekariackiego-stocka.html" target="_blank">pisząc, że</a> „figury hipsterów, bywalców, korposzczurów, głupiutkich studentek i zapijaczonych dekadentów z Planu B zużyły się mniej więcej w czasach, gdy Szcześniak wrzucał do sieci swoje pierwsze dzieło, <i>Hitlera w poszukiwaniu elektro</i>”. Jedyne, co mi tu nie pasuje, to tygodniki opinii. Owszem, Taco mógłby je podczytywać, gdyby tylko lektura tego rodzaju nie leżała w zasięgu jego własnych protagonistów i słuchaczy, do których kieruje swoje nagrania. Ryzyko zrównania poziomów jest zbyt duże, dlatego Filip sięga po notatnik <i>flaneura</i>, źródło, z którego nie da się przygotować do matury z WOS-u (naszym – starców – zadaniem jest przeoczyć oczywistość tego gestu). Hemingway nie streszcza „Polityki”; wszystko to jego „własne” przemyślenia, nabazgrane na serwetkach i przypadkiem zbieżne z biadoleniem socjologów <i>circa </i>2009. Szcześniak jest zauroczony spryciarzami, którzy zamiast dyplomu postawili na „życiologię”, i próbuje wpisać się w ów etos. </div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm; text-decoration: none;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm; text-decoration: none;">
Ten pomysł na siebie może i jest prościutki, ale wystarczający.
Różnica poziomów zostaje zachowana, tu i ówdzie nawet lekko się
ją obnosi, na przykład używając powszechnie zrozumiałych
archaizmów. To, że są powszechnie zrozumiałe, nie ma znaczenia,
ważne, że „tak się już dzisiaj nie mówi”, a zatem słuchacz,
do którego Taco się zwraca, może na niego zareagować
mniej więcej tak, jak jury Akademii Sztuk Pięknych odebrało
teczkę Jeda Martina, bohatera <i>Mapy i terytorium</i> Houellebecqa:
„To wrażenie nieco niedzisiejszej powagi, jakie wywoływał, wzbudziło ich przychylność; najwyraźniej mieli do
czynienia z kandydatem oryginalnym, wykształconym, poważnym,
zapewne pracowitym”. Mówiąc o archaizacji, mam na myśli
nie tyle nawet konkretne wyrazy (chociaż je także; na przykład „pieprzyć” w roli przekleństwa budzi uśmiech nostalgii), ile raczej sposób ich podania: Hemingway
przemawia na tyle „poważnie i pracowicie”, że jest w tym
niedzisiejszy, przynajmniej w stosunku do tego, co dziennikarze sądzą
na temat młodzieży. Dlatego też może się z nim identyfikować
chłopaczyna, który czuje się dotknięty diagnozami na własny
temat, bo pilnie się uczy i źle ubiera, zarazem
nie będąc w stanie dokonać czegokolwiek, co dałoby się
mgliście skojarzyć z uprawianiem sztuki.
</div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm; text-decoration: none;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>II</b> Niechęć do
otoczenia, jakiekolwiek by ono by nie było, skłania zwykle do
wywyższenia się ponad nie, choćby o centymetr, jak w wypadku
Hemingwaya, czy o tychże centymetrów trzydzieści, jak u Fisza,
który jest jego wizerunkowym ojcem. Michał Hoffmann obrał na swojej solowej płycie odmienną –
można nawet powiedzieć: przeciwstawną – strategię i z jej
pomocą się obsrał, ot tak sobie, za co mamy mu bić brawo. Afrojax nie tylko wyrzuca
innym – tym z okładek „Gali”, a zwłaszcza, jak mi się zdaje, Katarzynie i Maciejowi Dowborom – że śmierdzi im z ryja, ale jeszcze siłą otwiera im usta i wybiera
z nich łajno, dodatkowo gmerając w okolicach migdałków w
poszukiwaniu najgęstszych, sytych złogów. Wysmarowany kałem,
opity plwociną, zaczadzony pruknięciami kuców, staje się gówno w
gówno podobny do własnych adwersarzy i tyle, pointa. „To nie
Groucho Marx na okładce mojej płyty, to mój własny kutas”,
pisał Hoffmann na swoim fan page’u. Jestem innego zdania. Za chuja został tu przebrany Szczepan Sadurski i niestety prześwieca. Humor, prowokacja – zawartość <i>Przecież ostrzegałem</i> można nazywa dowolnie. Ważne, że w tej formie to już było, a czas – mijając – wyposażył to jeszcze w dreszcze żeny.</div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm; text-decoration: none;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm;">
<b>III</b> Kiedy słyszę, jak
Afrojax boryka się z rozruszaniem „r” do poziomu drgań, przy
którym staje logopedom, albo kiedy zasysa zbyt obficie gromadzącą
się ślinę, robi mi się przykro, że na<i> </i>tej jego wypieszczonej płytce <span style="font-style: normal;"><span style="text-decoration: none;">nie ma ani jednego bulwersującego momentu. Album budzi niemal
wyłącznie litość, z którą na dłuższą</span></span> metę trudno
się uporać (to samo Eis, „rapujący” – o zgrozo – o hajsie i stringach). Kiedy słuchacz jest przytłoczony współczuciem dla
muzyka, to znaczy, że ktoś gdzieś coś wygrał, tylko nie bardzo
wiadomo kto. Wyobraźmy sobie, że stoimy w kolejce do kiosku, a
przed nami jakiś facet kupuje „Dobry humor” albo „Super
dowcipy”, płaci, wertuje gazetkę, a na jego usta wypełza uśmiech (skąd? z jakiej nory? z nosa, ojczyzny gili i kóz?), będący równie nie na miejscu, co pyton-gigant u
niemowlęcia. Mamy XXI wiek i oto widzimy dorosłego (rocznik ’78), który –
niczym bośniacka sierota kamykiem – bawi się humorem tak
czerstwym, że chciałoby się poprosić o numer konta lub dzwonić po pomoc. Tylko dokąd? Komu wpłacać?</div>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-style: normal;"><span style="text-decoration: none;">Troszczę się nie od czapy. Afrojax to na krajowej scenie
muzycznej postać wyjątkowa. Nie jestem pewien, ale chyba nigdy
wcześniej tak niewielu nie potraktowało równie ciepło kogoś tak pozbawionego talentu. W ten sposób recepcja jego twórczości oraz osoby
postawiła Hoffmanna w położeniu niepełnosprawnych, z którego zapewne się cieszy. Niech za przykład
posłuży <a href="http://screenagers.pl/index.php?service=xtras&action=show&id=422" target="_blank">analiza tekstów Afrokolektywu</a>, której redakcja
Screenagers podjęła się – jak sądzę – żeby pocieszyć ich
autora. Do dziś gratuluję tego posunięcia, bo rzadko się zdarza,
by recenzenci z własnej nieprzymuszonej woli oferowali artyście
pokrzepienie w postaci górnolotnej blagi na jego temat. Na tym
moglibyśmy zakończyć. „T</span></span><i><span style="font-style: normal;"><span style="text-decoration: none;">rochę
przypomina zespół Niwea. Dla mnie super”. </span></span></i><span style="font-style: normal;"><span style="text-decoration: none;">Brak
jakiegokolwiek odgraniczenia się – ironią, patosem, położeniem
lachy, czymkolwiek – od tego, na co się narzeka, czym się
gardzi i w co się wciela na pohybel tamtym, jest najzwyczajniej w świecie smutne, jednak w dalszym ciągu
nie doszliśmy do tego, iż Hoffmann nagrał album, przed którym
ostrzega. Nieważne: z przekąsem czy nie. Ta przestroga jest
prawdopodobnie najbardziej lizusowskim manewrem tego roku, przynajmniej jeśli chodzi o
muzykę. Udawanie, że się prowokuje i robienie z tego płyty, jest mniej więcej równie
żałosne, co dopraszający się o pomoc ludzie na wózkach. Już
lepiej, kiedy na pełnej piździe wjeżdżają do
tramwajów po nogach nadgorliwców,
którym ulitowanie się nad kaleką przypomina złotą erę elekcji
na gospodarza klasy.</span></span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm; text-decoration: none;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-Tt8M8CzPJv4/VkIU4vWp8mI/AAAAAAAACxo/zfpmsnJEVL0/s1600/sadurski1.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="178" src="http://3.bp.blogspot.com/-Tt8M8CzPJv4/VkIU4vWp8mI/AAAAAAAACxo/zfpmsnJEVL0/s320/sadurski1.jpg" width="320" /></a>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-style: normal;"><span style="text-decoration: none;">Przejęcie
dyskursu grupy społecznej, którą się wyśmiewa, jest chlebem
powszednim adresatów płyty. Afrojax nagrał pochwałę tego
„chlebu”, odę na cześć zaangażowanego trollingu. Srajd</span></span>ozbiór
Kapeli wchodzi w koniunkcję z gównoidą Żulczyk, plony gniją,
lecz <span style="font-style: normal;"><span style="text-decoration: none;">p</span></span>rzeświadczenie,
iż dorzucany do pieca węgiel transmutuje w złoto się umacnia.
Każdy, do kogo Hoffmann kieruje swoje nowe wydawnictwo, mógłby
powiedzieć o fladze jakiegokolwiek kraju, zwłaszcza własnego, że
jest szmatą, i jeśli jeszcze tego nie zrobił, to wyłącznie
dlatego, że nie ma ku temu powodów, nikomu to nie robi. Jaro już i tak jest blady. A zatem jeśli
na <i>Przecież ostrzegałem</i> cokolwiek się pokonuje, to nie granicę dobrego smaku,
tolerancji czy perfidii, lecz poprzeczkę, którą – bardzo wysoko
– stawia przed ludzkością pytanie „po chuj?”. Jeśli nie znajdujemy
na nie odpowiedzi, to danej rzeczy nie robimy.
Afrojax poszedł pod prąd mechanizmu, któremu zawdzięczamy przetrwanie, jeśli nie cywilizację. Podjąć się z
premedytacją czegoś zarazem czasochłonnego i z góry
pozbawionego rezultatów, czegoś, na co miliony codziennie machają
ręką, wymaga wizjonerskiej tępoty i zgody na swoje odejście w
niebyt. Dzięki Bogu za darwinizm, jakby skomentował <i>Planetę małp </i>Sadurski. Boże, za co ta susza?<br />
<br />
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<b>IV</b> Myślałby kto, że
gorzej być nie może. Ale nie, Hoffmannowi japa się nie zamyka i przebiera brwiami:
„hola, hola, hej, hej, hej, ja tu pułapkę zastawiłem”.
Niełatwa sprawa, bo jak tu odmówić biedaczysku wpadnięcia? Oto gość, który spędził godziny, ciesząc się na myśl, że jeśli jego
płyta kogoś wkurwi, to znaczy, że działa, jeśli ktoś ją zbeszta – też się udało. Recenzje pozytywne (które w sumie nie mówią
wiele ponad to, że autor tekstu śmiertelnie się znudził, ale nie ma
ochoty tego przyznać, bo wcześniej wykonał kawał roboty, godząc się z tym, że takie czasy – awangardy, instalacje – więc i na stolec trzeba spojrzeć inteligentnie) muszą
źle wpływać na samopoczucie Afrojaxa jako na autora tej konkretnie
płyty. Zaspokoiłby go dopiero tekst pełen inwektyw. Jeszcze nie czuję
ssania, więc chyba mi się nie powiodło. Liczę jednak, że już niebawem, bo sepleniący muszą robić naprawdę mokrą laskę. Czy tak dobrze?</div>
</div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-47400032569216362332015-10-22T18:44:00.000-07:002015-10-22T09:45:40.585-07:00Lana Del Rey – Honeymoon<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-4PUYY3R79Ok/Vij2xDDO4_I/AAAAAAAACwk/pNkfNlsL_zk/s1600/ldr-h.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-4PUYY3R79Ok/Vij2xDDO4_I/AAAAAAAACwk/pNkfNlsL_zk/s1600/ldr-h.jpg" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Lana Del Rey</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><i>Honeymoon</i></b></div>
<div style="text-align: justify;">
2015, Interscope</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Przy okazji <a href="http://fightsuzan.blogspot.com/2014/08/lana-del-rey-ultraviolence.html" target="_blank">pisania o </a><i><a href="http://fightsuzan.blogspot.com/2014/08/lana-del-rey-ultraviolence.html" target="_blank">Ultraviolence</a> </i>twierdziłem, że „można spojrzeć na dorobek Del Rey – już nagrany i przyszły – jak na rozerotyzowany odpowiednik projektu Sufjana Stevensa”. Wypadałoby więc wyznaczyć kierunek. Dokąd teraz, tym razem? Na <i>Honeymoon </i>dwukrotnie mówi się o Kalifornii, raz o Miami, zaś o błękicie – jeśli dobrze liczę – wzmianek jest dwadzieścia cztery. Słówko <i>blue </i>pada jako kolor, jako określenie nastroju, jako nazwa gatunku muzycznego, jako marka alkoholu (<a href="http://genius.com/Lana-del-rey-this-is-what-makes-us-girls-lyrics?referent_id=2809201" target="_blank">„Blue Ribbon” Pabsta</a>, wspomniana również na <i>Born to Die</i>) i wreszcie jako metonimia morza bądź oceanu. Niebieskiego byłoby jeszcze więcej, gdyby wliczyć odcienie: jasny, ciemny, akwamarynę. A więc w stronę barwy, czyli właściwie donikąd, bo barwa nie udźwignie obowiązków kierunku. Niebieski to nie Kentucky. <i>Honeymoon </i>można uznać za dokument rozpadu, za mapę, która spełza z płachty, wcierana w papier przez wędrujący po niej palec. Cel Stevensa był – by tak rzec – ludzki, zwrócony ku realiom i nie tylko z nimi pogodzony, ale wręcz je afirmujący. Postać, jaką wykreowała Del Rey na <i>Born to Die</i>, po upływie trzech lat ugina się pod ciężarem własnej nieludzkości. <i>Honeymoon </i>to wydawnictwo „przegięte” w dosłownym rozumieniu tego słowa: nie tyle przesadne, co dysproporcjonalne, skrzywione, chwiejne. Ucieczka od samej siebie (od Elizabeth Woolridge Grant) ku kreacji (ku Lanie Del Rey), wzajemne mieszanie się charakterów, heteronimia… Wszystko to tutaj i teraz się rozpada w ostatniej próbie zachowania pozorów, iż nie jest się – iż można nie być – sobą.<br />
<br />
O ile <i>Ultraviolence </i>można było słuchać jako shoegaze’u, o tyle <i>Honeymoon </i>jest płytą ambientową, z tym że stopniowe rozrzedzanie brzmienia nie jest (i – jak się okazuje – nie było) świadomym wyborem estetycznym, lecz przymusem. <i>Born to Die</i> nazwałem „<a href="http://fightsuzan.blogspot.com/2013/01/2012-10-1.html" target="_blank"><i>Murder Ballads</i> ery Internetu</a>”, ale na albumie, o którym teraz piszę, bywa że muzyka niemal zupełnie milknie, a słowa piosenek stają się onomatopeiczne („High by the Beach”), są w nieskończoność powtarzane („God Knows I Tried”), rezygnuje się z nich na rzecz recytacji („Burnt Norton”, w którym Del Rey czyta fragment <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Ga8tQrG4ZSw" target="_blank"><i>Czterech kwartetów</i> T. S. Eliota</a>) lub frazeologii (pierwsza strofa „Religion”). Del Rey porównuje język do trygonometrii („The Blackest Day”) albo też kładzie emfazę na odniesieniach do tekstów kultury (<i>Easy Rider</i> Dennisa Hoppera, <i>Endless Summer</i> Bruce’a Browne’a i inne), traktując po macoszemu właściwe teksty piosenek, często śpiewane niewyraźnie, zniekształcone przez pogłos, dobiegające z oddali. „Przegięta” jest również tracklista. Del Rey zdecydowała się opublikować godzinny <i>Honeymoon </i>zamiast reedycji dwóch poprzednich płyt, co proponowali wydawcy. Taką decyzję podyktowała może (mam nadzieję) chęć oczyszczenia archiwów i wejścia w nowy etap kariery z nową pulą tematów. Na przykład nie wolno już Lanie nagrywać utworów w rodzaju „Terence Loves You”, czyli potworków inspirowanych chyba <a href="https://www.youtube.com/watch?v=xdMXvFBOlmE" target="_blank">występem Carey Mulligan</a> we <i>Wstydzie</i> Steve’a McQueena, jednymi z najbardziej żenujących chwil w historii kina. Nie wolno jej również sięgać po gitarę akustyczną (jak w fatalnym „God Knows I Tried”), ani śpiewać o ikonach Hollywood; nie wolno poruszać kwestii ścisłych związków między pożądaniem a przemocą. </div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-K5HgxBKLXEs/Vij8Acz9doI/AAAAAAAACw0/X54X6t0SLgM/s1600/csm_76_5ddefa5bc6.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="400" src="http://4.bp.blogspot.com/-K5HgxBKLXEs/Vij8Acz9doI/AAAAAAAACw0/X54X6t0SLgM/s400/csm_76_5ddefa5bc6.jpg" width="245" /></a>Wielu rzeczy nie wolno i ciekawe, czy – i jak – Del Rey poradzi sobie z wyzwaniem, jakim jest konieczność wzbronienia sobie ulubionych motywów. Pierwsze kroki stawiane poza pulą <i>signature themes</i> są krokami w próżni. W słynnym eseju<i> </i><a href="http://www.mhl.elsat.net.pl/jamamijama/Zygmunt%20Freud%20-%20Kultura%20jako%20%9Fr%F3d%B3o%20cierpie%F1.pdf" target="_blank"><i>Kultura jako źródło cierpień</i></a> Freud wspomina o kłopocie, jaki sprawiło mu jedno z określeń użytych przez Romaina Rollanda w korespondencji między nimi. Rolland, w reakcji na inny artykuł Freuda – <i>Przyszłość pewnego złudzenia</i> – pisał, iż, zgoda, religia może i jest iluzją, ale nie jest omamem jej źródło, czyli, jak to określił, „uczucie oceaniczne”. Freud odrzuca możliwość naukowej interpretacji owego „uczucia” i próbuje je zrozumieć przez pryzmat wersu z <i>Hannibala</i> Dietricha Grabbego: „Z tego świata spaść nie możemy”. Uważa, że ta linijka jest w istocie pociechą, wyrazem „nierozerwalnej więzi, wspólnoty z całością świata zewnętrznego”. <i>Honeymoon</i> niewątpliwie opowiada o „uczuciu oceanicznym”, o rozmyciu się, przenicowaniu formuły, ale to, co optymista Freud chce postrzegać jako „nierozerwalną więź”, można u Del Rey wziąć za przepadnięcie w czymś zewnętrznym, w kreacji, która początkowo umożliwiła odsunięcie się od świata, a obecnie prowadzi do „spadnięcia” zeń czy też do konieczności – za <i>Widmami </i>Derridy – bycia <i>out of joint</i>, to znaczy poza albo ponad tym, z czego pomocą mierzymy upływ czasu. Wewnętrznym zegarem Del Rey byłyby ikony popkultury. „Hollywood legends will never grow old” – śpiewa w „Terence Loves You”, ale po owe legendy nie może już sięgać bez ryzyka autoparodii (nie kampu czy autoironii, które wykorzystywała dotąd jako kostium, przedzierzgający fankę pewnych artystów w ich spadkobierczynię). Bańka, w której czas płynął inaczej, a właściwie wcale nie upływał, musi ulec przebiciu. Jedynym wyjściem jest zmiana konwencji albo – o zgrozo – bycie sobą: nagą, i w owej nagości zwyczajną, Lizzy Grant. </div>
<br />
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Sufjan Stevens zarzucił swój projekt dość szybko. W <a href="http://www.pastemagazine.com/articles/2009/11/sufjan-stevens-on-the-road-to-find-out.html" target="_blank">wywiadzie dla magazynu „Paste”</a> przyznał, że z perspektywy czasu całe przedsięwzięcie – nagranie po jednym albumie dla każdego ze stanów USA – było mrzonką, żartem, którego pointa mogłaby ewentualnie nastąpić za 200 lat. Jednak najważniejsze zdanie z tej rozmowy brzmi następująco: „I started to feel like I was becoming a <i>cliché </i>of myself”. Podziwiam Grant o wiele bardziej niż Stevensa za nieludzkość postawionego przed sobą celu (nie śpiewać ani o sobie, ani o „tym” świecie, lecz o roli, jaką chce się odgrywać w świecie zupełnie innym niż ten). Ale <i>Honeymoon </i>jest już tylko wydawnictwem fanowskim i to nie takim, które pozwala lepiej zrozumieć artystę. Chodzi tu wyłącznie o powtórzenie raz jeszcze tego, co już dobrze wiadomo. Być może jest to w pewnym sensie gest samozachowawczy, podobny do zamiaru Pierre’a Menarda: podjąć próbę utwierdzenia się we własnych fascynacjach, wiedząc z góry, że forma nie podoła treści dostateczne długo, a jej nieuniknione wyczerpanie zamknie drogę do dalszego z niej korzystania i wymusi wynalezienie nowej. Ta zaprojektowana porażka, osłodzona kilkoma sprawnymi singlami, przypomina też próbę zerwania z nałogiem. Wiadomo, że w czasie, gdy się tego próbuje, wszystko poza głodem ulega oddaleniu i dryfuje. Bezwiednie poszukuje się nowego, często bardziej niszczycielskiego, przyzwyczajenia i odkrywa jeszcze jeden paradoks ludzkiej natury: balans zależy od chwil, w których chwieją się fundamenty, od straty równowagi – bywa że niepowetowanej.</div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-33132849346321810462015-07-30T16:53:00.000-07:002015-08-09T20:48:44.005-07:00Wsie – Wsie<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-pxFuCjSzdzs/VbYem2ZSiXI/AAAAAAAACqM/kp88ZTM4FnA/s1600/w-w.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-pxFuCjSzdzs/VbYem2ZSiXI/AAAAAAAACqM/kp88ZTM4FnA/s1600/w-w.jpg" /></a></div>
<b>Wsie</b><br />
<b><i>Wsie</i></b><br />
BDTA, 2015<br />
<br />
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=2507460082/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 50%;"><a href="http://bdta.bandcamp.com/album/wsie">Wsie
by Wsie</a></iframe></div>
<br />
<br />
<br />
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<div align="JUSTIFY" class="sdfootnote" style="margin-left: 0cm; text-indent: 0cm;">
Pisaniu o <i>Wsiach</i>
sprzyjałby hipertekst albo raczej recenzja, której poszczególne
akapity czytałoby się jednocześnie. Czytelnik przyswoiłby w tym samym czasie siatkę
odniesień do tekstów kultury, moje wrażenia z muzyki, domysły na
temat narracji, która jest na jej tle prowadzona… Zero hierarchii. Podanie w pigułce powiedziałoby najwięcej o esencji całego
projektu, a więc o wymieszaniu (równoległości) rozmaitych czasów
i przestrzeni. Nie stworzymy tu <i>Starości aksolotla</i> (potrzebne
byłoby zresztą coś więcej: symultaniczna lektura paru fragmentów,
a nie linearny tekst wzbogacony o animacje czy obrazki). Możemy
co najwyżej umówić się, że niniejsze zdania – dobiegający końca wstęp, rozwinięcie i umowne zakończenie – są
komponentami, które nie porządkują żadnej całości, podobnie jak
kolejne wsie wyobrażone przez Bartosza Zaskórskiego nie formują
powiatu. Między częściami a kompletem nie zachodzi relacja
wynikania, lecz sąsiedztwa suwerennych komponentów.</div>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-8Xz2U9dawfc/VblntKVpb8I/AAAAAAAACq0/Ot0z1o0NBm4/s1600/aldiss.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="400" src="http://4.bp.blogspot.com/-8Xz2U9dawfc/VblntKVpb8I/AAAAAAAACq0/Ot0z1o0NBm4/s400/aldiss.jpg" width="237" /></a><span style="font-style: normal;"><b>I
</b></span><i>Wsie</i> składają się z jedenastu utworów łączących
muzykę i narrację (poza ostatnią kompozycją, gdzie nie pada ani
słowo). W tle następujących po sobie wypowiedzi słyszymy
podkłady, które zostały, być może, nagrane jako samoistny zbiór
i dopiero później pojawił się pomysł nałożenia na nie
opowieści. Ambientowe pejzaże sprawiają wrażenie skonstruowanych
z dźwięków, które towarzyszą kolektywnej pracy
maszyn: z syren, gwizdów, przeładowań, alarmów, rytmu kół,
bloków, żurawi, wyciągów, kołowrotów i tak dalej.
Przepuszczenie przez liczne filtry obniżyło jakość sampli i
skotłowało je, utrudniając atrybucję. Pochodzenie dźwięków
jest niejasne, stąd też słuchacz <i>Wsi</i> zostaje postawiony w
niełatwej roli poszukiwacza źródeł albumu. Skojarzenia kierują się nie
tyle w stronę technopolis, ile raczej psychodelicznych molochów z
Neuroshimy, <i>Edenu</i> Lema, <i>Lasu</i> Strugackich czy też
<i>Cieplarni</i> Briana Aldissa. Można by też pozostać bliżej
etnologicznego makijażu wydawnictwa i powołać się na <i>Ogrody
koralowe i ich magię </i><span style="font-style: normal;">– jedną
z bardziej zagadkowych prac Bronisława Malinowskiego. </span>We
„<a href="https://bdta.bandcamp.com/track/wie-o-kt-rej-nie-powiemy-wam-niczego" target="_blank">Wsi, o której nie powiemy wam niczego</a>”, najlepiej słychać tę
przedziwną organiczność. To jedyna – rozciągnięta na dziesięć
minut – sposobność do wsłuchania się w muzykę. Głos narratora
milknie na tym etapie i możemy obcować wyłącznie z tłem.</div>
<br />
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Omdlewający,
bezkształtny i pozbawiony konsystencji ambient przypomina widmową
EPkę <a href="https://bdta.bandcamp.com/album/drowned-city" target="_blank"><i><span style="font-weight: normal;">Ghosts of Breslau</span></i></a><span style="font-style: normal;"><span style="font-weight: normal;">
Drowned City</span></span>, ale też minimalistyczne prace <a href="https://nqmusic.bandcamp.com/" target="_blank">Nilsa Quaka</a>, groteski Claya Ruby’ego (<a href="https://burialhex.bandcamp.com/" target="_blank">Burial Hex</a>) czy niektóre projekty
spod egidy <a href="https://opaltapes.bandcamp.com/" target="_blank">Opal Tapes</a>. Zaskórski eksponuje przede wszystkim
deformację: muzyka przelewa się jak workowate cielsko, które –
pozbawione funkcjonalnych kończyn – porusza się dzięki
przerzucaniu swojego ciężaru mniej więcej w pożądanym kierunku.
Bezwładny rytm tego pełzania wydaje się karykaturą chodu, zaprzeczeniem mobilności („Szlam i bąbelki, a głębiej jakby coś tkwiło przyczajone” – tak świadkowie relacjonowali koszmar opisany przez Lovecrafta w <a href="http://rlyeh.ms-net.info/index.php?str=33" target="_blank"><i>Kolorze z przestworzy</i></a>). Adekwatne
wydają się obserwacje poczynione przez Marguerite Yourcenar
odnośnie słynnych <a href="https://commons.wikimedia.org/wiki/Category:Le_Carceri_d%27Invenzione" target="_blank"><i>Carceri</i> </a><i><a href="https://commons.wikimedia.org/wiki/Category:Le_Carceri_d%27Invenzione" target="_blank">d’invenzione</a> </i><span style="font-style: normal;">Piranesiego</span>:
„Zawrót głowy, jakiego doznajemy w irracjonalnym świecie
<i><span style="text-decoration: none;">Więzień</span></i>, bierze
się nie tyle z braku miary (w żadnym z dzieł Piranesi nie jest
większym geometrą), ile z ogromnej liczby rozwiązań, o których
wiemy, że są trafne, lecz opierają się na fałszywych
proporcjach. Po to, by postaci na galerii w głębi sali były nie
większe od źdźbła słomy, od balkonu, przechodzącego w jeszcze
bardziej niedostępne gzymsy, muszą nas dzielić godziny marszu”.
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>II</b> Muzyka została
puszczona z jakiegoś nośnika na długo przed początkiem albumu.
Słuchamy tego jej wycinka, na którym dograno wypowiedzi poświęcone
dziesięciu wsiom i obyczajom ich mieszkańców, ale wydaje się, że
rozbrzmiewała wcześniej i będzie rozbrzmiewać później, kiedy
już głos ucichnie. To, co słychać w tle<i> Wsi</i>, i co niekiedy
wysuwa się na pierwszy plan, jest jak gdyby nagraniem terenowym
jakiegoś innego świata, alternatywnego bądź przyszłego.
Zarejestrowano dźwięki, które są naturalnym i nigdy nie milknącym
środowiskiem tego uniwersum, po czym – z braku czystych
taśm – dograno gdzie się dało relacje z wizyt w rozmaitych
wsiach. Narrator przemawia na tle trzasków, zgrzytów, a także
błędów edycyjnych. Jedna rzeczywistość siłą nachodzi na drugą.
Postać etnografa, sprawcy wtargnięcia, poznajemy tylko za
pośrednictwem jego głosu, który jest sporym osiągnięciem
aktorskim. Lektorowi (Konrad Materek) udało się wczuć w rolę
osoby, która pomimo słabego wykształcenia wykonuje zawód
wymagający nakładów autorefleksji. Bohaterem jest
antropolog-naturszczyk, który czuje się niepewnie w swojej roli, bo
jeszcze do niedawna był analfabetą.</div>
<br />
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Historie kolejnych wiosek
wydają się odczytywane na głos z kartki przez kogoś, kto z jednej
strony nie dowierza swojej elokwencji, a z drugiej zbytnio ufa słowu
pisanemu. Na przykład w opisie wsi numer 2 fragment o świętych
obrazkach został prawdopodobnie zapisany w nawiasie, ale odczytany
bez odpowiedniej intonacji, wskazującej na wtrącenie, przez co
zdanie staje się bełkotliwe. Znamienne jest również przeładowanie
gramatyczne, jak choćby w zdaniu: „Długość ich życia w tej wsi
jest najkrótsza”. „Ich” „w tej”? To znaczy, że ci sami
„oni” egzystują jeszcze w innej – nie „tej” – osadzie?
Pojawia się też kilka dyslektycznych przejęzyczeń (jak choćby w
numerze piątym: „z głównie tego powodu”), a narrator
nieustannie źle akcentuje, kładąc emfazę na pierwszej sylabie, co
z początku, zanim się przyzwyczaimy, sprawia wrażenie, jak gdyby
mówił o ludności poszczególnych wsi z pogardą, „wypluwając”
słowa. Wszystkie głoski wydają mu się
zwarto-wybuchowe, a więc prowokujące zwarcie narządów mowy, a
następnie gwałtowne ich rozwarcie. We relacji z siódmej wsi zacina
się i czyta fragment od nowa, co daje pojęcie o możliwości
edytowania tego, co nagrywa: są żadne.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<div align="JUSTIFY" class="sdfootnote" style="margin-left: 0cm; text-indent: 0cm;">
Wspomniane wcześniej
dysproporcje nie dotyczą zatem tylko muzyki, ale też narratora i
bohaterów jego opowieści. Powołajmy się raz jeszcze na notatki Yourcenar. Autorka <a href="http://terytoria.com.pl/ksiegarnia,tytuly,248.html" target="_blank"><i>Czarnego mózgu</i></a> tak pisze o maleńkich postaciach – „ludzkich
mrówkach” – zamieszkujących Piranesiańskie <i>carceri</i>:
„Małe ich grupki wydają się w ogóle nie komunikować między
sobą, jakby nie dostrzegały obecności kogoś drugiego.
Najbardziej zaskakującą cechą tej niepokojącej zbieraniny karłów
jest ich odporność na lęk przestrzeni. Lekko i swobodnie
poruszając się na oszałamiających wysokościach, te szkraby
wydają się nie dostrzegać, że ocierają się o otchłań”. Dokładnie tak: ludność portretowanych sadyb wykształciła zdolności, których charakter można wytłumaczyć jedynie deficytami emocjonalnymi, przeobrażonymi w wyniku hipertrofii w
fantastyczne organy. Zaskórskiemu nie raz zdarzało się takowe rysować (weźmy choćby – bardzo tu adekwatny – <a href="http://2.bp.blogspot.com/-ImewjijT1Hw/UvyUsAPMLXI/AAAAAAAABIE/04H5f-9OhrY/s1600/2.jpg" target="_blank">przemagacz własnej nędzy</a>): narządy uposażające psychikę i wybuchające z niej pod postacią <a href="https://www.youtube.com/watch?v=F2_oFE9ovNk" target="_blank">straceńczego śmiechu</a> bądź poczwarnego erotyzmu rodem z niektórych urywków <i>Druuny </i>Paola Serpieriego.
</div>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-0bUdYiTb6ZE/Vbo1PRFOWXI/AAAAAAAACrc/L_bJpX-PMik/s1600/druuna.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="233" src="http://2.bp.blogspot.com/-0bUdYiTb6ZE/Vbo1PRFOWXI/AAAAAAAACrc/L_bJpX-PMik/s320/druuna.jpg" width="320" /></a></div>
<b>III</b> Narrator
przemawia w czasie – nazwijmy go – A, którego fragmenty zostały
nałożone na czas B, z którego pochodzi muzyka. Kiedy istniały
opisywane wsie? W chwili bliżej nieokreślonej. Narrator opowiada o
nich w czasie teraźniejszym, ale taśma jest słyszalnie stara, jak
gdyby starsza od tej, na którą została nałożona. Na <i>Wsiach</i>
młodsze wydarzyło się przed starym. Kiedy znajdujemy się my, słuchacze albumu? W czasie równie nieokreślonym; w jakimś teraz,
które jest tylko nasze, ale nie narratora, ani portretowanych przez
niego miejsc. Czy należymy do czasu, z którego pochodzi muzyka? Czy
to my ją puszczamy, a więc przychodzimy po obu czasach, A i B,
kiedy nie istnieją już wsie, narrator oraz świat, który słychać
w tle jego relacji? Spróbujmy nie wybiegać w stronę
<i>Niewidzialnych
miast</i> czy opowiadań Borgesa. Autor albumu pisze, iż „głos
narratora jest głosem człowieka znudzonego, zmęczonego swoją
pracą, polegającą na byciu niewidzialnym, badaniu omawianych wsi,
pisaniu sprawozdań i referowaniu ich”. To ta sama nuda, której
ulegał geometra z <i>Zamku</i> Kafki, powieści, na której okładce jeden z wydawców umieścił <a href="http://pokingsmot.net/wp-content/uploads/2014/05/The-Castle-of-the-Pyrenees-by-Ren%C3%A9-Magritte.jpg" target="_blank"><i>Zamek w Pirenejach</i></a> Magritte’a, będący – być może – odległym protoplastą <i><a href="http://1.bp.blogspot.com/-L9gDHWKPVHA/Uvv_gI-FWgI/AAAAAAAABEk/xqQhWrfnsUQ/s1600/organ+zachwytu.jpg" target="_blank">Organu zachwytu nad samym sobą</a></i> Zaskórskiego.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Barokowa masywność
niektórych prac graficznych Zaskórskiego opiera się na tej samej
zasadzie, co jego muzyka: na chomikowaniu drobnych przedmiotów,
tulejek, porostów i śmieci, które przypominają gmatwaninę opisaną przez Gombrowicza w <i>Kosmosie </i>albo to,
co widać w szparze między tramwajem a przystankiem, na którym się
zatrzymał: pety, trawki, kamyki. Gdzieś przed ilustracjami, w
jakimś czasie A, da się wyczuć upiornie monotonny wykład i
sprowokowane przezeń gryzmolenie dążące do zapełnienia całej
kartki bez wyjątku w próbie utulenia znużonego umysłu
halucynacją. Mam tu na myśli zwłaszcza czarno-białe obrazy, jak
choćby ten z <a href="http://i.ytimg.com/vi/UgSYk75voxw/maxresdefault.jpg" target="_blank">okładki <i>Ducha tornada</i></a>, gdzie lokacje ze starych
gier (<a href="http://www.sega-16.com/wp-content/uploads/2009/06/72.gif" target="_blank"><i>Cannon Fodder</i></a>, <i><a href="http://dspodcast.pl/wordpress/wp-content/uploads/2013/10/zax_sept28_01_640w.jpg" target="_blank">Zax </a>etc.</i>), których twórcy
imitowali złożoność grafiki poprzez naćkanie wszędzie na
ekranie przeszkód, spotykają się z <a href="http://allover-magazin.com/wp-content/uploads/2014/03/Abb-3-Man-Ray-Elevage-de-poussie%CC%80re-1920-1024x656.jpg" target="_blank"><i>Hodowlą kurzu</i></a> Mana Raya
i Marcela Duchampa. Zresztą, kiedy skończyłem pisać o <i>Wsiach</i>
(w czasie – nazwijmy go – A), zapaliłem w oknie i przyszło mi
do głowy, że ponieważ nigdy w nich nie pada, kurz gromadzi się
zwłaszcza w mieszkaniach, także nocą, na naszych śpiących
ciałach, co niniejszym dopisuję w czasie – nazwijmy go – B.
</div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-76541324061143467012015-05-29T16:34:00.000-07:002015-05-29T09:44:59.552-07:00Gang Albanii – Królowie życia<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-nJhjPUZtG5I/VWZ2V-q111I/AAAAAAAACpw/yel3yXeQ42k/s1600/ga-kz.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-nJhjPUZtG5I/VWZ2V-q111I/AAAAAAAACpw/yel3yXeQ42k/s1600/ga-kz.jpg" /></a></div>
<b>Gang Albanii</b><br />
<b><i>Królowie życia</i></b><br />
2015, Step Records<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
<b>I </b>Na pierwszy rzut oka <i>Królowie </i>są albumem tak bezmyślnym, że wstyd brać go serio. A co to znaczy „serio”? Dziś mniej więcej tyle, co „poświęcić czemuś tekst”. Nie „xD” na wallu, lecz tekst, czyli parę zdań albo nawet akapitów. I teksty powstają, ale ich autorzy są pełni obaw, że błaźnią się, pisząc. Sam fakt dobierania słów zdaje się nie licować z prostactwem Popka i spółki (stężenie wulgaryzmów na <i>Królach </i>graniczy z <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Koprolalia" target="_blank">koprolalią</a>). I tak <a href="http://screenagers.pl/index.php?service=albums&action=show&id=2680" target="_blank">na przykład</a> Rafał Krause, nie będąc w stanie jasno argumentować za lub przeciwko Gangowi, uchyla się od wystawienia noty i bredzi coś o postironii, oddalając się jak to tylko możliwe od sedna sprawy. Zdezorientowany jest również recenzent <a href="http://glamrap.pl/6/30120-recenzja-gang-albanii-krolowie-zycia" target="_blank">Glamrapu</a>: „Nie jestem do końca pewien czy mi wstyd za to ile radości mi sprawia ten album, ale to nie może być zła płyta. To nie może być też dobra płyta”. Sęk właśnie w pomieszaniu: z Gangiem Albanii nie poradzi sobie rockista, którego poczucie bezpieczeństwa zależy od ciągłego potrząsania szabelką w obronie kodeksu honorowego tej czy innej tradycji. Nie przywiązując wagi do żadnego z rekwizytów swojej macierzystej konwencji, Gang Albanii przerósł krytykę oraz publiczność, zwłaszcza ten jej sektor, który powinien być na niego przygotowany, choćby dzięki Synom czy płycie Masłowskiej. <i>Królowie życia</i> to album tak absurdalnie suwerenny, że można by go nazwać surrealistycznym, przynajmniej jeśli surrealizm rozumieć tak, jak Tomasz Szerszeń<i> </i>w<i> Podróżnikach bez mapy i paszportu</i>, a więc w kategoriach ruchu stworzonego z myślą o rozbiciu „stałego (stabilnego) układu odniesienia,
opresyjnej architektury dyskursu, w którym role zostały raz
na zawsze rozdane, a chronologia i czystość wizji są wszystkim”.
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<b>II </b>Mówi się trudno, ale polska fonografia raczej nie wykrzesze z siebie w tym roku lepszego popu, a już zwłaszcza popu z naleciałościami dancehallowymi. Nie dziwię się, że Gang autoplagiatuje się w ramach pojedynczej płyty. Dysponując takimi refrenami, nie sposób odmówić sobie przyjemności ich powtarzania. Bo co, słuchacz może cisnąć na repeacie, a autor płyty już nie? I nawet jeśli szkoda tych „podkładów”, bezczeszczonych przez porykiwania buraków „w rozjebanej alfie”, to zastanówmy się nad alternatywą. Popek, Borixon i Ali Baba raczej nie zaczytują się w Woolf i Braidotii, ale gdyby do wspomnianych podkładów dopuścić brodatych wegetarian oświeconych w sprawie dyskursów mniejszościowych, otrzymalibyśmy wzór na L.U.C.-a albo górnolotny syf z katalogu Rastra i dopiero mielibyśmy dosyć. Spójrzmy jeszcze na ornamenty. Na podręcznikowej rapowej płycie w zastępstwie ozdobników trapowych i drum’n’bassowych znalazłyby się trąbki lub sample pianina, poświadczając o niebywałej erudycji autorów oraz wrażliwości, do której dotrze tylko mędrzec nie oceniający książki po kapturze. Stereotypu hip hopowca nie trzeba już przełamywać, ale wszyscy trwają w gotowości, bo trudno o pewniejszą gwarancję statusu ofiary mainstreamu. Sorry, ale droga poza system już tędy nie prowadzi, leżeć.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<a href="http://www.t-mobile-music.pl/opinie/recenzje/krol-albanii-jest-tylko-jeden,18590.html" target="_blank">Krzysztof Nowak</a>, oślepiony troską o „poziom”, <a href="http://www.t-mobile-music.pl/opinie/recenzje/krol-albanii-jest-tylko-jeden,18590.html" target="_blank">twierdzi</a>, iż „»Dla prawdziwych dam«, jakkolwiek fragmentami nieco żenuje, ma w sobie pierwiastek edukacyjny, a to zawsze punkt dodatni na materiału”. To prawdopodobnie najpełniejsza realizacja przekłamań w obrębie hip hopowego kodu: promować dziewczyny, które „się szanują”, i tym samym zdystansować się (wciąż ją potajemnie wyznając jako opromieniony nostalgią architekst) od wizji Snoopa uśmiechającego się lubieżnie na tle stadka wodzianek. Kolejna zapaść: ofiary „pierwiastka edukacyjnego” mają głośno wołać o legalizację zioła, hołdując w tym samym czasie kwakierskim regulacjom życia seksualnego. Jeśli warto słuchać <i>Królów</i>, to właśnie dlatego, iż wszelki kod zostaje tutaj przekroczony. Gang osacza kolejne rekwizyty rapowej konwencji, wyolbrzymia je do niespotykanego wcześniej poziomu, podaje nam taki napompowany do granic balon i śmieje się, kiedy ów pęka nam w rękach. To się nazywa subwersja. Ta sama strategia, po którą sięgają feministki w performansach, polegających na przebieraniu kobiet za samców alfa. Patriarchalna męskość zostaje karykaturalnie przerysowana i przekazana mniejszościom, co natychmiast ją egzorcyzmuje. Ktoś zapewne powie, że te dwa porządki kompletnie się ze sobą nie zgrywają. Zanim rozejdziemy się do narożników, posłuchajmy „Narkotykowego odlotu” i przyznajmy, że w kwestii autoironii (tak, Rafał, nie post-, lecz auto-!) daliśmy się wyprzedzić debilom z Gangu: <br />
<br />
„Siedzi obok fajna dupa, pije wódkę z lodem / I widzę w jej oczach, że wie, na co mnie stać / Szeptam jej do ucha: wieź mnie swoim samochodem / Proszę wypierdolmy z karty cały hajs. / Bierze mnie do tańca i tańczymy nachlani / Nie istnieje teraz dla nas cały świat / Chciałem się ukłonić – przyjebałem jej z bani / Co jest, kurwa, hitem? <i>Rhythm of the night</i>”… Poprowadzić was stąd za rączkę? Nie? Nie chcecie?<br />
<br />
<b>III</b> A teraz przeliczmy hajs. Trzydzieści tysięcy euro pęka w pierwszym kawałku, który – o ile dobrze rozumiem – opowiada o jednym weekendzie w Londynie. Wypad do Dubaju w sześć osób też kosztuje. Tysiąc euro napiwku dla pokojówki, która podaje drinki w Sopocie. Nie wspominam o dziwkach, koksie, siłce, szanelach, kasynie, mercedesach, audi, nowych dresach i tym wszystkim, co „ucieka przez boczną klapkę portfela”. Nie wspominam, bo w centrum płyty umieszczono kawałek o napadzie na bank, a więc o źródle nielegalnego zarobku, które – jako jedno z nielicznych – zostało ograbione ze swojego mitu. Nadal istnieje realna możliwość bycia szulerem, hakerem, handlarzem bronią albo ludzkim towarem, ale napad na bank to zupełnie inna sprawa, głównie z uwagi na systemy alarmowe i monitoringu, a więc odpowiednik wiecznie czujnej publiczności wyposażonej w kryteria oceny, której lepiej się nie poddawać i uciekać w „xD”. Pieniądze lecą na <i>Królach </i>nie tyle z nieba, co z ułańskiej fantazji albo filmów, na przykład ze wspomnianego na samym początku płyty klasycznego <i>Pociągu z forsą</i>. Dajmy więc spokój z postironią i zamiast wybiegać w przyszłość cofnijmy się w czasie. <br />
<br />
Najpierw tylko o krok, w stronę bolączek związanych z upadkiem wielkich narracji (wielka narracja wymaga wielkich dofinansowań, od mecenatu po spadki). Tę łatwość zdobywania, wydawania, obracania pieniędzmi widać na przykład u Nervala, kiedy bohater <i>Sylwii </i>otwiera gazetę i ot tak odkrywa, że właśnie stał się krezusem w wyniku niespodziewanego zwrotu na giełdzie. To samo w <i>Wyznaniach patrycjusza</i> Sándora Máraiego, gdzie po pieniądze chodzi się do sąsiedniego mieszkania, które zawiera bank udzielający tytułowym patrycjuszom gigantycznych „pożyczek” bez potrzeby zwrotu. I jeszcze dalej, aż do Średniowiecza. Obcując z Gangiem, poruszamy się w poetyce François Villona, który też należał do gangu (muszelników), też przeklinał, zadawał się z blacharami swego czasu, miewał gruby hajs oraz „pizdę nad głową”, a w <i>Wielkim testamencie</i> pisał tak:</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
„Iuż zgoda. Małgoś pleszcze mnie po głowie, / Pierdnie siarczyście, wzdęta iak ropucha, / Śmieiąc się, swoim picusiem nazowie, / Życzliwie nóżką przygarnie do brzucha; / Schlani oboie śpimy iak barany: / Zasię gdy rankiem burknie iey w żywocie, / Wyłazi na mnie na iutrzne pacierze / Aż ięknę pod nią, na poły złamany, / Y tak się bawim, pławiąc się w swym pocie, / W bordelu, kędy mamy zacne leże”. <br />
<br />
A na wypadek, gdyby kogoś oburzała „pizda”, możemy pogadać o Bukowskim, o Rothcie, o Millerze, których przecież nie wypada nie lubić. Nie chcecie? Rozumiem, też bym nie postawił paru z trudem zaliczonych książek obok szant o śniegach Sopotu. <br />
<br />
<b>IV </b>I tak na koniec: dawno przy żadnej płycie tak się nie uśmiałem. Może nawet nigdy przedtem. Królowie puchną od rozbrajających tekstów i tak naprawdę tylko parę linijek jest żenujących (piszę, rzecz jasna, z perspektywy normalnego człowieka, a nie dziewczyny z ogoloną połową głowy). Wiele fascynujących spraw wydarza się na poziomie czysto językowym, co natychmiast wyłapie słuchacz, który zna i lubi <i>Społeczeństwo jest niemiłe</i>. Gang doprowadza zabiegi Mistera D. do granicy ostentacji, ale w przeciwieństwie do Masłowskiej nie musi wchodzić w żadną rolę. To, co słyszymy na tej płycie, nie jest lingwistycznym przebraniem, lecz rzeczywistym językiem jej twórców. Przemawiają tutaj goście, o których na początkach swojej kariery Dorota mówiła z osłupieniem, że „siedzą na ławce i pstrykają petami w gołębie”. Weźmy choćby świetne „Blachary” i przysłuchajmy się – w zwolnionym tempie, ze wzmożoną uwagą – tekstowi refrenu. Okazuje się, że brzmi on tak: „Leci na twój hajs / Jebany lachociąg / Osiedlowy śszlauf / Najebana kokom / Zabierajcie jĄ / Jebać te blachary…” i tak dalej. Te seplenienia, te końcówki… Wiele jest tutaj objawów wahania, jak się właściwie mówi. Wiem, że nie wszyscy identyfikują się z tym problemem. Brawo wy.<br />
<br />
Dziwne, niesamowite uczucie, kiedy z jednej strony zaśmiewam się przy „zabierajcie jom”, a z drugiej myślę o <i>Murach Hebronu</i> Stasiuka i rozdziale zatytułowanym „Maria”, który opowiada o codzienności cwela. To prawdopodobnie najbardziej brutalny kawałek prozy, jaki czytałem w życiu. Emocjonalne odrętwienie, jakie dopada czytelnika tych kilku stron, jest imponującym osiągnięciem artystycznym. I właśnie tej miary, choć innego rodzaju efekty – może uboczne, może przypadeg – prowadzą do wniosku, że <i>Królowie </i>to dzisiejszy odpowiednik <a href="http://fightsuzan.blogspot.com/2012/10/w-konwencji-skandalu.html" target="_blank"><i>Skandalu</i></a><a href="http://fightsuzan.blogspot.com/2012/10/w-konwencji-skandalu.html">.</a> Dlaczego nikt jeszcze na to nie wpadł? Ile potrzeba czasu, by recepcja Gangu Albanii nabrała merytorycznych znamion? Im więcej go upłynie, tym więcej rodzima krytyka będzie musiała odrobić strat. Znając życie rehabilitacja przyjdzie bocznymi drzwiami, przy okazji rankingu millenium na jakimś nowym Porcysie, między bannerami Avonu i Snickersa.</div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-735812460037539652015-04-28T13:41:00.000-07:002015-04-28T04:42:10.298-07:00William Basinski – Cascades<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-0vdH62v-jFA/VTFld3BR-vI/AAAAAAAACo4/kPMJpxMGdrM/s1600/wb-c.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-0vdH62v-jFA/VTFld3BR-vI/AAAAAAAACo4/kPMJpxMGdrM/s1600/wb-c.jpg" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>William Basinski</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><i>Cascades</i></b></div>
<div style="text-align: justify;">
2062, 2015</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<b>I</b> Kto wie, być może największą<i> guilty pleasure</i> krytyki muzycznej jest dzisiaj słuchanie tego, na co ma się ochotę: na przekór wytwórniom i artystom, nieustannie podsuwającym nowe tytuły, na złość czytelnikom i sobie samym, bo przecież powinniśmy coś diagnozować, odkrywać, polecać. Obcowanie z muzyką, której poszczególne realizacje odróżnia głównie masywność faktur, to brak szacunku dla czasu – czasu w ogóle i czasu wszystkich z osobna. A jednak albumy, którym poświęciłem go w tym roku najwięcej, to <a href="https://chiheihatakeyama.bandcamp.com/album/mist" target="_blank"><i>Mist </i>Chihei Hatakeyamy</a>, to <a href="https://bhurtado.bandcamp.com/" target="_blank"><i>Other Spaces</i> Brandona Hurtado</a>, to <a href="https://homenormal.bandcamp.com/album/just-for-a-thrill" target="_blank"><i>Just For A Thrill</i> Fabia Orsiego</a>, to <a href="https://woundedknife.bandcamp.com/album/three-wells" target="_blank"><i>Three Wells</i> Former Selves</a> i wreszcie <i>Cascades</i>, zaskakujące głównie tym, że są zaskakujące, bo przecież nikt nie spodziewa się niczego po Basinskim. Zadławiliśmy się peanami na cześć <i>Disintegration Loops </i>albo raczej tym, że nie ma potrzeby ich piać. Megalityczny cykl czeka na interpretację, która go odbrązowi i otworzy przestrzeń dla spojrzenia z nowej perspektywy. W Polsce Basinskiego przyswoiła – po łebkach, ale jednak – krytyka muzyki rozrywkowej, mimo że autor <i>El Camino Real</i> powinien był raczej uwieść media paranaukowe bądź stricte akademickie. Amerykanin oferuje wszak treści bliskie kondycji uczuciowej oraz intelektualnej współczesnego człowieka Zachodu, a może nawet ją prognozujące, przy czym unika odniesień do uwarunkowań społecznopolitycznych. Krytyczne przepracowywanie jego twórczości wymaga raczej – podobnie jak w wypadku dzieł Michaela Pisaro – kompetencji i zamiłowań antropologa i/lub filozofa, przed których adaptacją dyskurs muzyczny ciągle jeszcze się wzbrania, obawiając się zarzutów o przeintelektualizowanie. </div>
<div align="JUSTIFY">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY">
<div align="JUSTIFY" class="sdfootnote" style="margin-left: 0cm; text-indent: 0cm;">
<b>II</b> Na <i>Cascades</i> Basinski prezentuje
kilka dźwięków pianina, którym z trudem udaje się skonsolidować w mozolną melodię. Każdy dźwięk jest obdarzony własnym
pogłosem. W przeciągu niespełna czterech sekund słyszymy jak rezonuje ze
sobą, splata się i walczy o lepsze parę zwielokrotniających się
ścieżek. W miarę narastania procesu, dźwięk staje się coraz
bardziej dysonansowy. To, co słyszymy w meritum – abstrakcyjną
miazgę, która jest zaledwie reminiscencją klawiszy – pokonuje
jeszcze parę topornie wyciosanych progów i przebywszy je odradza się w znanej już formie, by kolejny raz zaprezentować od nowa własne
obumieranie, znów wziąć się w garść i znów się zdestruować… Gęstwa multiplikujących się tonów byłaby może
drażniąca, gdyby nie towarzyszyło jej parę dźwięków osobnej
melodii, która odzywa się jakby z marginesu i dopiero pod koniec pierwszej. <a href="http://staropolska.pl/renesans/jan_kochanowski/fraszki/fraszki_25.html" target="_blank">Dwa–trzy głębokie, cieniste tony</a> nie tyle odciągają uwagę od iskrzących
się i kapryśnych odpadków dźwiękowych, ile raczej tę uwagę
dzielą, wymuszając chwilową, odprężającą dekoncentrację. Całe wydarzenie rozgrywa
się bardzo szybko, ale daje się łatwo odtworzyć z pamięci,
ponieważ powtarza się na płycie dziesiątki zagadkowych razy. Być
może uczestniczymy w zbieganiu się, kondensacji płynnej materii, która prowadzi do zalążka
jakiegoś minerału. To wyjaśniałoby obecność tnących,
szklistych opiłków w bezpośrednim sąsiedztwie tafli bądź faset,
noszących jeszcze ślady jedwabistości fluidu, z którego się
wykrystalizowały (oceniając przejrzystość klejnotu, jubilerzy nie
bez kozery mówią o „wodzie kamienia”).</div>
</div>
<div align="JUSTIFY">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY">
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm;">
<b>III</b> Gdy dwa lata temu pisałem
o <a href="http://fightsuzan.blogspot.com/2013/06/william-basinski-nocturnes.html"><i>Nocturnes</i></a>, obrałem strategię opisu
mechaniki. Nie próbę zrozumienia, lecz opisu; uchwycenia pejzażu, kadru
albo raczej <i>blueprintu</i> z wnętrza urządzenia. W twórczości
Basinskiego tematem jest czas oraz jego percepcja. Komentatorzy
przeważnie kładą nacisk na ten pierwszy (na czas, nie przemijanie!), rozumiejąc go jako zastygły,
zasklepiony w sobie fenomen (rzeczownik), i niemal zupełnie pomijają tę drugą, która odgrywa w tym równaniu rolę czasownika i to w
trybie wiecznie niedokonanym. Percepcja jest mechanizmem czasu (tracimy, na przykład, jego poczucie), zasadą działania, które można by z powodzeniem i bez straty sensu zamienić na „odczuwanie”. W paru tekstach o Basinskim, które
zdarzyło mi się czytać w Internecie, nie pada kluczowe pytanie o
powody, dla których powtarza się nam kilka dźwięków wyzbytych
tradycyjnie rozumianej urody czy chwytliwości. Artysta próbuje
instruować odbiorców swojej sztuki, nie sądzę jednak, by
chodziło o (wyzbyty zmysłowości) przekaz, który zwykło mu się przypisywać. Polecam
ponownie spojrzeć na okładkę <i>Disintegration Loops</i> i
samodzielnie zdecydować, czy zdjęcie słońca wschodzącego lub zachodzącego nad
miastem na tle kłębów sinego dymu bądź chmur jest jednoznacznym symbolem ludzkiej nicości wobec kosmosu. Bliżej stąd, moim zdaniem, do
detali romantycznego malarstwa Williama Hodgesa, bliżej do książek Joyce’a, niż do <i>Interstellar</i>. Zbytnio urzekły nas informacje o materiale, na którym Basinski (rzekomo)
pracuje, zbytnio zawierzyliśmy kontekstowi medium i przegapiliśmy same obrazy czy też – mówiąc ściślej –
sekwencję złożoną z powtórzeń tego samego obrazu.</div>
</div>
<div align="JUSTIFY">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY">
<span style="font-style: normal;"><b>IV</b></span><i>
Cascades </i>to w dorobku Basinskiego już szósta płyta nawiązująca
do wody. Wcześniej były <i>Watermusic</i>, <i>The River</i>,
<i>Watermusic II</i>, <i>Vivian & Ondine</i> oraz album z
alternatywnymi wersjami <i>The River</i>. Każda z tych pozycji
znacznie różni się stylem. W porównaniu z <i>The River</i>
<i>Cascades</i> jawią się jako utwór wręcz barokowy. Można tę
płytę zwiedzać, bez znużenia
śledzić jej sekretne załomy, jak gdyby była pałacem lub ciałem. <i>Cascades</i><span style="font-style: normal;">
nie są ani </span>rzeźbą dźwiękową (<i>sound sculpture</i>), ani
też środowiskiem podobnym do wymyślonego przez La Monte Younga
Domu marzeń. W <i>Awangardzie muzyki XX wieku</i> Marcin Borchardt
pisze, że „jedna z instalacji rozbrzmiewała nieprzerwanie przez
sześć lat w całej sześciokondygnacyjnej kamienicy”. Kawałek
dalej czytamy jeszcze: „<i>Dream House</i> jest rozciągniętym w
czasie działaniem artystycznym, które z założenia powinno trwać
bardzo długo, kilka dni, tygodni, miesięcy, lat”. Być może
zamysł Basinskiego jest podobny, pierwsze wrażenie słuchacza – również.
Proponuję jednak na próbę zerwać z myśleniem o
nieskończoności i skupić się na miniaturze (która jest, notabene, obietnicą nieskończonego pomniejszania), bo to właśnie detal
większej całości jest nam namolnie powtarzany na każdej płycie
Nowojorczyka, tak jakby coś, zamknięte w pojedynczym pikselu,
próbowało zwrócić na siebie uwagę, zapobiec byciu
przeoczonym. Gaston Bachelard zauważył, iż „miniatura jest
jednym ze schronień wielkości”. Otóż to.</div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-37545365294138821732015-04-07T18:08:00.000-07:002015-04-07T09:08:52.934-07:00Złota Jesień – Girl Nothing<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-cjzGBAvWcQo/VSG2iaUOOYI/AAAAAAAACok/SeqV7uJYGgg/s1600/zj-gn.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-cjzGBAvWcQo/VSG2iaUOOYI/AAAAAAAACok/SeqV7uJYGgg/s1600/zj-gn.jpg" /></a></div>
<b>Złota Jesień</b><br />
<b><i>Girl Nothing</i></b><br />
2015, <a href="http://jasien.bandcamp.com/" target="_blank">Jasień</a><br />
<br />
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=3464449686/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 50%;"><a
href="https://zlotajesien.bandcamp.com/album/girl-nothing">Girl
Nothing by złota jesień</a></iframe></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY">
Pierwsze minuty przenoszą nas do jednego z tych
lokali, które zatrzymały się na etapie – trudno określić –
podupadania bądź konstrukcji. Zespół (bo prawie nigdy solista) jak
gdyby dopiero co się skrzyknął. Ci na scenie muszą trzymać
tempo, bo inaczej wszystko się rozleci; ci pod kursują między
barem, a swoim kawałkiem podłogi. Czar pryśnie, gdy nie uda się
odszukać tych samych paru centymetrów. To jedna z
najwspanialszych konwencji występowania z muzyką. Juwenalia są tak
przykre albo i więcej: wisielcze, ponieważ depczą ducha niepisanej
umowy zawartej między zespolikiem, który grając za piwo, niby to
komplementuje kuców degustujących Kasztelana, a tak naprawdę odwraca ich uwagę od pary
całującej się w ciemnym kącie. Nikt tu nie chce frustrować targetu. Na juwenaliach rozpychasz się
łokciami i do tego nie możesz wyjść, bo <a href="https://arts.adelaide.edu.au/philosophy/inconsistent-images/piranesi/Piranesi_carceri%20XIV.jpg">nie
ma skąd</a> – już jesteś na zewnątrz, a koncert, o którym mówię,
toczy się w miejscu, które można by nazwać kameralnym.
W trakcie występu lud pluje, poci się i pieni na to wykwintne
słówko, ale zarazem umacnia się przeczucie, że jeszcze
jeden plastik, jeszcze tylko pod głośnikiem ktoś się
zrzyga, a już wszyscy zorientujemy się, że gdzieś idziemy, gdzieś
indziej. Przeważnie spać bez mycia zębów.</div>
<div align="JUSTIFY">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY">
Nie jestem pewien czy powyższy akapit lepiej
charakteryzuje Złotą Jesień z ich <i>Girl Nothing</i> czy może
Ściankę i nagrane dwadzieścia lat temu demo pod tytułem <i>Robaki</i>.
To niesamowite (<a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Niesamowito%C5%9B%C4%87"><i>unheimliche</i></a><span style="font-style: normal;">,</span>
<a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Niesamowito%C5%9B%C4%87"><i>uncanny</i></a>),
ale w wersji „Skutera” zarejestrowanej w 1995 roku – w drugiej
zwrotce, kiedy w końcu daje się rozróżnić słowa –
słychać manierę wokalną Kazika, zniekształcaną w próbie
rozpaczliwego wyparcia. Dobrze, Ścianka pany, zatem widzimy się w
sądzie, chyba że wolicie to załatwić jak mężczyźni, na grobie
Roberta (jeszcze jedna niesamowitość: gdy redakcja „Faktu”
zadzwoniła do Leszczyńskiego, który od pewnego czasu się nie
pokazywał, <a href="http://www.fakt.pl/gwiazdy/dlaczego-zmarl-robert-leszczynski-,artykuly,535894.html">odebrała
jego siostra ze słowami</a>: „Robert nie jest dostępny i nie
będzie w najbliższym czasie”. „W najbliższym czasie”,
cytuję). A skoro już przy tym jesteśmy – przy <span style="text-decoration: none;"><i>Robakach</i></span>,
śmierci, wyparciu –
chciałbym zgłosić wątpliwość, czy to aby na pewno dobrze dla
zespołu, który na swojej debiutanckiej płycie epatuje werwą, że
słuchając go, zasypiam. Nie z nudów, niekoniecznie, ale z poczucia
pustki, a może z przemęczenia, bo cała robota uspójniania
spoczywa na mnie, choć nie jestem w spelunie, lecz tu – w domu – i
słucham.</div>
<div align="JUSTIFY">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY">
Co robić, mogę trochę pouspójniać, ale
zespół traci cenne chwile na rozegranie elementów, które są nie
tyle muzyką, ile raczej argumentacją na rzecz <a href="http://www.thelogofactory.com/logo_blog/wp-content/uploads/2010/12/2010-in-review1.png" target="_blank">autorskich tagów</a>.
„Shoepunk”, „dream noise” i „Warsaw” to faktycznie trafne
etykiety; do tego stopnia w punkt, że można wykorzystać je –
zwłaszcza ostatnią – w charakterze złośliwostek (fragmenty
koncertu pokazane w klipie do „<a href="https://www.youtube.com/watch?v=dnuxEoijOhQ">I
Am Mary Poole</a>” to dokładnie ta czasoprzestrzeń, w której nie
chciałbym się znaleźć; stolico, mrzyj, boś źle ubrana). Marek
Sawicki <a href="https://www.facebook.com/tableaurekomendacje/posts/871513879556941">określił</a>
<i>Girl Nothing</i> jako <i>record collection rock</i> i podał jako
punkty odniesienia dla tej płyty twórczość Unwound, Lightning
Bolt czy Trail of Dead. Mam wrażenie, że dawno nie słyszał tych
zespołów albo miał na myśli ich dema, bo każdy z wymienionych
wydaje się przy Złotej Jesieni czysty, wyrafinowany, zmyślny.
Debiut stołecznego kwartetu (ileż wysiłku trzeba włożyć, żeby
nie nazwać ich po imieniu: „kapela”) wydaje mi się raczej
pomysłowo przepisanym cytatem z My Bloody Valentine. Nikt tego w
Polsce wcześniej nie dokonał. Nikt nie wykropkował niewygodnych
fragmentów myśli Shieldsa, zostawiając tylko to, co w niej
najmniej istotne, a więc chaos i melinę, w której MBV
zagrali pierwszy koncert, ten sam, na którym gawiedź dziwiła się <a href="http://www.troll.me/images/engineer-professor/its-not-like-its-rocket-science-well-it-actually-is-thumb.jpg">jak
śnieg może być ciepły</a>.</div>
<div align="JUSTIFY">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY">
Na marginesie cytacji ktoś jebnął
napis <a href="https://fbcdn-sphotos-h-a.akamaihd.net/hphotos-ak-xap1/v/t1.0-9/10264502_882522981770437_130658576003857651_n.jpg?oh=b2746126b6c62f6a9a376eee268cb909&oe=554DC9C3&__gda__=1431700618_c614d399a6abca94077e330a3861e80e">punk</a>,
wielokrotnie poprawiając litery długopisem. Kartka prawie się
przedarła. I tak właśnie w rozmowie o <i>Girl Nothing</i> należy
stosować formułę <i>record collection rock</i> – chodzi o zbiór, którego elementy próbują się nawzajem
uzasadnić i dają radę głównie dzięki nam, słuchaczom. W
obecnej atmosferze nie możemy być świętymi krowami
i liczyć, że zespół zwolni nas od pisania petycji w
jego sprawie. Musimy go uzasadnić: „shoe” „punkiem”, „dream”
„noise’em” i tak dalej. Musimy znać – i głupio, ale chyba
znamy – więcej zespołów niż sam zespół, także tych
niefajnych. Znów jesteśmy w mordowni z pierwszego akapitu, znów próbujemy
uzyskać odpowiedź na pytanie: „Czym tłumaczę swoją obecność tu, gdzie podłoga się klei w odróżnieniu od rozmów, a
meble pozbierano na chybił trafił z okolicznych piwnic?”. No,
cóż, chodzi o oszołomienie, o zdefraudowanie samego siebie. Wracając po raz pierwszy
nocnym autobusem, młody człowiek reflektuje: „Po co tłukłem się
*taki* kawał, żeby usłyszeć *takie* gówno?”. Ów dylemat sprawia,
że recenzja debiutu Złotej Jesieni na blogu <a href="http://shepherdstory.net/2015/03/25/zlota-jesien/">Shepherd
Story</a> wydaje mi się słuszna, przynajmniej jeśli chodzi o walory domatorstwa.
Ciekawe, że zarówno tam, jak i u mnie przed chwilą oraz we
wzmiance Sawickiego pojawia się określenie „tłuc” – cover
The Sonics, autobusem albo ot tak. „Tłuc jakąś muzykę” albo
muzykę w ogóle. Wyobrażałem sobie, że tak właśnie – tłukąc
– grają Velvet Underground, zanim nie posłuchałem ich płyt.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="CENTER" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-size: large;">*** </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
No, dobrze, a teraz
zatrzymajmy się na moment. Powyżej odstawiłem normalną reckę z <i>Girl Nothing</i>; taką, jakiej można się spodziewać. Właśnie zmitrężyłem cztery akapity, z których nic nie wynika. Łatwo i przyjemnie
jest pisać tekst, który rozkłada akcenty tak, jak muzyka, o której
opowiada. Łatwo jest poddać się płycie i zdać z niej egzamin,
żonglując wykorzystanymi na niej rekwizytami (obojętne, czy będą
to teksty kultury, czy równie silnie skodyfikowane emocje). To
szczególnie kuszące przy okazji muzyki bezpośredniej, obudowanej
wyłącznie lakonicznym komentarzem jej twórców. Im samym jakby nie
zależy, więc i krytyka unika grandilokwencji, żeby broń Boże nie
wyjść na bardziej artystowską niż sami artyści; lepiej się nie wychylać i mówić językiem muzyków, czyli prawie wcale. Wyjdźmy z tego
na brzeg. Jeśli w powyższych akapitach <span style="font-style: normal;">pozwoliłem
sobie zmieszać się z </span><i>Girl Nothing</i><span style="font-style: normal;">, </span>to tylko żeby lepiej poznać nurt tej płyty. Póki co wszystko, co
napisałem, można potraktować – zależnie od punktu widzenia czy
też gustu – jako komplement albo naganę. I tak też jest z tym albumem: nie ma żadnych rozgraniczeń, wszystko jest otwarte, uległe. Pomimo całej żywiołowości, debiut Złotej Jesieni jest miękkim, różowym podbrzuszem. </div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY">
<div align="JUSTIFY" class="sdfootnote" style="margin-left: 0cm; text-indent: 0cm;">
Zasadą działania <i>Girl Nothing</i>
jest brak opowiedzenia się. Autorzy – manipulując zmianami tempa,
intensywności, wreszcie nastroju – sami siebie, samymi sobą zawstydzeni, pytają: „czy mamy talent?”, „czy bierzemy to
serio?”. „Czy mamy cokolwiek do powiedzenia, czy może raczej
zgodzimy się z recenzjami, które używają formułki<span style="font-family: Times New Roman, serif;"> »</span>bezpretensjonalność<span style="font-family: Times New Roman, serif;">«</span> w charakterze zalety, i skończymy się
na wniosku, że dziś zwyczajnie tak się nagrywa, tak, czyli prosto
z mostu,<span style="font-family: Times New Roman, serif;"> »</span>bez niczego<span style="font-family: Times New Roman, serif;">«</span>”? Dla nikogo… Jest tak, jak gdyby ktoś z zespołu naprawdę chciał o to wszystko spytać, ale się zmitygował, bo przecież to są kwestie Sufjana Stevensa. Ich zaniechanie sprawia, że jedynym
celem płyty wydaje się być nonszalancja. Bez względu na
skwapliwość ewentualnych zabiegów producenckich mamy wrażenie
obcowania z bootlegiem, co uwypukla kompozycyjną pustkę. Rezygnując z przemyślanych (czyli, w domyśle, „przeintelektualizowanych”) struktur, Złota Jesień zawęża pole
manewru potencjalnego recenzenta: jeśli typ nie kupi tej prostoty (czytaj: uniku, polegającego na osadzeniu rozproszenia w roli fundamentu; czy istnieje coś bardziej „przeintelektualizowanego”?) i zdecyduje
się użyć jakichś trudnych słów, to wszyscy pomyślą, że nie
skumał i/albo jest bucem. Lud nas obroni, wmieszamy się w tłum. <i>Girl Nothing</i> to album, który –
świadomie bądź nie – oddala możliwość zaangażowanej oceny, jak gdyby jego twórcy sądzili w
głębi ducha, że na nią nie zasługuje. Nie tyle nawet na pałę czy piątkę, na notę w ogóle.
„My gramy gdzieś indziej, sorry, gdzieś poza *tym wszystkim*”.</div>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
To fajnie. Fajnie coś nagrać, wydać w mikrolabelu, zebrać trochę lajków, ale wszyscy zdajemy sobie sprawę, że na tym poziomie nic nie
jest naprawdę. Bawimy się w zespół i publiczność. Wszyscy trochę się nawzajem znamy. Złota Jesień mogłaby
rzeczywiście „coś znaczyć”, ale jej dokonania rozegrają się
– z winy (ironicznego?) wstrzymania własnego potencjału – na paru
wallach. <i>Girl Nothing</i>, podobnie jak wcześniej <i>Młynów</i>,
to muzyka depresyjna, bo wyraża pragnienie, które od początku, na
samą myśl o urzeczywistnieniu, zostaje uśpione, choć nic nie
stoi na drodze do spełnienia. Z jednej strony wykonujemy gest
uczestnictwa (nagrywamy to, co kiedyś oznaczało wstęp do świata,
czyli demo; <i>Girl Nothing</i> nie jest niczym innym), a z drugiej
strony wzbraniamy sobie wyjścia dalej. Godzimy się z tym i wiemy z góry,
że recepcja ograniczy się do kręgu kumpli i blogerów (jeśli w
ogóle, bo przecież w sumie nie zasługujemy na więcej niż lajk od kolegi). Tę kapitulację słychać wyraźnie. Pogarda dla własnej wagi rzuca cień na witalność płyty. Złota Jesień jest jak Simba, kiedy przebywa z Timonem i
Pumbą gdzieś w dżungli: jest sobie, ale tego, kim naprawdę jest,
dowie się dopiero, gdy wykona ruch bez hamulca w roli wyjściowego
założenia. </div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm;">
W pewnym sensie bardzo podoba mi
się ów brak nadziei. Wiara we własną nicość jest tutaj niemalże dewocyjna. Album doskonale oddaje (hołd) pustkę (-ce) i zagubienie (-u),
które podszywają młodzieńczy wigor, wysunięty rzecz jasna na
pierwszy plan. Co za cynizm! Ale czuję też troskę, bo
wystarczy dokonać prostej operacji zamiany stron i przesłuchać B
jako pierwszą, by ujrzeć Złotą Jesień w nowym świetle.
Całość zaczyna się nie w studenckim klubie, lecz gdzieś obok, w
garażu, gdzie próbuje się rekonstruować atmosferę prób Ride, co
spala na panewce, bo ktoś przyniósł cd-r z <i><span style="font-style: normal;">muzyką Les
Rallizes Dénudés</span></i><span style="font-style: normal;">
(</span><span style="font-family: Lucida Sans Unicode;"><span style="font-style: normal;">裸のラリーズ</span></span><span style="font-style: normal;">).
Ten zespół, ten z garażu, miota się między wpływami, ale po coś istnieje. Wydarza się to, co ważne. Na jakiejś imprezie
ktoś z kimś się całował i teraz nie potrafi machnąć na to ręką. Domaga się uwagi, wzięcia odpowiedzialności za
bliskość. „To coś znaczyło, jeśli dla ciebie nie, to od
jutra będę coś robił pod twoimi oknami”. Żal mi, że ta
historia została tak skrupulatnie zaszyfrowana i że włożono w tę
płytę tyle serca, wpisując w nią zarazem zgodę na
wyczerpanie w paru rezolutnych komentarzach rzuconych bez chwili namysłu na </span><span style="font-style: normal;">kolejnym chujowym fanpeju o nojzie. A może to opowieść o dorastaniu? Może A jest względem B retrospekcją? Obojętne. </span><span style="font-style: normal;">Rzadko się zdarza, żeby recenzja była próbą pocieszenia po przesłuchanej płycie. To samo w sobie jest cenne.</span></div>
</div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-50864963753234673182015-01-27T02:10:00.000-08:002015-02-01T02:55:28.358-08:002014: 30–1<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-cNACvztrEK8/VMYvRiM_HnI/AAAAAAAACiA/GH956e1WWA0/s1600/tv-dd.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-cNACvztrEK8/VMYvRiM_HnI/AAAAAAAACiA/GH956e1WWA0/s1600/tv-dd.jpg" /></a></div>
30.<b>Temple Volant</b><br />
<i><b>Daydream Drawings</b></i><br />
1080p<br />
<br />
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=3659604844/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 60%;"><a href="https://1080pcollection.bandcamp.com/album/daydream-drawings">"Daydream Drawings" by Temple Volant</a></iframe>
<br />
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-vFXuaulsEPU/VMYv8wB64KI/AAAAAAAACiI/q_Mvor1dA68/s1600/a-ahitw.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://3.bp.blogspot.com/-vFXuaulsEPU/VMYv8wB64KI/AAAAAAAACiI/q_Mvor1dA68/s1600/a-ahitw.jpg" /></a><b> </b></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
29. <b>Alahuta<br /><i>A Hack In the Woods</i></b><br />
Shelter Press</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=2929364956/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 60%;"><a
href="https://alahuta.bandcamp.com/album/a-hack-in-the-woods">A
Hack in the Woods by Alahuta</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-s91IcqWA1JQ/VMYwmsvplxI/AAAAAAAACiY/ZRzEvyoaLv4/s1600/gs-tv.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-s91IcqWA1JQ/VMYwmsvplxI/AAAAAAAACiY/ZRzEvyoaLv4/s1600/gs-tv.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
28.<b> Guenter Schlienz</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<i><b>Treehut Visions</b></i></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Sacred Phrases</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=2819078563/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 60%;"><a
href="https://sacredphrases.bandcamp.com/album/treehut-visions">Treehut
Visions by Guenter Schlienz</a></iframe> </div>
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-ZwFJSS7-bl4/VMYw8ww4tMI/AAAAAAAACig/YiskmN-sQe0/s1600/e-aff.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-ZwFJSS7-bl4/VMYw8ww4tMI/AAAAAAAACig/YiskmN-sQe0/s1600/e-aff.jpg" /></a><br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
27.<b> Emiter</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><i>Air | Field | Feedback</i></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Monotype</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe frameborder="no" height="50" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/tracks/132596934&auto_play=false&hide_related=false&show_comments=true&show_user=true&show_reposts=false&visual=true" width="60%"></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-jaWAui1fVF4/VMYxZ_IvDgI/AAAAAAAACio/VpPy6UFPKbo/s1600/tw-ptpg.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-jaWAui1fVF4/VMYxZ_IvDgI/AAAAAAAACio/VpPy6UFPKbo/s1600/tw-ptpg.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
26.<b> Talk West</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><i>Please the Parting Guest</i></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Wounded Knife</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=697842499/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 60%;"><a
href="https://woundedknife.bandcamp.com/album/please-the-parting-guest">Please
The Parting Guest by Talk West</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-UhL5Uqipyfk/VMYxsBlgMqI/AAAAAAAACiw/K6KKejPMQD0/s1600/b-g.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-UhL5Uqipyfk/VMYxsBlgMqI/AAAAAAAACiw/K6KKejPMQD0/s1600/b-g.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
25.<b> Banks</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<i><b>Goddess</b></i></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Harvest</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<br />
<iframe frameborder="no" height="50" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/tracks/146739024&auto_play=false&hide_related=false&show_comments=true&show_user=true&show_reposts=false&visual=true" width="60%"></iframe>
<b><br /></b>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<b><a href="http://1.bp.blogspot.com/-gxB33ioQKzE/VMYyYIrcJXI/AAAAAAAACi4/GkmGePdopik/s1600/h-p%26s.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-gxB33ioQKzE/VMYyYIrcJXI/AAAAAAAACi4/GkmGePdopik/s1600/h-p%26s.jpg" /></a></b></div>
24.<b> Hakobune</b><br />
<b><i>Seamless And Here</i></b><br />
Patient Sounds<br />
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=3988226377/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 60%;"><a
href="https://hakobune.bandcamp.com/album/seamless-and-here-2">Seamless
and Here by hakobune</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-eWikIjCZZnc/VMYyozq27AI/AAAAAAAACjA/rdwNaU_lRls/s1600/sr-s.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-eWikIjCZZnc/VMYyozq27AI/AAAAAAAACjA/rdwNaU_lRls/s1600/sr-s.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
23.<b> Stara Rzeka / Innercity Trio / ARRM </b>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><i>Split</i></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Wounded Knife</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=331210516/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 60%;"><a
href="https://stararzeka.bandcamp.com/album/split-cassette-wounded-knife">Split
(cassette, Wounded Knife) by Stara Rzeka / Innercity Trio /
ARRM</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-bP_e7mJ_c_o/VMYy9vRR1NI/AAAAAAAACjI/8lRdgbpNjcY/s1600/kh-m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-bP_e7mJ_c_o/VMYy9vRR1NI/AAAAAAAACjI/8lRdgbpNjcY/s1600/kh-m.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
22.<b> Koen Holtkamp</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><i>Motion</i></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Thrill Jockey</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe frameborder="no" height="50" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/tracks/140535335&auto_play=false&hide_related=false&show_comments=true&show_user=true&show_reposts=false&visual=true" width="60%"></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-n4x7ZnUx7Ws/VMYzXb0Q1xI/AAAAAAAACjQ/juhVZhU05no/s1600/ek-em.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-n4x7ZnUx7Ws/VMYzXb0Q1xI/AAAAAAAACjQ/juhVZhU05no/s1600/ek-em.jpg" /></a><b> </b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
21.<b> Eleni Karaindrou</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><i>Eurupides: Medea</i></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
ECM</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Jakiś czas temu kupiłem sobie w antykwariacie <i>Moralia </i>Plutarcha (w środku doskonały esej o pogodzie ducha i poruszający list konsolacyjny do żony opłakującej śmierć córeczki). <i>Medea </i>w interpretacji Karaindrou to muzyczna realizacja antycznej niewzruszoności, zadziwiająco ciepłej i ludzkiej w rozumieniu, które zdaje się odchodzić w niepamięć.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-YxQncVsho84/VMYz4sLOouI/AAAAAAAACjg/sAuK7nQaYyw/s1600/gt-u.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-YxQncVsho84/VMYz4sLOouI/AAAAAAAACjg/sAuK7nQaYyw/s1600/gt-u.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
20.<b> Gazelle Twin</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><i>Unflesh</i></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Last Gang</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=49543987/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 60%;"><a
href="https://gazelletwin.bandcamp.com/album/unflesh">UNFLESH
by Gazelle Twin</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-oSglvS2_kXA/VMY0WG6MS6I/AAAAAAAACjo/i4aq56NEh0Q/s1600/g-r.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-oSglvS2_kXA/VMY0WG6MS6I/AAAAAAAACjo/i4aq56NEh0Q/s1600/g-r.jpg" /></a> <b> </b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
19.<b> Grouper</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><i>Ruins</i></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Kranky</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe frameborder="no" height="50" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/tracks/173383637&auto_play=false&hide_related=false&show_comments=true&show_user=true&show_reposts=false&visual=true" width="60%"></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-Dhpu96xURbQ/VMY0vwBBCZI/AAAAAAAACjw/23kV-kBKFAE/s1600/hz-g%26d.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-Dhpu96xURbQ/VMY0vwBBCZI/AAAAAAAACjw/23kV-kBKFAE/s1600/hz-g%26d.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
18.<b> Humbert Zemmler</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><i>Ghostak&Doshes</i></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
Bôłt Records<br />
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=1400760730/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 60%;"><a
href="https://hubert-zemler.bandcamp.com/album/gostak-doshes">Gostak
& Doshes by Hubert Zemler</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-iWooJAASJZc/VMY1CQwXL5I/AAAAAAAACj4/ghvfOw4NXZI/s1600/jw-oor.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-iWooJAASJZc/VMY1CQwXL5I/AAAAAAAACj4/ghvfOw4NXZI/s1600/jw-oor.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
17.<b> Jana Winderen</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><i>Out of Range</i></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Touch</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="50" src="//www.youtube.com/embed/5BGjs37TRlA?list=PLKtI6DyKnYmPHiU1IFwY3bxh4upIq56iA" width="470"></iframe><br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-OxLDx4rsWTc/VMY2Jquzz7I/AAAAAAAACkE/YWCpr89KVUA/s1600/Clipboard01.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-OxLDx4rsWTc/VMY2Jquzz7I/AAAAAAAACkE/YWCpr89KVUA/s1600/Clipboard01.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
16.<b> Pillar Tombs of Akku</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<i><b>II</b></i></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Throat</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W zeszłym roku to był mój ulubiony metal. Nie dla kuców, nawet tych w miarę oświeconych. Modelowym odbiorcą są raczej koneserzy lo-fi, degeneraci, dekadenci, którzy słyszeli już wszystko i nic nie czują.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-gneXVbLFMkg/VMY2STEDulI/AAAAAAAACkM/2EYDfj6_A14/s1600/ldr-u.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-gneXVbLFMkg/VMY2STEDulI/AAAAAAAACkM/2EYDfj6_A14/s1600/ldr-u.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
15.<b> Lana Del Rey</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><i>Ultraviolence</i></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Interscope</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<ul>
<li><a href="http://fightsuzan.blogspot.com/2014/08/lana-del-rey-ultraviolence.html" target="_blank">recenzja</a></li>
</ul>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-m6-RWfaVwp8/VMY2fRBtW2I/AAAAAAAACkU/gNcd_z6l5zM/s1600/ty-tmb.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-m6-RWfaVwp8/VMY2fRBtW2I/AAAAAAAACkU/gNcd_z6l5zM/s1600/ty-tmb.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
14.<b> Thom Yorke</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><i>Tomorrow’s Modern Boxes</i></b></div>
self-released<br />
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><span style="font-size: small;">
</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=348815071/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 60%;"><a
href="https://thomyorke.bandcamp.com/album/tomorrows-modern-boxes">Tomorrow's
Modern Boxes by Thom Yorke</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-oJ-iTybcnS4/VMY2xpqSfvI/AAAAAAAACkc/_6BILWt4rI8/s1600/sr%26jr-tac.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-oJ-iTybcnS4/VMY2xpqSfvI/AAAAAAAACkc/_6BILWt4rI8/s1600/sr%26jr-tac.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
13. <b>Steve Roach & Jorge Reyes</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><i>The Ancestor Circle</i></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Projekt</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=3895727549/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 60%;"><a
href="https://projektrecords.bandcamp.com/album/the-ancestor-circle">The
Ancestor Circle by Steve Roach & Jorge Reyes</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-hCGnHfPCLBo/VMY3EQcZH3I/AAAAAAAACkk/6-1HQt7HeQA/s1600/d-s%26l.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-hCGnHfPCLBo/VMY3EQcZH3I/AAAAAAAACkk/6-1HQt7HeQA/s1600/d-s%26l.jpg" /></a> <b> </b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
12. <b>Dura</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><i>Silver / Lawns</i></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Wounded Knife</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=3090224616/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 60%;"><a
href="https://woundedknife.bandcamp.com/album/silver-lawns">Silver
/ Lawns by Dura</a></iframe></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-Pz_F574zkmU/VMY3dSKH-mI/AAAAAAAACks/u9euxgX7w40/s1600/qe-ow.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-Pz_F574zkmU/VMY3dSKH-mI/AAAAAAAACks/u9euxgX7w40/s1600/qe-ow.jpg" /></a></div>
11.<b> Quiet Evenings<i> </i></b><br />
<b><i>Other Windows</i></b><br />
Hooker Vision<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe frameborder="no" height="50" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/tracks/163470263&auto_play=false&hide_related=false&show_comments=true&show_user=true&show_reposts=false&visual=true" width="60%"></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-L9O9Lo52m5I/VMY39m7KnPI/AAAAAAAACk8/efn3drK6KEc/s1600/d%26v-bm.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-L9O9Lo52m5I/VMY39m7KnPI/AAAAAAAACk8/efn3drK6KEc/s1600/d%26v-bm.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
10.<b> D’Angelo & The Vanguard</b><br />
<b><i>Black Messiah</i></b><br />
RCA<br />
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe frameborder="no" height="50" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/tracks/182316826&auto_play=false&hide_related=false&show_comments=true&show_user=true&show_reposts=false&visual=true" width="60%"></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-l6aHDDP7HKU/VMY4SDK9MOI/AAAAAAAAClM/EpMcre886rU/s1600/cd-e.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-l6aHDDP7HKU/VMY4SDK9MOI/AAAAAAAAClM/EpMcre886rU/s1600/cd-e.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
9.<b> Columbus Duo</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<i><b>Expositions</b></i></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Dead Sailor Music</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=3007026679/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 60%;"><a
href="https://columbusduo.bandcamp.com/album/expositions">Expositions
by columbus duo</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-26ovcHITJnc/VMY4iJA4TGI/AAAAAAAAClU/_2dzCAhXhjo/s1600/c-h.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-26ovcHITJnc/VMY4iJA4TGI/AAAAAAAAClU/_2dzCAhXhjo/s1600/c-h.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
8.<b> Cliffsides</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><i>Headspace</i></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Tranquility Tapes</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=4141956301/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 60%;"><a
href="https://tranquilitytapes.bandcamp.com/album/headspace">Headspace
by Cliffsides</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-X7z3t5aza5s/VMY4vlCslSI/AAAAAAAAClc/KSV3YY6zAxs/s1600/mp-cu.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-X7z3t5aza5s/VMY4vlCslSI/AAAAAAAAClc/KSV3YY6zAxs/s1600/mp-cu.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
7.<b> Michael Pisaro</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><i>Continuum Unbound</i></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Gravity Wave</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Pisaro nagrywa coraz lepsze albumy. Albumy, o których powinno się pisać duże teksty. Albumy, które domagają się talentu eseistycznego. To być może jedyny artysta, który w ostatnich paru latach potrafił zatrzeć granicę między performansem/instalacją, a narracją. Wielkie doświadczenie, które ma szansę połączyć wszystkie segmenty refleksji nad muzyką: akademików i pasjonatów, krytykę muzyczną z humanistyką w ogóle.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-UVeU0FsSkcg/VMY5IhaYZZI/AAAAAAAAClk/2qutYPZojlw/s1600/md-fn4pdp.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-UVeU0FsSkcg/VMY5IhaYZZI/AAAAAAAAClk/2qutYPZojlw/s1600/md-fn4pdp.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
6.<b> Marcin Dymiter</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><i>Field Notes 4: Pejzaż dźwiękowy Pomorza</i></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
self-released</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=1364819365/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=0687f5/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 60%;"><a
href="https://field-notes.bandcamp.com/album/field-notes-4-pejza-d-wi-kowy-pomorza">Field
Notes #4: Pejzaż Dźwiękowy Pomorza by Marcin Dymiter</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-e8sFUIjiOnw/VMY5Z6EjeUI/AAAAAAAACls/GcuQLY4bfqc/s1600/md-sjn.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-e8sFUIjiOnw/VMY5Z6EjeUI/AAAAAAAACls/GcuQLY4bfqc/s1600/md-sjn.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
5.<b> Mister D.</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<i><b>Społeczeństwo jest niemiłe</b></i></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Raster </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Żałuję, że nie udało mi się napisać recenzji tego albumu. Z drugiej strony, nikomu się nie udało, nie w satysfakcjonującym stopniu. Żeby zmierzyć się ze <i>Społeczeństwem</i>, potrzeba by obszernego, paranaukowego eseju. Czas pokaże.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-mlEEXzqo-qs/VMY54ij0GZI/AAAAAAAACl0/e8Kecy2_Po0/s1600/rc-s.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-mlEEXzqo-qs/VMY54ij0GZI/AAAAAAAACl0/e8Kecy2_Po0/s1600/rc-s.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
4.<b> Robert Curgenven</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<b><i>Siréne</i></b><br />
Recorded Fields Editions<br />
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe frameborder="no" height="50" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/playlists/40096871&auto_play=false&hide_related=false&show_comments=true&show_user=true&show_reposts=false&visual=true" width="60%"></iframe><br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-AvJ6CPtP0Fo/VMY6KfllFvI/AAAAAAAACl8/zRngrYO-Ao0/s1600/skm-b.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-AvJ6CPtP0Fo/VMY6KfllFvI/AAAAAAAACl8/zRngrYO-Ao0/s1600/skm-b.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
3. <b>Sun Kill Moon</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><i>Benji</i></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Caldo Verde</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="50" src="//www.youtube.com/embed/videoseries?list=PLaOcrabY_U4BUHW3y8-Dqhupdtcg0Hiny" width="470"></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-yMQisidCHB8/VMY67ttf-II/AAAAAAAACmE/5GoEHNAjg_c/s1600/rmc-thmor.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-yMQisidCHB8/VMY67ttf-II/AAAAAAAACmE/5GoEHNAjg_c/s1600/rmc-thmor.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
2. <b>Randal McClellan</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<i><b>The Healing Music of Rana</b></i></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Sun Ark</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=3334849086/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 60%;"><a
href="https://healingmusicofrana.bandcamp.com/album/the-healing-music-of-rana-cassette-box-set">The
Healing Music of Rana Cassette Box Set by Healing Music of
Rana</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-erEZA3iupCU/VMY7IRWCULI/AAAAAAAACmM/mcB8HDLSHn0/s1600/htrk-9-5c.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-erEZA3iupCU/VMY7IRWCULI/AAAAAAAACmM/mcB8HDLSHn0/s1600/htrk-9-5c.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
1.<b> HTRK</b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<b><i>Psychic 9–5 Club</i></b><br />
Ghostly International<br />
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe frameborder="no" height="50" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/tracks/140535215&auto_play=false&hide_related=false&show_comments=true&show_user=true&show_reposts=false&visual=true" width="60%"></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<!-- Blogger automated replacement: "https://images-blogger-opensocial.googleusercontent.com/gadgets/proxy?url=http%3A%2F%2F3.bp.blogspot.com%2F-vFXuaulsEPU%2FVMYv8wB64KI%2FAAAAAAAACiI%2Fq_Mvor1dA68%2Fs1600%2Fa-ahitw.jpg&container=blogger&gadget=a&rewriteMime=image%2F*" with "https://3.bp.blogspot.com/-vFXuaulsEPU/VMYv8wB64KI/AAAAAAAACiI/q_Mvor1dA68/s1600/a-ahitw.jpg" -->fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-51387510991584098792014-10-30T12:08:00.000-07:002015-02-01T02:55:43.598-08:00Tundra – Tajnie i głębie; Akpatok – Through the Spruce Gate Into the Snowy Forest<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-IszsqauxlHw/VE9BsXiMEeI/AAAAAAAAChw/hHxL-mF_NOw/s1600/t-tig.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-IszsqauxlHw/VE9BsXiMEeI/AAAAAAAAChw/hHxL-mF_NOw/s1600/t-tig.jpg" /></a></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<b>Tundra</b></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<i><b>Tajnie i głębie</b></i></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Zohar Records</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<b>Akpatok </b>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<i><b>Through the Spruce
Gate Into the Snowy Forest</b></i></div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; font-weight: normal; margin-bottom: 0cm;">
Zoharum</div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; font-weight: normal; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; font-weight: normal; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; font-weight: normal; margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Resztę dostałem w
bilonie. Brzęk monet zduszonych w kieszeni bez
trudu przenikał przez słuchawki, zwłaszcza że szedłem dość
szybko. Ten spacer uzmysłowił mi, czego <span style="font-style: normal;">zabrakło</span>
na nowych płytach Tundry (<i>Tajnie i głębie</i>) i Akpatok
(<i><span style="font-weight: normal;">Through the Spruce Gate Into
the Snowy Forest</span></i>): rytmu, choćby wybijanego z pomocą tamburynu
lub grzechotki. Występujące tu i ówdzie wątki perkusyjne są
wyznaniem wiary w minimalizm albo i spojrzeniem rzuconym w stronę
sonorystyki (można mniej „profesjonalnie” i równie trafnie mówić
o „przeszkadzajkach”). Autorzy – Dawid
Adrjanczyk i Krzysiek Joczyn – dużo mówią o transie, ale zdarza
się im zwyczajnie tracić wątek. Brak kontroli jest może
zamierzony, z tym że grozi muzyce popadnięciem w kliszę: nie mam
ochoty odmawiać <i>Tajniom i głębiom</i> mistycznego wymiaru, ale
ich obszerne fragmenty – piję szczególnie do finalnej kompozycji
– proszą się o postawienie w jednym szeregu z publikowanym w
limitowanych nakładach i bardzo świadomym siebie, ale jednak
muzakiem, który na pocieszenie doczekał się terminu
<i><span style="font-weight: normal;">casual drone</span></i>. W tym
kontekście najlepiej wypadają kompozycje, które składają się z
paru sekund powtarzanych w nieskończoność umowną, bo rozpisaną
na około pięć minut. To akurat, jeśli mamy do czynienia z muzyką, która jest pozbawiona rytmu i jednocześnie nie daje się jednoznacznie zaklasyfikować jako ambient. </div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
„Król lasu” to
właśnie dwie–trzy chwile, które zachęcają
do przenoszenia uwagi z centrum na obrzeża i z powrotem. Łatwo
wyobrazić sobie przechadzkę skrajem gęstwiny, gdy jednym okiem
łapiemy drzewa, drugim – otwartą przestrzeń. Minimalistyczny
trzon kompozycji – parę niemal flażoletowych dźwięków –
rozlega się w ciszy, która nasuwa skojarzenie z masywem milknącej
o zmierzchu kniei. Meandrujące improwizacje na flecie cedzą i
uśmierzają tę ciemność przebłyskami szarzejącego światła
(impresjonizm w wykonaniu Tundry tylko tonacją uczuciową odróżnia
się od pętelek Matta Mondaile<span style="font-style: normal;">’</span>a
znanego jako Ducktails). Na operowaniu taką dźwiękową zawiesiną
schodzi środek płyty, <span style="font-size: small;">ale najlepiej sprawują się moje ulubione „Wrzosowiska”. Ich musujący, nasycony
tembr, przewiewany aromatycznymi skojarzeniami, </span>mógłby z
powodzeniem ilustrować <span style="font-size: small;"><i>Wichrowe Wzgórza</i></span><span style="font-size: small;">
Andrei Arnold, ale przywodzi też na myśl jedną z ciekawszych scen
w Sebaldowskich </span><span style="font-size: small;"><i>Pierścieniach Saturna</i></span><span style="font-size: small;">,
kiedy bohater gubi się w labiryncie wrzosowisk opisanych na modłę
Borgesa. Szkoda, że dźwięki produkowane przez Akpatok nie wpływają
na wyobraźnię w podobny sposób.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; font-weight: normal; margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; font-weight: normal; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; font-weight: normal; margin-bottom: 0cm;">
Koncert zorganizowany przy okazji likwidowania gdańskiej Fikcji,
pokazał bliskie powinowactwo tego projektu z dokonaniami Liz Harris
(Grouper), ale zdawał się odnosić także do ragi. To luźne,
trochę przypadkowe skojarzenie na pozór nie koreluje z pokazem
obsługi discmana, efektów, samplerów, ale Dawid obsługuje
elektronikę w sposób, który pozwala zobaczyć w plątaninie kabli
i lampek „prawdziwy” instrument. Chodzi przede wszystkim o ruchy
dłoni, zwłaszcza powtarzane co jakiś czas zamaszyste odjęcie ręki
od pokręteł. Trajektoria tego manewru przypomina nagłe oderwanie
palców od strun gitary po jakiejś efektownej solówce, ale jest
odpowiednio złagodzona, w porę urwana, zawieszona. To detal, który
zauważyłem już wcześniej, podczas występu Trupawzsypie. Niewiele
ma to wspólnego z samą muzyką, ale kręcenie gałkami – bywa, że
wciąż jeszcze traktowane protekcjonalnie – zyskuje dzięki takim
drobiazgom performatywny aspekt. Mój wzrok częściej przykuwały
właśnie dłonie Adrjanczyka niż towarzyszące koncertowi
wizualizacje.</div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; font-weight: normal; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-style: normal;"><span style="font-weight: normal;">Wspominam
występ sprzed paru miesięcy żeby podkreślić różnicę. Na żywo, kiedy
autor muzyki materializuje się przed słuchaczem, łatwo Akpatok
zrozumieć i polubić. Debiutancki album projektu – </span></span><i><span style="font-weight: normal;">Through
the Spruce Gate</span></i><span style="font-size: small;"><span style="font-style: normal;"><span style="font-weight: normal;">…</span></span></span><i><span style="font-weight: normal;">
</span></i><span style="font-style: normal;"><span style="font-weight: normal;">–
jest pozbawiony tej dogodności. Poszczególne utwory zlewają się w
pozbawioną narracji całość. Wystarczy przesłuchać płytę
ciurkiem i uważnie obserwować przy tym siebie. Kiedy w piątej
minucie drugiej kompozycji wychodzi na jaw rytmiczny chrobot (obecny
wcześniej, ale skrywany pod mierzwą faktur), odczuwa się po prostu
ulgę. Znużenie – nie trans, niestety – rozprasza się i
oddychamy znów świeżym powietrzem. Początkującemu słuchaczowi
dronów Akpatok sprawi wiele przyjemności, choćby dlatego, że
wystawi go na próbę. Ktoś, kto przesłuchuje rocznie co najmniej
kilkanaście wydawnictw z tej półki, powinien raczej wybrać się
na koncert albo sięgnąć po dojrzalszą Tundrę. Jedni ciągle jeszcze słuchają La Monte Younga, drudzy wolą już La Morte
Young. </span></span></div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-38469915630984051442014-10-24T18:37:00.000-07:002014-10-24T09:37:21.723-07:00Caribou – Our Love<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-uqZ6Xf86YWI/VEY4lzeZ5kI/AAAAAAAAChk/IOZlkjKL6hc/s1600/c-ol.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-uqZ6Xf86YWI/VEY4lzeZ5kI/AAAAAAAAChk/IOZlkjKL6hc/s1600/c-ol.jpg" /></a></div>
<b>Caribou</b><br />
<b><i>Our Love</i></b><br />
Merge <br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Droga do muzyki, którą
Dan Snaith nagrywał w pierwszej dekadzie XXI wieku (2001–2005 jako
Manitoba; 2005–2010 jako wczesne Caribou), jest bezpowrotnie
zamknięta. Wydane na przełomie dziesięcioleci <i>Swim</i> okazało
się drugim debiutem Kanadyjczyka. W rezultacie wypadu ku muzyce
tanecznej projekt trafił do szerszej niż dotąd publiczności i
przy okazji roztrwonił status jednego z ciekawszych przyczółków
elektronicznej psychodelii. Żeby lepiej zrozumieć, co dokładnie zaszło, może być
potrzebna jaskrawsza ilustracja, na przykład w postaci M83. Zdarza
się, że fani <i>Saturdays=Youth</i> nie kojarzą wcześniejszego
(cztery płyty!) etapu kariery Francuzów. Tańczący do „Sun”
często nie mają pojęcia o istnieniu <i>Up In Flames </i><span style="font-style: normal;">czy</span><i>
Andorry</i><span style="font-style: normal;">. To banał, ale proces postępuje i z
czasem także sami „podwójni debiutanci” puszczają swoje
poprzednie wcielenia w niepamięć. </span>Kto przyciąga tłumne
audytorium, musi liczyć się z przymusem dopuszczenia słuchaczy do
procesu, a bywa że ci, zamiast dopingować, ograniczają.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Nie chodzi o to, że
świeżo pozyskani odbiorcy dosłownie zaglądają autorowi przez
ramię. Rzecz w tym, że twórca, który pierwotnie nagrywał żeby
wyrazić przede wszystkim siebie, zaczyna na podstawie recenzji oraz
komentarzy wyobrażać sobie własną publiczność i czuje, że
powinien ją reprezentować. Chcąc sprostać spodziewanym
wymaganiom, wsłuchuje się w szum zdawkowych wrażeń i prognoz, przegląda facebooki, twittery, recenzje,
przez co staje się głuchy na podszepty własnej intuicji. To znak
czasów. Dostępność wszechstronnej technologii do rejestrowania i
aranżowania dźwięków sprawiła, że przemiana pomysłów w płyty
wydaje się prostsza niż kiedykolwiek. W związku z tym, zamiast na
trudach komponowania, uwaga artysty koncentruje się wokół –
również podsycanego przez postęp – potencjalnego deficytu uwagi
ze strony odbiorców. Efekt jest dobrze znany:<span style="font-style: normal;">
twórca</span> rozcieńcza swój <i>signature sound</i><span style="font-style: normal;">
i wypuszcza dzieło zachowawcze, mające na celu zadowolić jak
najliczniejszą grupę.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Przykładem cała grupa
artystów obiecujących na etapie EPek i singli, a boleśnie
rozczarowujących, gdy przyszło do wypuszczenia długogrających
albumów, które dysponowały już budżetem mainstreamowych oficyn
(w istocie to budżet dysponuje albumami, nie na odwrót).
Mam tu na myśli zwłaszcza doskonale skrojone pod kątem produkcji,
ale beztreściowe wydawnictwa Washed Out, Autre No Veut, Salem czy
How to Dress Well (<i>Love Remains</i> to odstępstwo zbyt małe, by
zaburzyć schemat). Różnica jest taka, że w chwili, gdy to piszę,
Snaith ma na koncie siedem albumów, a EPek – kilkanaście. Nie
reprezentuje żadnego mikrogatunku, na scenie indie elektroniki nie
jest graczem przypadkowym. Nigdy nie nagrywał lo-fi, nie ma więc
mowy także o zachłyśnięciu się możliwościami profesjonalnej
produkcji. Stąd też i w przywołany wyżej stereotyp wpisuje się
na swój sposób. <i>Our Love</i> nie jest wydmuszką, przeciwnie:
stanowi raczej próbę wykucia pryzmatu, który ogniskowałby na
równych prawach patenty Manitoby (<i>vide</i> ambientowe wykończenia
niektórych utworów) i <i>stricte</i> tanecznego projektu Daphni.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<a href="https://www.blogger.com/null" name="firstHeading"></a>
W rezultacie miałoby powstać nowe Caribou: eklektyczne, egalitarne,
esencjonalne. Problem w tym, że te przymiotniki (i przymioty)
znalazły już zastosowanie i zdążyły wyczerpać się na <i>Swim</i>.
Próba stworzenia wariacji na ich temat – wariacji, a więc
powtórzenia, tyle że inaczej – wywiera dyskwalifikujące wrażenie
niezdecydowania co do adresata płyty. Z jednej strony Kanadyjczyk
korzysta z ciepłych, pastelowych podkładów w duchu Dayve’a Hawka
(Memory Tapes), z drugiej – sięga po sample wokalne i
instrumentalne (skrzypce, okrawki trąbek), które przywołują na
myśl efekty współpracy <span lang="en">Dâm-Funka i Steve’a
Arringtona (zeszłoroczne </span><span lang="en"><i>Higher</i></span><span lang="en">),
a z trzeciej jeszcze syntezatory, jak gdyby zaczerpnięte z
</span><span lang="en"><i>Tomorrow’s Harvest</i></span><span lang="en">
(otwarcie ciekawego „Silver”, zadłużonego u Szkotów także
przez wzgląd na charakterystyczny sampel wokalny). </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Gracja <i>Our Love</i>
jest bezdyskusyjna. Kontrowersje powstają „dopiero” na poziomie
kośćca. Umieszczam „dopiero” w cudzysłowie, bo mimo że
problem leży głębiej, to odkształca powierzchnię i jest
wyczuwalny od razu, przy pierwszym, naskórkowym kontakcie.
Przejścia, które powinny intensyfikować albo niuansować bieg
utworów, są zaledwie szkicowane. Introdukcje kolejnych
instrumentów, nawarstwianie podkładów, komplikowanie bitów –
wszystko to prowadzi donikąd, jest zbyt prostolinijne, by poróżnić
odbiorców. Odsłuch utrzymuje się w letniej temperaturze, a puenty
pozostają słabo egzekwowane, nic nie motywuje do ponowienia sesji,
ponieważ każdy element daje się zastąpić przez sięgnięcie po
realizacje konkurencyjnych twórców. „Boksujące” bity i smyczki
w tytułowej kompozycji żenują swoją nadprogramowością. Selekcja
materiału zawodzi również w skali makro. Ma się ochotę wygłuszyć
nie tylko fragmenty, ale i całe utwory (głównie „Second Chance”
i „Mars”). Okładka dobrze oddaje sytuację męczącego zamętu.
Nawet rozczarowanie tą płytą mogło być większe, gdyby nie było
tak łatwe do przewidzenia.</div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-71380953536500124552014-09-04T13:25:00.000-07:002014-09-28T09:52:01.646-07:00Noise Magazine #1<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-hNpU3pPLnlE/VAWMoQmeGcI/AAAAAAAAChQ/zHo_M9XJOLU/s1600/nm1.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-hNpU3pPLnlE/VAWMoQmeGcI/AAAAAAAAChQ/zHo_M9XJOLU/s1600/nm1.jpg" height="320" width="237" /></a></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<b>I</b> „Gdy nastał rok ’90,
zniesiono cenzurę i okazało się, że można wydawać, co się
tylko chce. Ludzie byli tak głodni tej wolnej książki i prasy,
że nikt nie myślał o redaktorze, korektorze, tylko się
wydawało na potęgę. Z błędami, byle jak, aby wydać. Aż
przyszedł moment, kiedy zaspokoiliśmy pierwszy głód i zaczęliśmy
zwracać uwagę na jakość. Tak samo było z innymi dziedzinami
życia – z jedzeniem, ubraniem. Nagle zaczęło nam się
czemuś <span style="font-family: Times New Roman, serif;">«</span>źle czytać<span style="font-family: Times New Roman, serif;">»</span>.
Wydawcy zdali sobie sprawę, że trzeba zacząć pracować nad
tekstem”. Tę <a href="http://www.dwutygodnik.com/artykul/5366-projekt-ksiazka-korektorka.html">wypowiedź
</a>Teresy Kruszonej o zapleczu pracy nad książką można
przełożyć na sytuację prasy muzycznej (przynajmniej tego
jej odłamu, który dotyczy szeroko pojętych produkcji
rozrywkowych). Po tym, jak zaspokoił pierwszy głód egalitaryzmu, Internet „zaczął się czemuś źle czytać”, powrót drukowanych periodyków był więc kwestią czasu (dziś, z
perspektywy tegoż czasu, łatwo się mówi). Tworzonego na serio pisma o płytach – szeroko kolportowanego, na zadowalającym poziomie merytorycznym i
atrakcyjnego wizualnie – nie mieliśmy od bardzo dawna, ale zdaje
się, że do niego dorośliśmy (mam na myśli zarówno czytelników, jak autorów). Jeśli ten etap się opóźniał to nie tylko z winy trudnej sytuacji rynkowej. Pułapki
mnożyły się na też na subtelniejszej płaszczyźnie metody, filozofii,
emocji. Pismo muzyczne ma dziś zupełnie inny status niż kiedyś. Jaki? Pomyślmy.</div>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Głód pobudza
wyobraźnię, pcha do poszukiwań, ale i rodzi sprzeczność: kto
długo nie jadł, fantazjuje o kawiorze i ostrygach, a przy pierwszej okazji zajada ze smakiem
chleb dla konia. Można było podejrzewać, że wielu czytelników, a tym bardziej wydawców,
zadowoli się byle czym: pismem z błędami, nieciekawym,
bez tematu, bo przynajmniej byłoby to „coś”, jakaś podstawa do
podsycania pragnień. Przeglądanie lifestyle<span style="font-style: normal;">’</span>ówek i stripów w
tygodnikach opinii wykształciło w fanach słuchania jeden
niepozorny postulat: niech czytanie o muzyce będzie tylko „jakieś”,
niech się tak szybko nie kończy i niech stoi za nim autor, a nie
copywriter (swego czasu kilka
stron o muzyce można było znaleźć w gazetce firmowej
Rossmana; nie opatrywano ich sygnaturą i tylko tym różniły się od tego, co pisze o płytach przysłowiowa „Polityka”). Obecnie dysponujemy aż dwoma „poważnymi” kwartalnikami. „Noise” już jest, lada moment ukaże się reaktywowane „M/I”.
We wsparciu okazywanym obu inicjatywom przewija się pytanie o sens wydań na papierze. Wahanie słuszne, z wielu
względów, ale oparte na błędnym założeniu, że periodyki tworzy się wyłącznie dla czytelników. Pomija się reklamodawców, tych „uczciwych”, którzy w piśmie o muzyce chcą zaprezentować swoje muzyczne inicjatywy, ale przede wszystkim pomija się autorów. Czasopisma nie są tylko ich, ale również dla nich.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Czytelnik faktycznie nie
potrzebuje papieru albo inaczej: potrzebuje go, ale nie tak bardzo
jak autor. Ten ostatni nieomalże zniknął nam z oczu z winy
polityki wyznawanej przez internetowe serwisy o płytach. Klikalność,
statystyki, przystosowywanie materiałów dla wirtualnego (a więc
często, dosłownie, nieobecnego) odbiorcy – to wszystko autora
podważało, by w końcu niemal go wyrugować, i dopiero papier pozwala odżyć, „odtworzyć się” podmiotowi organizującemu tekst. Dopiero na papierze „czemuś
głupio” powielać informacje od wydawcy, dopiero na papierze dostępnym w Empiku niezręcznie być jednym
z tysiąca przeciętniaków, którzy właściwie nie wiedzą, po co zabrali się do pisania o płytach. Na papierze, w odróżnieniu od egalitarnego i
wszechobecnego Internetu, ktoś nas bowiem znajdzie, a nawet
zapamięta (tutaj dopiero wkracza do gry perspektywa czytelnika i jego rola, polegająca na krytycznej ocenie czytanych treści). To paradoks, podejrzewałbym nawet że wywiedziony z dziadowskiego sentymentu dla druku, ale z drugiej strony dysponuję wyraźnym wspomnieniem
najwyżej trzech albo czterech tegorocznych publikacji internetowych (w tym własnych),
a „Noise” – nie ma to nic wspólnego z tym, że nabyłem go niedawno – pamiętam cały, nawet jeśli parę drobiazgów
wolałbym zapomnieć.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<b>II</b> Wywiad z Ghost B. C.:
zbędne przecinek i spacja po „Ghost” (strona 10, wers 25); brak
przecinka przed „przyjacielu” (s. 15, w. 4 od końca). W rozmowie
z Michaelem Girą „ja” zamiast „je” na stronie 18, zbędny
przecinek między „w końcu” a „Bob” (s. 20). Kolejny po „zespołu” w leadzie. <i>P<span style="text-decoration: none;">ost
scriptum</span></i> autorstwa Małgorzaty Halber co najmniej niepotrzebne. W paruset
znakach zmieściła więcej błędów stylistycznych i
interpunkcyjnych niż udało mi się znaleźć w 2–3 rozległych
artykułach. Kawałek dalej, w tekście o D. E. Edwardsie, znów
brak przecinka (po „Wovenhand”), znów w leadzie. Tamże, w pierwszym
akapicie trzeciej kolumny na s. 23, zamiast „skały” powinna być
„opoka”; do tego rażące powtórzenia w szóstym i dziesiątym
akapicie („przekonywać” i „nastolatek” duplikowane w
sąsiednich linijkach). Cyprian Łakomy ma też problem z konsekwencją: „Dark
Americanę” zapisuje wielkimi literami, a nazwy innych gatunków już
małymi. Pojawiają się słowa przeniesione w niewłaściwych
miejscach (nie po całej sylabie, lecz losowo – w środku wyrazu) i
sklejone ze sobą („jakszansa”, „własnegoprofilu”,
„czyneo-crustowej”). W leadzie do tekstu Arka Lercha zabrakło
partnera jednemu z przecinków: „Czym do cholery, AmRep zasłużyła
sobie na pełnometrażowy film”. Tak to wygląda już na etapie rozgrzewki.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Na stronie 50, w
wywiadzie z Odrazą, druga wypowiedź Stawrogina jest chyba urwana. Ze strony 56
dowiadujemy się, co takiego Page Hamillton porabiał w „lalach
80.” (trzecia wypowiedź muzyka). W trzynastej linijce recenzji
Death Grips rzuca się w oczy podwójna spacja (między „jednak”
i „pytanie”). W części recenzji Łukasza Dunaja można natrafić
na niekonsekwencje w stosowaniu kursywy do zapisu tytułów albumów
(kilkukrotnie w eksponowanym opisie <i>Ótta</i>). Bartosz Cieślak w
miernym artykule „Hipsterjugend” próbuje przywrócić podziały
subkulturowe z użyciem takich sformułowań jak „sierściuchy”,
„wełnianoczapkowi” czy „wąskospodniowi”. To chyba jedyne
źródło zażenowania w całym piśmie, ale naprawdę znaczne.
Dezorientować może jeszcze jeden drobiazg: autorzy artykułów
wstępnego i finalnego rzucają „kurwą” i „ruchaniem”, a sam
Bezimienny Ghul parokrotnie zwraca się do Dunaja słowami
„zauważ, proszę”. Iście groteskowa uprzejmość. Z tej samej
półki: „faki” – zdaje się, że nagminnie stosowane przez
Philipa Anselmo – w przekładzie zmieniły się w „pieprzone” i
„cholerne”, co dziwi tym bardziej, że tłumacz pozwolił
bohaterowi rozmowy raz czy dwa wyrazić się bardziej dosadnie. Na koniec kwestia hamletowska: czy aby na pewno czoło Piotra
Weltrowskiego – uchwycone na tle nawy rozpikselowanego kościoła –
jest najlepszym sposobem na pożegnanie czytelników pierwszego
numeru pisma?</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Nie jestem profesjonalnym
redaktorem/korektorem, a jednak bugów znalazłem wiele
więcej, powyższa lista nie jest kompletna. „Znalazłem” to
zresztą nie najszczęśliwsze określenie, bo nie szukałem. Usterki narzucają się same. Dlaczego w ogóle o nich wspominam?
Przecież „nie o to chodzi”. Czyta się? No, czyta. Ale „czemuś
źle”. Poprawność jest istotna, nie tylko „tak w ogóle”, dla
zasady, również ze względu na profil pisma. Przede wszystkim
pierwszy numer „Noise” propaguje lekturę lekką, przeznaczoną
do swobodnego odbioru. Każde potknięcie (zwłaszcza te
niezamierzenie eksponowane w leadach) zmniejsza płynność, osłabia dynamikę. Cierpi tempo czytania, a wraz z nim rzutkość tez oraz konkluzji, szczególnie w rozmowach. W
<a href="http://www.violence-online.pl/spod-lady/noise-magazine-nie-jestem-mesjaszem-papieru-rozmowa-z-lukaszem-dunajem/">wywiadzie dla „Violence”</a> redaktor naczelny zapewnia: „Chciałbym,
aby właśnie kryterium jakościowe pozostało zawsze jedynym
obowiązującym”. Dobre chęci potwierdza anegdota o problemach
technicznych, z winy których „trzeba było przejrzeć <span style="font-family: Times New Roman, serif;">«</span>na
piechotę<span style="font-family: Times New Roman, serif;">»</span> wszystkie
teksty, blisko 90 stron”. Prawdę mówiąc, taka objętość, zwłaszcza dla paru osób, przeglądających pismo równocześnie, nie powinna stanowić
wyzwania. Mowa tu nie o jednolitym tekście, który utrudnia „odświeżenie” oka, lecz o segmentach, rozmaitych gatunkowo (wywiad, felieton, recenzja) i gwarantujących niemało światła. Błędy interpunkcyjne czy literówki nie są tu dziełem
przypadku albo lenistwa, lecz roztargnienia i/lub niewiedzy osób
odpowiedzialnych za obróbkę i skład materiału.<br />
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b>III </b>W grę wchodzi też stres. W myśl obserwacji Teresy Kruszonej z książkami stało się
to samo, co z jedzeniem i ubraniem, ale korektorce nie chodzi
przecież o samą jakość produktów. O wiele ważniejsze jest to,
co z tą jakością robimy. Dzisiejszy Akakij Akakiewicz starałby
się o płaszcz dla lansu, nie z powodu zimna. Wolność polega na tym, że paląca potrzeba wejścia w
posiadanie rzeczy niezbędnej, niezastąpionej, zmienia się w kaprys wytwarzania i obiegu towarów, które gwarantują nie przetrwanie, lecz przeciwnie: oderwanie myśli od przyziemnych pragnień. Kryterium luksusu nie jest samo istnienie czegoś, lecz tego czegoś bycie jakimś. <a href="http://www.ziemianiczyja.pl/2014/08/o-prasie-muzycznej-odc-43/">Zgadzam się</a> z Mariuszem Hermą, że pismo o muzyce nie jest <b>konieczne</b>. Periodyk płytowy zaspokaja potrzeby wyższego
rzędu, jest towarem ekskluzywnym, i zdaje mi się, że ten fakt autorów „Noise” onieśmiela.
Usterki, które wyliczyłem, zachowawcze recenzje,
które zlewają się w jeden tekst, mimo że pisali je różni
autorzy, a także oddanie głosu muzykom (większość numeru stanowią
wywiady) – wszystko to daje się czytać jako symptomy publicystycznej tremy. Zdarza się
też, że zespół „Noise” „nie wie, co zrobić z rękami” i
wsadza je we wszystko: w luz, w nostalgię, w trzeźwy profesjonalizm
i zarazem atmosferę spotkania przy piwie. Autorom wysłano <i>stylebook
</i>i jednocześnie zachęcono do swobody. Część z nich zbytnio
przywykła do publikowania w Internecie i zestresowała się wizją wyjścia na salony, niezgodne z ideologią (tak, niektórzy autorzy „Noise” są wciąż jeszcze przekonani o jej prawomocności!) muzyki metalowej czy, jak chciałaby redakcja pisma, ekstremalnej. Chcieliby, lecz boją się.<br />
<br />
Łatwość, z
jaką czyta się „Noise”, jest łatwością relacji opartej na
kompromisie. Obie strony nie wymagają od siebie za wiele, wychodzą
sobie naprzeciw. Tego typu grzeczność jest jednak możliwa tylko dopóty, dopóki stosunki się nie zacieśnią. Jeśli nie wytworzy się głębsze porozumienie, kontakt szybko zanika. Stąd też kurtuazyjne utyskiwania
czytelników na zbyt małą objętość kwartalnika, są moim
zdaniem podszyte rozczarowaniem innego rodzaju: „Noise” jest nie
tyle za krótki, co za lekki. Nie niesie z sobą kontrowersji
merytorycznej, a co za tym idzie nie projektuje opozycji, która z kolei w toku dyskusji mnożyłaby punkty widzenia i prowokowała opinie (ważna liczba mnoga). Redakcyjna definicja „krytyczności” wymaga jeszcze doszlifowania, a okazja ku temu nadarzy się może w
momencie, gdy zawęzi się pula istotnych postaci do wywiadu, w
chwili, gdy materiału trzeba będzie szukać na innych ścieżkach.
„Dziś, w dobie Internetu, wydawanie pisma muzycznego na papierze
nie ma sensu” – podważenie tego aksjomatu to dopiero początek emocjonującej
drogi. „Noise” nie jest dla mnie z uwagi na profil omawianej
muzyki, mam jednak wrażenie, że niewiele brakuje: można przecież
pisać o, dajmy na to, black metalu w sposób światowy, czyli –
mówiąc w skrócie – bez ciągłego rzucania okiem przez ramię, w
przeszłość konwencji. Darzenie sentymentem reguł
konkretnego <i>decorum</i> sprawia, że poświęcony mu dyskurs
kamienieje. Ale dość już, zaraz zacznę bredzić coś o Orfeuszu, a przecież czas pokaże.</div>
</div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com11tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-34911086632307906702014-08-29T20:28:00.000-07:002014-08-29T11:28:59.486-07:00Lana Del Rey – Ultraviolence<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-tpNg5vytN08/U7MFK3rVKnI/AAAAAAAACgo/Br32IvKRsS8/s1600/ldr-u.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-tpNg5vytN08/U7MFK3rVKnI/AAAAAAAACgo/Br32IvKRsS8/s1600/ldr-u.jpg" /></a></div>
<b>Lana Del Rey</b><br />
<b><i>Ultraviolence</i></b><br />
Interscope/Polydor<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Mówiąc, że muzyce szkodzi refleksja, mamy co innego na myśli. Samej muzyce
nic nie może zaszkodzić, uwłaczać jej albo ją hamować. Troszczymy się więc o samych siebie, o to, że
namysł wypierze odbiór z należnej nam po pracy łatwości, a
dziś przez pracę łatwo rozumieć także słuchanie. Pozyskiwanie
muzyki, nadążanie za zmianami, jakie zachodzą w sposobach jej
nagrywania i dystrybucji, a w końcu też bezustanna ewolucja gustu
pod presją coraz wyraźniej zacierających się granic
międzygatunkowych – to wszystko wiąże się z wysiłkiem opanowania konkretnych umiejętności i pewnego sposobu (albo nawet metody) myślenia. Weźmy sformułowanie „coraz wyraźniej zacierające się granice”. To
oksymoron, ale opisuje rzeczywistość, namacalną i przeżywaną
codzienność. W muzyce, zwłaszcza XXI wieku, przełykanie takich paradoksów
jest chlebem powszednim, składową rzemiosła (pracy) słuchacza i
krytyka. W przypadku piosenek pop nie widać tego za dobrze, bo
zazwyczaj się im nie przysłuchujemy. Tańczenie, ewentualnie
odsłuch w drodze – to normalne warunki, reszta (choćby
emocjonowanie się) jest przesadą, absurdem. Myśleć o popie albo
wczuwać się w niego, to jak jeść kluczem francuskim.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Pop jest muzyką użytkową
(instrumentalnie traktowaną), bo właściwie tylko jego nie da się
„przeoczyć” w audialnym środowisku metropolii (nie da się
„przeoczyć”, ale zarazem prze–słuchać, a więc do–słuchać w nim
czegoś więcej). „Naturalny” hałas miasta rozprzęga solówki,
dokłada o jedną warstwę za dużo do dronów, przeszkadza w
śledzeniu tekstów i rozprasza tak zwaną atmosferę. W silnie
zurbanizowanych przestrzeniach tylko pop – „dzięki” swojej
prostolinijności – pozostaje „bezstratny”, a przy okazji
przywraca muzyce „należne jej” miejsce. Dyskredytując wszelką
analizę i -izmy, czyni muzykę na powrót rozrywką, tłem
niezobowiązujących czynności albo przemieszczania się. Ale to
tylko naskórek. Sedno w tym, że pop, nawet słuchany „na serio”,
jest antyewokatywny. To znaczy, że pobudza wiedzę, a nie wyobraźnię, którą zdaje się wręcz tłamsić. Jest testem kompetencji kulturoznawczych, sprawdza
obycie w konwencjach, ale nie wywołuje obrazów; nie angażuje
pamięci czy głębokich odczuć, nie jest ani <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Cenestezja">cenestetyczny</a>, ani
synestetyczny. Między popem a, dajmy na to, ambientem różnica jest
zatem mniej więcej taka, jak między alegorią i symbolem: ta
pierwsza jest zależna od deszyfracji konwencjonalnego
kodu, drugi jest pierwotny, jego działanie ogarnia nie tylko
operacyjną świadomość, ale też „coś więcej”.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Wspominam o tym, bo warto zwalczać stereotypy (nie dla dobra muzyki, ale własnego), a także dlatego, że na na
nowej płycie Del Rey nie znajdzie się zdecydowanej
interwencji, która pomogłaby wziąć się w garść i skupić uwagę
na piosenkach. Album rozmywa się w autobusach, tramwajach,
kolejkach. Myśl dryfuje, palce nie mają ochoty wybijać rytmu na
rurkach, kolanie, barierkach. Można tę sytuację widzieć
jako minus i uważać tegoroczne kawałki Lany za beztreściowe (mało melodyjne, za słabo zrytmizowane), z
drugiej strony – <i>Ultraviolence</i> zbliża się do poetyki folku z jego
minimalizmem instrumentalnym i równoczesnym maksymalizmem
narracyjnym (nie bez kozery <a href="http://fightsuzan.blogspot.com/2011/02/lana-del-rey-born-to-die.html">pisałem </a>o <i>Born to Die</i> jako następcy
<i>Murder Ballads</i>). Takie „Blue Jeans” można było śledzić w
pędzącym po kocich łbach Ikarusie, a <i>Ultraviolence</i> to
raczej <i>casus</i> <i>Overgrown</i>. Obie płyty są stosunkowo monotonne, ich autorzy obdarzyli zaufaniem raczej album tracki, niż
radiowe przeboje. Sofomory obojga – Lany i Blake<span style="font-style: normal;">’</span>a
– oferują po dwa–trzy umowne single, a potem zostajemy z resztą: z solidnymi fundamentami, których złożoność zyskuje na
eksperymentowaniu z miejscem odsłuchu. Taka strategia reżyserowania
albumów wiąże się z ryzykiem, jak każda długofalowa inwestycja. Celem jest
nie tyle doraźne zabawienie słuchacza (a przynajmniej nie tylko),
co uzależnienie go od marki: wgranie weń przywiązania do głosu,
do <i>vibe</i><span style="font-style: normal;">’u</span>, do czegoś, co
uzna za niepowtarzalne i będzie potem tego szukał tylko w jednym
miejscu: u tego samego artysty, u tego samego dilera.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Hity, jak sama nazwa
wskazuje, uderzają; kompozycje albumowe, niechlubnie zwane
wypełniaczami, odsłaniają się po dłuższym czasie, przechodzą
metamorfozy. „Dawniej zawsze chodziła w sandałach, dole od bikini
w kwiatki i spranym podkoszulku Country Joe & the Fish. Tego
wieczoru była ubrana jak typowa panna z miasta, z włosami znacznie
krótszymi, niż zapamiętał. Wyglądała dokładnie tak, jak
przysięgała, że nigdy nie będzie”. Tak zaczyna się <i>Wada
ukryta</i> Thomasa Pynchona. Doc Sportello nie poznaje swojej byłej,
bo się zmieniła. Ja poznaję Lizzy Grant, mimo że <i>Ultraviolence</i>
nie jest – jak można było się spodziewać – próbą stworzenia
mocniejszego <i>Born to Die</i>. Lana, jak Pynchonowska Shasta,
miejscami „wygląda tak, jak przysięgała, że nigdy nie będzie”.
Miała pozostać nostalgiczna („Summertime Sadness”, „This Is
What Makes Us Girls”) i zepsuta („Carmen”), a jest dorosła,
ograniczana zwątpieniem w Boga („Money, Power, Glory”) czy
(f)akt ucieczki. Bohaterka <i>Ultraviolence</i> jest cyniczna (już
nie zmanierowana czy ironiczna), jej opowieść to raczej wariacja na
temat obranej wcześniej ścieżki niż jej kontynuacja (w wariacji
da się rozpoznać obecność wyjściowego materiału, ale z pewnym
„ale”, które niejednokrotnie okazuje się puentą historii, jak choćby w wersie z „Money”, gdzie spójnik został
pominięty, <b>ale</b> czujemy jego obecność: „You say that you
wanna go / To a land that<span style="font-style: normal;">’</span>s far away / How are we supposed to get
there / With the way that we<span style="font-style: normal;">’</span>re living today?”).</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Del Rey brzmi tym razem jak – zepsuta, bo zepsuta, ale jednak – Hope Sandoval. <i>Ultraviolence </i>to płyta gitarowa: miejscami shoegaze’owa, gdzie indziej folkowa, tu i ówdzie nawet odrobinę brytyjska. Serce akordu, którego echa jesteśmy świadkami, wybrzmiało gdzieś w w erze wodnika, o czym wprost informuje tekst niepozornej trzeciej piosenki. W „Brooklyn Baby” narratorka autoportretuje się, sięgając po pióra we włosach, po Pynchonowskie sprane podkoszulki i bikini w roli bielizny albo stroju, którego wysoka mobilność i elastyczność pozwala na łatwe wyruchanie sobie miejsca na szczycie, jak w kompozycji, która tytułem („Fucked My Way Up To the Top”) potwierdza dalsze zainteresowanie postacią pojęciową zdziry, która tym razem terminuje nie w Nowym Jorku, lecz w Los Angeles. Gęsty sztafaż kobiecego <i>exploitation </i>pozornie nie sprzyja literackim odniesieniom, dlatego też – inaczej niż na <i>Born to Die</i> – cytaty są najczęściej silnie zdekonstekstualizowane albo przywołane aluzyjnie. Weźmy na przykład Hemingwaya, którego tropię na skrajnie wątłej podstawie przytłumionego łoskotu pociągu (sampel w intrze „Money”). Może to nawiązanie do jednego z najlepszych opowiadań Ernesta, do <i>Zapaśnika</i>, który też zaczyna się od spaceru po torach? </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Właśnie: spacer. Na <i>Ultraviolence</i>, zgodnie ze wskazówką udzieloną w czwartej piosence, przechadzamy się raczej po West Coast, nie East Coast. Można więc spojrzeć na dorobek Lany – już nagrany i przyszły – jak na rozerotyzowany odpowiednik projektu Sufjana Stevensa, szczególnie że ósma strona książeczki dołączonej do płyty zawiera ziarniste, czarno-białe zdjęcie alei palmowej, tak bliskie wrażliwości Grega Dulliego. Tu i ówdzie na <i>Ultraviolence </i>słychać ślady wielokrotnie ponawianych odsłuchów Afghan Whigs. Gdzieniegdzie pobrzmiewają też tropy obserwacji poczynionych przez Marianne Faithfull, ale nie jako inspi-, a już tym bardziej aspi- racja, lecz materiał do pastiszowania, bo Faithfull jest stara, dosłownie. Posunięta w latach, leciwa, nie ma pojęcia o tempie, w jakim żonglujemy dziś osobowościami. Angielka musiała odchylić firankę i wyjrzeć przez okno, żeby spojrzeć na przechodniów; Del Rey przeżywa świat na wzór Pessoi, Borgesa, Roussela, a więc błąkając się wśród wcieleń i heteronimów (bywało, że podobnych przygód doświadczała Joni Mitchell, ale to temat na nobilitujący esej z okazji dziesięciolecia kariery Del Rey). Już chyba tylko Beyoncé będzie w stanie konkurować z Grant w twórczym przeżywaniu alternatywnych wersji własnej egzystencji (konkurencja rośnie pod postacią Doroty Masłowskiej). Rihanna, nie wiem, Lilly Allen – ich kreacje są spójne, dyskografie nie notują większych odchyleń od kierunku obranego na debiutach. Kolejne pozycje jedynie dopełniają portretu, ale go nie rozwidlają, nie „alternują”. Tymczasem bohaterka <i>Ultraviolence </i>jest mniej więcej w tym samym wieku, co heroina <i>Born to Die</i>. To dwa równoczesne – i nie wiadomo do końca czyje tak naprawdę – wcielenia. </div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-2867080607778965872014-08-18T17:32:00.000-07:002014-08-18T08:32:32.841-07:00Innercity Ensemble – II<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-AR-a6fM0558/U-l3FRA-hcI/AAAAAAAACg4/0w9VVkbeBDs/s1600/ie-ii.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-AR-a6fM0558/U-l3FRA-hcI/AAAAAAAACg4/0w9VVkbeBDs/s1600/ie-ii.jpg" /></a></div>
<b>Innercity Ensemble</b><br />
<b><i>II</i></b><br />
2014, Instant Classic<br />
<br />
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe new="" roman="" serif="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=2439388505/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=<font face=" style="border: 0; height: 42px; width: 70%;" times="">DC143C</font>/transparent=true/"
seamless><a
href="https://innercityensemble.bandcamp.com/album/ii-instant-classic-ma13-2">II
(Instant Classic/MA13) by Innercity Ensemble</a></iframe></div>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
<br />
Niełatwo przyszło mi nawiązanie kontaktu z tym albumem, podzielenie zachwytów tym bardziej, bo <i>II </i>to przecież zaledwie krzyżówka Something Like Elvis (ilustracyjność), Natural Snow Buildings (rozmach) i, przy odrobinie swobody, Jackie–O Motherfucker (narracyjność). Ot, post rock; nie przeczę, że awangardowy. Wzruszenie ramionami trudno pogodzić z patosem kolorystycznej opozycji. Przynajmniej na pozór. Bezkompromisowość wielkich kwantyfikatorów – zawsze albo nigdy, czarne albo białe, nic pośrodku – wywiera pewne wrażenie, ale przypomina też „imponującą” formułkę „brutalizm magiczny”, podkradzioną z opracowań powieści latynoamerykańskiej (już w 2004 roku o „brutalizmie” pisał Tomasz Pindel w <i>Zjawach, szaleństwie i śmierci</i>), podobnie jak tytuł debiutanckiej płyty Starej Rzeki również „skądś” ściągnięto (o „cieniu chmury nad ukrytym polem” wspomina Heidegger w dziewiątym dopisku do<i> Listu o „humanizmie”</i>). Z tym że za zgryźliwością „kryje się” moje przeczulenie wobec tak zwanych „projektów Ziołka” (na przykład o <i>Kapital </i>No New Age pomyślałem złośliwie, że za parę lat mogliby tak grać Myslovitz), a przecież Innercity to zaledwie projekt „z Ziołkiem”, projekt, z którym sympatyzowałem zanim Ziołka <a href="http://slizg.eu/viewtopic.php?f=7&t=40457">ogłoszono ikoną</a>. Ale dość już, bo z przyzwyczajeniem do uszczypliwości wiąże się groźba przemilczenia tego, co na <i>II </i>najlepsze, a mianowicie występów perkusyjnych Tomka Popowskiego. Może to właśnie jest sposób na ogarnięcie tego przytłaczającego wydawnictwa: zacząć od jednego z filarów ensemble’u i przez badanie jego relacji z innymi dojść do obrazu całości, przy okazji przenikając do podszewki własnego odbioru.<br />
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Michał Pudło <a href="http://screenagers.pl/index.php?service=albums&action=show&id=2548">omawia</a> album w porządku zaproponowanym przez autorów, a zatem dzieli <i>II </i>na części białą i czarną. Ja proponuję – tymczasowo, bo później wrócimy do podstaw – pracować na mniejszych fragmentach. Przyjrzyjmy się choćby dwóm pierwszym kawałkom jasnej strony. Słuchacze, którzy ekscytują się nowym Innercity, mają na myśli jedynkę – klarowną, ambientującą psychodelię – a nie dwójkę, gdzie mamy do czynienia z tumultem zamiast muzyki. Bardzo wygodnie jest utożsamiać improwizację z chaosem, upajać się tajemnicą tam, gdzie sprawy nie da się rozwikłać, bo jest zwyczajnie pozbawiona sedna. Pudło pisze o trąbce Wojtka Jachny, że jest „liryczna”, ale to powierzchowne rozpoznanie, w którym chodzi tak naprawdę o to, że rola, jaką zdarza się temu instrumentowi odgrywać na <i>II </i>jest analogiczna z funkcją wielokropka na końcu bełkotliwego wersu. W poezji będzie chodziło o banalny sygnał zadumy, w ramach albumu Innercity o równie czczy rekwizyt muzyki improwizowanej, co zresztą koresponduje z faktem, że autorzy nie potrafili powstrzymać elokwencji i poprzestać na zerojedynkowych tytułach utworów. Na Bandcampie korzystają już z linijek, których autorstwa, jakże by inaczej, nie zdradzają, wersy można więc przypisać równie dobrze Hölderlinowi, Białoszewskiemu, jak i gimnazjaliście. Ktoś konsekwentny mógłby na tej podstawie postulować wycięcie partii dętych, bo ich spory odsetek dałoby się z powodzeniem wstawić do losowo wybranej kompozycji losowo wybranego artysty.<br />
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Pasowałyby, bo są amorficzne. Owszem, potrafią jątrzyć, ale tak to już jest, zwłaszcza w improwizacji o gęsto rozpisanych i wzajemnie się atakujących punktach napięć, że trębacz jest zmuszony uciec się do nadekspresji (w tym wypadku równoznaczne z przesadą są zamierzone niedostatki komunikatywności, tak jak rozmyślne przemilczenie na końcu wersu projektuje elaborat), bo napotyka o wiele większe trudności z czytelnym frazowaniem (takim jak w wypadku „Ołowianego słońca” czy „Storm–Stereo” z <a href="http://innercityensemble.bandcamp.com/album/katahdin-wet-music-records-ma3"><i>Katahdin</i></a>), niż na przykład gitarzysta. Przypomina się zdanie ze <i>Skreśleń </i>Michela Leirisa: „Smutek pozytywki, katarynki, pękniętego karylionu lub sygnału wzywającego do gaszenia świateł – dźwięki, które mogą być raz pełne, raz suche, czasem rzewne, a czasem ponure…”. No właśnie, trąbka Jachny generuje niekiedy dźwięki, które mogą być wszystkim, zależnie od aktualnej koniunktury uczuciowej słuchacza, podczas gdy perkusjonalia Popowskiego uderzają zawsze w punkt, w ten sam. To one są odpowiedzialne za transowość. To ich wycofania się są rękojmią oddechu. Z jednej strony masywność brzmienia zachęca do powrotu do rzeczywistości, ale z drugiej – oderwania się od niej i zanurzenia z powrotem w muzykę. Polecam uwadze zwłaszcza dwa fragmenty: humorystyczna perka w drugim fragmencie czarnej płyty oraz narracyjny pasaż w białej czwórce. Warto zwrócić uwagę, co dzieje się z gitarą dzięki takiemu akompaniamentowi: brzmi ostro, pustynnie, jak gdyby… „jastrzębio”, podjudzana wibrującymi rytmami, których spora część odsyła do popularnego wyobrażenia folkloru północnej Afryki z Tangerem na czele.<br />
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
To, rzecz jasna, niesprawiedliwe: Jachna zapewne wypadłby lepiej, gdyby miał po prostu więcej miejsca (jak w pierwszym i dwóch ostatnich fragmentach czarnej płyty). Mógłby wówczas grać tak jak choćby w „Czasie brody” z niesłusznie przemilczanych <i><a href="http://jachnabuhl.bandcamp.com/album/tapes-milieu-lac-phale-2013">Tapes</a></i> (Milieu L’Acéphale, 2013). Ale wszyscy członkowie kolektywu byli zmuszeni do tego rodzaju wyrzeczeń (to tyle jeśli chodzi o wzajemne poszanowanie <a href="http://polish-jazz.blogspot.com/2014/07/innercity-ensemble-ii-2014.html">akcentowane </a>przez Richarda Allena). Wytłumaczenie jest proste. Nie traćmy Jachny z oka, ale odsuńmy go na chwilę, żeby nie zawadzał oglądowi warunków czasoprzestrzennych, w jakich powstała<i> II</i>. Jeśli <a href="http://palacwostromecku.pl/palac-barokowy.php">Pałac w Ostromecku</a> miał komuś ujawnić swoje limity przestrzenne, to właśnie siedmiu facetom z masą sprzętu i kabli. Zresztą sama lokalizacja nie pozostaje bez wpływu. Barok chyłkiem przesącza się do nagrań i wymusza postawienie kwestii, która w chwili wtłoczonej pomiędzy Odrodzenie i Oświecenie była może jeszcze bardziej drażliwa niż obecnie: po co robić coś dalej, przynajmniej od pewnej chwili, wszak to już wszystko, pełnia. Zwłaszcza że przesyt (ludzi, instrumentów, utworów, odniesień) jest <i>de facto</i> tylko przejściem między <i>Katahdin </i>a przyszłymi nagraniami Innercity. Biała płyta podejmuje wątek urwany w „Niedzieli życia”, czarna kontynuuje go, rozwija, alteruje… i całe to natężanie się nie znajduje finału w spektakularnej zapaści. Można by kontynuować ten album w nieskończoność (grając go, słuchając i myśląc o nim), ale – dla dobra własnego i projektu – lepiej potraktować go jako poboczną ścieżkę wydeptaną przez wydawnictwa dokumentujące występ na żywo (okazjonalność nie musi umniejszać wagi; dla wielu najlepszą płytą Nirvany jest<i> Unplugged in New York</i>).<br />
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
W ten sposób możemy przejść do czasu. Przede wszystkim nie dramatyzujmy: zagranie trochę ponad godziny muzyki w przeciągu trzech dni nie jest, samo w sobie, wiekopomnym wyczynem. Problem leży we wcześniejszym zgraniu oczekiwań i potrzeb uczestników takiej sesji. Trąbka Jachny może posłużyć za miernik postępującego odprężenia. Biała płyta (ta, gdzie Jachna, zdaniem Pudły, „liryzuje”) jest nerwowa, podszyta stresem. Wciąż obecne jest podejrzenie, że trzy dni mogą nie wystarczyć i należy się spieszyć, zwłaszcza że sens spotkania polega na nieliczeniu się z ograniczeniami. Na czarnej sytuacja się uspokaja i dopiero tutaj można mówić o stabilnym transie. Ta połowa albumu jest bardziej zrelaksowana i, co za tym idzie, także relaksująca. W ostatnich minutach trąbka może sobie pozwolić na prawdziwe ozdobniki (<i>vide </i>ustęp 5’30’’–5’40’’ czarnej szóstki). „Prawdziwe”, to znaczy nie zawieszone w próżni, lecz niuansujące suwerenną frazę; równoległą, a nie służebną, wobec reszty instrumentów. Opieram te przeczucia na chwiejnym założeniu, że utwory były wykonywane i rejestrowane w porządku, w jakim dobiegają z płyty. W rzeczywistości mogło być zupełnie inaczej, ale nie zmienia to przyczyn, dla których obcuję z <i>II </i>w takim, a nie innym, trybie. Chodzi o to, że pomimo długich i interesujących sesji z albumem, nie zdołałem go polubić, a tylko jakoś zrozumieć. „Jakoś” kondensuje tu wszystkie możliwe znaczenia: 1) „jakoś”, a więc na jeden z możliwych sposobów, 2) „jakoś”, a zatem „ledwo co” (przypadkiem, nie dzięki świadomym staraniom), 3) „jakoś”, bo rezultat nie satysfakcjonuje. Zrobiłem, co mogłem, ale – mogąc już nie wracać do tej płyty – czuję ulgę, jak Barthes, gdy w <i>Dzienniku
żałobnym</i> notował moment wstania od telewizora:
„Wolnoamerykanka: opisana, już bez potrzeby jej oglądania”.
</div>
</div>
</div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-45790994362563649812014-05-18T19:34:00.000-07:002014-05-18T10:34:32.407-07:00Michał Biela – Michał Biela<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-oN2-GH4PTR8/U3OJhk68uGI/AAAAAAAACgY/sOfo6Jb0IFw/s1600/mb-mb.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-oN2-GH4PTR8/U3OJhk68uGI/AAAAAAAACgY/sOfo6Jb0IFw/s1600/mb-mb.jpg" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Michał Biela</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><i>Michał Biela</i></b></div>
<div style="text-align: justify;">
self released</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=249495778/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 70%;"><a
href="https://michalbiela.bandcamp.com/album/micha-biela">michał
biela by Michał Biela</a></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Ludzie zapalają się, widząc
bibliografię złożoną z pojedynczego tomu. Czują od razu
wspólnotę z pisarzem, który wydał tak mało. Sądzą, że też musiał się męczyć na
polskim. Pisarz z jedną jedyną książką na koncie jest efemerydą
i zarazem rękojmią szacunku i ostrożności wobec słowa (te
właśnie uczucia chcemy sobie wmówić, skoro nie wolno literatury
nie cierpieć). „Facet nie siedział w papierach, widać wolał żyć” albo „Jedna książka, a potem już nic, rzucił to,
zamilkł” – mówi się z nabożeństwem, chociaż (albo „dlatego
że”) może chodzić o zwykłego nieroba (takiego jak pani i pan).
Trudno nie odnieść tej obserwacji do Michała Bieli. Mało kto
pamięta Ściankę, nikt – Kristen, Kings of Caramel było pomyłką.
Młodzi słuchacze, jeśli kojarzą dokonania tych zespołów, to z
opowieści starszych, którzy są doskonale świadomi potrzeby
lustracji dawnych kanonów, ale rzeczy, które zna się tak dobrze, że spokojnie można o nich zapomnieć, poleca się dalej
bez instruktażu w postaci kontekstów stojących za ich dawnym
powodzeniem. Dziś, kiedy ów kontekst się rozwiał, te płyty i
tamte zespoły są niewiele warte, zwłaszcza w codziennej praktyce
słuchania. Spójrzmy na Radiohead okiem wykształconym w ciągu ostatnich dwóch–trzech lat! Kto z ręką na sercu, tu i teraz, woli wrócić i
faktycznie wrócił do <i>Please Send Me A Card</i> zamiast posłuchać –
choćby z niesmakiem, to już emocja – nowego Protomartyr?
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Solowy album Michała Bieli –
zatytułowany personaliami autora, pełni więc chyba rolę
wizytówki – mógłby nagrać każdy uczestnik dzisiejszej sceny
okołofolkowej. Więcej nawet: trudno mi znaleźć w swoim otoczeniu
osobę, która by tego nie dokonała, gdyby dać jej mikrofon, gitarę,
proste domowe studio (niewiele przesadzę, ograniczając je do laptopa z dostępem do Internetu) oraz –
powtórzmy – ponad dwa i pół tysiąca dni, które mogłaby spędzić
w towarzystwie entuzjastów i znawców muzyki. Pierwszy tysiąc zainwestujmy w naukę gry na instrumencie. Pół na staż w obsłudze software'u. Odliczmy rok na muchy w nosie. Zostają dwa lata na wymyślenie dwudziestu minut sztampowych kawałków. To chyba właśnie dysproporcję między czasem nagrywania i jego efektami należy obwiniać za oględność recenzji, z których poza
nazwiskiem artysty – skądś tam kojarzonym – niewiele daje się
wyczytać. Płyta jest krótka, zgrabna, słucha się przyjemnie.
Przypominam jednak: ta EPka to pierwszy i być może jedyny solowy
wyczyn gościa, który grał w zespołach uznawanych do niedawna za
filary obycia w krajowej muzyce alternatywnej. Ścianka i Kristen to
nazwy, które były – mniejsza o zasadność tego –
wykorzystywane w charakterze legitymacji obycia i gustu. Teraz to już
postpamięć, jakieś skrawki zapośredniczonej legendy. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Nikt nawet nie próbuje udawać, że
jest inaczej. Świat toczy się dalej. Mało kto potrafiłby wnioski ze słuchania <i>Bieli </i>podeprzeć historią słuchania jego poprzednich zespołów. Zresztą byłoby to śmieszne, bo EPka nie nawiązuje do niczego. Wyprowadzanie jej skądkolwiek, to jak wiązać Kyst z Joni Mitchell, ciąg Fibonacciego z muszelką rozdeptanego ślimaka. Recenzja <a href="http://www.uwolnijmuzyke.pl/michal-biela-michal-biela">Michała Wieczorka</a>
składa się w całości z danych zamieszczonych na Bandcampie i wystarczy.
Ostatni z dwóch akapitów to wierne tłumaczenie tekstów piosenek. Konkluzja – nie mniej oryginalna od reszty tekstu – jest taka, że „historie, które mogły przydarzyć się
każdemu z nas, tylko Biela jest w stanie opowiedzieć
magicznie”. Te dwa akapity to wyczerpujący artykuł, z tym że słuchaliśmy innej płyty. Nie widzę magii w
tym, że doświadczony twórca nieomal plagiatuje gołowąsów w
rodzaju Enchanted Hunters (gitara w „One Summer Night” = „Bohemian Queen”) czy Coldair („Tree”
i „Oh Little Darling”, gdzie Biela imituje zblazowany wokal). Dlaczego
osoba podawana za przykład utalentowanego songwritera „komponuje”
takie pokraki jak „Treasure Chest” – utwór właściwie
niesłuchalny z winy poczwarnej tonacji uczuciowej (cichy triumf
metroseksualnego neurotyka?) i tekstu, którego infantylność nie
licuje z oczekiwaniami wobec blisko czterdziestoletniego wygi? Co było tutaj inspiracją? Dająca do myślenia
okładka „Bluszczu” czy indie<i> </i>książeczka dla dzieci?
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Dawna renoma Bieli sprawia, że <a href="http://www.popupmusic.pl/no/43/recenzje/2170/michal-biela-michal-biela">Piotr Lewandowski</a> obchodzi się z nim, jak z jajkiem, twierdząc na
przykład, że „realistycznie podchodzi do swoich wokalnych atutów
i ograniczeń”. Zręczny eufemizm na zgrzytliwy głos z trudem
pokonujący wiraże linii melodycznych (kto podjął decyzję o brutalnej dla ucha ekspozycji tego wokalu?). Nie dziwię się, trzeba łagodzić dysonans produkowany przez nerwowy, rozdygotany slow core (druga połowa wydawnictwa). Nie dziwię się, ale słyszę kilka ramotek,
które powstawały – jeszcze raz – blisko siedem lat! Wyobrażam
sobie, że Biela ma pełne szuflady takich kawałków. Nie wiem,
czemu wybór padł akurat na te szkice, ledwie okrzepłe mimo
długotrwałego leżakowania. Może to tylko zapowiedź „czegoś
naprawdę”, czegoś – jeśli już koniecznie trzymać się
ogranej estetyki miejskiego folku – w stylu „Flood Water”
(narracja, z której jako jedynej na płycie wyłania się
jakaś osoba, postać, pogląd na Sprawy).
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Oczywiście niniejsza recenzja to
pomyłka. Kwestia złego nastawienia, a może oderwania od
rzeczywistości. Rozwydrzony buc nie śledzi ewolucji podejścia do
muzyki. Oczekuje wielkiego albumu, podczas gdy, halo, ludzie od paru
dobrych lat nagrywają perły po sypialniach i nie zależy im już
ani na ołtarzykach, ani na kochających sztukę małolatach. „Dziś
technologia pozwala nam…”. Tak, jasne. Rozumiem
konwencję. „Renoma, ba!, ale gość chciał się właśnie od niej
odciąć…”. To też rozumiem. „Szałasek tak bardzo przeczulony
na <i>hype </i>(zresztą kategoria XIX–wieczna), a płytę można kupić
tylko na koncertach!”. Nie, ja wiem, że to jest nagranie
sporządzone dla znajomych, wiernych fanów albo i samego autora.
Wszystko to pięknie, mój sprzeciw budzi tylko bezpretensjonalność
oraz rozczarowanie, jakim – jeśli się powtarza; jeśli chce się ją wypracować – nasyca ona kontakt z muzyką. Biela jest bezpretensjonalny w taki sam sposób,
jak pisarz z jedną książką. Nie przejmuje się własną
twórczością. Nie przejmuje się upływem czasu (z <a href="http://www.t-mobile-music.pl/opinie/wywiady/naprzod-bez-usprawiedliwien,16436.html">wywiadów </a>wynika
co innego, ale trzysta sześćdziesiąt cztery
tygodnie mówią za siebie). Ale kto ma się przejmować, jeśli samemu autorowi jest
obojętne, czy i co nagra? Ja, bo mam jakieś oczekiwania wobec tego, co słucham? Mało <i>fair</i>. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Widzę oczami wyobraźni – i odradzam, bo jest tylko
iluzją dojrzałości – pracę nad zubażaniem utworów pomieszczonych na <i>Michale Bieli</i> po to, by
odsączyć z nich wszystko, co może pomylić się z esencją. Im
mniej, tym lepiej. Minimalizm. To, co zostało MUSI być esencją, bo zostało. Błędne koło, a do tego narcystyczne pragnienie utrafienia w punkt między
sednem, a skromnością. Balansowanie staje się usilne, równowaga –
uzależniona od kija w dupie. Rezultat? Nuda, którą zgrabnie
podsumował Cioran w<i> Ćwiczeniach z zachwytu</i>. To jego zdaniem „dyletantyzm powodowany brakiem witalności i obawą, aby nie być lub nie wydawać się zbyt głębokim”. To, co głębokie albo choćby się takim wydaje, jest o krok od pretensjonalności, staje kością w gardle tak zwanemu luzowi, „wyczilowaniu”, które służy dziś za mechanizm obronny przeciwko wymogom, jakie stawia kultura rzekomego wyczerpania. Wszystko już napisano, zagrano, usłyszano, więc nie porywajmy się na nic. Twórzmy to, co sprawia nam przyjemność i pomaga się zrelaksować. Ja to rozumiem. Nie pochwalam, bo jest filisterskie i nie wiem, po co mówić o sztuce, skoro w tej roli lepiej sprawdza się Xbox, ale rozumiem. W tym samym czasie polecam sobie jednak przypomnieć – najlepiej wypisać na czole – płyty i książki, które były bezpretensjonalne i jednocześnie uwodziły. Macie minutę.<br />
<br />
Pewnie, „uwodziły” to za mało. Przecież chodzi o formowanie świadomości. Przeoranie jej wte i wewte. Chodzi o płyty zbójeckie. Tych najważniejszych pozycji nie daje się u–żywać. Ich zastosowanie jest „ograniczone” do prze–żywania. Dzięki nim poznajemy smak życia, które jest prze–sadne, wyolbrzymione. W TEJ muzyce nie chodzi o generowanie „fajnego nastroju”. Niech tatusiowie i mamcie odprężają się przy konsoli albo na zakupach, a muzyka niech pozostanie towarzystwem, a czasami nawet bronią albo i budulcem, bo nic tak nie pokrzepia jak usłyszeć od kogoś, komu poleciliśmy X: „Nieee, wiesz, wolę jednak Y. To jest jakieś dziwne, zbyt serio dla mnie”. Czujemy się wtedy wyjątkowi. To pretensjonalne. Czujemy się wielcy, bo mamy pretensje do świata. Bóg umarł, więc pozwalamy sobie być wkurwionym. Został nam ojciec, który jakby coraz mniej wiedział, im wyraźniej łysieje. Ludzie nie mają gustu, kretyni. <a href="http://24.media.tumblr.com/d1c1783836543ee82ac34c269596a365/tumblr_n3jg6nZAAe1t41r5fo1_500.gif">Przypomnijmy to sobie</a>. Artysta powinien nas do tego zachęcać. Ma uczyć nas, maluczkich, wzniosłości, a nie że okres z jednej strony siedmiu lat, a z drugiej – niemal czterdziestu, potrafi niczego z sobą nie przynieść, spełznąć na niczym i należy to przyjąć z uśmiechem.</div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-9150035222358024072014-04-07T19:18:00.000-07:002014-04-07T14:14:55.486-07:00Artur Rojek – Składam się z ciągłych powtórzeń<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-_plbPuDt2e4/U0HTHNdsNhI/AAAAAAAACf4/l6uYG7uVfw8/s1600/ar-cjzp.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-_plbPuDt2e4/U0HTHNdsNhI/AAAAAAAACf4/l6uYG7uVfw8/s1600/ar-cjzp.jpg" /></a></div>
<b>Artur Rojek</b><br />
<b><i>Składam się z ciągłych powtórzeń</i></b><br />
Kayax, 2014<br />
<br />
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Długu, jaki polska kultura słuchania
zaciągnęła u Artura Rojka, nie da się przecenić. Nie chodzi
tylko o OFFa. Dla mnie bardziej istotna była inicjatywa wiele
wcześniejsza, a mianowicie seria felietonów – bodaj dla magazynu
XXL (?) – których nie potrafię już odszukać w sieci. Jeszcze zanim zaczęliśmy sobie wyobrażać festiwale ze współczesną muzyką rozrywkową, Rojek słuchał slow
core'u (od Low do Spain), Coldplay, Radiohead,
My Bloody Valentine, folktroniki i, jak gdyby mimochodem, pisał o tych odkryciach, często argumentując za daną muzyką przywołaniem jakiejś życiowej scenki czy uczuć, których stała się powodem albo ornamentem. Teraz brzmi to może śmiesznie, ale dekadę temu te
zespoły (zespoły!) były iluminacją i pozwoliły masie, ale to
naprawdę masie, słuchaczy rozwinąć swój gust w kategoriach ściśle darwinowskich.
Wielu nie wiedziało wówczas, że tylko krok dzieli ich od wiecznego
pokutowania w czyśćcu Pidżamy Porno czy Kultu. Chodziło o
wzmocnienie się, o wykształcenie nowych sposobów postrzegania, a
więc i doświadczania muzyki. Nie chciałem popadać w patos, ale już
za późno, zatem szybko się usprawiedliwię: jeśli uległem
nastrojowi, to tylko na chwilę potrzebną do zaznaczenia różnicy
między dwoma sposobami wyrażenia respektu. Można przenieść swoją
sympatię z człowieka na nagraną przezeń płytę i oszukiwać –
zarówno jego, jak siebie – że okazała się sukcesem. Można też
powiedzieć szczerze – zarówno jemu, jak sobie – że nie
spełniła oczekiwań i że nie ma sensu pokładać nadziei w
następnych.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Pulpit już czysty, można więc przejść do montowania. Stwierdzenie banalne, ale bez niego mechanizm szybko się zakrztusi: Myslovitz
zawdzięczają spektakularny przebieg kariery tekstom swoich
piosenek. Truizm o tyle kontrowersyjny, że krytyka, nie tylko u
nas, ale i na świecie, ma w zwyczaju ignorowanie warstwy lirycznej
utworów. Po części ze słusznej pobudki skupienia na muzyce, ale z
drugiej strony także i z uwagi na kompleks złożony z dwóch,
przystających do siebie jak ulał, połówek. Po pierwsze, gros
recenzentów nie posiada żadnego przygotowania do pracy z tekstem. Po drugie – większość wierzy ślepo, że rzetelność polega na
przedłożeniu słabego podkładu ponad najbardziej poruszający
wers. I jeszcze jeden banał: mimo że w niejednym wywiadzie Rojek
zaznaczał, iż autorami słów są jeden albo i nawet dwóch innych
członków zespołu, to nikt mu nie wierzył. Sedno sprawy tkwiło –
i tkwi nadal – w twarzy. Wszystkich bez wyjątku obezwładnia
łatwość, z jaką przychodzi przypisanie „egzystencjalnych”
tekstów człowiekowi o obliczu tak melancholijnym, jak zbereźna
jest morda Kinskiego. Twarz Rojka zasługiwałaby – zupełnie
poważnie – na szkic podobny do tego, w którym Marek Bieńczyk
zastanawia się nad facjatą Bogarta (patrz <i>O trzy drinki z tyłu</i>, w: <i>Książka
twarzy</i>). To właśnie rysy tego oblicza sprawiły, że jeśli chodzi o Myslovitz praktycznie nikt nie wyruszył na krucjatę przeciwko grzechom tak chętnie wytykanym Various Manx czy nawet niektórym projektom disco polo. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Dzięki Rojkowej twarzy oraz dzięki schematowi recepcyjnemu, który nie dopuszcza przywiązywania
wagi do jakości tekstów, niebawem będzie można w całym Internecie czytać recenzje
pozbawione wzmianki o fatalnych, wołających o pomstę do nieba linijkach. Szczytem jest tu chyba centralny utwór na płycie, „Kot
i Pelikan”, gdzie z emfazą powtarza się takie zdania, jak:
„Słysząc Franka płacz / Pelikanem mknę przez park”. Kawałek
dalej mowa jeszcze o „Grubym kocie, który głaszcze swój puszysty
brzuch / Patrząc jak...” – no właśnie, „patrząc”
rozpoczyna refren, a Rojek, opowiadający o kocie w trzeciej osobie,
„zapomina” powrócić do pierwszej, tak więc przez kilkanaście sekund
utworu można kota – przypomnę: „grubego, który głaszcze swój
puszysty brzuch” – identyfikować z autorem płyty. W kontekście tego ustępu <a href="http://kulturaonline.pl/artur,rojek,beksa,la,la,tytul,artykul,17854.html">Sebastian Gabryel</a> pisze – niestety, bez ironii – o „niewymuszonej intymności”. To sformułowanie, a właściwie kalka językowa, kondensuje w sobie jeden z najwygodniejszych, bo od ręki załatwiających sprawę, pryzmatów, przez które można patrzeć na solowy album Rojka. Chodzi o przejście od chłopięcego britpopowca do dorosłego mężczyzny, męża i ojca, którego wszyscy Rojkowi życzą, bo w biografiach słynnych ludzi lubimy zwłaszcza mocne cezury. Były lider Myslovitz realizuje tę potrzebę z nawiązką w zakończeniu „To, co będzie”, gdzie
dziecięcy chórek – wyprodukowany na modłę najszerzej znanej
piosenki Buzu Squat, lecz znacznie bardziej żenujący niż ten sam
zabieg w „Prezydencie” Mistera D. – śpiewa przez dobrą chwilą
dwie sylaby na przemian: „ha ha” oraz „je je”. Komentarz jest
zbędny, bo czy istnieje coś bardziej nudnego i tatusiowatego („dojrzałego” i „niewymuszenie intymnego”) od dopuszczenia dzieciaków do swojej płyty i machnięcia ręką na to, co dokładnie będą na niej robić?</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Wypadałoby teraz przejść do muzyki. Nie wiem tylko, czy warto zajmować się tą kwestią w przypadku
płyty, która – może wbrew oczekiwaniom autora, niewątpliwego
fana muzyki – polega nie tyle nawet na muzyce, co raczej na upodobaniu do nagrywania czegoś i na nawyku regularnego manifestowania swojego introwertyzmu i nadwrażliwości. Krótko mówiąc,
sporo tu zwyczajnego bezguścia. Niewytłumaczalne brzmienie „Tego,
co będzie”, czysto Brathankowy zaśpiew w „Czasie, który pozostał” (intonacja w wersie „Nie pozwolę ci mnie opuścić” to czysta Mlynkowa),
karykaturalna kalka z Yorke'a w „Kokonie”, mało wciągające podkłady... Żeby nie marudzić, przejdę do tego, co mimo wszystko mnie
na tym albumie zaintrygowało. Nie jest tego wiele, więc zmieściło
się bez kłopotu w dwóch pierwszych utworach: w „Lecie 76” i
wytypowanej na singla „<a href="https://www.youtube.com/watch?v=AYOis02tujI">Beksie</a>”. Mam przeczucie – a może
pobożne życzenie – że <i>Składam się z ciągłych powtórzeń</i> miało
być początkowo rozliczeniem z ojcem. Pomysł ostatecznie zarzucono, ale w obu wspomnianych utworach padają
apostrofy w tonie, którego nie da się pomylić z żadnym innym. Wystarczy porównać występującą tu mieszankę zapalczywości i
bezradności z wokalem „<a href="http://youtu.be/sQYCyrFc2WM">Dla taty</a>” Lenny Valentino.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
„Lato” budowane jest na sekwencji
obrazów przemocy, które spaja tytułowa data, powtarzana
na tyle beznamiętnie i często, że z sekundy na sekundę zaczyna
wyzbywać się pierwotnego, a potem już jakiegokolwiek, znaczenia. W ten sposób pod koniec kawałka mamy do czynienia
nie tyle z konkretnym rokiem, co czasem w ogóle. Trudno o bardziej
czytelny sygnał duchowej inercji, poczucia niemożności wyzwolenia
się z kręgu powtórzeń. Jeszcze jedna próba wyłamania zostanie podjęta w
„Beksie”, gdzie bohater rzuca obcesowo „wynoś się ze mnie”,
by zaraz potem zwrócić się w przeciwną stronę i wołać po
prostu „mamo”. Ta apostrofa do matki jest o tyle interesująca,
że pozostaje – obok Franka – jedynym prawdziwie bezpośrednim, bo nazywającym osobę,
zwrotem na całej płycie. Reszta apostrof – zwłaszcza te w
„Lecie” – są kierowane do anonimowych postaci, których egzystencja toczy się w
głęboko zalegającym cieniu. W tych mrocznych, transgresyjnych rejonach łatwo osadzić właśnie figurę ojca. Jest też wątek genderowy: zbuntowany
bohater nakłada sobie brokat na twarz, podczas gdy chwilę temu,
latem siedemdziesiątego szóstego, martwił się jeszcze: „Mówisz,
w życiu trzeba być kimś / Czy odejdziesz, gdy będę nikim?”,
sugerując, że to właśnie poczucie własnej znikomości jest przyczyną kompulsywnego nawracania pamięcią do przezwiska „beksa”, za mało
wymyślnego, by jego autorami byli rówieśnicy.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Mógłbym jeszcze rozwinąć trochę te
intuicje, ale zbyt łatwo je obalić, powołując się na inne –
równie nie powiązane ze sobą – wersy tych dwu piosenek, lepiej więc
przejść od razu do wniosków. Jeśli Rojek faktycznie zaczął
pracę nad swoją pierwszą solową płytą, chcąc zrealizować
jakiś koncept, to cała para poszła niestety w przeciwną stronę:
materiału amorficznego, poszatkowanego, bez lejtmotywu, na który
można by nanizać poszczególne utwory. Zakrawa to na schizofrenię,
bo wizerunek byłego wokalisty Myslovitz tak drastycznie nie zgadza
się z grafomańskimi tekstami, kiczem kompozycyjnym oraz brzmieniowym (!) i w ogóle wydaniem
albumu w Kayaksie, że nasuwa się tylko skojarzenie z jakimś
populistycznym, tandetnym Innym w Rojku, Innym, który w całości
pochłania potencjał, do którego repertuar kolejnych OFFów jest
jedną wielką aluzją. Istnieje też odmienne wytłumaczenie – mniej
poetyczne, ale korelujące ze wspomnianym wyżej fenomenem twarzy.
Polega ono na tym, że ogromna większość cech, które łatwo było
Rojkowi przypisać dopóty, dopóki ukrywał się w szeregach
zespołu, nie zdają sprawdzianu pełnej ekspozycji, jaką jest
nagrywanie solo. Możliwe, że jedna z najistotniejszych postaci
polskiej sceny muzycznej jest po prostu zupełnie przeciętnym, nudnym
człowiekiem, który – owszem – przeczytał nawet parę książek, głównie nowe, atrakcyjniejsze wydania „niegrzecznej” klasyki („Kerouac i Hesse w kolorowej oprawie, w końcu!”), ale jest rozczarowująco wolny od konfliktu
wewnętrznego albo, co gorsza, pokusy przekucia go w dzieło, gdyby ów
jednak istniał. </div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-49661738584432422382014-03-01T13:05:00.000-08:002014-03-01T04:04:35.670-08:00Alessandro Parisi - Plitvicka Jezera<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-0pxYlE8DXc4/UxGgxS1rJ3I/AAAAAAAACfU/k00gyaFdUII/s1600/ap-pj.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-0pxYlE8DXc4/UxGgxS1rJ3I/AAAAAAAACfU/k00gyaFdUII/s1600/ap-pj.jpg" /></a></div>
<b>Alessandro Parisi</b><br />
<b><i>Plitvicka Jezera</i></b><br />
Sangoplasmo, 2014<br />
<br />
<iframe frameborder="no" height="80" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/tracks/131996483&auto_play=false&hide_related=false&visual=true" width="70%"></iframe><br />
<br />
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<b>Z Michałem Fundowiczem, autorem bloga <a href="http://porysowane-plyty.pl/alessandro-parisi-plitvicka-jezera/">Porysowane Płyty</a>, rozmawiamy o jednej z nowych kaset w katalogu Sangoplasmo:<br /><br />Filip Szałasek:</b>
Jeśli zadaniem krytyki jest chronienie tekstów kultury od
zapomnienia, to mamy właśnie okazję się sprawdzić, bo <i>Plitvicka
Jezera </i>Alessandra Parisiego raczej nie doczeka się szerszego
omówienia w polskim Internecie. Po pierwsze dlatego, że premiera
tej taśmy wypadła równolegle z wydaniem nowego materiału RSS
Boys, którzy zdążyli już przyciągnąć i podtrzymać uwagę
odpowiedniej grupy odbiorców. Taka jest dynamika premier w
Sangoplasmo, że do stosunkowo szerokiej publiczności przebija się
zwykle tylko jedna pozycja w danym „rzucie”. Po drugie –
dziełko Parisiego jest bardzo kameralne: to tylko zapis wspomnień z
urlopu spędzonego w chorwackim parku narodowym. Nie ma tutaj
właściwie ani jednego momentu, gdzie komunikacja ze słuchaczem
mogłaby się ustabilizować. W tym sensie <i>Plitvicka</i> wydaje mi
się ciekawym dopełnieniem <i>Ducha Gór</i><span style="font-style: normal;">,
jednego z najmniej kontaktowych albumów, z jakimi dane mi było
obcować.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Nie chciałbym wytyczać
linii podziału między tymi wydawnictwami, bo sugerowałoby to
rywalizację, w której Parisi nie miałby wielkich szans. Chodzi
raczej o to, że z pomocą podobnych środków wyrazu udało się
osiągnąć efekt tajemnicy, mimo że obaj artyści nie trzymali w
sekrecie tego, co najważniejsze dla nagrań terenowych, a więc
lokalizacji, w których zostały sporządzone. Lutto Lento nagrywał
w polskich górach, Alessandro na Jeziorach Plitwickich. Tym, co
odrealnia obie pozycje, są ci spośród dźwiękowych „aktorów”,
którzy dysponują możliwością najdalej posuniętych przeobrażeń, a
zatem głosy ludzi. Pomimo rozległych tradycji użycia nagrań
terenowych w badaniach etnograficznych słowo mówione czy śpiewane
nadal jest dość rzadko postrzegane jako <i>field recording</i> w
ścisłym tych słów znaczeniu. Na <a href="http://sangoplasmo.bandcamp.com/album/sango024-duch-g-r"><i>Duchu gór</i></a> pojawia się
karnawałowy gwar, na taśmie Parisiego – chorały nagrane gdzieś
w Europie, nie wiadomo, czy w Chorwacji.
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
Przypominają się <i>Pieśni</i>
Jacaszka i dokonany na tym albumie mariaż folkloru z hauntologią
czy też <i>library music</i>, jeśli rozumieć ją tym razem nie
jako muzykę archiwalną, lecz archiwizującą, a więc utrwalającą
pamięć.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<b>Michał Fundowicz:</b>
To prawda, albumom tego rodzaju grozi zapomnienie. Również ze
względu na ich długość – licząca niecałe dwadzieścia minut
<i>Plitvicka Jezera </i><span style="font-style: normal;">przypomina
raczej pocztówkę wysłaną z wakacji, niż wielowątkowy list.
Mniej więcej tyle samo czasu trwało kameralne dzieło </span><i>Circulation
of Light</i><span style="font-style: normal;">, pomijane, gdyż
ukazało się w jednym „rzucie” z </span><i>Jedwabnikiem</i><span style="font-style: normal;">
Dwutysięcznego. W obu przypadkach w zwięzłej formie mieści się
skondensowany przekaz, a zamiast rozwijać wiele pomysłów, skupiają
się na jednym motywie. Takie albumy, choć rzadko zostają
zauważone, zazwyczaj dłużej pozostają w mojej pamięci. Wracają
we wspomnieniach jak zdjęcia z otrzymanych widokówek. </span>
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm;">
Alessandro
Parisi odwiedził rezerwat przyrody wpisany na listę UNESCO, a więc
miejsce w niewielkim stopniu przekształcone przez człowieka.
Konfrontacja z naturą w stanie czystym wywołała u niego
skojarzenia ze sferą sacrum. Z tego co przeczytałem, w jeziorach
nie można się kąpać. Jednak artysta przy pomocy wyobraźni ominął
ten zakaz i rozpoczął eksplorowanie głębin. Na dnie odnalazł
świątynię.</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-style: normal;">Śpiewane
z namaszczeniem chorały stanowią trzon kompozycji. Na stronie „A”
pieśni są wyraźnie rozpoznawalne, na „B” zostały już poddane
deformacji. Brzmią jakby dochodziły spod wody, co potęgują
nałożone na nie odgłosy strumienia. Parisi podczas nagrywania
korzystał także z syntezatora, który zastąpił mu kościelne
organy. Tytuły tracków, czyli </span><i>Sveta Planina</i><span style="font-style: normal;">
oraz </span><i>Voda Otkupljenja</i><span style="font-style: normal;">
sugerują, iż Włoch sferę świętości traktuje raczej poważnie,
niż w sposób ironiczny. Drone z elementami </span><i>field
recordingu</i><span style="font-style: normal;"> jako współczesna
odmiana muzyki religijnej?</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-style: normal;"><b>Filip
Szałasek:</b></span><span style="font-style: normal;">
Psychologizujemy, ale to uzasadnione, bo w Parisim musiała w
Chorwacji zajść jakaś zmiana. Przejrzałem pobieżnie jego
wcześniejsze albumy i to są głównie nagrania z ciężkim,
mrocznym electro. Okładki są czarne, poza </span><i>Porta Ermetica</i><span style="font-style: normal;">,
ale i tutaj mamy obrazek rozcapierzonej, szponiastej dłoni. Na
taśmie dla Sangoplasmo da się jeszcze odnaleźć te ciemności,
choćby w wykończeniu strony „A”, kiedy to – zgodnie z twoim
odczytaniem – schodzimy pod wodę. Od 7'25'' aż do końca, a więc
przez ponad minutę, mamy do czynienia z improwizacją, która
startuje od monotonnego, kineskopowego szumu, by ostatecznie się
zagubić w piskliwych syntezatorowych modulacjach.</span></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm;">
Zniekształcenia
pojawiają się też na pierwszej stronie, ale w inny sposób. Parisi
wykorzystuje swoje doświadczenie jako autora ścieżek dźwiękowych
i pod odgłos kroków, który otwiera całe wydawnictwo, podkłada
dyskretnie syntezator. Tak więc od samego początku wiemy, że taśma
nie jest w żadnym razie materiałem dokumentalnym, lecz fikcją.
Zresztą zdjęcia z wyprawy są odrobinę narkotyczne: zieleń drzew
i lazur jeziora zbyt intensywne, chmura nad pejzażem jakby
doklejona, tak jest kształtna i podejrzanie na miejscu... Do tego napisy wygięte w delikatne łuki, pogodna czcionka – jak
gdyby wyjęte z kolonijnych prospektów skleconych w Wordzie '97.
</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm;">
Jest
jeszcze relacja między fotografiami ujętymi w obszerne białe
marginesy, a samą kasetą, która jest jednolicie i silnie zielona.
Tutaj ujawnia się estetyczne wyczucie wydawcy, bo taka poligrafia
dopowiada sporo do muzyki. Zdaje się mówić: „Owszem, obejrzyj
okładkę i wyciągnij pierwsze wnioski, ale poza ograniczenia –
poza te białe marginesy i reklamową perswazję – wyjdziesz
dopiero słuchając”. Ale tak to jest z Sangoplasmo, że te kasety
wykorzystują naszą chęć zbliżenia się, oglądania świata przez
lupę, trzymania go tuż przy twarzy. Bywa że nagrodą jest raczej
uświadomienie sobie własnej dociekliwości, a nie obcowanie z
prawdziwie miodną, słuchalną muzyką. Dla kogo właściwie jest
przeznaczony album Parisiego?</div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="JUSTIFY" style="margin-bottom: 0cm;">
<b>Michał Fundowicz:
</b><span style="font-weight: normal;">Może d</span>la tych, do
których wrażliwości przemawia także poetyka filmów Andrieja
Tarkowskiego? Dla osób potrafiących czytać w jego zanurzonych we
mgle pejzażach oraz intuicyjnie odbierać mistycyzm, pojawiający
się na poziomie metafory. Gdy próbuje się go opisać – łatwo
popaść w banał. Lub wręcz go zniwelować. Parisiemu udało się
pozostawić swą muzykę w znaczeniowym niedopowiedzeniu, mimo że
zestawienie odgłosów wody i chorałów, czyli głównych elementów
narracji, wydaje się na dobrą sprawę zabiegiem dosyć dobitnym.</div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-33851213848572030532014-02-20T20:10:00.000-08:002014-02-21T06:49:15.265-08:00Jak słucham (krytyka jako tauromachia)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-5E50_9_nlH0/UwQSGsMkf1I/AAAAAAAACec/ZmdV3-cDwds/s1600/narcissus.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-5E50_9_nlH0/UwQSGsMkf1I/AAAAAAAACec/ZmdV3-cDwds/s1600/narcissus.jpg" height="371" width="640" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W ramach krytyki muzycznej niektóre przejawy narcyzmu są tolerowane albo i nawet pożądane, inne – nie.
Jak ocenić przez ten pryzmat spojrzenie z zewnątrz na
siebie–słuchającego, zwłaszcza jeśli będzie to spojrzenie
dążące nie do autoafirmacji, lecz obnażenia bez względu na wstyd czy śmieszność? Jako świadek
swojego odbioru krytyk odnotowuje własne reakcje na daną muzykę i suma tych spostrzeżeń staje się podstawą recenzji czy szkicu,
ale z rzadka przypatruje się zachowaniom jak najbardziej
przyziemnym, codziennym praktykom, które towarzyszą słuchaniu bez względu na materiał i często decydują o ocenie dzieła, pozostając wobec niego zewnętrzne.
Chciałbym więc zwrócić na siebie wzrok tak, jak Rousseau w <i>Wyznaniach</i>,
Roland Barthes w książce o sobie samym albo Michel Leiris w <i>Wieku męskim</i>. Zaznaczam to już w tytule:<i> </i>
„Jak słucham” zamiast „Jak słuchać”, choć skupienie na sobie może okazać się poradnikiem przez to, że objawia czyjś <i>modus audendi</i> i potrafi zachęcić innych do pogłębienia recepcyjnej samoświadomości. To także przyczynek do emancypacji słuchacza wobec dzieła i twórcy oraz głos w sprawie autentyzmu krytyki – nie mniej istotnej od kwestii szczerości artystycznej. Poniższa lista to tylko skromny wyciąg z około stu spostrzeżeń, które z czasem doczekają się może publikacji, póki co jednak wydały mi się zbyt osobiste. Krótko mówiąc: nie jestem jeszcze gotów na krytykę jako tauromachię (nie jestem choćby w stanie ujawnić, dlaczego w ogóle zacząłem słuchać muzyki jako nastolatek).<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-mQ_OJu8wwts/UwZRJ4hy2WI/AAAAAAAACe8/PhZXIB-g5zg/s1600/3.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-mQ_OJu8wwts/UwZRJ4hy2WI/AAAAAAAACe8/PhZXIB-g5zg/s1600/3.jpg" height="300" width="320" /></a></div>
We wprowadzeniu do <i>Wieku męskiego</i> Leiris proponuje porównanie literatury do tauromachii (walki byków, corridy), ponieważ ten, kto pisze w pierwszej osobie naraża się na niebezpieczeństwo – im bardziej się odsłania, tym bardziej prawdopodobne, że ugodzi go byczy róg (Francuz ma tu na myśli zarówno rygory cenzuralne, jak i na przykład utratę akceptacji przyjaciół). Krytyka jako tauromachia polegałaby na zrozumieniu i uwypukleniu faktu, że pisząc o muzyce, piszemy w sposób zakamuflowany o sobie samych. Korzystamy z płyt i piosenek, by przemycić i jakkolwiek wypowiedzieć nawiedzające nas doświadczenia egzystencjalne, zwykle zbyt intymne, by rozpowiadać o nich wszem i wobec. Jeśli suma życiowych doznań bywa pretekstem do pisania o muzyce, to muzyka staje się pre–tekstem – tekstem–przodkiem lub inspiratorem – dla kryptoautobiografii rozcieńczonej zdanie po zdaniu w poszczególnych recenzjach, rekomendacjach, esejach (Barthes nazywa takie personalne wtręty rozsiane po tekście zdaniami seksownymi, bo pozwalają sobie wyobrażać, co zrobilibyśmy z krytykiem, czy chcielibyśmy go poznać albo czy się z nim utożsamiamy, tak jak myślimy, czego dokonalibyśmy z pociągającym ciałem mijanego na ulicy człowieka i jaki charakter ono ukrywa). Próbując pogodzić dwa sprzeczne wymogi – komunikowania odbiorcy przydatnych informacji oraz wpływania nań swoją osobą i gustem – krytyk napotyka co i rusz róg śmieszności, zatracenia proporcji, sowizdrzalstwa albo trafniej: hochsztaplerstwa wobec etosu swojej pracy. W każdym jednak razie, bez względu na to czy zostanie przebity przez byka, czy też uda mu się go poskromić, jest obiektem obserwacji, a zatem przedmiotem rozrywki, dostarczycielem wrażeń.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<b>Omamy słuchowe</b> Raz zdarzyło mi się
chwilowo ogłuchnąć na jedno ucho – lewe, poza tym mój słuch
jest dobry. Nie jestem do końca pewien, na czym polega muzykalność,
ale sądzę, że nie jestem muzykalny (na przykład nie potrafiłem
nigdy nauczyć się najprostszego bicia na gitarze, nigdy nie tańczę
z własnej woli i tak dalej, „nie czuję” muzyki). Potrafię
„rozdzielać” instrumenty (rozróżniam i liczę ścieżki albo
sample, wizualizując sobie słuchany utwór rozproszony na bloczki w
programach typu <a href="http://screenshots.en.sftcdn.net/en/scrn/36000/36686/adobe-audition-18.jpg">Adobe Audition</a>). Mój słuch „wędruje”,
przemieszcza się jak jądro w zaburzeniu wieku chłopięcego albo
ciąża pozamaciczna, i zaburza słuchanie muzyki, oddalając ją i
wyciszając na korzyść dźwięków otoczenia (słyszę na przykład
poprzez muzykę i przez ścianę stukanie pazurków psa schodzącego
po schodach wraz z sąsiadem z góry). Lubię słuchać muzyki cicho
– jej niedosłyszane partie „wydają mi się” w sensie
złudzenia, często z korzyścią dla płyty, ponieważ to, co
w ten sposób dopowiadam (do–słuchuję) wydaje mi się często bardziej interesujące
niż ona<br />
sama.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-Nv_o49OpQVk/UwZQGOXzUsI/AAAAAAAACes/MwdJaEJXuBE/s1600/1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-Nv_o49OpQVk/UwZQGOXzUsI/AAAAAAAACes/MwdJaEJXuBE/s1600/1.jpg" /></a><b>Pozycja i miejsce</b> Najczęściej
słucham leżąc na wznak: w łóżku, na twardej sofie albo –
sporadycznie latem – na podłodze (posiadanie dywanu zmieniłoby
może sytuację). Rzadko słucham idąc, bo – zważywszy na
selektywność i „wędrowność” słuchu – dociera do mnie
irytująco wyolbrzymiony chrzęst piasku pod butami, szelest ubrań
czy stąpnięcia, które, mieszając się z muzyką, psują ją (na
przykład w ten sposób, że dostrzegam, jak wielką korzyść
wyniosłyby niektóre płyty z jakości lo–fi albo paru nagrań
terenowych). Zdarza mi się słuchać w środkach komunikacji
miejskiej, ale – znów – mój słuch potrafi wybiec poza
słuchawki i odsunąć muzykę po to, by śledzić rozmowy
współpasażerów (w tym wypadku słuchawki pełnią rolę
analogiczną do okularów przeciwsłonecznych: postronni nie widzą,
gdzie kieruje wzrok ten, kto je ma na nosie, a osoby ze słuchawkami
nikt nie podejrzewa, że podsłuchuje; zawsze zakłada się, że
próbuje odgrodzić się od otoczenia, a nie na odwrót). Czasami
urządzam sesje „siedzące”, żeby skontrolować poziom, na jakim
utrzymuje się moja cierpliwość – siadam i nie ruszam się,
słuchając; zapewniam sobie tylko minimalne dystrakcje, które
szybko się wyczerpują: filiżanka kawy, papieros, pojedyncza
plansza Angry Birds, manicure (tylko jedna z nich na album).</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<b>Niedogodność</b> Bywa, że kiedy
zabieram się do słuchania muzyki, zapewniam sobie zawczasu jakąś
niedogodność, na przykład układam nogi w pozycji, którą w jodze
nazywa się „<a href="http://tamarahockey.files.wordpress.com/2013/01/img_0151.jpg">szewcem</a>”, albo wystawiam jedną stopę za kołdrę
żeby było mi w nią chłodno. Takie drobne dyskomforty motywują
lepszą koncentrację na dźwiękach – zapewniają doznanie, od
którego umysł chce uciec albo się odciąć i wykorzystuje do tego
celu muzykę, niejako z wdzięczności obdarzając ją pełnym
skupieniem. Wykorzystuję tutaj fakt, że najgłębiej koncentrujemy
się na tym, co jest dystrakcją: początkowo tę rolę pełni
właśnie niedogodność, która odwodzi od dźwięków, ale później
uwagę pochłania muzyka, bo odwodzi od bólu czy dyskomfortu.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<b>Notatki</b> Czasami sporządzam odręczne
notatki ze słuchanych płyt, zwykle w zeszycie, który trzymam przy
komputerze jako podstawkę pod naczynia i notes na loginy, hasła,
numery. Wypisuję momenty (na przykład 3'45'' = jakieś wydarzenie
muzyczne), hasłowe skojarzenia, symbole diakrytyczne (bywa, że nie
jestem w stanie odgadnąć potem ich znaczenia), niekiedy całe
gotowe zdania. Postępuję tak zwłaszcza wtedy, gdy odsłuch ma
posłużyć za podstawę drobiazgowego sprzeciwu wobec niezasłużenie
hype'owanej płyty. Zdarza mi się przebrać do pisania. Nie lubię
pisać w „ciuchach po domu” ani głodny.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<b>Seks i onanizm </b>Przy muzyce nie
wychodzi mi ani jedno, ani drugie. Stopniowo muzyka absorbuje mnie
coraz bardziej, uniemożliwiając oddanie się podnieceniu. Obrazy,
skojarzenia, zdania potencjalnej recenzji pochłaniają mnie na tyle,
że sprzed oczu znika mi ciało własne lub drugiej osoby. Może
potrafiłbym być wydajny erotycznie i równocześnie obcować z
muzyką w toalecie lub na zapleczu klubu albo w plenerze niedaleko
festiwalu, gdy dźwięki niejako zostawia się za drzwiami, nawet
jeśli wciąż dobiegają.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-fWGx4-ZDNoY/UwZQMRJwVaI/AAAAAAAACe0/fgdP7jnhWag/s1600/2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-fWGx4-ZDNoY/UwZQMRJwVaI/AAAAAAAACe0/fgdP7jnhWag/s1600/2.jpg" /></a><b>Selekcja</b> Parę lat temu, kiedy
kupowałem swój pierwszy odtwarzacz mp3 w Media Markt, sprzedawca
doradzał mi szczególnie dwa modele i zachwalał ten z radiem.
Zdecydowałem się na drugi, ponieważ nie słucham radia – nie
lubię, kiedy ktoś decyduje za mnie, czego słucham. Nie lubię do
tego stopnia, że w ogromnej większości wypadków w ogóle nie
przesłuchuję rzeczy przesłanych mi na maila przez artystów ani
polecanych przez znajomych. Nie lubię kiedy między propozycją słuchania a samą muzyką znajduje się tylko kliknięcie, dlatego
też nie włączam nigdy filmików czy playerów podpinanych do
recenzji. Tekst o muzyce jest dla mnie niezbędnym buforem: gdy go
czytam, powstaje pierwsze wyobrażenie – jak w miłości, kiedy to
wstępne przeczucia na temat nowopoznanej osoby, są niemal tylko i
wyłącznie moje własne, a to, jak odczytuję ją jako tekst (strój,
gesty, ekspresja etc.), jest jeszcze niezależne od czynionych przez
nią później sprostowań. Tekst o muzyce, w odróżnieniu od
playerów czy klipów, nie stręczy muzyką, nie uatrakcyjnia jej w
płytki sposób. Playery, klipy, audycje pokazują mi w milczeniu
zdjęcie dziewczyny, podczas gdy z tekstu wyczytuję już wstępne
przesłanki, dlaczego warto byłoby ją kochać – z tembru głosu
tego, kto o niej plotkuje, z tego, że wiem, jakie cechy ceni, a
jakie pomija (być może dlatego, iż wie, że by mnie zniechęciły).</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<b>Taniec i śpiew</b> Zdarza mi się
„tańczyć” tylko, kiedy jestem do tego zmuszony względami
towarzyskimi, i nigdy nie śpiewam (pod prysznicem generują drony:
buczę przeciągłe, nieskoordynowane dźwięki albo wygwizduję
pojedyncze dźwięki na długim wydechu). Pojmuję „taneczność”
muzyki niemal wyłącznie intelektualnie, nawet przy największych
bangerach nie „chodzi mi nóżka”, chyba że po dłuższej
chwili, kiedy to odnotowuję cechę taneczności, uznaję ją za
nieodpartą, a co za tym idzie wpisuję się w konwencję, aby oddać
muzyce sprawiedliwość. Dawno zarzuciłem próby zanucenia czegoś
komukolwiek – odkrywam wówczas, że jestem absolutnie niemy albo
inaczej: że moja pamięć zieje pustką nawet odnośnie do
ulubionych melodii. Kiedy obserwuję ludzi tańczących w klubach –
nie celebrytów w tanecznych show, ponieważ są wyuczeni tańca, i
nie osób podrygujących, ponieważ nie tańczą <i>sensu stricto</i> –
jestem zdumiony, ponieważ nie mam pojęcia, jak mogliby uzasadnić
taniec. Nie widzę w ich ruchach ekspresji muzyki, przekładu
dźwięków na ciało. Ramiona, biodra, nogi – wszystko to wydaje
mi się zbyt pospolite; może i samo w sobie pociągające
erotycznie, ale zbyt wulgarne względem muzyki (z drugiej strony
lubię striptiz i cenię muzykę w roli podkładu do niego).</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<b>Upadek w czas</b> Jeśli to tylko możliwe,
ucinam sobie drzemkę w ciągu dnia. Z wykorzystaniem muzyki zapadam
w sen dosłownie w ciągu paru minut, nawet w trakcie pierwszego
utworu o standardowej długości. Śpię zwykle nie dłużej niż
godzinę, czasem pół, i budzę się zregenerowany na parę godzin
aktywności. <a href="http://www.aletheia.com.pl/tytul/23/upadek-w-czas"><i>Upadek w czas</i></a> to tytuł jednej z książek Ciorana. Sens
tej formuły jest tam inny, ale lubię o swoich drzemkach myśleć
właśnie z jej użyciem, ponieważ przyspieszam zaśnięcie,
wyobrażając sobie muzykę jako wielopłaszczyznową bryłę,
poprzez którą spadam, przebijając się miękko przez kolejne
warstwy. Jeśli muzyka symbolizuje czas, to faktycznie upadam weń za
jej sprawą. Czasem włączam muzykę, jeśli przebudzę się na
chwilę w nocy, ale drażni mnie, że sen odbiera mi słuch, zanim
zdążę dobrze się rozejrzeć po dźwiękach.<b> </b><br />
<br />
<b>Używki </b>Tylko kilka razy zdarzyło mi
się pisać, będąc pijanym, ale zdarza się, że lubię być lekko
wstawiony przed komputerem (nigdy piwem, winem ani wódką – przy
tej okazji wolę alkohole z szarej strefy: likiery, koniaki i tak
dalej). Lubię pisać pijąc kawę, a sprawdzać tekst – paląc.
Nigdy nie pisałem pod wpływem narkotyków. Tekst to dobra motywacja do rzucenia papierosów (choć
ujawnienie się jakiejś choroby mogłoby okazać się bardziej
przekonujące), bo jeśli szkodzą i skracają życie, może nie
wystarczyć mi czasu na napisanie wszystkiego, o czym marzę, by
napisać. Lubię słuchać samotnie, będąc pijanym lub spalonym,
czyjaś obecność raczej mi w tym przeszkadza, ale nie zawsze.
Słuchanie na kacu również ma swoją wartość – ból, jaki
początkowo sprawia muzyka, staje się z czasem jedną ze
wspomnianych wyżej niedogodności, prowadzących do lepszego
skupienia na dźwięku i „obejścia” dyskomfortu.</div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-582298987597331952.post-19359699902078096222014-02-08T15:13:00.000-08:002014-02-08T07:03:07.890-08:002013: 40–1<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-QRJrWx9kPxA/UvUiRDt1dgI/AAAAAAAACcU/7exYqyUeXMM/s1600/f-ppmm.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-QRJrWx9kPxA/UvUiRDt1dgI/AAAAAAAACcU/7exYqyUeXMM/s1600/f-ppmm.jpg" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
W ostatnich miesiącach moja aktywność na Fight!Suzan drastycznie zmalała, mimo że muzyki słuchałem może nawet więcej niż w latach ubiegłych i z nie mniejszym zainteresowaniem. Miałem nadzieję, że uda mi się zebrać obszerne podsumowanie roku w płytach, ranking wyposażony nie tylko w okładki, ale i w opisy, które zrównoważyłyby pominięcia recenzenckie w bieżącym sezonie wydawniczym, ale niestety, nic z tego nie wyszło. Inny projekt pochłonął w całości moje siły, ale żeby odkrycia dokonane w 2013 nie poszły na marne – zwłaszcza, że w dużej mierze różnią się od propozycji rankingowych w kraju i na świecie – prezentuję poniżej symboliczną listę moich ulubionych tytułów minionego roku (dane, wytwórnia, odsłuchy, tu i ówdzie zdanie komentarza). Krótkie wyjaśnienie co do „innego projektu” podam niebawem na Facebooku, żeby nie zakłócać przeglądania listy.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-pt_pA8Fjg1s/UvUJm80tF5I/AAAAAAAACXQ/JkqZ4_CvS8g/s1600/la-co.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-pt_pA8Fjg1s/UvUJm80tF5I/AAAAAAAACXQ/JkqZ4_CvS8g/s1600/la-co.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
40. <b>Lyndsie Alguire – <i>Clair Obscur</i></b> (Time Released Sound) </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Szepty i pianino.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe frameborder="no" height="80" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/playlists/5469962&auto_play=false&hide_related=false&visual=true" width="70%"></iframe><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-vRfd7V-sCeM/UvVUuNVcHTI/AAAAAAAACeE/fDkDDWSdQwo/s1600/ts-wdeid.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-vRfd7V-sCeM/UvVUuNVcHTI/AAAAAAAACeE/fDkDDWSdQwo/s1600/ts-wdeid.jpg" /></a></div>
39. <b>The Stranger – <i>Watching Dead Empires in Decay</i></b> (Modern Love)<br />
Sebaldyzm.<br />
<br />
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=1617704794/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 70%;"><a href="https://thestranger1.bandcamp.com/album/watching-dead-empires-in-decay">Watching Dead Empires In Decay by The Stranger</a></iframe>
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-Dmj6COt_7Rs/UvVU08UCmpI/AAAAAAAACeM/cVEgJRrhQEo/s1600/j-p.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-Dmj6COt_7Rs/UvVU08UCmpI/AAAAAAAACeM/cVEgJRrhQEo/s1600/j-p.jpg" /></a></div>
38. <b>Jacaszek – <i>Pieśni </i></b>(Narodowe Centrum Kultury)<br />
W końcu mogę słuchać Jacaszka.<br />
<br />
<iframe frameborder="no" height="80" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/playlists/20769243&auto_play=false&hide_related=false&visual=true" width="70%"></iframe><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-Ym3pzvthyCQ/UvUK7bQsthI/AAAAAAAACXs/20DusOKTsWI/s1600/ar%2526rr-hs.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-Ym3pzvthyCQ/UvUK7bQsthI/AAAAAAAACXs/20DusOKTsWI/s1600/ar%2526rr-hs.jpg" /></a></div>
37. <b>Alisdair Roberts & Robin Robertson – <i>Hirta Songs</i></b> (Stone Tape Recordings)<br />
<br />
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=158085820/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 45%;"><a
href="https://stonetaperecordings.bandcamp.com/album/hirta-songs">Hirta
Songs by Alasdair Roberts & Robin Robertson</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-K9QuRWzuVYY/UvUPyyiGORI/AAAAAAAACYk/L5ygesGX10A/s1600/sss-sdd.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-K9QuRWzuVYY/UvUPyyiGORI/AAAAAAAACYk/L5ygesGX10A/s1600/sss-sdd.jpg" /></a></div>
36. <b>SS/S – <i>Sicario de Dios</i></b> (Jealous God)<br />
<br />
<ul>
<li> <a href="http://fightsuzan.blogspot.com/2013/08/sss-silent-servant-svreca-sicario-de.html">recenzja</a></li>
</ul>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-jCKVKDytPF4/UvULWmpfqHI/AAAAAAAACX4/r1EIxobG2hk/s1600/fs-cs.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-jCKVKDytPF4/UvULWmpfqHI/AAAAAAAACX4/r1EIxobG2hk/s1600/fs-cs.jpg" /></a></div>
35. <b>Former Selves – <i>Calico Sunset</i></b> (SicSic Tapes)<br />
Nareszcie wyróżniająca się pozycja w dyskografii Former Selves. <br />
<br />
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=1754174306/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 45%;"><a href="https://formerselves.bandcamp.com/album/calico-sunset">Calico Sunset by former selves</a></iframe> <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-CM9e0mwr5hY/UvULc6L863I/AAAAAAAACYE/ugB16o_DsNI/s1600/sc-sc.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-CM9e0mwr5hY/UvULc6L863I/AAAAAAAACYE/ugB16o_DsNI/s1600/sc-sc.jpg" /></a></div>
34. <b>Semafor Combo – <i>Semafor Combo</i></b> (Obuh)<br />
Jedyny album wydany w 2013 roku przez Obuh Records. <a href="http://krojc.wordpress.com/2013/05/03/semafor-combo/">Info</a> na blogu Jakuba Pokorskiego. <br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-RJFjijjUheQ/UvULk8rxDfI/AAAAAAAACYI/wdy8r4j-NMc/s1600/mia-m.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-RJFjijjUheQ/UvULk8rxDfI/AAAAAAAACYI/wdy8r4j-NMc/s1600/mia-m.jpg" /></a></div>
33. <b>M.I.A. – <i>Matangi</i></b><i> </i>(N.E.E.T.)<br />
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Jako człowiek od wszystkiego, ale
głównie kelner, w orientalnej restauracji pierwszej strefy Londynu
miałem okazję dokładnie przyjrzeć się rzeczom, które uformowały
brzmienie oraz wymowę <i>Matangi</i>. Przede wszystkim kebab: mięso, które
potrafi być soczyste, ale jego powierzchnia jest tak gruzłowata, że
przywodzi na myśl spaloną skórę, z wyjałowionymi, ale wciąż
obecnymi mieszkami włosowymi. „Warriors”<b> </b>– singiel roku </div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-2i6LklbqmG4/UvULrtxcHBI/AAAAAAAACYQ/AyE033p4yHM/s1600/sj-eabs.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-2i6LklbqmG4/UvULrtxcHBI/AAAAAAAACYQ/AyE033p4yHM/s1600/sj-eabs.jpg" /></a></div>
32. <b>Stefan Jaworzyn – <i>Eaten by Shadows</i></b> (Shock Records)<br />
W zeszłym roku to był mój ulubiony album z niczego.<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-feh0wYSeqzs/UvULysFmLWI/AAAAAAAACYY/7apz6FU1fCI/s1600/m-rop.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-feh0wYSeqzs/UvULysFmLWI/AAAAAAAACYY/7apz6FU1fCI/s1600/m-rop.jpg" /></a></div>
31. <b>Mirt – <i>Rite of Passage</i></b> (cat|sun)<br />
Długo oczekiwana wolta w stylistyce szlifowanej przez lata.<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-5nOjnt8mjGQ/UvUSSrEiOBI/AAAAAAAACY0/cYT1g_U6w2M/s1600/pk-bc.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-5nOjnt8mjGQ/UvUSSrEiOBI/AAAAAAAACY0/cYT1g_U6w2M/s1600/pk-bc.jpg" /></a></div>
30. <b>Peter Kolovos – <i>Black Colors</i></b> (Thin Wrist)<br />
Zmieścić więcej noise'u na jednej płycie po prostu się nie da.<br />
<br />
<iframe frameborder="no" height="80" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/tracks/85367302&auto_play=false&hide_related=false&visual=true" width="70%"></iframe><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-cyqeenEon5o/UvUTIjU5CKI/AAAAAAAACY4/EFQ-9DIU0Cc/s1600/tmcath-tmcath.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-cyqeenEon5o/UvUTIjU5CKI/AAAAAAAACY4/EFQ-9DIU0Cc/s1600/tmcath-tmcath.jpg" /></a></div>
29. <b>The Magic Carpathians & Tomasz Hołuj – <i>T. A. M.</i></b> (World Flag)<br />
Pierwsza – po <i>Bałtyckich szeptach</i> – płyta Karpat Magicznych, której słucham z przyjemnością. Dopełnienie <i>Journey to Anywhere</i>, o którym trochę niżej. <br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><iframe frameborder="no" height="80" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/tracks/114196835&color=ff5500" width="70%"></iframe></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-Ew7ScBdwy48/UvUUQY1ivuI/AAAAAAAACZE/4OlzM79SnAM/s1600/sadf-h.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-Ew7ScBdwy48/UvUUQY1ivuI/AAAAAAAACZE/4OlzM79SnAM/s1600/sadf-h.jpg" /></a></div>
28. <b>Steve Arrington & Dâm-Funk – </b><i><b>Higher</b> </i>(Stones Throw)<br />
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><iframe frameborder="no" height="80" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/tracks/104266043&auto_play=false&hide_related=false&visual=true" width="70%"></iframe></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-kXj3IcRD7G0/UvUUia8zFCI/AAAAAAAACZM/S4EnzdlYHaY/s1600/gs-ct.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-kXj3IcRD7G0/UvUUia8zFCI/AAAAAAAACZM/S4EnzdlYHaY/s1600/gs-ct.jpg" /></a></div>
27. <b>Guenter Schlienz – <i>The Catalanian Tapes</i></b> (Second Records)<br />
Nadmorskie przygody z syntezatorem: subtelne i marzycielskie. Najlepsza jak dotychczas pozycja w taśmografii Schlienza.<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=2334661442/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 45%;"><a
href="https://secondsrecords.bandcamp.com/album/the-catalanian-tapes">The
Catalanian Tapes by Guenter Schlienz</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-nGnouyjK_Ws/UvUVVxkO7oI/AAAAAAAACZc/sgiRDAEkNMM/s1600/tym-air.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-nGnouyjK_Ws/UvUVVxkO7oI/AAAAAAAACZc/sgiRDAEkNMM/s1600/tym-air.jpg" /></a></div>
26.<b> Toro Y Moi – <i>Anything In Return</i></b> (Carpark)<br />
Teraz, gdy niewielu już pamięta o tym projekcie, można zacząć się nim powoli jarać.<br />
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=3389220361/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 45%;"><a
href="https://toroymoi.bandcamp.com/album/anything-in-return-2">Anything
in Return by Toro y Moi</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-_osmRJyCo-8/UvUVsYzAWHI/AAAAAAAACZo/_BbWpP15jS0/s1600/ri-aus.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-_osmRJyCo-8/UvUVsYzAWHI/AAAAAAAACZo/_BbWpP15jS0/s1600/ri-aus.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
25. <b>Rafael Anton Irisarri – <i>The Unintenional Sea </i></b>(Outer Worlds Publishing)</div>
Sigur Rós, Attenuated, wczesne M83 i <i>Virgins </i>Heckera w jednym dronie. <br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=1599220831/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 45%;"><a
href="https://rafaelantonirisarri.bandcamp.com/album/the-unintentional-sea">The
Unintentional Sea by Rafael Anton Irisarri</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-qXXm5ETY7zQ/UvUXk140uaI/AAAAAAAACZw/YX-tTcDEBH0/s1600/mc-wsitss.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-qXXm5ETY7zQ/UvUXk140uaI/AAAAAAAACZw/YX-tTcDEBH0/s1600/mc-wsitss.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
24. <b>Mike Cooper – <i>White Shadow in the South Seas</i></b> (ROOM 40)</div>
<a href="https://www.facebook.com/fightsuzan/posts/750712748287830?stream_ref=5">„Bardziej odległe niż jazz...”</a>.<br />
<br />
<object height="113" width="150"><param name="movie" value="//www.youtube.com/v/o9mTdYFaEok?version=3&hl=pl_PL&rel=0"></param>
<param name="allowFullScreen" value="true"></param>
<param name="allowscriptaccess" value="always"></param>
<embed src="//www.youtube.com/v/o9mTdYFaEok?version=3&hl=pl_PL&rel=0" type="application/x-shockwave-flash" width="420" height="315" allowscriptaccess="always" allowfullscreen="true"></embed></object><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-cyT8-FFfU2k/UvUZWHEW87I/AAAAAAAACaI/z6RcfEaTlEY/s1600/kgfs-apgd.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-cyT8-FFfU2k/UvUZWHEW87I/AAAAAAAACaI/z6RcfEaTlEY/s1600/kgfs-apgd.jpg" /></a></div>
23. <b>Kevin Greenspon & Former Selves – <i>Split</i></b><i> </i>(Bridgetown)<br />
<div style="text-align: justify;">
Kevin Greenspon i Paul Skomsvold po raz drugi nagrywają
wspólnie. Pierwszy konsekwentnie rozwija formułę, która zapewniła<i> Maroon Bells </i>wysoką pozycję w moim <a href="http://fightsuzan.blogspot.com/2013/01/2012-20-11.html">rankingu 2012</a>,
czyli mariaż gitarowego ambientu i beautiful noise'u spod znaku
Loveliescrushing. Drugi postawił na delikatną melodię pianina i wygrał
trzy najlepsze – stabilne i nie nazbyt eksperymentatorskie – pośród
swoich dotychczasowych kompozycji.</div>
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=3241950279/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 45%;"><a
href="https://bridgetownrecords.bandcamp.com/album/betrayed-by-the-angels-apropos-of-golden-dreams-split-12">Betrayed
by the Angels / Apropos of Golden Dreams split 12" by Kevin
Greenspon + Former Selves</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-P6cjh7UjnUQ/UvUZ-2oHfpI/AAAAAAAACaU/9Bf9lBc4v5w/s1600/jb-o.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-P6cjh7UjnUQ/UvUZ-2oHfpI/AAAAAAAACaU/9Bf9lBc4v5w/s1600/jb-o.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
22. <b>James Blake – <i>Overgrown</i></b><i> </i>(ATLAS)</div>
<ul>
<li><a href="http://fightsuzan.blogspot.com/2013/06/james-blake-overgrown.html">recenzja</a></li>
</ul>
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-fbqC69PaD8s/UvUZHjEwnMI/AAAAAAAACaE/kscrw2y4dKg/s1600/nn-jp.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-fbqC69PaD8s/UvUZHjEwnMI/AAAAAAAACaE/kscrw2y4dKg/s1600/nn-jp.jpg" /></a></div>
21. <b>Ñaka Ñaka – <i>Juan Pestañas</i></b> (Opal Tapes)<br />
Meksykanin doprowadza do spotkania micro house'u, techno, post punka i ornamentów chill wave'owych. Od pierwszej sesji myślałem o cytrynach,
pomarańczach, limetkach – rozszarpanych, wrzuconych do kadzi ze smołą i
mieszanych, mieszanych, mieszanych... <br />
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=1048333416/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 45%;"><a
href="https://opaltapes.bandcamp.com/album/aka-aka-juan-pesta-as">Ñaka
Ñaka - Juan Pestañas by Opal Tapes</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-9MX2vJM2kaM/UvUayroOHwI/AAAAAAAACac/nd27Fvb7nm4/s1600/ms-lmedn.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-9MX2vJM2kaM/UvUayroOHwI/AAAAAAAACac/nd27Fvb7nm4/s1600/ms-lmedn.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
20.
<b>Mammane Sani Et Son Orgue – <i>La Musique Electronique Du Niger</i></b><i> </i>(Sahelsounds)</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Zbiór sześciu kompozycji nagranych w 1978 roku przez pioniera
zachodnioafrykańskiej muzyki elektronicznej dla upamiętnienia
długoletniej eksploracji tradycyjnych pieśni wędrownych pasterzy.
Mammane Sani Abdullaye przełożył swoje etniczne zdobycze na
hipnotyzujące pasaże organowe.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=639873524/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 45%;"><a
href="https://sahelsounds.bandcamp.com/album/la-musique-electronique-du-niger">La
Musique Electronique du Niger by Mammane Sani et son
Orgue</a></iframe></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-ch3VBzpYxkI/UvUb8XRiZuI/AAAAAAAACao/p8NbB1Ae510/s1600/t-re.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-ch3VBzpYxkI/UvUb8XRiZuI/AAAAAAAACao/p8NbB1Ae510/s1600/t-re.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
19. <b>Tangles – <i>Ricky Egan</i> </b>(Exo Tapes)</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Być może tak brzmiały
pierwsze dema Red House Painters. Być może tak grał gołowąs Vinni
Reilly. <i>Ricky Egan</i> jeden z tych albumów,
które każą rozmyślać nad sposobem, jaki wykorzystują chmury, światła w
blokach, balkony, bryły budynków ciemniejące na tle nieba, by w
mig odcisnąć piętno na akustycznej muzyce nagrywanej o zmierzchu
przy otwartym oknie. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=116635728/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 70%;"><a
href="https://exotapes.bandcamp.com/album/ricky-egan">ricky
egan by Tangles</a></iframe></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-O1vSR83catQ/UvUcTVdqukI/AAAAAAAACaw/feu0LG1sjRg/s1600/f-i.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-O1vSR83catQ/UvUcTVdqukI/AAAAAAAACaw/feu0LG1sjRg/s1600/f-i.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
18. <b>Function – </b><i><b>Incubation</b> </i>(Ostgut Ton) </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<ul>
<li> <a href="http://fightsuzan.blogspot.com/2013/03/function-incubation.html">recenzja</a></li>
</ul>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><br /></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><br /></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b><br /></b></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-BGkrTkVNbsA/UvUcp0KlIAI/AAAAAAAACa4/i1yjFIx6lzQ/s1600/ob-k.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-BGkrTkVNbsA/UvUcp0KlIAI/AAAAAAAACa4/i1yjFIx6lzQ/s1600/ob-k.jpg" /></a></div>
17. <b>Olivia Block – <i>Karren</i></b><i> </i>(Sendimental)<br />
Ubiegłoroczny odpowiednik<i> Impossible Symmetry</i> Helm.<br />
<br />
<iframe frameborder="no" height="80" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/tracks/62439605&color=ff6600" width="70%"></iframe> <br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-369q-5yv6Ac/UvUdbjNXhQI/AAAAAAAACbM/AvWjYruJbos/s1600/pp-sb.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-369q-5yv6Ac/UvUdbjNXhQI/AAAAAAAACbM/AvWjYruJbos/s1600/pp-sb.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
15. <b>Penny Penny – <i>Shaka Bundu</i> (</b>Awesome Tapes From Africa)</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Onieśmielająco pozytywna dawka południowoafrykańskiego popu, choć tak naprawdę geografia nie ma tu nic do rzeczy<b> </b><b>– </b>to po prostu świetne piosenki, a tytuł ma się ochotę rzucać ludziom w twarz.<b><br /></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe frameborder="no" height="80" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/tracks/117989892&auto_play=false&hide_related=false&visual=true" width="70%"></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-5IopaXsbWjk/UvUeJwDDxtI/AAAAAAAACbc/bl1TgimBJhg/s1600/ce-jfa.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-5IopaXsbWjk/UvUeJwDDxtI/AAAAAAAACbc/bl1TgimBJhg/s1600/ce-jfa.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
14. <b>Compund Eye – <i>Journey From Anywhere</i></b> (Editions Mego) </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Psych był w tym roku niezwykle delikatny, ale nie w wykonaniu Compound Eye (wspólny projekt członków Coil i Psychic Ills).</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=3077150909/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 45%;"><a href="https://editionsmego.bandcamp.com/album/journey-from-anywhere">Journey from Anywhere by Compound Eye</a></iframe></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-gRPzJDO748A/UvUfLkzWHsI/AAAAAAAACbo/LqwdoscB-kE/s1600/v-pk.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-gRPzJDO748A/UvUfLkzWHsI/AAAAAAAACbo/LqwdoscB-kE/s1600/v-pk.jpg" /></a></div>
13. <b>Variété – <i>Piosenki kolonistów</i></b> (2–47 Records)<br />
<div style="text-align: justify;">
Wolę nie pamiętać o <i>Zapachu wyjścia</i>, tak więc <i>Piosenki </i>są dla mnie powrotem nie po pięciu, lecz ośmiu latach. Dziś potrzeba odpowiedniej perspektywy, żeby móc docenić ten album. Tu nie czas i nie miejsce na jej kreślenie, wspomnę więc tylko, że ostatnia linijka „Paść się” to prawdopodobnie najlepszy aforyzm, jaki padł w ostatnich paru latach na polskich albumach gitarowych, tak chwalonych za
„poetyczność”.</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-P1S-l6vAnnA/UvUfrQykPGI/AAAAAAAACbw/1fyc5v7sSjY/s1600/d-aafl.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-P1S-l6vAnnA/UvUfrQykPGI/AAAAAAAACbw/1fyc5v7sSjY/s1600/d-aafl.jpg" /></a></div>
12. <b>Dalhous – <i>An Ambassador For Laing</i></b> (Blackest Ever Black) <br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<br />
<ul>
<li><a href="http://fightsuzan.blogspot.com/2013/08/dalhous-ambassador-for-laing.html">recenzja </a></li>
</ul>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=3665979809/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 45%;"><a
href="https://blackesteverblack.bandcamp.com/album/an-ambassador-for-laing">An
Ambassador For Laing by DALHOUS</a></iframe></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-1vqOtZHPEXs/UvUgJVwwmjI/AAAAAAAACb4/Qfavr_r6MPo/s1600/sm-gr.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-1vqOtZHPEXs/UvUgJVwwmjI/AAAAAAAACb4/Qfavr_r6MPo/s1600/sm-gr.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
11. <b>Strange Mountin – <i>Ghost Rails</i></b> (Carpi)</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Dwie kongenialne płyty indonezyjskiego następcy Boards of Canada.<br />
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=2977440031/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 45%;"><a
href="https://carpi-records.bandcamp.com/album/cr-14-ghost-rails">CR-14:
Ghost Rails by Strange Mountain</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-piEl2jTgAHM/UvUgf9pVuaI/AAAAAAAACcA/72el9ToiMJc/s1600/sm-sm.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-piEl2jTgAHM/UvUgf9pVuaI/AAAAAAAACcA/72el9ToiMJc/s1600/sm-sm.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<b>Strange Mountain – <i>Slow Midnight</i></b> (Lillerne Tapes)</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=1443973953/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 45%;"><a
href="https://lillernetapes.bandcamp.com/album/slow-midnight">Slow
Midnight by Strange Mountain</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-jZncWesKSBw/UvUg53XyPiI/AAAAAAAACcI/n8zEf7F2HwQ/s1600/lm-c.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-jZncWesKSBw/UvUg53XyPiI/AAAAAAAACcI/n8zEf7F2HwQ/s1600/lm-c.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
10. <b>Lubomyr Melnyk – <i>Corollaries </i></b>(Erased Tapes)</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Niepowtarzalna atmosfera płyt Nicka Drake'a i odrobina <i><a href="http://www.imdb.com/title/tt2179116/">Kings of Summer</a>. </i></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<iframe frameborder="no" height="80" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/tracks/91429723&auto_play=false&hide_related=false&visual=true" width="70%"></iframe><br />
<br />
<br />
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-Nj7PUXYZIys/UvUj--5_nGI/AAAAAAAACcg/JI9c5kL2GLs/s1600/bw-I.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-Nj7PUXYZIys/UvUj--5_nGI/AAAAAAAACcg/JI9c5kL2GLs/s1600/bw-I.jpg" /></a>09. <b>Bolesław Wawrzyn – <i>I</i></b><i> </i>(BDTA)<br />
Najbardziej hype'owane nagrania terenowe minionego roku.<br />
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=3763851238/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 45%;"><a href="https://bdta.bandcamp.com/album/i">I
by Bolesław Wawrzyn</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-k3v2XQYarYU/UvUkZulIImI/AAAAAAAACco/gqkzayA5cfY/s1600/fo-ge.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-k3v2XQYarYU/UvUkZulIImI/AAAAAAAACco/gqkzayA5cfY/s1600/fo-ge.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
08. <b>Fabio Orsi – <i>Glowing Echoes</i></b> (Analogpath)</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Najgłębsze <i>stricte </i>ambientowe wydawnictwo ubiegłego roku.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe frameborder="no" height="80" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/tracks/81424725&auto_play=false&hide_related=false&visual=true" width="70%"></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-enrJAQxy1_A/UvUk3iPjMII/AAAAAAAACcw/XHah5rhakVk/s1600/b-b.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-enrJAQxy1_A/UvUk3iPjMII/AAAAAAAACcw/XHah5rhakVk/s1600/b-b.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
07. <b>Beyoncé – </b><i><b>Beyoncé</b> </i>(Columbia)</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Najlepszy jak dotąd album Knowles. Czarne <i>Mandalay</i>.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe frameborder="no" height="80" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/playlists/19861849&auto_play=false&hide_related=false&visual=true" width="70%"></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-adt5Cly4Lfg/UvUldVxsNOI/AAAAAAAACc8/5IUD7ZWFaWY/s1600/opn-rps.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-adt5Cly4Lfg/UvUldVxsNOI/AAAAAAAACc8/5IUD7ZWFaWY/s1600/opn-rps.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
06. <b>Oneohtrix Point Never –<i> R Plus Seven</i></b> (Warp)</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe frameborder="no" height="80" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/tracks/111289296&auto_play=false&hide_related=false&visual=true" width="70%"></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-TNLeW6msIIk/UvUnNKwxgcI/AAAAAAAACdM/yYRkzjkipvw/s1600/sd-uots.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-TNLeW6msIIk/UvUnNKwxgcI/AAAAAAAACdM/yYRkzjkipvw/s1600/sd-uots.jpg" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
05. <b>Sarah Davachi – <i>The Untuning of the Sky</i></b> (Full Spectrum)</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Najbardziej bezkompromisowy drone AD 2013. Pilna uczennica Keitha Fullertona Whitmana i Eliane Radigue. </div>
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<iframe seamless="" src="https://bandcamp.com/EmbeddedPlayer/album=158004035/size=small/bgcol=ffffff/linkcol=DC143C/transparent=true/" style="border: 0; height: 42px; width: 45%;"><a href="https://fullspectrumrecords.bandcamp.com/album/the-untuning-of-the-sky">The Untuning of the Sky by Sarah Davachi</a></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-yKBCR1cpCzk/UvVPim5wlEI/AAAAAAAACdo/Im25jWIqvfQ/s1600/mp-tpottbie.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-yKBCR1cpCzk/UvVPim5wlEI/AAAAAAAACdo/Im25jWIqvfQ/s1600/mp-tpottbie.jpg" /></a></div>
04. <b>Michael Pisaro – <i>The Punishment of the Tribe</i> <i>by Its Elders</i></b><i> </i>(Gravity Wave)<br />
Noise, ambient, sound art, field recordings... Owszem, ale ta płyta jest przede wszystkim dobrą literaturą. Dla koneserów, na wieczór w jacuzzi kontekstów.<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-3Q2oti7ZsYU/UvVQoxLNUUI/AAAAAAAACdw/VNQRJUYQae8/s1600/tl-sas.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-3Q2oti7ZsYU/UvVQoxLNUUI/AAAAAAAACdw/VNQRJUYQae8/s1600/tl-sas.jpg" /></a></div>
03.<b> Tor Lundvall – <i>Night Studies</i> </b>(Dais)<br />
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Każdy ma jeden albo kilka
sekretnych zakątków swojego gustu. Czasem nawet nie zdaje sobie
sprawy, że dana rzecz jest jego tajemnicą. Po prostu nie przychodzi mu do
głowy żeby o niej pisać, nawet jeśli w całym swoim życiu nie
natknął się na ani jedno poświęcone temu czemuś zdanie. Słucham
od lat Tora Lundvalla, znam wszystkie jego płyty i nie mam pojęcia,
dlaczego nigdy o nim nie wspomniałem, chociaż parokrotnie miałem
ku temu okazję. Jeszcze bardziej zastanawiające jest, że Lundvall brzmi
często jak Stina Nordenstam, która – jak się okazało pod koniec
roku 2012 – była sekretem Borysa Dejnarowicza. Jest więc chyba w
muzyce tych dwojga coś wyjątkowo sprzyjającego nierozmyślnym
pominięciom. Tuż po wydaniu pięciopłytowej edycji nagrań
Lundvalla – cztery starsze tytuły i jeden nowy fragment, który niniejszym typuję do podium – dalsze przemilczanie jego istnienia stało się
uciążliwe. </div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-WjwGfKz6BNM/UvVRB0UjJAI/AAAAAAAACd4/ha5a4I7VMRw/s1600/sp-mon.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-WjwGfKz6BNM/UvVRB0UjJAI/AAAAAAAACd4/ha5a4I7VMRw/s1600/sp-mon.jpg" /></a></div>
02. <b>Secret Pyramid – <i>Movements of Night</i></b> (Students of Decay) <br />
<ul>
<li><a href="http://fightsuzan.blogspot.com/2013/10/secret-pyramid-movements-of-night.html">recenzja </a> </li>
</ul>
<iframe frameborder="no" height="80" scrolling="no" src="https://w.soundcloud.com/player/?url=https%3A//api.soundcloud.com/tracks/99591039&auto_play=false&hide_related=false&visual=true" width="70%"></iframe><br />
<br />
<br />
01.<b>Harmony Korine</b> <b>– <i>Britney Spears Moment</i></b></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
<center>
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="//www.youtube.com/embed/kD8hbg67u5c" width="560"></iframe></center>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
fight!suzanhttp://www.blogger.com/profile/06334382280959775256noreply@blogger.com2