środa, 7 stycznia 2009

Max Richter - 24 Postcards In Full Color

Max Richter
24 Postcards In Full Color
2008, FatCat



5.0




Konstantynopolitańczykiewiczówianeczka. Ludzie lubią mówić, że niektórych słów nie da się wymówić dziesięć razy pod rząd, że język to tajemnica a niektórych rzeczy lepiej nie ruszać. Zawsze jednak lepiej jest ruszać, więc wyobraźmy sobie dwóch panów: Kiewicza i Wianeczka. Kiewicz jest męskim stripteaserem występującym w znanym klubie Konstantynopol, który należy do pana Wianeczka. Kiewicz zdobywa sobie dość szybko renomę + rozgłos, a jego cykliczne występy zapełniają imprezownię po brzegi. Fani i fanki ukuwają na pierwszą rocznicę jego sukcesu hasło reklamowe w formie toastu, które wyśpiewują wspólnie podczas jubileuszowego show: Konstantynopol! i tańczy Kiewicz u Wianeczka!

Rozłożony na dowolnie obrane części składowe, zbiór pocztówek Richtera łamie se
kręgosłup pod ciężarem banalności. Już i tak ledwo udało mu się domknąć walizki, w których wyniósł materiał od innych twórców. Faktycznie przyjemnie się przy tym zasypia, ale może to być po prostu odurzenie oczywistością: czyste piano od Eluvium (powiedzmy Accidental Memory In the Case of Death lub When I Live by the Garden And the Sea), procesowane piano od Sylvaina Chaveau (równie ulotne, acz chropawe S), smyki od np. Bersarin Quartet (zeszłoroczne s/t mogło już zdążyć zainspirować, ten sam kraj, że już nie będę hipotetyzował na temat klasycznego wykształcenia muzycznego Richtera), a potencjalnych źródeł repetowanego poszumu taśmy magnetofonowej nawet nie warto wymieniać (te głośniejsze, bardziej drażniące i anektujące przestrzeń utworu to niemalże sample z Höstluft Library Tapes). Kilka odważniejszych zastosowań elektroniki (jedno z ciekawszych na płycie A Sudden Manhattan of the Mind) i gitary (potencjalnie najlepsze, gdyby nie ucięte, Tokumarowskie In Lousville at 7) odświeża trochę tę kompilację epigońskich motywów.

Być może nawet takich bardziej interesujących momentów byłoby na nowym albumie Richtera więcej, ale prawie wszystkie kawałki są nieuzasadnienie przerywane tuż przed zadomowieniem się w odbiorcy. Zastanawia brak utworów w stylu Shadow Journal lub The Trees (z Blue Notebook), które, przekraczając 7 minut, udawało się przecież bezboleśnie prowadzić i nimi właśnie ogarniać najbardziej. W takich sytuacjach podejrzewa się obecność jakiegoś konceptu, który wprowadzić ma neopoważkę i z założenia wymagający skupienia ambient, w świat kurczącego się czasu, singli puszczanych z komórek jako dzwonki o wyjebanej jakości etc., szczególnie, że tytuły wszystkich utworów to nazwy geograficzne. Poza tym, że BYŁO! wiadomym jest przede wszystkim, że miejsca zwiedzane w biegu to nie miejsca, tylko zdjęcia, na których nie ma nas nas nas, więc przelatuje się je bez zaangażowania. Ogólna wrażliwość nastawiona na Stinę Nordenstam dookreśla ostatecznie target tej tak łatwo pięknej płyty.


całość oficjalnie on-line

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz