In Snow On Ice Cabbage Dances
2011, Sangoplasmo
6.8
Porzuciwszy myśl o przespaniu nocy przeznaczyłem blady świt na niektóre sprawunki. Młody husky, zagubiony w rozgardiaszu przeprowadzki nieopodal, przyłączył się na parkingu. Na drodze do celu legł nam wąwóz. Ścieżka opadała w dół błotnistym piargiem, aby zginąć w mlecznej mgle dna, gdzie lubią fermentować wilgotne resztki nocy. Spojrzenie w mleka wywołuje zdania z Ulissesa: Dom farmera otoczony murem, bydło pasące się za mgiełką. Młoda biała jałówka. Po chwili rozmyte wspomnienie pociągłej orkiestracji na wysokości 23:14 "Therefore Autumn Therefore" wabi inne wersy (budząc jednocześnie zwątpienie w atrakcyjność zielonej monotonii brytyjskich pogórzy i tęsknotę za wrzynającym się w mroczne morze kłem pobielanego mola z altanką dla orkiestry u zwieńczenia), tym razem z Salambo: Niejasna melodia, pełna modulacji przeciągłych, urywanych, powracających jak echa odpowiadające sobie w górach. Husky, dotychczas popisujący się buszowaniem w chaszczach, puścił się z głuchym warknięciem w galop po stromiźnie i kładąc uszy po sobie skąpał się w gęstym waporze, by przemóc go w mgnieniu oka i zeń wyprysnąć w dal po drugiej stronie. Ścigany przez kłębne kosmyki wzburzonego mleka, podobne szypułkom palce, wijące się jak spiralne smużki dymu (świadomość) dobytego (przebudzenie) z wilgotnego chrustu (sen).
Ta krótka scena uświadomiła mi źródło metempsychicznego niepokoju, jaki odczuwałem przy pierwszych przesłuchaniach In Snow. Gdybym sam biegał kiedyś w subpolarnym zaprzęgu albo wraz z resztą stada trzebił podgardla tłustych morsów i fok - wstępując w mgłę i przemagając ją zgłębiałbym bezwiednie infrastrukturę wilczego archetypu, wzburzając na chwilę zatartą matrycę drapieżnika, tak jak materia rzeczonego albumu, przykrajaną, minimalizowaną, segregowaną przez wiele pokoleń stopniowej domestykacji. Biorąc pod uwagę wcześniejsze nagrania Aranosa, In Snow wydaje się na pierwszy rzut oka wojażem w nowe plenery. Wnikliwsze spojrzenie odsłania jednak ewentualną identyczność nowej płyty Czecha z jego wcześniejszym dorobkiem – identyczność ukrytą pod stygmatami okaleczeń *nabytych* w trakcie producenckiej selekcji. Kształty luk ziejących w kompozycjach sugerują format niegdyś wypełniającej je materii, bliskiej Current 93 czy Natural Snow Buildings, obecnie zaś utrzymującej bliskie kontakty raczej z Fabiem Orsim, Hauschką czy Giuseppe Ielasim. Starając się odwzorować samopoczucie gałązek przełomikamienia, usatysfakcjonowanych skruszeniem okolicznych głazów, kwadranse obracają się wokół siebie jak sfery armilarne figlarnego zodiaku, dając pojęcie o pracy kosmosu – i on zdaje się polegać na brakach. Sławetna muzyka sfer to chrzęst mielonych opiłków odpadających z wykruszeń w trybach, wciąż kurczących się, jak ludzkie postacie zgięte nad melancholijnym posuwem taśmy fabrycznej. Nagle zostaje rozjaśniona sprzeczność między muzyką chłodnych oparów, a sympatyczną ilustracją obraną za jej emblemat.
Ta krótka scena uświadomiła mi źródło metempsychicznego niepokoju, jaki odczuwałem przy pierwszych przesłuchaniach In Snow. Gdybym sam biegał kiedyś w subpolarnym zaprzęgu albo wraz z resztą stada trzebił podgardla tłustych morsów i fok - wstępując w mgłę i przemagając ją zgłębiałbym bezwiednie infrastrukturę wilczego archetypu, wzburzając na chwilę zatartą matrycę drapieżnika, tak jak materia rzeczonego albumu, przykrajaną, minimalizowaną, segregowaną przez wiele pokoleń stopniowej domestykacji. Biorąc pod uwagę wcześniejsze nagrania Aranosa, In Snow wydaje się na pierwszy rzut oka wojażem w nowe plenery. Wnikliwsze spojrzenie odsłania jednak ewentualną identyczność nowej płyty Czecha z jego wcześniejszym dorobkiem – identyczność ukrytą pod stygmatami okaleczeń *nabytych* w trakcie producenckiej selekcji. Kształty luk ziejących w kompozycjach sugerują format niegdyś wypełniającej je materii, bliskiej Current 93 czy Natural Snow Buildings, obecnie zaś utrzymującej bliskie kontakty raczej z Fabiem Orsim, Hauschką czy Giuseppe Ielasim. Starając się odwzorować samopoczucie gałązek przełomikamienia, usatysfakcjonowanych skruszeniem okolicznych głazów, kwadranse obracają się wokół siebie jak sfery armilarne figlarnego zodiaku, dając pojęcie o pracy kosmosu – i on zdaje się polegać na brakach. Sławetna muzyka sfer to chrzęst mielonych opiłków odpadających z wykruszeń w trybach, wciąż kurczących się, jak ludzkie postacie zgięte nad melancholijnym posuwem taśmy fabrycznej. Nagle zostaje rozjaśniona sprzeczność między muzyką chłodnych oparów, a sympatyczną ilustracją obraną za jej emblemat.
super strona
OdpowiedzUsuń