Malaise 1 & 2
Goldtimers Tapes
Parę lat temu, na wakacjach w Czarnogórze, byłem świadkiem aktywności wulkanu. Efekty wizualne okazały się dość spektakularne dla mieszkańca Europy Środkowej, ale najciekawsze były dziesiątki stożków popiołu, które odkryliśmy rano, wpasowane wierzchołkami (pod kątem około 45 stopni) w niewidoczne gołym okiem pory karoserii, poszycia namiotów, liści suchych drzewek. Rozsypywały się przy dotknięciu lub najlżejszym podmuchu. Wietrzne, rozmarzone akordy niknące co i rusz za kurzawką rozedrganych tropikalnych dronów, przypomniały mi dziwne wulkaniczne zjawisko z minionych dawno wakacji i słusznie, bo Malaise – podzielone, jak sugerują barwy okładek, na część nocną i dzienną – to tylko pocztówki, dwa dziesięciominutowe hipnotyczne soundscape'y eksploatujące marzenie o uwodzicielskiej nocy nad spokojną zatoką, co do której przeczucie mówi, że kryje jakiś groteskowy sekret, nie większy jednak od hatifnatów lub stożków pyłu. Dyptyk No Mind Meditation to mój pierwszy wyciąg z katalogu Goldtimers, oficynki, która planuje niebawem ugościć Lunar Miasma czy Kevina Greenspona, także warto śledzić kolejne wydawnictwa napływające z tej strony.
59. White Horse
The Revenant Gospels, Volume III
self released
Ben Chisholm ma dużo tatuaży, gra z Chelsea Wolf i nagrał w Los Angeles trylogię witch house'ową, której podstawą są sample z sześciopłytowej składanki Goodbye, Babylon. Na przytłaczającej rozmiarem antologii poczesne miejsce zajął Alan Lomax – człowiek, który nagrywając obrzędy wyznawców voodoo, śledząc z mikrofonem bieg Mississippi i bratając się z czarnymi w Apallachach, szybko stał się niekwestionowanym promotorem okultyzmu dawnych niewolników w muzyce białych. Na Revenant Gospels, a szczególnie w części wieńczącej cykl, słychać odrobinę tych egzotycznych ech – mniej niż chciałby zapewne autor, ale wystarczająco, by skierować wyobraźnię fanów witch house'u, zawiedzionych 2011, ku nowym, nieodkrytym dotąd terytoriom grim soulu.
58. Szymon Kaliski
For Isolated Recollections
Hibernate
Szymon nadal sięga po nastroje raczej niż kompozycje. Można jednak wyróżnić dwie delikatne zmiany w stosunku do debiutanckiego LP. Po pierwsze: Kaliski wychodzi zza deserowego stolika na tereny nokturnowego impresjonizmu. Szkicowane w tej manierze pejzaże przypominają wrzosowiska zamieszczane niekiedy w książeczkach dla dzieci. Uproszczona wyobraźnia eksponuje wietrzne nieba, pochylone drzewa, kilka nierównych logosów McDonaldsa kierujących się na południe. Po drugie: Out of Forgetting było trochę chaotycznym kartkowaniem portfolio młodego artysty, For Isolated Recollections można zaś postrzegać w kategoriach setu o spójnych, przenikających się nawzajem segmentach.
57. Korallreven
An Album by Korallreven
Acéphale
Przyjemne wspomnienie tryumfów, jakie dwa-trzy lata temu święciły skandynawskie baleary. Pierwszy raz usłyszałem o Korallreven w 2009 od Air France, kiedy robiłem z nimi wywiad. Drugi dopiero przy okazji premiery tej płyty. Mogliby zostać ulubieńcami blogosfery, gdyby nie bardziej ekspansywna konkurencja w postaci Nguzunguzu czy Keep Shelly In Athens.
56. Steven Hess & Christopher McFall
The Inescapable Fox
Under the Spire
Hess gra w Locrian. McFall specjalizuje się w nagraniach polowych, które tytułuje dość ekstrawaganckimi zbitkami słów (np. The Anatomical Submissiveness Of Lions). Razem stworzyli muzykę, którą idealnie obrazuje okładka: splątaną, gęstą, artystowską. To słuchowisko pomyślane jako ćwiczenie interpretacyjne. Gdyby nie partie wyśmienicie wyprodukowanego pianina, zostalibyśmy sam na sam z przemarszami wojsk, drgnieniami traw, nerwową egzystencją zwierzątek zamieszkujących poszycie mrocznej kniei. Dla miłośników Library Tapes, którym zdarza się przemyśliwać o woli mocy.
55. Moholy-Nagy
Like Mirage
Temporary Residence Ltd.
Jefre Cantu-Ledesma (The Alps), Danny Paul Grody (The Drift) i Trevor Montgomery (Lazarus, The Drift) założyli zespół i nazwali go po węgierskim konstruktywiście, wykładowcy Bauhausu i rzeźbiarzu kinetyczym – László Moholy-Nagym. Like Mirage to nie tylko artefakt zapomnianego genre ambient rocka, ale też zwycięstwo nad irytującym Skyline Yanna Tiersena.
54. Same Road
Sensem przekaźnika jest przekaz
self released
Same Road zaznaczają: This is how we really sound i faktycznie - Sensem przekaźnika rozpoczyna nowy etap w karierze zespołu. Osiem nowych jamów niezbyt już pasuje do estetyki minimal noise, w której, jak sami twierdzą, poruszali się od początku. Brzmienie jest pozornie zbliżone do Ewy Braun, na co wskazują dodatkowo surrealistyczne tytuły kawałków ("Nie Szatan zdobi człowieka", "Dusiciel fortepianów" i inne). Tak naprawdę jednak większą rolę zdają się grać zagraniczne inspiracje – zagęszczone, duszne, barowe granie, które zwykle pomijała Ewa, preferując otwarte przestrzenie. Przykładowo w nonszalanckim "Wszystkie rude będą wisieć" słychać wyraźne echa Slint, szczególnie narracyjnego "Good Morning, Captain".
53. De Magia Veterum
The Divine Antithesis
Transcendental Creations
Pod stopami czułem zwykły grunt. To nieprawda – choć tak mówią niektóre legendy – że ziemia tamtejsza wiecznie płonie; ja tam byłem. Tu i ówdzie rzeczywiście dostrzegałem na ruinach plamy i ślady Wielkiego Pożaru, lecz były one stare. To również nieprawda – a tak głosi część kapłanów – iż Miejsce jest wyspą mgieł i czarów. Nic podobnego. Jest to olbrzymie Martwe Miejsce, większe od wszystkich, jakie znamy. Przecinają je liczne drogi bogów, ale prawie wszystkie są zniszczone i popękane. Wszędzie znajdują się ruiny boskich wież. Powinienem był słyszeć zawodzenie duchów i wrzaski demonów, tymczasem wokół mnie panowała cisza i jasno świeciło słońce. Wiatry, deszcze i ptaki rozsiały trawę, która powyrastała w szczelinach popękanych kamieni. Nie wszystkie wieże się zawaliły; tu i ówdzie stoją jeszcze niby wysokie drzewa w lesie, ptaki zakładają więc gniazda wysoko. Ale wieże są ślepe, ponieważ bogowie odeszli. Widziałem rybołowa polującego na rzece. Widziałem taniec białych motyli nad olbrzymim stosem popękanych kamieni i kolumn. Podszedłem bliżej i rozejrzałem się. (S. V. Benét, Nad rzekami Babilonu, [w:] tegoż, tamże, Warszawa 1988)
52. Psychic Ills
Hazed Dream
Sacred Bones
Pewnie nie wiedzieliście nawet, że Psychic Ills nagrali nowy album. No cóż, to jedna z cichszych płyt tego roku. Chyba najcichsza w dyskografii tego dziwacznego projektu. Transowe wokale, swobodnie jamujące bluesowe gitary, wydrążone tykwy w roli perkusjonaliów, tu i ówdzie szlaczek harmonijki ustnej lub narkotycznych organów. Niewiele eksperymentu, masa lat 90. Hazed Dream to najbardziej piosenkowa pozycja w dorobku PI, ale też przypomnienie, że u zarania wydawali EPki, których znaczące tytuły (Early Violence, Killers-Vice) zdradzały zadłużenie u przodków i klasyków folku. Typowa muzyka samochodowa, jeśli za lek na bezsenność uważacie solidny łyk whiskey. Każdy zakręt dziurawej uliczki na kaszubskim zadupiu wydaje się zjazdem ze stanówki meandrującej szerokim nurtem betonu przez pustynię nawiedzaną przez zjawy kojotów i kochanków.
51. Blue Angels
Isidora
Digitalis Ltd.
Taśma Blue Angels kodyfikuje interesujący prąd drone popu, którego delikatna, elektryzująca energia przywołuje na myśl rozpraszające się w falującym od gorąca powietrzu barwne sukienki plażowiczek, miłość lepideptorologów. Dziewczyny przechadzają się z rakietami do tenisa, wiążą sznurówki tenisówek, przeczesują włosy i rozbawione czymś, śmieją się sprężyście cofając o krok, by na powrót zbliżyć się po upływie momentu do żartującej przyjaciółki. Jak w Cieniu zakwitających dziewcząt Prousta lub w nienapisanej jeszcze powieści o kokainowych nocach na Hawajach, gdzie, wśród rozchwianych cieni palmowych liści, których niematerialną ciemność wiatr do spółki z podzwrotnikowym miesiącem usiłuje skojarzyć z białym piaskiem, odgłos przyboju rozrywa na sztuczki niesioną skądś melodię pożółkłych klawiszy toczonych z porcelany lub kości słoniowej.
For Isolated Recollections
Hibernate
Szymon nadal sięga po nastroje raczej niż kompozycje. Można jednak wyróżnić dwie delikatne zmiany w stosunku do debiutanckiego LP. Po pierwsze: Kaliski wychodzi zza deserowego stolika na tereny nokturnowego impresjonizmu. Szkicowane w tej manierze pejzaże przypominają wrzosowiska zamieszczane niekiedy w książeczkach dla dzieci. Uproszczona wyobraźnia eksponuje wietrzne nieba, pochylone drzewa, kilka nierównych logosów McDonaldsa kierujących się na południe. Po drugie: Out of Forgetting było trochę chaotycznym kartkowaniem portfolio młodego artysty, For Isolated Recollections można zaś postrzegać w kategoriach setu o spójnych, przenikających się nawzajem segmentach.
57. Korallreven
An Album by Korallreven
Acéphale
Przyjemne wspomnienie tryumfów, jakie dwa-trzy lata temu święciły skandynawskie baleary. Pierwszy raz usłyszałem o Korallreven w 2009 od Air France, kiedy robiłem z nimi wywiad. Drugi dopiero przy okazji premiery tej płyty. Mogliby zostać ulubieńcami blogosfery, gdyby nie bardziej ekspansywna konkurencja w postaci Nguzunguzu czy Keep Shelly In Athens.
56. Steven Hess & Christopher McFall
The Inescapable Fox
Under the Spire
Hess gra w Locrian. McFall specjalizuje się w nagraniach polowych, które tytułuje dość ekstrawaganckimi zbitkami słów (np. The Anatomical Submissiveness Of Lions). Razem stworzyli muzykę, którą idealnie obrazuje okładka: splątaną, gęstą, artystowską. To słuchowisko pomyślane jako ćwiczenie interpretacyjne. Gdyby nie partie wyśmienicie wyprodukowanego pianina, zostalibyśmy sam na sam z przemarszami wojsk, drgnieniami traw, nerwową egzystencją zwierzątek zamieszkujących poszycie mrocznej kniei. Dla miłośników Library Tapes, którym zdarza się przemyśliwać o woli mocy.
55. Moholy-Nagy
Like Mirage
Temporary Residence Ltd.
Jefre Cantu-Ledesma (The Alps), Danny Paul Grody (The Drift) i Trevor Montgomery (Lazarus, The Drift) założyli zespół i nazwali go po węgierskim konstruktywiście, wykładowcy Bauhausu i rzeźbiarzu kinetyczym – László Moholy-Nagym. Like Mirage to nie tylko artefakt zapomnianego genre ambient rocka, ale też zwycięstwo nad irytującym Skyline Yanna Tiersena.
54. Same Road
Sensem przekaźnika jest przekaz
self released
Same Road zaznaczają: This is how we really sound i faktycznie - Sensem przekaźnika rozpoczyna nowy etap w karierze zespołu. Osiem nowych jamów niezbyt już pasuje do estetyki minimal noise, w której, jak sami twierdzą, poruszali się od początku. Brzmienie jest pozornie zbliżone do Ewy Braun, na co wskazują dodatkowo surrealistyczne tytuły kawałków ("Nie Szatan zdobi człowieka", "Dusiciel fortepianów" i inne). Tak naprawdę jednak większą rolę zdają się grać zagraniczne inspiracje – zagęszczone, duszne, barowe granie, które zwykle pomijała Ewa, preferując otwarte przestrzenie. Przykładowo w nonszalanckim "Wszystkie rude będą wisieć" słychać wyraźne echa Slint, szczególnie narracyjnego "Good Morning, Captain".
53. De Magia Veterum
The Divine Antithesis
Transcendental Creations
Pod stopami czułem zwykły grunt. To nieprawda – choć tak mówią niektóre legendy – że ziemia tamtejsza wiecznie płonie; ja tam byłem. Tu i ówdzie rzeczywiście dostrzegałem na ruinach plamy i ślady Wielkiego Pożaru, lecz były one stare. To również nieprawda – a tak głosi część kapłanów – iż Miejsce jest wyspą mgieł i czarów. Nic podobnego. Jest to olbrzymie Martwe Miejsce, większe od wszystkich, jakie znamy. Przecinają je liczne drogi bogów, ale prawie wszystkie są zniszczone i popękane. Wszędzie znajdują się ruiny boskich wież. Powinienem był słyszeć zawodzenie duchów i wrzaski demonów, tymczasem wokół mnie panowała cisza i jasno świeciło słońce. Wiatry, deszcze i ptaki rozsiały trawę, która powyrastała w szczelinach popękanych kamieni. Nie wszystkie wieże się zawaliły; tu i ówdzie stoją jeszcze niby wysokie drzewa w lesie, ptaki zakładają więc gniazda wysoko. Ale wieże są ślepe, ponieważ bogowie odeszli. Widziałem rybołowa polującego na rzece. Widziałem taniec białych motyli nad olbrzymim stosem popękanych kamieni i kolumn. Podszedłem bliżej i rozejrzałem się. (S. V. Benét, Nad rzekami Babilonu, [w:] tegoż, tamże, Warszawa 1988)
52. Psychic Ills
Hazed Dream
Sacred Bones
Pewnie nie wiedzieliście nawet, że Psychic Ills nagrali nowy album. No cóż, to jedna z cichszych płyt tego roku. Chyba najcichsza w dyskografii tego dziwacznego projektu. Transowe wokale, swobodnie jamujące bluesowe gitary, wydrążone tykwy w roli perkusjonaliów, tu i ówdzie szlaczek harmonijki ustnej lub narkotycznych organów. Niewiele eksperymentu, masa lat 90. Hazed Dream to najbardziej piosenkowa pozycja w dorobku PI, ale też przypomnienie, że u zarania wydawali EPki, których znaczące tytuły (Early Violence, Killers-Vice) zdradzały zadłużenie u przodków i klasyków folku. Typowa muzyka samochodowa, jeśli za lek na bezsenność uważacie solidny łyk whiskey. Każdy zakręt dziurawej uliczki na kaszubskim zadupiu wydaje się zjazdem ze stanówki meandrującej szerokim nurtem betonu przez pustynię nawiedzaną przez zjawy kojotów i kochanków.
51. Blue Angels
Isidora
Digitalis Ltd.
Taśma Blue Angels kodyfikuje interesujący prąd drone popu, którego delikatna, elektryzująca energia przywołuje na myśl rozpraszające się w falującym od gorąca powietrzu barwne sukienki plażowiczek, miłość lepideptorologów. Dziewczyny przechadzają się z rakietami do tenisa, wiążą sznurówki tenisówek, przeczesują włosy i rozbawione czymś, śmieją się sprężyście cofając o krok, by na powrót zbliżyć się po upływie momentu do żartującej przyjaciółki. Jak w Cieniu zakwitających dziewcząt Prousta lub w nienapisanej jeszcze powieści o kokainowych nocach na Hawajach, gdzie, wśród rozchwianych cieni palmowych liści, których niematerialną ciemność wiatr do spółki z podzwrotnikowym miesiącem usiłuje skojarzyć z białym piaskiem, odgłos przyboju rozrywa na sztuczki niesioną skądś melodię pożółkłych klawiszy toczonych z porcelany lub kości słoniowej.
Fajne, ale obczaimy całość dopiero po sesji.
OdpowiedzUsuńSteven Hess & Christopher McFall powinno być zdecydowanie wyżej (choćby zamieniając się miejscem z bvdubem), a aluzję w stronę Library Tapes uważam za obelgę.
OdpowiedzUsuń