Plan ewakuacji
2011, Sony Music
Plan ewakuacji to płyta predestynowana do bycia chujową i ogromna większość oceni ją negatywnie bez słuchania, mając do tego pewne prawo. Z drugiej strony to właśnie ten album jest jako jedyny władny zdementować towarzyszące premierze pogłoski o toczącym CKOD raku dezorientacji we własnym położeniu, ale wychwycenie tego potencjału nie jest łatwe. Jeśli określać Kulki kurwami polskiej sceny muzycznej, to najobfitsze, dławiące cumshoty spłynęły do ich gardeł ze strony fanów. Jeżeli zespół przysłuchiwał się opiniom na własny temat, od cwanych tweetów po zawrotnie piętrzone analizy, mógł porwać się na akt dobrej woli i spróbować spełnić pokładane w sobie sprzeczne oczekiwania autentycznie się gubiąc i zagubienie to eksponując (co zresztą według niektórych dokonało się już dawno temu, lecz zostało zręcznie zatuszowane jako zamierzone).
29. Belong
Common Era
2011, Kranky
Samo słowo „szugejz” z miejsca pozwala zorientować się w usposobieniu muzyki i zaryzykować znajomość z nią. Szumiąca głoska na początku i jej wygaśnięcie w centrum wyrazu, po przeciągłej, wzmacniającej efekt samogłosce, jest jak próbna zabawa delayem, podprogowa ewokacja miniaturowej zamieci, srebrnych spodów liści olch, bielizny Marylin ujawnionej na ułamek szeleszczącej sekundy podrywem wiatru. Z nagła wyłonione twarde „g” równa się podłączeniu dystorcji, zapowiada mechanistyczne „z”, drugą zgrzytliwą głoskę, której twardość urywa frywolną zaczepkę „ej” – miękką, kontrolowaną dynamikę podciąganej wajchy. Trudno uwierzyć, że faktyczna geneza tej nazwy to nie logika onomatopej. I taki właśnie etymologiczny shoegaze znalazł się na Common Era.
28. J*DaVeY
New Designer Drug
2011, Warner Brothers
Już nazwa wytwórni sugeruje, że New Designer Drug będzie superprodukcją. Tak jest. Jeśli chodzi o niespodziewany wykwit popu i neosoulu pod koniec 2011, to bez wątpienia właśnie tutaj znajduje się epicentrum tej niewielkiej, lecz znaczącej eksplozji. Jeśli jeszcze nie słyszeliście to nadróbcie to, by lepiej przygotować się na wydarzenia nadchodzącego roku. Kończę, bo pisanie blurba o tym albumie jest zwyczajnie śmieszne.
27. Jamie Woon
Mirrorwriting
2011, Cadent Songs/Polydor
W tym roku to właśnie Mirrorwriting puszczałem najczęściej jako tło do cRPG. Wbrew rozpowszechnionemu przeświadczeniu o jego taneczności, debiut Woona wydał mi się idealną ścieżką dźwiękową do najbardziej destrukcyjnej czynności na świecie: gry komputerowe psują kręgosłup, wzrok, związki międzyludzkie, łączą ścisłym węzłem samotność i ukojenie. W Kulturze dźwięku Ola Stockfelt – autor artykułu Odpowiednie sposoby słuchania – wskazuje muzykę jako sposób na oczyszczenie się z miejskiego hałasu. Widzę Mirrorwriting jako metodę zostawiania za sobą rozmów i twarzy, zamykania się sam na sam z lustrem, aby opisywać piękne krainy, wyświetlane na ekranie zwierciadła ilekroć zbliżyć się doń z miłością.
26. Gang Gang Dance
Eye Contact
2011, 4AD
Dość długo trzeba było czekać, aż Internet opracuje antidotum na szum wokół Eye Contact. Dopiero po dwóch-trzech miesiącach od premiery pojawiło się remedium w postaci lakonicznego stwierdzenia: ten album powinien być EPką. Pozostaje jedynie żałować, że własnoręczne przeprowadzenie selekcji okazuje się być na tyle trudne, że rozsądnym wyjściem jest jedynie poddać się i słuchać w całości jako concept albumu, którym zresztą Eye Contact jest.
25. Moon Tides
As Loud As the Sun
2011, Sweat Lodge Guru
Twee pop w katalogu Sweat Lodge Guru? Sama ta informacja będzie wystarczającą rekomendacją dla słuchaczy zorientowanych w linii programowej tego labelu. Taśma Moon Tides może posłużyć za streszczenie Where'd You Learn to Kiss That Way Field Mice czy You Can't Hide Your Love Forever Orange Juice. Może być też wspomnieniem miłych czasów, kiedy to granie gitarowego popu nie wiązało się jeszcze z potężnym zapóźnieniem w stosunku do najnowszych trendów. As Loud As the Sun to także słodka wersja Cloud Nothings czy Wavves i inspiracja do rejestrowania melodii, które spontanicznie wyłaniają się z podświadomości pod wpływem leniwego rytmu plaży, kołysania fal i wiatru w koronach nadmorskich sosen. Wyliczanie potencjalnych funkcji poznawczych tego wydawnictwa mija się jednak z celem, chodzi bowiem głównie o przyjemność odsłuchu.
24. Radiohead
The King of Limbs
2011, self released
Wracam pijany do domu, włączam kompa, widzę recenzję Radiohead na nowejmuzyce.pl, wpisuję jakieś obelżywe komcie pod adresem jej autora, zarzucając mu głównie to, że się pospieszył, że z nowym materiał RH trzeba się przespać. Następnego dnia rano przekonuję redakcję serwisu, że te parę zdań to najbardziej merytoryczne passusy posadzone w ostatnich miesiącach tytułem komentarza. Piętnaście minut później czytam je na trzeźwo i przepraszam. Także są nadal emocje w słuchaniu Radiohead, a to, co dzieje się na King of Limbs po prostu potwierdza recepcyjną witalność. Nerwowa, spastyczna rytmika budzi podejrzenia, że genialny zespół stracił umiejętność selekcji materiału. Z drugiej jednak strony, ta sama rytmiczna wybujałość każe przypuszczać, że to jakaś autorska wizja ponowoczesnego świata i odpowiedź (poprzez antycypację) na outfity w rodzaju SBRKT, których magia polega głównie na możliwie najpełniejszym ogałacaniu kompozycji. Potem ballady, na przykład „Give Up the Ghost”, „Separator” czy „Feral” – tracki w swoim gatunku po prostu kompletne. Można by tak długo, ale jedyną grą wartą świeczki jest powrót do tego albumu jako całości, właśnie teraz, kiedy od premiery minął niemal rok. Zobaczycie, że niektóre refleksje uległy niepostrzeżenie przewartościowaniu i można Radiohead zwyczajnie słuchać i czerpać z tej *czynności* przyjemność, nawet repeatowalną.
Msza święta w Brąswaldzie oraz Chopin, Chopin, Chopin = przehajpy roku.
22. Rangers
Pan Am Stories
2011, Not Not Fun
Pan Am Stories nie ma startu do Suburban Tours. Od początku wydawało mi się „tylko” doskonałą hybrydą post-rocka i Ariela Pinka. Dziwaczny magnetyzm Knighta sprawiał jednak, że często wracałem myślą do tego rozczarowującego albumu i to pod naciskiem nader romantycznych bodźców: widoku czerwonego słońca nad wilgotną jezdnią ulokowaną w przesmyku między dwoma blokami (widoczne płaszczyzny prostopadłościanu: jedna w nadrealnym świetle zmierzchu, druga w głębokim cieniu), cichego spłoszenia pod wpływem ekstremalnie nisko przelatującego samolotu i tym podobnych odczuć, towarzyszących wielu spontanicznym wycieczkom po przedmieściach.
21. Blueneck
Repetitions
2011, Denovali
"J*DaVeY's long awaited album, New Designer Drug, is finally here. ... on 22 November through their own ILLAV8R imprint (and not Warner)"
OdpowiedzUsuńGorąco pragnę, by moi czytelnicy współtworzyli tego bloga na miarę swoich możliwości, więc jeśli pojawi się jeszcze jeden głos przeciwko Warner Brothers, to zmienię na ILLAV8R. Jeśli kniaź zdubluje swój wpis potraktuję to jako dwa osobne głosy i rzecz również dojdzie do skutku.
OdpowiedzUsuń