czwartek, 12 stycznia 2012

2011: 40-31

40. HTRK
Work (Work, Work)
Mistleton


Smutna płyta. Ile słyszeliście smutnych płyt w tym roku?




39. Sapphire Slows
True Breath EP
Not Not Fun

Amanda Brown zapowiadała, że taneczne propozycje wydawnicze będą przekierowywane z Not Not Fun do sublabelu 100% Silk, ale ta selekcja jeszcze się chyba nie zaczęła. Miękkie, pneumatyczne bity, wypełniające debiutancką EPkę japońskiego Sapphire Slows, niosą z sobą ukojenie o tyle niespodziewane, że stanowią podkład dla pogańskich, animalistycznych inkantacji, wyrwanych z czasów pierwotnych, w których panowała pozbawiona koordynacji panika, hamująca wszelkie przejawy automatyzmu. Ekspozycja basu, popodcinane perskusjonalia, syntezatorowe klawisze i transowy, mantryczny wokal organizują się wokół idei introspektywnego house'u, którego miękkość i rozmglenie graniczą ze środkami wyrazu charakterystycznymi dla dream popu. Mechanika wprawiająca w ruch krzywizny ciał ulega metamorfozie w mylącym świetle bagiennych ogników i nabiera dynamiki sennych marzeń.

38. Two Bicycles
The Ocean
Crush Symbols


Jak podaje pierwsza z brzegu encyklopedia, decorum to zasada wewnętrznego ładu dzieła, zgodności formy i treści, określona w Poetyce Arystotelesa. Na The Ocean decorum to emocja towarzysząca odsłuchowi – wrażenie uczestnictwa w czymś niebywale estetycznym, przenoszącym produkt artystyczny do domeny przedmiotów, tak jak kwiaty używane w ikebanie nie są stricte roślinami, lecz pięknymi rzeczami. Prawdopodobnie nie nagrano w tym roku płyty ładniejszej, bardziej wymuskanej od The Ocean, a ładność to jakość, która, owszem, nie pozwala się wybić ponad średnią, lecz chroni przed pretensjonalnością i przyciąga osobnym urokiem. Nawet nie chciałbym klasyfikować tej kasety, chcę tylko od czasu do czasu zanurzyć się w pracy tych cudownych, głębokich klawiszy i spać spokojnie, kołysany kompozycjami w rodzaju "Alone At Sea".

37. Stitched Vision
Fold
Eternal Solitude

Po cudownym Ocean Glow, Fold wydaje się trochę rozczarowujące. Przede wszystkim dlatego, że jest agresywne. To już prawdziwy noise: erotyczny, mosiężny, zawiesisty niczym lepki i słodki syrop na płatkach storczyków. Nie przypomina delikatnych przeźroczy z debiutanckiej kasety. Z drugiej jednak strony – i warto zatrzymać się na niej dłużej – pasaże syntezatorów to młodsi bracia świetlistych zawieruch z Tragedy & Geometry Steve'a Hauschildta, jak wiry wodne są rodzeństwem galaktyk. Tak więc (Z wdowiego stosu unoszą się żywiczne płomienie gorejącego drzewa kamforowego. Kotara żałobnych dymów kadzidlanych zakrywa widok i rozwiewa się. Ze swej dębowej ramy wychodzi nimfa o rozpuszczonych włosach, w stroju zwiewnym o artystycznym herbacianym odcieniu, zstępuje w dół z swej groty, przechodzi pod splecionymi konarami żydębów i zatrzymuje się nad Bloomem. (…) Pocałunki wśród szeptów dają się słyszeć w całym lesie. Twarze hamadriad zerkają z pni i spośród liści i pękają, rozwijając się w kwiaty.) (J. Joyce, Ulisses, Warszawa 1975, t. II, s. 190 i 194)

36. Locrian
The Clearing
Fan Death


The Clearing narzuca się jako paralela dla Lost In the Glare Barn Owl. Obie płyty są próbą uprzystępnienia shermetyzowanego do niemożliwości kręgu zainteresowań (post-rock – ambient – drone – desert rock) i wypłynięcia na szerokie wody. W odróżnieniu od Barn Owl, Locrianom udało się zdać ten egzamin i, po nagraniu w zeszłym roku post-rockowego arcydzieła, zobowiązani tytułem albumu, wchodzą w nowy rok bez bagażu swoich wyjściowych inspiracji. Roztargnienie związane z nowym startem najlepiej obrazuje pierwsza reakcja na płytę: napływ nowych fanów, sarkanie krytyki tęskniącej za głębią i perwersyjnością Drenched Lands, atmosfera przyczajenia łącząca oba obozy. Dopiero teraz może stać się wszystko.

35. Old Time Radio
Stare radyjko gra dla dzieci
Kafe Delfin

Old Time Radio nagrali album, który faktycznie można puścić dzieciom. Zawiązywało się w naszym kraju sporo tego typu przedsięwzięć, ale zazwyczaj mijały się z celem, bo Artyści nie potrafili odżegnać się od porozumiewawczego mrugania do dorosłych zza przesłodzonej, infantylnej zasłonki. Takie zachowanie miało świadczyć o wysokim poziomie samoświadomości muzyków, ich dystansie i innych zaszczytnych cechach (szczególnie o ambitności), ale nie wychodziło na dobre nikomu. Oni sami się ośmieszali, rodzice byli zażenowani, bo konspiracja pod płaszczykiem wspólnej ekstazy na punkcie smerfów zakrawa na zorganizowaną pedofilię, a dzieci zwyczajnie nie kumały bazy poza faktem, że zostały oszukane, bo skoro nie rozumią, to najwidoczniej kieruje się do nich tylko pół komunikatu, a za pół dostajesz w muł, co jak wiadomo boli najbardziej i przechodzi przez kończynę dziwny prąd.

34. Keep Shelly In Athens
Our Own Dream EP
Forest Family

Nie wierzyłem w instytucję ulubieńców blogosfery przed przygodą z Keep Shelly. Trudno mi było wyobrazić sobie kwintesencję tego dziwnego gatunku. Przebojowość musi się spotkać z obskurnością, wizualna atrakcyjność powinna odwodzić zmysły od samej muzyki, mimo że ta winna być hiperaktualna i pełna oszałamiających breaków, taneczność, zapowiadana już przez wyraźnie zrytmizowaną nazwę projektów, musi zetknąć się z pierwiastkiem niepokoju, pozwalającym uniknąć banału, który przekreśliłby wartość odkrycia. Our Own Dream to najbardziej treściwa z dotychczasowych EPek Shelly i zachęcająca antycypacja długogrającego debiutu, który, miejmy nadzieję, uwolni ludzkość od udręki sprawdzania, czy Jensen Sportag udało się wreszcie coś porządnie zremiksować.

33. Organizm
Koniec, Początek, Powidok
Wytwórnia krajowa

Drugi album Organizmu to płyta odważniejsza od wielu płyt, które epatowały słuchaczy wysiloną bezkompromisowością. Zwraca uwagę przede wszystkim nerwowy, jaskółczy erotyzm, najpełniej objawiony w "Lecie", przypominającym "Szesnastkę" Lenny Valentino – utwór, który w wersji demo długo krążył w sieci, intrygując perwersyjnym tekstem. Seksualność bywa na Końcu, Początku brudnawa i lepka, jak ulał wtopiona w obręb miłosnego symbolu, jakim jest niewątpliwie moment letniego przesilenia. Dwa rodzaje flażoletów – wpierw podzwaniające i rozedrgane, później gęste i mgliste – ewokują długie ruchliwe cienie i pyliste emanacje spowijające krajobrazy w świetle schyłkowego słońca. Namiętność jest również zawoalowanym bohaterem "Sztuczek", gdzie – przeciwnie do "Lata" – zauroczenie staje się bronią, najpierw zwodzącą potencjałem poznania czy zbawienia, później zaś przeradza się w dręczącą pogoń za mirażem. Sporo erotyki także w "Świeżej zieleni" – odwołanie do Polańskiego kieruje myśl ku Gorzkim godom, ale także ku bardziej ogólnemu obrazowi spotkania ze żniwem śmierci na wiosnę bujnej młodości, znane z Pornografii Gombrowicza, czy z Historii oka Bataille'a. Część tropów jest wynikiem nadinterpretacji, ale świadczy dobrze o potencjale albumu jako dziełka pochłaniającego, zdolnego nawiązać z odbiorcą kontakt na poziomie wymaganym do utożsamienia się z losami bohaterów i poszukiwania we własnych doświadczeniach przeżyć bliskoznacznych z ich miłosnymi narracjami.

32. Shine 2009
Realism
Cascine

Pomylono się co do stężenia balearów na tej płycie. Rozpoznawano manifestacje Air France w sprężystych, uziemionych bitach i smooth jazzowych wstawkach – w siłach obcych infantylnej zawierusze movie quote'ów. Taneczna elektronika Shine 2009. Tu mógłby śpiewać Alasdair MacLean. Mogę już ostatecznie zapomnieć, że Cut Copy wydali w tym roku tragiczną płytę, bo dzięki "World" ze sporym sentymentem przypomniałem sobie ich pierwsze kroki, w interpretacji Shine wzbogacone o gitarowy detal, jakby zaczerpnięty z, skrywanego jak dotąd ze względu na zbyt efemeryczny charakter, jointa TheWeeknd (po raz pierwszy na wysokości 01:13). "Graduation" to jeden z moich ulubionych kawałków tego roku przypomniał mi o Last Exit Junior Boys, szczególnie za sprawą tekstu ("I can show you / How desire turnin' on just right!").

31. Fabio Orsi
Stand Up Before Me, Oh My Soul!
Preservation

"Naked Trance", "Folks! My Soul Stands Up Before You" oraz "Papa, Show Me Your Blues LPs" to najbardziej wzruszające tracki, jakie dane mi było słyszeć w ostatnich miesiącach. Orsi to trudny artysta i przesunięcie go w górę rankingu (wielokrotnie rozważane) nie wyszłoby mu na dobre: źle czułby się na świeczniku, intymność jego utworów należy chronić przed światłem i tłumem, bo w każdej chwili może wyparować. Nie kojarzcie jednak tej delikatności z ambientem lub jakimkolwiek minimalem. Stand Up Before Me to mocna, rytmiczna płyta, zabawna, narkotyczna i nieokiełznana, a mimo tego traktująca o momentach, które zdarzyć się mogą tylko w pełnym odosobnieniu. Ich nazwy katalogowe znajdziecie podzielone między tytuły tracków i własne odczucia: nagi taniec w transie po długim wieczorze z jointem, przeszukiwanie płytoteki ojca i zarażanie się doznaniami minionych pokoleń, wychodzenie z ciała, by ukryć się za tarczą własnego fantomu. Wszystkie te ryzykowne wycieczki w stronę świata są tutaj i nie pozostaje wiele więcej ponad poddanie się im. Wymuszona uległość wobec tajnych przeżyć.


60-51 | 50-41 | 40-31 | 30-21 | 20-11 | 10-1

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz