wtorek, 10 stycznia 2012

2011: 50-41

50. The Weeknd
House of Balloons
self released


Ostatnia okazja, żeby lubić House of Balloons – pień twórczości The Weeknd traci na sile z każdą chwilą. Po ekstazie sprzed paru miesięcy został tylko cierpki smak deziluzji. Moje złudzenia rozwiał konkretnie The-Dream. 1977 to płyta, która nie miałaby prawdopodobnie szans trafić do żadnego top, jednakże znalazł się na niej utwór – "Long Gone" – który emanuje czystością gatunkową, a gatunkiem tym jest Terius Nash. Kolejne zaś mikstejpy Weeknd, mimo iż zawierają niewątpliwie świetne momenty, są tylko jałmużną rzuconą wrażliwym słuchaczom muzyki gitarowej przez upokarzająco bezosobowego filantropa. Ktoś urzeczywistnił scenę z piątej serii The Wire: biali frajerzy stoją na rogach, sprzedają i mówią jak czarnuchy. Ktoś dał białym dzieciakom możliwość słuchania piosenek ze słowami fuck, pussy, money rozlegającymi się w atmosferze depresji wywiedzionej ze spożycia narkotyków. Ktoś dał im niegrzeczną i trochę plastikową (choć czarny to plastik) okładkę, na której widnieje czarno-białe zdjęcie i drobne napisy, jak na albumach Sacred Bones.

49. Aranos
In Snow On Ice Cabbage Dances
Sangoplasmo
Biorąc pod uwagę wcześniejsze nagrania Aranosa, In Snow wydaje się na pierwszy rzut oka wojażem w nowe plenery. Wnikliwsze spojrzenie odsłania jednak ewentualną identyczność nowej płyty Czecha z jego wcześniejszym dorobkiem – identyczność ukrytą pod stygmatami okaleczeń *nabytych* w trakcie producenckiej selekcji. Kształty luk ziejących w kompozycjach sugerują format niegdyś wypełniającej je materii, bliskiej Current 93 czy Natural Snow Buildings, obecnie zaś utrzymującej bliskie kontakty raczej z Fabiem Orsim, Hauschką czy Giuseppe Ielasim.

48. Internet
Purple Naked Ladies
Odd Future


Podsumowanie roczne to nie tylko okazja do wzruszeń, ale przede wszystkim okazja do weryfikacji niektórych stanowisk z perspektywy czasu i wysuwania sądów, na które nie starczyło miejsca w ferworze bieżących miesięcy. Wszystkie płyty, które umieściłem w tym rankingu są warte przesłuchania, a wątpliwości, jakie czasami budzą, to osobna jakość, która stanowi integralną część odsłuchu. Na wyrobienie sobie opinii o Internet Internet dostał ledwie kilka minut i, jak łatwo się domyślić, zachłysnął się. Nic dziwnego: można obecnie nagrywać we własnej sypialni muzykę, która jeszcze parę miesięcy temu była zarezerwowana dla posiadaczy fortun, włodarzy studiów i laureatów głosowań: r'n'b, chart pop, neo-soul. Jestem tej idei zdecydowanym fanem, tak więc Purple Naked Ladies podoba mi się na wejściu. Tyle że jeszcze nie do końca potrafię zrozumieć, dlaczego miałbym słuchać tej płyty zamiast Aaliyah, czy nawet Stereolab. Roztargnienie debiutanckiego albumu Internet jest wyznaniem uzależnienia od efemerycznej koniunktury, ale także wyrazem fascynacji ponowoczesnością jako epoką opcji. Każde kolejne wydawnictwo Odd Future może przebić Internet i ja na to czekam, a Purple Naked Ladies traktuję w kategoriach miarodajnego teasera, kolejnego szkicu perspektyw rysujących się przed bedroomowymi adaptacjami chartsów.

47. Vreen
Good luck ro-Man, Good Luck Witch
Radio Rodoz

Vreen zdobył mnie poczuciem humoru, polegającym na a) zatwardziałym wyolbrzymianiu rzeczy niezauważalnie gównianych w celu ośmielenia ich do objawienia prawdziwej natury, b) Shulzowskim roztkliwianiu się nad śmiesznostkami niektórych marzeń, szczególnie tych inspirowanych przez Erosa, c) wytwarzaniu w słuchaczu kłopotliwego stanu ducha: sympatii podszytej lekkim poczuciem żenady, a nawet obrzydzenia, d) odżegnywaniu się od posiadania poczucia humoru. Ale o obecności Kunickiego w zestawieniach rocznych decyduje przede wszystkim songwriting, dowodzący, że folk nie jest jeszcze wyczerpaną stylistyką, a wręcz przeciwnie – w zręcznych rękach może wywoływać reakcje, z którymi dotychczas go nie utożsamiano.

46. Ulaan Khol
La Catacomb
Soft Abuse


Jeśli Thurston Moore będzie w rozsypce po rozstaniu z Kim, spotka się być może z Shieldsem i nagrają coś w stylu Katakumb. Steven R. Smith zamknął swoją trylogię i wypłynął na nowe wody. To jeszcze nie do końca kraniec świata, raczej morze możliwości i potencjałów. Warto zwrócić uwagę na utwór zamykający płytę, w którym – dość niespodziewanie, jeśli wziąć pod uwagę dotychczasową politykę projektu – pojawia się wokal. Jeśli już wcześniej słyszeliście Ulaan Khol, to zapewne zapoznacie się z tym albumem bez względu na to, że jest raczej prequelem solowego dorobku Stevena R. Smitha, przeznaczonym dla początkujących wprowadzeniem do skupionego, gitarowego dronegaze'u.

45. Mirt
Artificial Field Recordings
cat|sun


Pierwszy kontakt z Artificial Field Recordings polega głównie na weryfikacji tytułu. Klasycznych nagrań terenowych było więcej nawet na folkowym Handmade Man, poprzednim albumie Mirta, który bogactwem palety kolorów i koncentracją na mistycznym temacie homunkulusa chętnie zestawiłem z Wyspą dnia poprzedniego Umberto Eco. Następnym krokiem słuchacza sfalsyfikowanych nagrań polowych może być zwrot ku wizjom nowoczesnej nocnej aglomeracji, snutym przez artystów z kręgu Burial-Ela Orleans-Nicolay. Jeśli chodzi o sam dobór środków ekspresji najbliżej Mirtowi do Buriala – psychodeliczne akcenty w postaci przestrzennych wokali uwypuklają zawiesistą motorykę klawiszy, których puls, pochodząc jak gdyby z głębi ciała, przymusza do bacznego nasłuchiwania neurotycznych reakcji organizmu – delikatnych stresów, mikroskopijnych nerwic, skurczy i drgnień, które uśpiony umysł bezwiednie przekłada na język mglistych symboli, półzrozumiały jak zapis aktywności sejsmo- lub poligrafu.

44. Vampilia
Alchemic Heart
Important


Te dwie kolosalne suity to już wszystko, co można zrobić z japońskim noisem: włączyć go w nurty medytacyjne, neoklasyczne, bruitystyczne, zaprosić Jarboe i Merzbowa, zorkiestrować i wysłać w kosmos wewnątrz kuli ognia. Po relaksacyjnym wstępie (w trakcie którego każdy podkręca głośniki, by chłonąć lecznicze fluidy) w stylu The Way Out Books, włącza się tak przepotężna ściana dźwięku, że trzeba z nią walczyć niczym ze sztormem, by odnaleźć się pod koniec w sytuacji mokrej pszczoły lub muchy, pełznącej ślamazarnie po pustyni kuchennego blatu. Wyrafinowany aperitif przed Roads to Judah Deafheaven.


43. Darkside
Darkside EP
Clown & Sunset


"Darkside – nowy projekt Nicolasa Jaara cały ranek na repeacie. Sprawdźcie koniecznie, EPka sprawia wiele przyjemności (zarówno słuchana w skupieniu, jak i puszczona wolno, w roli designerskiego ornamentu życiowej przestrzeni) i dowodzi, że gość nie jest tylko sezonową zajawką" – pisałem na facebooku i tak zostało do dziś. W oczekiwaniu na długogrający album pozostaje rozciągać to dziś na poranne kwadranse i dziwić się, w jak minimalistyczne rejony zawędrowały workouty LCD Soundsystem...

42. James Blake
James Blake
Atlas/A&M

Jest 2012. W obliczu końca przyznajmy: nikt nie rozpoznał Feist w "Limit to Your Love". Nikt nie zrobił tego na czas. Śmiać mi się chciało, kiedy jeszcze kilka miesięcy po premierze James Blake LP widziałem komentarze ludzi, którzy, nagle dowiedziawszy się prawdy, porównywali oba wykonania i przedkładali oryginał ponad interpretację. Dosłownie sekundy temu ekscytowali się jeszcze mistrzowskim graniem ciszą, a tu nagle okazuje się, że od tygodni – w uniwersum lansu długich niczym wieki podniecali się "remiksem". Wyobrażam sobie to uczucie jako przytrzymanie strumienia w połowie oddawania moczu. "Limit to Your Love" to kawałek Blake'a. Blake nakręcił też Blakegate, aferę, dzięki której wszyscy się dowiedzieli, że ma tatę. Był to dobry, przemyślany ruch, uczłowieczający młodego geniusza. Marzę już od kilku miesięcy o napisaniu nowego tekstu o James Blake LP i nie wiem, czy znajdę na to czas. Póki co odsyłam do skansenu mojej recenzji ze stycznia 2011, gdzie pierdolę coś jeszcze o dubstepie, helloł.

41. Clams Casino
Rainforest EP
Tri Angle


Instrumental Mixtape, czyli podkłady wykonane zamówienie raperów Lil B' i Soulja Boja i pierwotnie udostępnione za darmo, narobiły sporo szumu wokół Mike'a Volpe. Chłopak wychynął raptem z cienia słynnych chlebodawców i okazało się, że podkłady, które upychał do szuflady to interesująca mieszanka skojarzeń. Moją uwagę zwróciło jednak Rainforest, głównie dzięki klasycznemu już otwarciu ("Natural"). Potężna, jeśli chodzi o kolorystyczne spektrum, epicka sampledelia, czerpiąca inspiracje zarówno z witch house'u i dragu, jak i instrumentalnego hip hopu zainfekowanego tradycjami IDM, ciosa w masywie współczesnej muzyki rozrywkowej kolejną efemeryczną niszę. Tutaj nawet nagrania terenowe są w nieuchwytny sposób taneczne, tak jak rżenie i tętent kopyt nadpobudliwego konia były częścią alchemii Since I Left You.


60-51 | 50-41 | 40-31 | 30-21 | 20-11 | 10-1

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz