Plitvicka Jezera
Sangoplasmo, 2014
Z Michałem Fundowiczem, autorem bloga Porysowane Płyty, rozmawiamy o jednej z nowych kaset w katalogu Sangoplasmo:
Filip Szałasek: Jeśli zadaniem krytyki jest chronienie tekstów kultury od zapomnienia, to mamy właśnie okazję się sprawdzić, bo Plitvicka Jezera Alessandra Parisiego raczej nie doczeka się szerszego omówienia w polskim Internecie. Po pierwsze dlatego, że premiera tej taśmy wypadła równolegle z wydaniem nowego materiału RSS Boys, którzy zdążyli już przyciągnąć i podtrzymać uwagę odpowiedniej grupy odbiorców. Taka jest dynamika premier w Sangoplasmo, że do stosunkowo szerokiej publiczności przebija się zwykle tylko jedna pozycja w danym „rzucie”. Po drugie – dziełko Parisiego jest bardzo kameralne: to tylko zapis wspomnień z urlopu spędzonego w chorwackim parku narodowym. Nie ma tutaj właściwie ani jednego momentu, gdzie komunikacja ze słuchaczem mogłaby się ustabilizować. W tym sensie Plitvicka wydaje mi się ciekawym dopełnieniem Ducha Gór, jednego z najmniej kontaktowych albumów, z jakimi dane mi było obcować.
Filip Szałasek: Jeśli zadaniem krytyki jest chronienie tekstów kultury od zapomnienia, to mamy właśnie okazję się sprawdzić, bo Plitvicka Jezera Alessandra Parisiego raczej nie doczeka się szerszego omówienia w polskim Internecie. Po pierwsze dlatego, że premiera tej taśmy wypadła równolegle z wydaniem nowego materiału RSS Boys, którzy zdążyli już przyciągnąć i podtrzymać uwagę odpowiedniej grupy odbiorców. Taka jest dynamika premier w Sangoplasmo, że do stosunkowo szerokiej publiczności przebija się zwykle tylko jedna pozycja w danym „rzucie”. Po drugie – dziełko Parisiego jest bardzo kameralne: to tylko zapis wspomnień z urlopu spędzonego w chorwackim parku narodowym. Nie ma tutaj właściwie ani jednego momentu, gdzie komunikacja ze słuchaczem mogłaby się ustabilizować. W tym sensie Plitvicka wydaje mi się ciekawym dopełnieniem Ducha Gór, jednego z najmniej kontaktowych albumów, z jakimi dane mi było obcować.
Nie chciałbym wytyczać
linii podziału między tymi wydawnictwami, bo sugerowałoby to
rywalizację, w której Parisi nie miałby wielkich szans. Chodzi
raczej o to, że z pomocą podobnych środków wyrazu udało się
osiągnąć efekt tajemnicy, mimo że obaj artyści nie trzymali w
sekrecie tego, co najważniejsze dla nagrań terenowych, a więc
lokalizacji, w których zostały sporządzone. Lutto Lento nagrywał
w polskich górach, Alessandro na Jeziorach Plitwickich. Tym, co
odrealnia obie pozycje, są ci spośród dźwiękowych „aktorów”,
którzy dysponują możliwością najdalej posuniętych przeobrażeń, a
zatem głosy ludzi. Pomimo rozległych tradycji użycia nagrań
terenowych w badaniach etnograficznych słowo mówione czy śpiewane
nadal jest dość rzadko postrzegane jako field recording w
ścisłym tych słów znaczeniu. Na Duchu gór pojawia się
karnawałowy gwar, na taśmie Parisiego – chorały nagrane gdzieś
w Europie, nie wiadomo, czy w Chorwacji.
Przypominają się Pieśni
Jacaszka i dokonany na tym albumie mariaż folkloru z hauntologią
czy też library music, jeśli rozumieć ją tym razem nie
jako muzykę archiwalną, lecz archiwizującą, a więc utrwalającą
pamięć.
Michał Fundowicz:
To prawda, albumom tego rodzaju grozi zapomnienie. Również ze
względu na ich długość – licząca niecałe dwadzieścia minut
Plitvicka Jezera przypomina
raczej pocztówkę wysłaną z wakacji, niż wielowątkowy list.
Mniej więcej tyle samo czasu trwało kameralne dzieło Circulation
of Light, pomijane, gdyż
ukazało się w jednym „rzucie” z Jedwabnikiem
Dwutysięcznego. W obu przypadkach w zwięzłej formie mieści się
skondensowany przekaz, a zamiast rozwijać wiele pomysłów, skupiają
się na jednym motywie. Takie albumy, choć rzadko zostają
zauważone, zazwyczaj dłużej pozostają w mojej pamięci. Wracają
we wspomnieniach jak zdjęcia z otrzymanych widokówek.
Alessandro
Parisi odwiedził rezerwat przyrody wpisany na listę UNESCO, a więc
miejsce w niewielkim stopniu przekształcone przez człowieka.
Konfrontacja z naturą w stanie czystym wywołała u niego
skojarzenia ze sferą sacrum. Z tego co przeczytałem, w jeziorach
nie można się kąpać. Jednak artysta przy pomocy wyobraźni ominął
ten zakaz i rozpoczął eksplorowanie głębin. Na dnie odnalazł
świątynię.
Śpiewane
z namaszczeniem chorały stanowią trzon kompozycji. Na stronie „A”
pieśni są wyraźnie rozpoznawalne, na „B” zostały już poddane
deformacji. Brzmią jakby dochodziły spod wody, co potęgują
nałożone na nie odgłosy strumienia. Parisi podczas nagrywania
korzystał także z syntezatora, który zastąpił mu kościelne
organy. Tytuły tracków, czyli Sveta Planina
oraz Voda Otkupljenja
sugerują, iż Włoch sferę świętości traktuje raczej poważnie,
niż w sposób ironiczny. Drone z elementami field
recordingu jako współczesna
odmiana muzyki religijnej?
Filip
Szałasek:
Psychologizujemy, ale to uzasadnione, bo w Parisim musiała w
Chorwacji zajść jakaś zmiana. Przejrzałem pobieżnie jego
wcześniejsze albumy i to są głównie nagrania z ciężkim,
mrocznym electro. Okładki są czarne, poza Porta Ermetica,
ale i tutaj mamy obrazek rozcapierzonej, szponiastej dłoni. Na
taśmie dla Sangoplasmo da się jeszcze odnaleźć te ciemności,
choćby w wykończeniu strony „A”, kiedy to – zgodnie z twoim
odczytaniem – schodzimy pod wodę. Od 7'25'' aż do końca, a więc
przez ponad minutę, mamy do czynienia z improwizacją, która
startuje od monotonnego, kineskopowego szumu, by ostatecznie się
zagubić w piskliwych syntezatorowych modulacjach.
Zniekształcenia
pojawiają się też na pierwszej stronie, ale w inny sposób. Parisi
wykorzystuje swoje doświadczenie jako autora ścieżek dźwiękowych
i pod odgłos kroków, który otwiera całe wydawnictwo, podkłada
dyskretnie syntezator. Tak więc od samego początku wiemy, że taśma
nie jest w żadnym razie materiałem dokumentalnym, lecz fikcją.
Zresztą zdjęcia z wyprawy są odrobinę narkotyczne: zieleń drzew
i lazur jeziora zbyt intensywne, chmura nad pejzażem jakby
doklejona, tak jest kształtna i podejrzanie na miejscu... Do tego napisy wygięte w delikatne łuki, pogodna czcionka – jak
gdyby wyjęte z kolonijnych prospektów skleconych w Wordzie '97.
Jest
jeszcze relacja między fotografiami ujętymi w obszerne białe
marginesy, a samą kasetą, która jest jednolicie i silnie zielona.
Tutaj ujawnia się estetyczne wyczucie wydawcy, bo taka poligrafia
dopowiada sporo do muzyki. Zdaje się mówić: „Owszem, obejrzyj
okładkę i wyciągnij pierwsze wnioski, ale poza ograniczenia –
poza te białe marginesy i reklamową perswazję – wyjdziesz
dopiero słuchając”. Ale tak to jest z Sangoplasmo, że te kasety
wykorzystują naszą chęć zbliżenia się, oglądania świata przez
lupę, trzymania go tuż przy twarzy. Bywa że nagrodą jest raczej
uświadomienie sobie własnej dociekliwości, a nie obcowanie z
prawdziwie miodną, słuchalną muzyką. Dla kogo właściwie jest
przeznaczony album Parisiego?
Michał Fundowicz:
Może dla tych, do
których wrażliwości przemawia także poetyka filmów Andrieja
Tarkowskiego? Dla osób potrafiących czytać w jego zanurzonych we
mgle pejzażach oraz intuicyjnie odbierać mistycyzm, pojawiający
się na poziomie metafory. Gdy próbuje się go opisać – łatwo
popaść w banał. Lub wręcz go zniwelować. Parisiemu udało się
pozostawić swą muzykę w znaczeniowym niedopowiedzeniu, mimo że
zestawienie odgłosów wody i chorałów, czyli głównych elementów
narracji, wydaje się na dobrą sprawę zabiegiem dosyć dobitnym.