poniedziałek, 29 grudnia 2008

2008


moje podsumowanie roku w płytach
dla serwisu nowamuzyka.pl
:



+
niewielki prezent na dobry przyszły rok;
pani tańczy grzecznie do seciku z takich tuzów jak
Chingy, !!!, The Do i Presley!





piątek, 26 grudnia 2008

Ballady i romanse - Ballady i romanse

Ballady i romanse (Siostry Wrońskie)
Ballady i romanse
2008, Raster


1.0




Nasiąknięcie zbawczo zaślepiającym klimatem Rastra i Lampy, których światło skutecznie rozprasza odbicie w lustrze, tak że klubowicze nie tracą czasu na potyczki z samoświadomością, sprawiło, że Ballady i romanse to idealny przykład na przysłowiowe babranie się w błotku koło śmietnika. Wąsy z piachu i peweksowy sweterek z rozpikselowanymi jelonkami to dla Wrońskich powód do dumy. Podobnie jak płyta, która powstała późnym latem 2008 roku, kiedy to Zuza wygnała swego faceta i dziecko na wieś, i w zamienionej na studio nagraniowe wielkiej kuchni w kamienicy przy ulicy Polnej w Warszawie razem z siostrą smażyła przez dwa tygodnie te piosenki.

Efekt jest porażający. Podchodząc do jakiejkolwiek nowej płyty ma się jakiś bagaż oczekiwań, poczynając od tego, że spodziewamy się muzyki w ogóle, a kończąc na tym, że będzie to muzyka bez dwóch zdań zajebista. Wygórowane nadzieje padają w pierwszej siostrzanej salwie. W każdej kolejnej uzbrajałem się coraz rozpaczliwiej: to musi być groteska, to taki zabieg świadomy. Potem, że infantylizm to też świadomie, żeby jaskrawo skontrastować feministyczne fragmenty tekstów. A kicz? Wrońskie wiedzą co to tandeta i nie boją się po nią sięgnąć, żeby osiągnąć rezultat po prostu olśniewający - chciałoby się napisać w lepszym świecie.

Oczekiwania zostają jednak zawężone i zabite bez mrugnięcia okiem. Pozbawiony złudzeń i dojmująco samotny, odbiorca obcuje ze szczególnym zabiegiem artystycznym: cepelią oksymoroniczną. O ile zwykła cepelia, jako wyroby rzemiosła osadzone w dawnej tradycji, może swoją kiczowatością bawić i uczyć, o tyle ta oksymoroniczna wprowadza jeno chaos: wytwarzana współcześnie, pozbawiona odniesień do folkloru, tradycji lub archeologii, nie znajduje usprawiedliwienia dla kiczu i otwarcie prze w brzydotę, owocując u końca procesu pustką po semantycznej implozji.

Brnie się przez Ballady jak przez wyzuty z literackości Mordor. Z jednej strony żenujące kiksy dźwiękowe (jak nie potrafisz grać, pierdolnij w miskę i powiemy, że tak miało być), z drugiej zaś potworna rzeczywistość przedstawiona liryków osadzonych w realiach peerelowskiego feminizmu, którego głównym postulatem wydaje się być znajdująca się już, już w zasięgu ręki opcja nie golenia nóg. Poruszane są na tej płycie także kwestie genderowe, dylematy romansowe i zwyczajne obrazki z życia, ale wszystkie w przaśnej, misiowatej manierze, którą zarażone zostają także wokale obu sióstr, nawet tej, która na co dzień śpiewa w Pustkach.

Na wielu rzeczy koniec czekam, bo koniec jest potrzebny. Doraźnie czekałem na koniec Ballad i występu live Wrońskich, który mógł ujść, jeśli wmówić sobie, że był happeningiem. Bardziej ogólnie czekam na polską płytę, która obdarzona byłaby jeśli nie autorskim pomysłem, to chociaż w miarę aktualnymi nawiązaniami do zjawisk (pop)kultury i sztuki. Siostry bez skrępowania śpiewają, że potrafią spieprzyć każdą sytuację, podczas gdy ten problem doczekał się już toastu i odsunięcia w cień wraz z wyjściem z mody neuroz Bridget Jones około 1998 roku, a Coco Rosie wbrew pozorom nie tylko stukały w garnki i płotek. Bo nie potrafisz się bawić, człowieku!, skontrują siostry. No nie, nie potrafię.

piątek, 19 grudnia 2008

Ulaan Khol - II

Ulaan Khol
II
2008, Soft Abuse


6.5


Biali nie potrafią skakać, geje pisać piosenek o rozstaniach i tak do nieskończoności. Jednak co znaczą ohydne stereotypy w świecie muzyki? Tutaj smutna piosenka nie musi wcale być powolna i zatęchła, a beztroska pełna słońca i przystępna. Seria trzech płytek z improwizowanymi jamami Ulaan Khol zaskakuje nośnymi, łatwymi do zapamiętania tytułami: I, II i III, a także umiejscowieniem akcji ostrego łojenia w japońskim stylu we fragmentach nocnego pejzażu wykrajanych światłami samochodu. Pomimo sporej dawki hałasu, transowej old-schoolowej psychodelii i sieci bezlitosnych sprzężeń można wtulić się w to granie jak w puszczane na maksa shoegazowe klasyki i pozwolić rosnąć w oczach różowym chmurkom Loveless lub żółtej trawie z okładki Slowkillera Donny Reginy. Mój faworyt, II, to ciepły, głośny, optymistyczny promyk słońca w upiornie ponurej malignie x-mas fever, a także istotny suplement tegorocznego zestawienia najprzyjemniejszych wydawnictw.

Także inne nagrania Stevena R. Smitha zwracają uwagę. Pseudonimowi Ulaan Khol sąsiaduje projekt Thuja, w ramach którego Steven nagrał w tym roku płytę pod tytułem Thuja, która zawiera całkiem interesującą kolekcję drone'ów: stosunkowo łagodną, odległą od primordialnych eksperymentów Borisa czy Comets On Fire. Aloha!

myspace : download

czwartek, 18 grudnia 2008

Matt Bauer - Island Moved In the Storm

Matt Bauer
Island Moved In the Storm

2008, La Société Expéditionnaire


9.3


Zazwyczaj strumień wyobraźni zatrzymuje się na twardych realiach martwego ciała, ale nie tym razem. Zwłoki zostały porwane powiększając swoją masą siłę snującej się wartko rzeki. Ręce, nogi i twarz nie zniknęły jednak, po prostu się toczą i są równie interesujące jak mknąca woda, szarpiący mięso czas i niemy świat obserwujący ten groteskowy rejs. Bauer wyjaśnia na własną rękę zagadkę martwej kobiety wydobytej pod koniec '70 z pokrowca na namiot dryfującego po rzece Kentucky. Ktoś inny zadzwonił już po CSI, Matt próbuje się domyślić czegoś bez wspominek o imieniu i nazwisku. Rysy na zwłokach, obrażenia, połamane paznokcie, kolor rozwodnionych oczu – wszystko coś znaczy, odsyła do czegoś. Jeśli to, co zostanie wysnute będzie piękne, kryterium prawdziwości swobodnie może zostać zawieszone. Więc Bauer stara się rzeczywiście, żeby było pięknie.


Banjo, gitara, hiperewokatywne liryki oraz splatające się wokale, męski i damski, skutecznie budują w odbiorcy iluzję pomieniania się na perspektywy z nadawcą. Nie ulec temu światu przedstawionemu byłoby marnotrawstwem nadażącej się fikcji. Kołysanki Bauera przywodzą na myśl Krainę traw Gilliama: chorobliwie piękną, zdeformowaną balladę pełną paranoicznych detali, które wszystkie coś znaczą, przemożnie kierując do rzeczywistości biegunowo odmiennej od idylli, w której je zatknięto. Próżno szukać melodramatu w trupie wyciągniętym z worka (As She Came Out of the Water), kościele sierpniowego dnia (Florida Rain) czy wcieleniu w ptaka (Blacksnake In the Carport), jeśli są dziełem wyobraźni na tyle wyrafinowanej, że zdolnej hamować formalną ekspresję na rzecz głębokiego zaakcentowania prawdziwie lirycznej treści wynikłej z drobiazgowego rejestrowania wydarzeń (trzask deptanych muszelek przy brodzeniu po rozlewisku z trupem na rękach!).

Bliski konceptualizacji, projekt IMItD przenosi na bardziej nowoczesny (to już wyczuwalnie INDIE folk) grunt, założenia klasycznych Murder Ballads Cave'a: brutalne piękno, rubieża Stanów, samotni psychopaci od wściekłych rewolwerowców, przez sadystyczną inkarnację Humberta Humberta, po zelotów Miltonowskiego Raju utraconego, niewinna ofiara i Życie, którego wszyscy starają się trzymać pazurami i zębami. Narrator dedukujący o losach Tent Girl jest tegoż Życia fascynatem. Hipnotyzuje go grzechotnik brnący dalej pomimo odrąbanej głowy. Nieznośne piękno rzeki, w której kąpią się dziewczęta. Wystarczy rysa w ścianie, ohydne imię nadane ślicznotce, aby móc uogólnić: to najcudowniejszy kwiat kryje w sobie najmocniej trawiącą truciznę.

Tak złożone i płodne doświadczenie usypia chęć kategoryzacji gatunkowej, co nie oznacza, że jest ona niemożliwa – IMItD nie jest tworem oryginalnym, ale bliską perfekcji realizacją założeń stawianych przez wyśniony i jednocześnie działający, prototyp tego typu artyzmu.

Na koniec parę konkretów od naukowców z Wikipedii, które rzucą dodatkowe światło na metody działania i genezę zjawiska:

1. In literary criticism close reading describes the careful, sustained interpretation of a brief passage of text. Such a reading places great emphasis on the particular over the general, paying close attention to individual words, syntax, and the order in which sentences and ideas unfold as they are read.

2. Zimny odczyt (cold reading) to technika używana do przekonywania ludzi, że wie się o nich znacznie więcej niż faktycznie się wie. Nawet bez żadnej wcześniejszej wiedzy o kimś, odczytujący za pomocą tej techniki może szybko uzyskać dużą ilość informacji przez uważne analizowanie mowy ciała, jego ubioru, uczesania, pochodzenia, sposobu mówienia.

3. The rope securing the bundle was cut, and the canvas was opened to reveal the nude, badly decomposed body of a young woman. Her right hand was clenched, as if she'd tried to claw her way out of her shroud. Her eyes had rotted away, and her once-white flesh was mottled by pock-marks of deterioration. When Detective Edward L. Cornett of the state police arrived from Frankfort an hour later, Grant told him:
- We've just finished a preliminary autopsy. The victim was a white female, sixteen to nineteen years, five feet one inch tall, eight stone. She had short, reddish-brown hair, and no identifying marks or scars.
- Could you get any fingerprints? - asked the detective.
- Not yet, the body is too badly decomposed.


myspace : download

sobota, 13 grudnia 2008

Koen Holtkamp - Field Rituals

Koen Holtkamp
Field Rituals

2008, Type


7.0




Jeśli minimal jest taki jak amerykańskie malarstwo terapeutyczne po wojnie w Wietnamie, a mash-upy to efektowne kolaże z pociętych losowo fragmentów Flamandów, to Field Rituals jest muzyką, a nie malarstwem. Trudno wyrazić uczucie wiedzy, że, jakkolwiek uporządkowane, dźwięki są przejawem życia wewnętrznego tak pierwotnym i potężnym, że ściga się z nimi tylko pojęcie symbolu. Dzięki tej parze realne staje się zawarcie świata w łupince orzecha i bezstronne doświadczanie go bez ryzyka zetknięcia z niesprawiedliwością własnego systemu oceniania.

Można pojechać do Maroka i Tangeru i jest to łatwe. Może się przyśnić Maroko i Tanger i jeśli nie bagatelizuje się potencjału doświadczenia jaki tkwi w śnieniu, można swobodnie mówić, że się w nich było. FR to tego typu sen albo mocne przeświadczenie, że nie trzeba jechać na biegun, żeby dowiedzieć się, że jest tam zimno. Narzucające się woli doświadczenie rozległych przestrzeni przebijało już w niektórych slow-corowych wydawnictwach (debiuty Low i Maquiladory żeby nie sięgać dalej) w wersji piosenkowej, o wiele bardziej melicznej niż chłodne, mantrowo repetycyjne zabiegi Holtkampa. Konsekwencja i logika tej narracji wyzwala namacalną wizualizację, nieosiągalną w takich rozmiarach przy bardziej odhumanizowanym treściowo materiale z tego samego worka: Fenneszu, Supersilent, Jamesie Blackshawie itp..

Kojąca ludzkość tego wydawnictwa płynie prawdopodobnie z przezierającego spod dźwięków folku jako estetyki prostoty, podróży, stopienia z naturą, choćby pustą i niegościnną.
Tyle że jest to oszustwo: folk to tylko wolne wrażenie, przeczucie obecności. Pod spodem FR jest wręcz matematyczne, tak że czysto emocjonalne wrażenia rodzące się w trakcie odsłuchu muszą się pojawić, są już zaplanowane. Daleki od bycia odhumanizowanym materiał skutecznie przecina jednak związki łączące odbiorcę z ludzką rasą.
Przestrzeń odsłuchu wypełniają strzępki repetowane i spajane ze sobą aż do złudzenia obcowania z chybotliwą melodią, która odpłaca własnym urokiem za uwagę poświęconą na wyłuskanie jej z pojawiających się gdzie nie gdzie statycznych dronów, field-reców i ambientowych teł. Momentami natomiast wywołuje realny trans ewokujący praktyki szamanistyczne w wykonaniu hipotetycznego duetu Lisa Gerrard + Mira Calix (np. oniryczny a tak przecież ogarniający Night Swimmer).

Za pomocą tak mało romantycznej stylistyki, Holtkampowi udało się zrealizować próżne dążenia Feral Children i Bon Ivera: stworzenia hipnotycznej, synestezyjnej ścieżki dźwiękowej do przebywania z dala od ludzi. Aż miło popatrzeć jak ów, przystępny w gruncie rzeczy, eskapizm rodzi się bez pomocy hipsterstwa i z dala od marketingu. Lecznicze właściwości FR opierają się głównie na przywróceniu starego dobrego porządku: działania wynikłe z mizantropii nie motywują żadnego rozbuchanego PRu serialowych czarnych charakterów, a poezja może pozostawiać ogromne pole do interpretacji pomimo zawarcia w oszczędnej, chłodnej formie. Beznamiętna, brutalna analiza/kategoryzacja nie jest w stanie naruszyć jej dyskretnego piękna opartego na uniwersalnej symbolice i intymnych, samotniczych pragnieniach, które spełniają się w intymności i samotnictwie.

myspace : download