poniedziałek, 28 września 2009

A Sunny Day In Glasgow - Ashes Grammar

A Sunny Day In Glasgow
Ashes Grammar

2009, Mis Ojos Discos



6.4



Na swojej drugiej płycie Sunny Day zdają się nawiązywać do założeń niszowej scenki Beatiful Noise rozkwitłej we wczesnych '90 w Stanach. Chodzi zwłaszcza o przesunięcie rdzenia shoegazu z gitar do ambientu i elektronicznie preparowane noise'u, a z czasem także o rozmiękczenie faktury tego ostatniego aż do dream-, space- i noise-popu. Z inspiracji MBV, Jesus & Mary Chain czy Cocteau Twins wyrosły gitarowe outfity typu Lush, Slowdive, Boo Ridleys czy Ride, a tuż obok także pozbawione szans na popularność, bardziej eksperymentalne, elektronicznie i ambientowo zorientowane projekty (założyciele BN - Alison's Halo czy Loveliescrushing). Miłym zajęciem jest ich wyszukiwanie, jeszcze milszym przesłuchiwanie niekiedy zajebistych wyników ich pracy, jak na przykład całej dyskografii Loveliescrushing - muzy Sunny Day AD 2009. Jeśli nie wiecie czy was to ciągnie przesłuchajcie właśnie Ashes Grammar jako całkiem miarodajny teaser całego tego malutkiego subgenre, odrośli od podręcznikowego shoegaze'u.

Nowe Sunny Day trwa ponad godzinę i składa się z 22 utworów. Bloweyelashwish Loveliescrushing składa się z 20, ich Glissceule z 18, z tylu samo co Xuvetyn. Spora część nowego materiału to miniaturki przypominające radiowe jingle - ograniczone w czasie do niecałej minuty lub niewiele ponad i stylizowane na szkicowość poprzez małą koncentrację oraz poznaczenie zniekształceniami i ślepymi plamkami dziesiątek malutkich drone'ów i glitchy. Sięgając po takie miniformy Sunny Day spełniają chęć kontaktu z tworzywem własnych influences, ale więcej uwagi poświęcają pełnoprawnym, kompletnym piosenkom, które przez większość bezkompromisowych prekursorów takiego grania zostały uznane za zbędne w zwalczaniu ewentualnej monotonii nachalnego natłoku fragmentów. Singlowe Evil, With Evil, Against Evil odświeża barwnym chłodem i zdecydowaniem zaczerpniętymi z Saturdays=Youth. Zaraz potem kolejny hicik - White Witch bezpośrednio linkujące MBV, tuż po intrze złożonym z rytmu łudzącego skojarzeniem z Song 2 Blur. Dalej imponujące Nitetime Rainbows polegające na sekwencji ledwo muskanych ogólników kolejnych genres: jam > shoegaze > pop > house > sampledelia (ok. 03:00) > pop (chórki! od 03:17) > ambient (od 03.40) > trip-hop (od 03:52) > space. Gdzieś na tej bogatej w odniesienia płycie pojawia się nawet bit podróżujący między Shnaussem a Boards of Canada z czasów Twoism. Artystowski eksperyment z dźwiękiem, dekonstrukcja, hałas - cokolwiek 'trudnego' przychodzi na myśl opisali więc na prawie-radiowo zorientowanym szkielecie, czego mocnym przykładem eteryczna symfonia Shy ze smykami równającymi się hookowi.
Zawartość jest więc imponująca, ale raczej tylko na papierze. Po kilku podejściach, niezbędnych do ogarnięcia całości, sprawa wydaje się być jasna: ogrywania standardów, choćby i mało popularnych, niesie z sobą istotny pejoratyw - wprawki są potrzebne, potrafią być nienaganne estetycznie, ale brakuje im emocjonalnej siły, są motywowane jedynie sprawdzianem technicznych możliwości stworzenia jak najdoskonalszego, ale tylko falsyfikatu. Stąd zadziwiające, a mając w pamięci debiut tego zespołu wręcz paradoksalne, odhumanizowanie i powierzchowność Ashes Grammar.

Z uwagi na wyjątkowe potraktowanie kwestii shoegaze'u AG może więc być zaskoczeniem dla fana debiutanckiego Scribble Mural.... Poniekąd o takie niespodzianki właśnie chodzi: w 2007 mocne zaznaczenie obecności, w 2008 ostra impreza i niezbyt przemyślane postanowienie noworoczne o stworzeniu w 2009 płyty innej, odtwarzającej pewne inspiracje i dekontekstualizującej je do współczesnej tendencji szybkiego nagrywania i wypuszczania kawałków dających się odczuć jako single, choć zazwyczaj zbyt meandrycznych do samochodowego radia i zbyt wydmuszkowych do skupionego słuchania. Sunny Day reanimują więc na moment jeden z ciekawszych i mniej znanych obszarów muzyki rozrywkowej mieszając go z najbardziej aktualnymi odniesieniami, ale ze śladową dozą inwencji. Nawet, jeśli opracowuje się pomysły innych w sposób zachęcający do przeniknięcia ku źródłom, pozostaje się odciętym od podium, które bezsprzecznie należy się
debiutowi, w zestawieniu z sofomorem rozpalającym i o wiele wyraźniej wolnym od sztucznych wspomagaczy żywotności.

środa, 23 września 2009

Folklore - The Gost of H.W. Beaverman

Folklore
The Ghost of H.W. Beaverman

2007, bumbleBEAR/The Chamber of Commerce


6.3



Jimmy Hughes, który jako członek Elf Power wydawał onegdaj za pośrednictwem Elephant 6, chciał początkowo napisać książkę o pustelniku Beavermanie, ale zdecydował się nagrać płytę i możemy tylko gdybać, czy dobrze zrobił. Być może kawałek prozy byłby lepszy niż te trochę chaotyczne kawałki, które złożone w album mają charakter raczej ciekawostki niż pełnoprawnego dzieła. Z drugiej jednak strony, wątpliwe, aby
książkowej narracji stworzonej przez niezbyt doświadczonego autora udało się unieść zamysł: poszczególni wokaliści wymieniają się z kawałka na kawałek dopowiadając kolejne rozdziały domysłów do niedorobionej mitologii rejonów leżących na północ od Nowego Jorku, a wydziedziczonych z luksusów metropolitalnej cywilizacji. Przecząc sobie nawzajem, plotkując i nadużywając ironii, kolejni opowiadający łatwo odnajdują się w konwencji miejskich legend czy historii o duchach. Szczególnie spodobać się to może tym, którzy czytali Masona i Dixona T. Pynchona, ponieważ Hughes wyraźnie czyni aluzje do tej książki. M.in. a) na Carpenter's Fall, kontynuacji The Ghost..., precyzuje miejsce akcji do okolic Susquehanny - rzeki, przy której toczy się pierwsza szkatułka powieści Pynchona, b) w końcowych partiach MiD spotykamy samego beavermana - bobrołaka - faceta, który podczas pełni porasta futrem, buduje żeremie i zębami karczuje knieję, c) Pynchonowską historię dwóch astronomów poznajemy z ust narratora równie niewiarygodnego, skłonnego do fantazjowania i pochopnego udzielania głosu idiotom, co tasujący wokalistów Hughes. Warto po oba dzieła sięgnąć i warto rozszerzyć sobie jedno o drugie, m.in. dlatego, że nie istnieją przeciwwskazania. A jeśli nie dotrzecie do Pynchona, old-schoolowo zrealizowane indie ze szczyptą Waitsowskiego humoru i niegłupim, literackim konceptem to zestaw, który przy odpowiedniej pogodzie potrafi być miłym sam w sobie.

myspace

czwartek, 10 września 2009

Najnowsi geniusze popu

Zbiorczo poniekąd, m.in. o: Neon Indian - Psychic Chasms EP, Ariel Pink's Haunted Graffiti - Grandes Exitos (przydatna antologia: teraz można wybrać sobie z rozsianego po internecie monolitu twórczości Ariela te 5 słuchalnych kawałków i załapać się na polską olimpiadę ustalania definicji popu. Za start w Kangurze trzeba płacić wpisowe, z Arielem można się bawić za darmo. Co za koleś! 'Mistrz', kurwa), Javelin - Jams'n'Jemz, Ducktails - Landscapes, o jednej z siostrzyczek Pocahaunted jako Best Coast - Where the Boys Are, Wavves, Vivian Girls, o przekonywaniu znajomych, że Lightning Bolt grają pop i o innych gównach. Moje credo w temacie napisał już ktoś inny, ale co tam.


Nagraj dużo, naprawdę dużo. Gówna ma być na dwa tygodnie z okładem i tak lajtowe, żeby dało się słuchać w ciepły dzień z rodzicami. Wydawaj co miesiąc cd-ra i taśmę! i dawaj do nich kolorowy link na stronie bez layoutu, a co tydzień, bez względu na porę roku, wakacyjny mixtape! z twoimi wczesnymi fascynacjami. Niech wiedzą, że od dziecka słuchasz idoli i że od dziecka się nie zmieniłeś - nosisz przyklejony uśmiech, oczojebne pidżamy i niewiele od tego czasu przeczytałeś. W wywiadach mów, że jeśli chodzi o muzykę to wszystko jest popem, Bóg słucha popu, wszystkie słyszące stworzenia na Ziemi bezwiednie słuchają popu, więc nie miałeś wyjścia: zrobiłeś pop! Na myspace napisz, że wychowałeś się jednak na czymś zupełnie innym (śmiech) i trudno ci to do końca porzucić, więc starasz się miksować melodie! i obowiązkowy brak spinki z surowymi dźwiękami! (śmiech). Jeśli np. nie grasz popu, nawet nie słuchasz popu, dodaj sobie i tak taga na laście - nic nie kosztuje, a serwisy płytowe jakoś to uzasadnią, żeby móc przyłożyć rękę do lansu i powiększysz swoje szanse na pozyskanie publiki, nie mówiąc już o tym, że możesz zostać ogłoszony znienacka artystą kultowym-już-przecież. Pamiętaj jednak, że jesteś dzieciakiem! z dobrego domu i ludzie się poznają jak za dużo będziesz zmyślać o nocowaniu na cmentarzu.



Twoje lo-fi musi być hi-fi, oni wiedzą, że tatuś kupił ci dotykane przez Madonnę humbuckery pod choinkę. Nie ukrywaj, że studiowałeś/studiujesz. To właśnie sex jak jesteś mądry i jednocześnie czaisz pop. Opowiedz też, jak jeździłeś autostopem po kraju z tymi wszystkimi miłymi i fascynującymi! (aww! damn great, love) ludźmi. Wspomnij o dziewczynie, która olewała cię, kiedy mamrotałeś do siebie najebany (śmiech) w ostatniej spelunie, tak obskurnej i obleśnej, że aż chciałeś tam zrobić pedalską imprezę pod sloganem Girls jednak allowed - we're not so sure yet. Olewała dopóki nie wrzasnąłeś na barmana, że grasz pop, kurwa! Pop. Wtedy przysiadła się do ciebie. Podziękuj do kamery swoim kumplom (śmiech), którzy kazali jej uwierzyć, że nawet facet za grosz nie potrafiący się ubrać może być ciekawy. Przyznaj, że nic z tego nie wyszło, bo masz już narzeczoną. Ale ona za bardzo tego nie rozumie (śmiech) - jest poetką (śmiech). Pokaż im zdjęcie, jak z pobłażliwym uśmiechem kręci głową nad twoja kolekcją pastelowych jamniczków. Na wszelki wypadek wspomnij coś o zwierzętach i że lubisz rzeczy!, takie pulp trochę, żeby ludzie wiedzieli, że akceptujesz w sumie wszystko. No, poza spinaniem się! (śmiech) Coś z tego umiesz? Nie jest ci obce? Masz dystans do siebie? Łap gitakse, stary, jesteś najnowszym geniuszem popu. Nara!


Mały iks-duże pe, miejscami mały iks-duże de, czyli niepełnosprawność cieszy

sobota, 5 września 2009

Air France - wywiad

Elo, dla oddechu od rutyny nowości możecie sobie dzisiaj poczytać zapis mojej myspace'owej korespondencji z Air France. Trwała długo, była powolna i pełna namysłu, bo chłopaki w międzyczasie zwiedzały Sardynię i inne turystyczne mekki kontynentu, ja też w popiele gruszek nie zasypiałem, ale mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić. Mają poczucie humoru. Aż wyciąłem co bardziej sprośne dowcipy.

Wersja lux, z obrazkami, klipami i rebusami na nowejmuzyce.


Według niektórych uczestniczycie w, czy nawet zapoczątkowaliście, revival balearycznych brzmień. Inni określają to, co gracie sampledelią. Moje ulubione serwuje Wikipedia: post-rave bliss i beach foam pop. Co o tym myślicie?

Hah, post-rave bliss. Będzie trzeba o tym poczytać. Do pewnego stopnia to nawet pochlebia, kiedy ludzie czują się zobligowani do tworzenia własnych genres dla opisu naszej muzyki, ale staramy się jakoś głębiej nad tym nie zastanawiać. Bycie definiowanym może okazać się zgubne w tym sensie, że sprowadza do konkretnego wymiaru tworzenia, a jest dla nas priorytetem, żeby pracować bez ograniczeń, bez prób wstrzelenia się w jakiekolwiek wyobrażenia.

W swoim czasie za sprawą No Way Down udało wam się jednak dobrze wstrzelić w pewne niewyrażone oczekiwania. Niektórzy uznali NWD za jedno z najlepszych wydawnictw 2008, więc o tej EPce wiemy wszystko. Osobiście wolę On Trade Winds. Możecie coś o niej opowiedzieć?

Dzięki!
Nasza pierwsze EPka i omal nas nie pogrzebała To było naprawdę dziwne doświadczenie. Nasza pierwsze EPka i omal nas nie pogrzebała. Połowę czasu nie wiedzieliśmy praktycznie co robimy; mieliśmy masę pomysłów i wszystkie oczywiście chcieliśmy zrealizować na tej niewielkiej przestrzeni. Ostatecznie poszliśmy do jednej starej latarni morskiej i przez miesiąc piliśmy nagrywając wiatr i inne gówna. Trochę nam odjebało, co było wyczerpujące, ale jednocześnie było wielką ulgą. Kiedy skończyliśmy, całość widzieliśmy jak przez mgłę, a najlepszą rzeczą w tym wszystkim okazała się reakcja mediów, z której byliśmy naprawdę zadowoleni. Zrobiliśmy OTW praktycznie z niczego i chyba wyszło nieźle.

Plaże, kluby, Ibiza – ok, ale jaka jest przyszłość ogrywania takich tematów? EPki są krótkie, skompresowane, efemeryczne tak jak doświadczenia, które opisujecie z pomocą swojej muzyki. Nie sądzicie, że może to się okazać nudne, kiedy przyjdzie do nagrywania całego albumu?


Ciężko oddać to uczucie, kiedy nagrywasz utwór i musisz czekać rok, żeby został wydany.Faworyzujemy EPki w ogóle, jako nośnik przekazu. LP to czasochłonna sprawa, a my jesteśmy niecierpliwymi ludźmi i bardzo, bardzo prawdopodobne, że po prostu kawałek wypuścimy jak tylko będzie gotowy. Ciężko oddać to uczucie, kiedy nagrywasz utwór i musisz czekać rok, żeby został wydany. Do tego albumy mają to do siebie, że prezentują się jako skończone prace, z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem, co jest koszmarne. Pomyśleć, że ktoś może tego słuchać i stwierdzić: "o, już koniec" zamiast "a gdzie reszta?"... To już zależy od nas żeby takie rzeczy nie miały miejsca, bo absolutnie nie czujemy się dobrzy w kończeniu i to, miejmy nadzieję, przenika do odbiorców. Ciężko jeszcze powiedzieć jaki będzie nasz album, ale będzie dobry.


Nakręciliście sobie masę fanów tymi dwoma EPkami, w Internecie można posłuchać waszych setów, ale, serio, co dalej? Czy takie
GBG Belongs to Us to jakiś w miarę wiarygodny teaser tego, co ma się znaleźć na płycie (jeśli naprawdę ma taka wyjść)?

Nagrywamy. Próbujemy. Jest coś nie tak z komputerem w studiu. Jak w ogóle włącza się ten syf? "Wciśnij dowolny klawisz", ale nie można go znaleźć. Jest na sali ktoś, kto wie co robić? No dobra, prawdopodobnie będzie dziesięć kawałków. Na ten moment nie wiemy, czy
GBG wejdzie na album. To był, i wciąż jest, tylko projekt, żyjący na swoich własnych zasadach i prawdopodobnie lub tylko może, a wręcz może wcale i nie – nadal będzie toczył się własnym trybem.

Ok, ok. Jak się czujecie wśród swoich kolegów z Sincerely Yours? Wybór labela, który zdaje się mieć określony profil, wpłynął jakoś na waszą pracę?


Lubimy nasze otoczenie w wytwórni, nawet bardzo, jako artystów czy znajomych, ale żeby powiedzieć, aby mieli realny wpływ na naszą twórczość to byłoby za wiele. Pewnie wywierają tę presję jakoś inaczej, okrężnymi drogami, haha, ale jasne: jesteśmy wdzięczni SY i super jest być z nimi związanym.


Pytam, bo sporo pozycji z SY dzieli z wami ten interesujący kontrast: jesteście ze Skandynawii, a robicie muzykę, która brzmi dokładnie jak wakacje w Południowej Europie czy na przysłowiowych Karaibach. To jest świadomy wybór poetyki kartek z podróży, czy macie potrzebę odgrodzenia się od chłodu Północy?


Próbujemy podkręcać te małe przebłyski w życiu, kiedy wydaje ci się, że jesteś w szczytowej formie. Napisać smutną piosenkę, kiedy za oknem leje to nie jest żadna opcja. Zachowujemy więc tamte dobre momenty i wspomnienia i używamy ich, aby z powrotem zebrać się do kupy. Ale wiesz, zawsze jest pewna doza smutku i gniewu nawet w tym, co my robimy. Trzeba tylko dowiedzieć się gdzie i dlaczego. Daj nam z 5 miesięcy a dojdziemy, że coś i co dokładnie z nami nie tak.


Wasza muzyka brzmi barwnie, przy czym pozostaje niemal przezroczysta. Trudno powiedzieć. Spadły wam z nieba te metody twórcze czy to jest jakieś spełnienie długiego gromadzenia inspiracji, nieskończonych godzin researchu i pracy?


Najciężej pracujemy nad tym, żeby nie nagrać niczego płaskiego. Musi być napięcie. Spektrum opcji pośrednich między barwnością a przezroczystością jest naprawdę szerokie i zawsze staramy się przerzucić most pomiędzy szczytowymi punktami, podkreślić kontrast odwołując się do przeciwległych wobec siebie wierzchołków, na których rozwiesza się cała ta mnogość wyborów. To wymaga masy reedycji, żeby zaczęło wyglądać jak powinno, nieskończonych godzin wypełniania luk, opróżniania ich na powrót i zaczynania jeszcze raz...


Jesteście djami, więc bawicie się też samplami, starymi płytami itd. Jesteście w stanie wskazać rzeczy, które są źródłem sampli dla samego Air France, mają wpływ na wasz projekt?


Hehehee, hmmm. Póki żaden z sampli nie jest wiernie, czysto spożytkowany to raczej nie jesteśmy w stanie... Nie chcemy znowu do więzienia. Wyszliśmy bez zębów i chudzi. To znaczy – to było właśnie to doświadczenie, które uczyniło nas takimi, jakimi jesteśmy, ale żarcie było ohydne, a ludzi nie za mili. Ale oczywiście myślimy sporo o włoskich i francuskich piosenkach czy filmach i stanowią one wspaniałe źródło inspiracji.


Ale chyba sporo uwagi poświęcacie też skojarzeniom z dzieciństwa. Pamiętacie swoje pierwsze płyty? Antena, Abba...?


Joel kocha Isabelle Antenę bardzo, bardzo, ale jego tata był punkiem, więc dorastał słuchając raczej takich rzeczy jak The Boys czy Sex Pistols. Trochę łagodniej było w domu Henrika – takie świąteczne rzeczy tam leciały zwykle.


Jest parę młodych projektów takich jak Meanderthals czy jj, które wydają się znajdować pod waszym wpływem. Może się mylę, ale pewnie słuchacie rzeczy z waszej półki, co więc sądzicie o swoich 'następcach'? Szczerze. Tłumaczę potem ten wywiad na polski, a to jest trudny język, więc nawet jak poczytają będą myśleć, że prawicie komplementy.


Gust muzyczny to wszystko, co mamy Cóż, wątpię, aby byli naszymi następcami. Poważnie wątpię, abyśmy wywierali aż taki wpływ! Ale racja, słuchamy nowych rzeczy i jj to bez wątpienia jedna z nich, chociaż ciężko to wszystko ogarnąć w dzisiejszych czasach, np. na blogi codziennie trafiają nowe mp3. Nawet jeśli pojawia się sporo gówna, to przecież nie chcesz minąć się z czymś naprawdę dobrym, więc zanim wyjdziemy rano do pracy odwiedzamy prawdopodobnie coś koło 53 stron. Po powrocie do domu można pobajerować na to dziewczynę, jeśli ktoś, jak my, nie jest zbyt zabawny, przystojny ani romantyczny. Gust muzyczny to wszystko, co mamy.


No to pytanie do ekspertów: jest na świecie jakiś balearyczny girls-band, na winylu, kasecie, myspace?


Hm, ciekawe pytanie, ale trudno odpowiedzieć. Henrik uwielbia takie prehistoryczne duo Confetti. Są trochę twee, ale kojarzą się z morzem. Trochę jak uproszczona Antena. Trochę jakby utkwiły na dryfującej boi, powoli przykrywane mgłą. Marine Girls też są niezłe, ale ryzykowne powiedzieć o nich "balearyczne". To coś bardziej skomplikowanego.


Tak już w schyłkowym trybie rozmowy, wyobraźmy sobie, że jesteśmy wszyscy na tyle sławni i charyzmatyczni, że możemy sobie pohype'owac parę zespołów. Jedną z najlepszych płyt, jakie w tym roku słyszałem jest In the Dream of the Sea Life Candy Claws. Myślę, że spodobałoby się wam. Co polecacie z dotychczas wydanych w 2009?


Wow, nie słyszeliśmy o Candy Claws, sprawdziliśmy i faktycznie są naprawdę dobrzy. Co do naszych typów to są dwa świetne szwedzkie projekty, które są raczej nowe na scenie. Po pierwsze Museum of Bellas Artes. Zrobili m.in. cover
Who Do You Love i wyszło im niesamowicie. Po drugie – Korallreven, nasi dobrzy znajomi. Jeden z ich kawałków, Loved Up, jest zajebisty. Zdaje się, że coś osiągną, może nawet sporo.

I tak na koniec: co sądzicie o Joy Division? Nie macie czasem ochoty dać tym beztrosko bawiącym się fanom niespodzianki? Mrocznej niespodzianki.


Mam nadzieję, że nie będzie to zbyt wielki wstrząs, ale wolimy New Order. Jasne, niekiedy ma się ochotę nagrać najbardziej depresyjną płytę ever z wilkami, pełnią i całą resztą na okładce. Ale trwa to zwykle jakieś pół godziny. Jest już za dużo mrocznej muzyki i nie sądzę przede wszystkim, żebyśmy byli wiarygodni grając taką. Już jesteśmy przez wielu ludzi uważani za jakiś ironiczny projekt i płyta o wilkołakach mogłaby okazać się gwoździem do trumny.


myspace