czwartek, 6 listopada 2008

Bon Iver - For Emma, Forever Ago

Bon Iver
For Emma, Forever Ago

2008, 4AD



4.8




Na myspace Bon Ivera można znaleźć motto (To nie było zaplanowane, celem była tylko izolacja) oraz całą quasiideologiczną otoczkę FE,FA (Po rozpadzie swojego zespołu, DeYarmon Edison, Justin Vernon wyruszył do ukrytej w leśnych ostępach chatki i otoczył się prostą pracą, ciszą i przestrzenią. Żył tak samotnie przez trzy miesiące wypełniając dni rąbaniem drewna. Ten wyjątkowy okres powoli zaczął zamieniać się w inspirację itd. itp.). Opuszczam powieki i rozciągam się na podłodze. Jest noc i jestem sam w domu. Niewiarygodne, wiem, ale nie ekscytuje mnie to. Widzę jednak oczami wyobraźni ludzi dziwujących się w przytulnych klubach: Trzy miesiące samemu w lesie! Człowieku, ta muzyka nie może być słaba, trzy miesiące samemu! i mój pajęczy zmysł wiernie się odzywa.

Atmosfera obecnego chłodu emocjonalnego skontrastowana z przeszłą już gorączką miłości została akuratnie oddana przez realistyczne teksty. Podobnie jak kruchość pojedynczego głosu śpiewającego pośrodku nieogarnionej, obcej przestrzeni. Celne obranie formy ekspresji dokłada więc cegiełkę do treści, a chwytliwe, popowe momenty wygodnie kompresują 37 minut do zjadliwego na raz doznania. To niezła płyta, nawet dosyć ważna w kontekście reszty tegorocznych wydawnictw, które można zgrupować razem z Iron And Wine, Elliotem Smithem czy Markiem Kozelekiem pod metką wariacji na temat indie-folku i slow core'u. Ktoś naprawdę złośliwy mógłby dorzucić sąsiedztwo Damiena Rice'a (szczególnie, jeśli chodzi o closer FE,FA).

Ale Bon Iver stworzył dziewięć kawałków i nic więcej. Nie deprecjonuję jego albumu, tylko go lekceważę. To niezła płyta, ale tak samo niezłych o tym samym było już dużo i żadna ani trochę nie zbliżyła się do Disintegration. Do tego: można być samemu w lesie nawet przez trzy lata i rozmawiać z kamieniami, ale piosenki powinno się sprzedawać jako piosenki. To nie w porządku udawać, że są czymś więcej. Wątpliwe, w natłoku podobnych brzmień, aby Bon Iver miał szanse przebić się do szerszej świadomości, gdyby nie ta jego chata w lesie i fakt, że słupki sprzedaży płyt nabijają słuchacze, z których większość zarabia na życie i albumy pracując pięć dni w tygodniu i spędzając wakacje na zorganizowanej wycieczce po Grecji.

Ci, którzy pozostawali samotnie w jednym miejscu przez trzy miesiące albo dłużej (szpital, brak pieniędzy, dziewczyny i przyjaciół, etos jeńca, załamanie nerwowe etc.) wiedzą prawdopodobnie, że mogą potem powiedzieć ludziom cokolwiek, nawet prawdę, i wydać się fajnym, bo jest obecnie rzeczywiście wyjątkową sytuacja, która pozbawia widoku innych ludzi na dłuższy czas. Bon Iver być może wcale nie ma chatki w lesie, a FE,FA nagrał na luksusowo urządzonym poddaszu, na które dziwki dowoziły mu piwo i pizzę. Może kłamać i nikt mu tego nie udowodni, a nawet jeśli: i tak nie wpłynie na wyniki sprzedaży, bo ludzie wolą wierzyć, że wśród nich znajdują się wyjątkowe jednostki, którymi jutro sami mogą się stać, niż w prawdę. Być może żadna prawda nie istnieje, jasne, ale sama jej możliwość sprawia, że FE,FA pozostawia po odsłuchaniu silne wrażenie podpierania się niezwykłą sytuacją życiową artysty, energicznie przepychaną przez media do świadomości odbiorców.



myspace

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz