środa, 29 października 2008

Tiny Vipers - Hands Across the Void

Tiny Vipers
Hands Across the Void

2007, Sub Pop


8.2




Swego czasu zastanawiałem się z koleżanką czy może poziom polskiej muzyki wynika z braku inspirującego otoczenia: w końcu Nick Cave mógł zostać potrząśnięty przez Ayers Rock, a w Kanadzie są sekwoje. Z drugiej strony my mamy żubry, bociany i Bałtyk, więc prawdopodobnie nie o to chodzi. Kwestia tkwi chyba raczej na pewno w konstruktywnym wykorzystaniu tych elementów aż do zaklęcia ich atmosfery w muzyce. Czy udało się to komuś poza Krzysztofem Klenczonem? Może znalazłoby się parę takich rodzimych wydawnictw, ale połowa z nich konsekwentnie uskutecznia tylko hiperpotężne ewokacje rdzennie polskiej wiochy imienin u cioci.

Czytałem kiedyś książkę o dwóch Amerykanach, którzy chcąc się oderwać od domowych obowiązków, wyruszyli na pieszą wędrówkę przez połacie lasów USA i Kanady. Nieciekawe obozowe przygody zbiegały się w tej relacji z opisami charakterystycznego stanu umysłu dochodzącemu do głosu w trakcie długiego przebywania w kniei. Ciągłe otoczenie zielenią, brnięcie na przód przez gęsto poszyty las, gonienie za promieniami słońca w rzadszych partiach puszczy. Wszystko to budziło pragnienie zatopienia się w przyrodzie. Stania się czymś ciemnozielonym, połyskliwym, zespolonym z lasem, węszącym. Zamknięcie się w jakiejś małej, bardzo ludzkiej części mózgu, dominowanej przez sukcesywnie wychylającą się zewsząd pierwotną naturę, wydawało się najlepszym wyjściem, ale też łatwizną porównywalną z pójściem w stronę światła. Iść więc należy w drugą : przemiany zakładającej wtopienie się.

Mniej więcej jesteśmy w domu. Podobnie jak Chan Marshall (Cat Power), laska stojąca za Tiny Vipers zapuszcza się w ciemne rejony amerykańskich lasów, aby od czasu do czasu odetchnąć na ciasnych polankach, częściej powstałych w wyniku uderzenia piorunu czy punktowego pożaru, niż dzięki działaniu istot żywych. Wybrzmiewające akordy łudzą słuch jak błędne ogniki nad moczarami, zapraszając ciągle dalej i dalej, aż do samego serca królestwa Babci Wierzby. Zamiast Pocahontas jednak natknąć się można na hipnotyczny gomon - pochód zwierząt lub kamieni symbolizujący ucieczkę do bliżej niesprecyzowanego drugiego świata zapewne narysowanego w tajnym pokoju Studia Ghibli. Z każdym krokiem wgłąb tym większemu zapomnieniu ulega alt-harcerskie On This Side, w którego liryku pojawia się jedyny chyba jednoznaczny wątek romansowy.

Wsuwając wyciągniętą rękę z latarnią między drzewa trzeba pozwolić wzrokowi przyzwyczaić się do zmienionego postrzegania: pni i ściółki nie oświetla punktowy snop latarki, ani naturalny, ziarnisty blask słońca, a raczej rozproszona, pełgająca łuna siejąca światło wokół. Drobne inkrustacje elektroniczne wydają się spełniać na HAtV rolę złudzeń, tajemniczych kształtów, jakie przybierają cienie w pewnych warunkach. Nieśmiałe, wycofane wokale odmalowują sceny czasem spirytualistyczne, skryte (Campfire Resemblance, Swastika), a czasem fascynujące swoją żywiołową potęgą (gęsta miazga sprzężen w Forest On Fire). Jaśniejszy Shipwreck odsyła do rozgrywek Joanny Newsom na Ys. Odsłuchy można podzielić sobie początkowo według dwóch uogólniających wrażeń: a) postój z latarnią w ręku, obserwując lękliwie otoczenie poza dającym złudzenie bezpieczeństwa kręgiem światła , b) błędny ognik latarni trzymanej w ręku kogoś oddalonego na tyle, że nie wyróżnia się on na tle mroku. W obu tych przypadkach odbiorca jest prowadzony ścieżką niecichnącej gitary po poetyckich, repetowanych melodiach odsyłających w stronę wrażeń czysto wizualnych.

Dobrze jest znać tysiące płyt, żonglować odniesieniami, swobodnie kluczyć wśród mieszanych genre. Jednakże pozostaje jeszcze realny świat. A w nim rzeczy wielkie i wprawiające w osłupienie. Na przykład to, że po wpatrywaniu się dłuższą chwilę w dłoń widać ją jeszcze przez moment po zamknięciu powiek. Albo to, że rzeczy wyłaniają się z ciemności, bo źrenice poszerzają się, stopniowo absorbując światło. Boczne światło mniej niż sześćdziesięciowatowej żarówki, światło wydobywające się spod drzwi, gdy samemu przebywa się w pokoju zupełnie ciemnym, skierowanie twarzy z zamkniętymi oczami prosto w słońce, dynamiczny poblask ogniska na wietrze. Powinniśmy stanąć twarzą w twarz z prawdą: wszyscy doznają światła i ciemności, nawet niewidomi nie potrzebują Ayers Rock.

Najmocniejsza płyta 2007 to chyba dobry materiał na pierwszy oddech nowego blogaska. Aloha!

myspace : download


1 komentarz:

  1. Zbieg okolicznośći, że czytając tę reckę słuchałem Cat Power, o której napomykasz. Tiny Vipers słuchałem w zeszłym roku i cóż, przede wszystkim podobieństwo barwy głosu do kilku innych panien (momentami Newsom, ktoś tam jeszcze a ostatnio wokalistka The Do). Przyjemna muzyka. Czekam na następne teksty, choć nie domagam się ich nawału tylko jakiejś regularnośći, aby blog żył, bo ciekawie piszesz.

    OdpowiedzUsuń