środa, 8 września 2010

Disintegrihanna

Możliwość zawieszenia niewiary podczas odbioru chart popu jest tak samo odświeżająca jak w przypadku mniej populistycznych genres zwrot stylistyczny lub zaskakujący eklektyzm. Dbali o pięcie się wzwyż rankingów, artyści tego nurtu wiedzą, że odbiorcy wiedzą, jakiego klucza użyć, aby ich dzieła odczytać, sygnalizują więc treści zamiast je przedstawiać, operując skrótami myślowymi przedstawiają swoją muzykę jako test znajomości konwencji artystycznych czy stylów życia. Wezwanie do bycia jak najbardziej na bieżąco nie tyczy jednak tylko odbiorcy: chart pop starzeje się bardzo szybko, lansując up to date, sam błyskawicznie staje się out of date. Podbija to ego obu stron, wrażliwym na trzymanie ręki na pulsie, ale jednocześnie utrudnia postrzeganie ich w perspektywie szerszej niż stereotypy. Często o ożywieniu w ramach genre mówi się w przypadku albumów, których zintymizowanie nabiera cech konceptu. Tematem jest zbratanie z podupadłą gwiazdą, z Olimpu ikon popkultury sprowadzoną do poziomu typowo ludzkich uczuć.

Aby ludzkie uczucia mogły być typowe muszą niestety wiązać się z cierpieniem. Ból jest doznaniem uniwersalnym, trwałe zaś zanurzenie w rozkoszy i zbytku - elitarnym. Niektóre partie Rated R wydają się być pisane na kolanie, z pominięciem prawideł sztuki. Zmniejsza to komfort odbioru, ale uwiarygodnia iluzję, że twórca nie widział dzieła jako nadającego się do publikacji, przeznaczając go do szuflady lub nawet zniszczenia jako kompromitującego udziału w licytowaniu się na nieszczęścia. Dzięki temu cała retoryka zdaje się być wymuszona językiem kłopotliwego komunikatu, a nie pragnieniem manipulacji, choć oczywiście sugestia, że w procesie kreowania singli słuchacze nie zostali przewidziani jest manipulacją tym bardziej wyrafinowaną, bo tak otwartą jak przytakując mówienie nie.

Niektóre fragmenty Rated R pełnią rolę literackich opisów: zaniżają dynamizm narracji, ale uściślają pracę wyobraźni sprawiając, że przejmujemy perspektywę narratora lub utożsamiamy się z bohaterami, z całą powagą postrzegając ich działania jako trafne lub chybione; impulsywne, a nie wypracowane przez występujący jawnie think-tank. W ten sposób powstaje dzieło, w którym priorytetem jest przystępność wizji, a obowiązek angażowania odbiorcy w dopowiadanie detali czy ciągów dalszych poddany pod wątpliwość. Jedynym zadaniem słuchacza jest tu współodczuwanie lub nawet projekcja empatii w przyszłość.

Byłoby szkoda łączyć ów specyficzny styl ekspresji jednoznacznie z przejawami feminizmu, od bycia kobietą uzależniać Rated R jako komunikat i od bycia kobietą uzależniać odbiór albumu. W przypadku zapisu emocji po rozstaniu bardziej logiczny, bo odzwierciedlający uniwersalny charakter doświadczenia, wydaje się być podział na styl reakcji niż na płeć: żal i apatia contra niezgoda i agresja. Aby chociaż trochę znieść feministyczny wydźwięk Rated R, tym samym uogólniając wydźwięk płyty na ogół ludzkości (a więc ją uczłowieczyć), zestawmy album Rihanny z Disintegration The Cure.

"Plainsong" należałoby umieścić w roli odważnika dla aż trzech pierwszych utworów Rihanny – tyle czasu zajmuje Rated R stanięcie na nogi. Mimo wszystko jednak: obie strony wyrażają na wstępie emocje przypominające szok afazji. U Smitha objawia się ona pięknym, bo pięknym, ale bełkotem, u Riri autoironią deprecjonującą akty mowy jako pomieszane. Tytuł openera ("Madhouse") zapoczątkowuje osobisty dramat równolegle z kpiarskim zamiarem wykorzystywania w roli podłoża narracji poetyki horrorów daleko posuniętej w alfabecie klasy. Madhouse to lunaparkowy dom strachu, obskurny psychiatryk i groteskowy dom zachwianych praw, budynek na opak rodem z Sanitarium lub Borgesowskiego opowiadania Śmierć i busola. Przedstawiona z perspektywy czasu na tyle odległej, że dopuszczającej już dowcipne porównania, miłość przedstawia się tu jako gorzka komedia, a Rihanna jako podmiot świadomy, że uczuciowe wynurzenia muszą być pełne efekciarskiego patosu, wydmuszkowego fx slasherów, pociągającego słuchacza bardziej niż niemożliwe do współodczucia cierpienie Innego, nawet jeśli do niedawna epatował statusem boga.

Jeśli "Love Song" jest próbą poradzenia sobie ze stratą poprzez zwrot ku własnemu narcyzmowi (gwiazdorski odpowiednik rzucenia się w wir pracy), identyczną sytuację mamy w "Rockstar 101". Z perspektywy czasu, nachalna przebojowość obu tych kawałków wydaje się być ironiczna, nachalnie eksponując ograną rekwizytornię idoli. Poważniej zaczyna robić się na wysokości "Russian Roulette" i "Rude Boy", które zestawmy z "Fascination Street" i tytułowym utworem płyty The Cure.

W "Rockstar" Rihanna posługuje się kliszą rozregulowanego zegara biologicznego – sypia w dzień, za czas aktywności obierając nienaturalnie wydłużoną noc (Big city / Bright lights / Sleep all day / Long nights). W następującym bezpośrednio potem "Russian Roulette" logicznym jest więc, że to noc przejmie rolę kliszy: czasu obcowania z halucynacjami, starcia z podświadomością (ciemność) przy ograniczonych przez mrok zmysłach - narzędziach świadomości (światło). Smith ląduje na "Fascination Street", Rihanna bierze udział w rozgrywce rosyjskiej ruletki. Oboje czują się nieswojo tym bardziej, że w groteskowych lokacjach są chyba jedynymi przedstawicielami swojej płci. Smith przedziera się przez tłumy rozerotyzowanych kobiet, przy czym paranoiczna atmosfera piosenki wskazuje raczej na odczucia właściwe klaustrofobii niż podnieceniu. Rihanna gra w męską grę, mając świadomość, że jej przeciwnik jest o wiele lepszy: po pierwsze pozwala sobie na ostentacyjne porady (Say a prayer to yourself, he says, close your eyes, sometimes it helps), po drugie: siedzi vis-à-vis, więc przeżył poprzednie tury (And then I get a scary thought: that he’s here means he’s never lost), rozegrane najprawdopodobniej z innymi mężczyznami.

W tym kontekście dodatkowy połysk zyskuje zawarty na Rated R obrazek przejażdżki do byłego i wizyty tak krótkiej, że nie warto nawet wyłączać silnika ("Stupid In Love"). Postępowanie znane z filmowych napadów na bank w kontekście gry miłosnej jest orzeźwiająco świeże. Podobnie jak męska perspektywa Disintegration podszyta jest stereotypowo babskimi sentymentalizmem i atmosferą użalania się nad sobą, tak u Rihanny typowo męskie atrybuty (nagrzewający się silnik i wyliczony czas, atmosfera porachunków i ofensywy) egzystują w otulinie infantylnej, dziewczęcej żałobki po uczuciu (w tej samej piosence pojawia się esencja pensjonarskiej Riri: My new nickname is “you idiot” (such an idiot) / That's what my friends are calling me when they see me).

"Fascination Street" to miejsce, w którym Smith poddaje się ekstazie, doświadcza imponującego nawrotu męskości, stłamszonej dotychczas depresją:
Yeah! I like you in that, like I like you to scream
But if you open your mouth then I can't be responsible
For quite what goes in or to care what comes out
So just pull on your hair, just pull on your pout
And let's move to the beat like we know that it's over
Figura zatracającego podążania za rytmem i znaczący, władczy gest pociągnięcia kobiety za włosy występują w "Rude Boy" w identycznej konfiguracji i otoczeniu. Po chwilowym schronieniu się pod płaszczykiem idolki, upokarzającej próbie wyciągnięcia ostatniego ciepłego słowa, pozyskaniu infantylnego przezwiska i, w końcu, po udziale w ryzykownej, zmaskulinizowanej grze, Rihanna szuka azylu w nightoucie, w hedonistycznym zatraceniu przywracającym pierwotne, elementarne role. Paralelnie ze Smithem, choć oczywiście odwrotnie, bo to ją przecież jakiś przypadkowy on ma pociągnąć za włosy i przesunąć tam, gdzie mu wygodnie – przywrócić do pionu podstawowych ról:
Tonight I'm get a little crazy / Come here rude boy, boy is your big enough? / (…) I like the way you pull my hair / Babe, if I don't feel it I ain't faking / I like when you tell me kiss you there / I like when you tell me move it there
Poszukiwanie męskiej zabawki mogłoby być seksistowskie, ale Smith wykazuje się sporym zrozumieniem: Oh I miss the kiss of treachery / The aching kiss before I feed / The stench of a love for a younger meat. Kiss wydaje się tutaj nie tyle słowem na pocałunek, co namową do zastosowania w relacjach damsko-męskich informatycznej brzytwy Ockhama – KISS = Keep It Simple, Stupid.

Pożądaną symplifikację uniemożliwia to, że nowe mięso zawsze przypomnieć musi o starym, obudzić wątpliwości i nostalgię. U Smitha nośnikiem napomnienia będzie ekstatyczny, naelektryzowany sentymentalizm "Prayers For Rain" i "The Same Deep Water As You", u Rihanny teen-popowy obowiązek przejrzenia zdjęć (neoromantyzm Smithowych "Pictures of You" zyskuje w kontekście tego porównania niezasłużenie komiczny wydźwięk, szczęśliwie wypośrodkowany nieco przez "Us" She Wants Revenge, nagrane pomiędzy dwoma omawianymi tu albumami), tyle że znów zakończony gorzką ironią, znaną z openera: utwór kończy się masochistycznym dopuszczeniem goofy-rapu jakiegoś *faceta* (Will.I.Am z Black Eyed Peas!), burzącego całość skrzętnie kreowanej wewnętrznej choreografii kobiety o publicznie złamanym sercu.

Na obu płytach obecny jest też motyw złowieszczego sobowtóra. U Smitha jest to demoniczny, humanoidalny pająk, u Rihanny partnerka do tańca. Oboje nie mogą nawiązać kontaktu ze swoim odbiciem. Smith zostaje sterroryzowany, u Rihanny komunikację przerywa semantyka. W powracającym jak figury tańca refrenie toczy się dyskusja o właściwym sensie zwrotu te amo, rzuconego jakby mimochodem przez drugą stronę. Taniec jest tutaj nietuzinkowo upiorny: pląsy pod kandelabrami budzą obawę niekoniecznie dlatego, że ciężkie żelastwa mogłyby się urwać i uszkodzić tancerki, ale dlatego, że są słowem nie pasującym do codziennej kreacji Rihanny – słowem egzotycznym dla jej stereotypu. Napięcie podkreśla fakt, że od razu po odnotowaniu staroświeckiego, tajemniczego źródła światła, podmiot liryczny spogląda w oczy swojemu niesamowitemu odbiciu: I hear the pain in her voice / Then we danced underneath the candelabra / She takes the lead - thats when i saw it in her eyes: it's over. Dopiero w tym momencie gitarki stylizowane na stereotypowo iberyjskie brzmienia, uwalniają ewokacje cyganerii, klątwy, uroku, złego oka. Jeśli skorzystać z pierwszego skojarzenia: mamy tu fado - portugalskie przeznaczenie, los, ale i saudade - postawę czułego poddania się upływowi czasu, nostalgii odczuwanej w reakcji na rozkład i utratę.

Można by jeszcze długo czytać te albumy, pozwalając zyskiwać Rihannie na porównaniu. W przypadku Rated R łatwo jednak o interpretację mniej jałową niż przy okazji rozmowy o typowych tytułach z chartsów. Poruszone tu przeze mnie wątki nie są efektem wymuszonego wypatrywania tropów i wyolbrzymiania ich. Przyszły naturalnie i, pomimo niewielkiej w obrębie gatunku próbki, można powiedzieć, że dzieje się tak tylko wtedy, kiedy samo dzieło i sygnalizowane przez nie treści są efektem faktycznej potrzeby wygadania się, spychającej na dalszy plan rolę producentów. Dla porównania: całość Rated R, na którym nie pada zresztą żaden metakomentarz, że oto mamy do czynienia z pamiętnikiem vs. nachalnie diarystyczna stylizacja pojedynczego "Question Existing" z Good Girl Gone Bad (swoją drogą broniącego się po czasie, szczególnie w kontekście niespodziewanego wykwitu na gruncie rozkminy nad witch housem albumiku Lindsay Lohan).

Od zatarcia granic między płciami, od uniwersalnych gestów stereotypowo im przyporządkowanych, od zatracenia w przyjęciu podstawowej roli zaczyna się dla obu wyrażających się tu podmiotów droga do zrozumienia tego, o co przez total time'y tracklist pytali. Zamknięta kompozycja dziennika podnoszenia się po rozstaniu okazuje się być w praktyce zapisem bardzo otwartym, po części projektowanym przez odbiorców, złaknionych współodczuwania ze swoimi idolami, niekoniecznie przez wzgląd na ich płeć.

6 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. kilka naprawdę trafnych uwag, ciekawy tekst. jeśli z czymś najbardziej mam ochotę polemizować, to wątek kobiecości - nie próbowałabym jednak na siłę "uniwersalizować" płyty "Rated R". Pomijasz w interpretacji kluczowy numer na tym albumie - "G4L". Mam wrażenie, że tam najdosadniej wyłożony jest naczelny temat płyty, ten "uliczny", intuicyjny, wulgarny feminizm, wszystko na krążku zmierza do tego tracka i z niego wynika, tak lirycznie, jak i muzycznie.

    pozdrawiam,
    marta słomka

    OdpowiedzUsuń
  3. Z "G4L" masz oczywiście rację. Nie potrafię wyjaśnić tej luki. Usprawiedliwiam się tym, że nie znajduje odpowiednika na "Disintegration" a bawiłem się w porównanie.

    Mimo wszystko niewybaczalne jest pominięcie tak fascynującego obrazka jak oblizanie lufy rewolweru (I lick the gun / When Im done / Cause I know / That revenge is sweet) - gest paradoksalny, rzadko spotykany (nawet nie potrafię przywołać innego przykładu), wykluczający z motywu falliczego element płodności, a więc przydatności jakiejkolwiek innej niż w roli zabawki, efektownego akcesorium. Oblizanie pistoletu jest celebrą czegoś podłużnego, rozgrzanego po strzale, może nawet i śliskiego, ale, w odróżnieniu od o wiele częściej występującego w tej roli sztyletu, także czegoś nie mającego jako broń bezpośredniego styku z przeciwnikiem, nie opływającego w jego krwi, niezdolnego więc do przeniesienia mocy pokonanej ofiary na zabójcę (zlizywana z ostrza krew równałaby się finałowi w ustach w tym rozumowaniu; priorytet: życiodajność; tło: kanibalizm, redtube). Więc właściwie gest ten byłby sprzeciwem wobec męskości podniesionym do potęgi, bo twierdzącym nie tylko, że przemoc jako zabawa, pokazówka jest zupełnie jałowa, ale też że jej wynalazca - mężczyzna, w swojej hipokryzji opracowywał sposoby zabijania coraz dla siebie bezpieczniejsze - na odległość, bez kontaktu z przeciwnikiem, tym samym tchórzliwie przecząc swojej pierwotnej naturze drapieżnika. To, co Rihanna oblizując lufę celebruje, to zepsucie i słabość mężczyzn, którzy dopuszczając dewaluację broni do zabawki (i per analogiam to samo spotkało fallusa jw.), stają się łatwym celem. Na takiej bazie odczuwana, pogarda dla facetów znajduje ciekawy kontekst w świetnym komiksie "Y: Ostatni z mężczyzn" Vaughana. Kobiety w tym dziele bardziej doceniają męskie zabawki do zabijania niż egzystujący już tylko w podręcznikach historii faceci, szanują broń i siłę, sprzeciwiając się kobietom, które negują je jako rozwiązania czy środki prowadzące do rozwiązań.

    "Rated R" mogło jednak równie dobrze zmierzać do "Rude Boy", bo feminizm to też zgoda na swoją seksualność, wykorzystanie jej jako źródła doświadczenia/poznania (vide "Dziennik nimfomanki" :) ), zabawa wyuzdaniem. Jeszcze innym centrum będzie "Stupid In Love", bo, też intuicyjnie, feminizm można traktować jako zbiór cech nieodłącznie charakteryzujących kobietę, cech, których się nie przeskoczy, które są może życiowo kłopotliwe i rodzą stereotypy, ale pozostają "dobre", bo umożliwiają twórczość nie-męską. Myślę, że dałoby się wyróżnić na "Rated R" przynajmniej 5 takich ośrodków, każdy wskazujący na inny odrost jednego korzenia.

    OdpowiedzUsuń
  4. "G4L" też znakomicie można interpretować przez afrofuturyzm. Polecam Ci serię serię wpisów Robin James o afrofuturyzmie u Beyonce, jeśli jeszcze nie miałeś okazji sprawdzić: http://its-her-factory.blogspot.com/2010/09/this-robot-is-so-not-dick-in-drag-part.html

    OdpowiedzUsuń
  5. a, oczywiście masz rację ze "stupid in love" jako innym ważnym ośrodkiem płyty. w sumie całe "rated r" jest właśnie ścieraniem się koncepcji afrofuturyzmu, niezgody na heteromatriks, biały patriarchat z takimi stereotypowymi "kobiecymi zachowaniami", na których rihanna wciąż się łapie. nie no, uwielbiam ten album, jest totalnie niejednoznaczny.

    OdpowiedzUsuń
  6. jezuu..smaria..
    tyle.

    OdpowiedzUsuń