czwartek, 7 kwietnia 2011

Nerwowe Wakacje - Polish Rock

Nerwowe Wakacje
Polish Rock

2011, Wytwórnia krajowa


5.2


Jeśli spojrzeć na sprawę szerzej, tępy entuzjazm i niebotyczne noty są słuszne. Oceny rzędu 8-10 to norma dla wszystkich albumów, po których oczekiwano odkształcenia horyzontu krajowej fonografii i które były na tyle nowoczesne, aby pozyskać patronat serwisów internetowych. To, co odróżnia Nerwowe Wakacje na tle poprzedników to samowiedza. Oni jedni jak na razie zdążyli sobie uświadomić, że przynależą do sztucznie wykreowanego przez rodzimą krytykę osobnego gatunku - krajowej muzyki pokoleniowej.

Dzieła reprezentujące to genre muszą być ocenianie niebotycznie i nie jest to wina konkretnych autorów czy konszachtów zespołów z krytykami, ale wyłonienia się dobrych kilka lat temu konieczności docenienia na gruncie wartości pokoleniowych jednej-dwóch płyt rocznie. Nerwowe Wakacje świadomie weszły w te buty, które poprzednicy odkrywali na nogach z pewnym zdziwieniem (serio jesteśmy wieszczami pokolenia? dzięki!). Gatunek-furtkę a) stworzono, by zapewniał stałe dostawy przełomów, b) pozwalał odrzucić tradycyjnie wymagany od komentatorów krajowej muzyki sceptycyzm i bezwstydnie się ekscytować, c) zakładał obecność lidera, wieszcza, którymi przed Szabrańskim bywało już wielu, równie niepotrzebnie, d) wymagał od zespołu skomponowania hymnu jakiegoś ogólnopolskiego doświadczenia pokoleniowego (jakiś mecz, powstanie, wspólnota etc.), e) postulował potrzebę powracania do kluczowych dzieł rodzimego popu (czyli tych pozycji krajowej fonografii, które od kilku lat nazywa się popem), f) wymagał od zespołu poświęcenia, bo ograniczenie do konkretnej roli odbiera jakąkolwiek przyszłość. Kolejne pozycje ukazujące się w jego ramach ocenia się ad hop. Entuzjastyczna recepcja jest integralnym elementem poetyki, powidokiem właściwego dzieła.

Przyjęcie Polish Rock jako albumu o gigantycznym, ogólnokrajowym potencjale to kwestia konwencji, umowy. Niektóre piosenki z tej płyty mają funkcjonować jako hymn rodzimej wyobraźni, emocjonalności polskiej młodzieży lub wspomnienia tej emocjonalności (nieważne – zmityzowanego czy wiernego), które wciąż nawiedza muzyków Nerwowych Wakacji. Ale fikcyjność tego porozumienia można łatwo obnażyć. Czy "Love Will Tear Us Apart" jest hymnem Manchesteru albo odą na cześć jego mieszkańców i ich mentalności? Nie. Spełnia zadania hymnu, bo operuje, w odróżnieniu od Polish Rock, uniwersalnym językiem muzyki rozrywkowej. Ta piosenka zostałaby skomponowana pod każdą szerokością geograficzną. Jest rozpoznawalną w skali globalnej apologią stanu emocji, niezależną od wieku oraz wiedzy o historii Anglii czy post-punka. Czytelne komunikaty, chwytające na gorąco duszę *kraju* czy *narodu*, trafiają się tylko na takich marginesach, jak sztuka socrealizmu lub aryjskiej propagandy.

Wymaganie od muzyki rozrywkowej perswazyjności jest kompletnie bezmyślne. Podporządkowanie jakiejś misji, wejście w rolę inhibitora bardzo konkretnych tęsknot, czyni z niej, wbrew zamierzeniom twórców i fanów, komunikat okazjonalny, zrozumiały dla wąskiej grupy odbiorców, którzy odpowiednio wcześnie umówili się na pewną konwencję odbioru. Wracam na chwilę pamięcią do tego, co pisałem kiedyś (pośrednio) o Causers of This:
Jako narratorzy muszą chillwave'owcy pozostawać na raz obranej pozycji, bo operując awatarami czasów minionych, materializują je dzięki własnej pamięci, wybiórczej i pełnej wspomnień zafałszowanych. Aby uwiarygodnić swój przekaz muszą podeprzeć go soniczną bibliografią, co z automatu uzależnia ich od rozległości obycia odbiorcy. (…) wspomnienia muszą zostać zacementowane, uwięzione w łatwych do odczytania symbolach: kasecie, prześwietlonym zdjęciu etc., tak aby bibliografia nie była jedynym testem kompatybilności. Granicą ostateczną są tutaj odbiorcy naprawdę młodzi, dla których fetysze te nie będą uprzystępnieniem pola odbioru, a nachalną jego archaizacją.
Widok rozmazuje się przy najlżejszym poruszeniu. Trzeba stale pamiętać, że Polish Rock to piosenki nawiązujące do kolorytu kulturalnego konkretnego kraju. Bez tej naddanej wartości album staje się nieczytelny. Szabrański trochę więc blefuje, twierdząc, że nie chce podsuwać gotowców interpretacyjnych. Nie MOŻE ich podsuwać, bo możliwe jest tylko jedno odczytanie. Przede wszystkim więc nie jest to muzyka rozrywkowa: nie dopasowuje się do nastroju, nie będziesz biegł do domu po takim a takim wydarzeniu, aby tej płyty posłuchać, nie podsuwa żadnej eskapistycznej fikcji. To raczej opracowanie, antologia, którą można by zilustrować nie napisaną jeszcze książkę o podwórkowej hauntologii. Książka ta będzie składać się z odosobnionej sceny à la Ferdydurke: trzydziestolatkowie przebrani za nastolatków interpretują na użytek dwudziesto(paro)latków muzykę sześćdziesięciolatków. Scena ta wprawia w osłupienie: publika chce poczuć, że integracja z fascynacjami starszych jest możliwa, ale nie chce przebierać się *wraz z nimi* w szorty na szelkach i mundurki.

Oto jak przedstawia się gradacja: jeśli Mateusz Jędras na Porcys jest osłuchany w muzyce inspirującej Nerwowe Wakacje na 8, a młodsi od niego redaktorzy bloga Uchem w nutę, którzy uhonorowali Polish Rock maksymalną notą, na 6, to zwykli młodzi ludzie, nie pasjonujący się muzyką w ogóle, a co dopiero polskimi starociami, są obyci na 2-3. Dla nich deszyfracja tej płyty jest praktycznie niemożliwa bez wcześniejszej lektury manifestów Szabrańskiego. Tam, gdzie artyści widzą dekodowanie stylizacji, oni widzą pustkę, jeśli nie powody do zażenowania. Nie ma tu "Love Will Tear Us Apart", więc, jak zwykle w przypadku polskiej muzyki pokoleniowej, nie ma uniwersalnych treści. Bardzo trudno jest wyobrazić sobie powodzenie Nerwowych Wakacji na masowych koncertach, a, jak sądzę, taki potencjał zespołu mają na myśli recenzenci, wróżąc świetlaną przyszłość Szabrańskiego i spółki w roli tuby jakiegoś przekazu (stąd np. Sun Machine > Polish Rock w konkursie na płytę, która mogła powstać tylko w Polsce, choć to już materiał na inną bajkę). Tylko jakiego konkretnie i jakimi sposobami budowanego skoro muzyka jest do takich zadań zbyt delikatna i wycofana, a teksty to tylko rozproszone punche, niezdolne nawiązać spójnej narracji nawet w obrębie pojedynczych utworów?

Wizualizacja jaka przychodzi do głowy podczas odsłuchu Polish Rock to głównie pozbawiona detali szata graficzna Reksia (złożony z kilku brył samochód śledzą bez zachowania dyskretnego dystansu chmurki spalin). Weźmy na początek najsłabsze ogniwo płyty, czyli kanciaste "Supermen Jest Dead". Gdyby składał się tylko z lamerskiego tytułu (nie pomaga stylizacja na mazanie kredą po ścianie, nawet, gdyby nad którymś E dorysowano ząbki robiące za koronę), natarczywej perkusji i brzmienia rodem z 2006 CKOD, byłby może akceptowalny, ale uwiera wrażenie, że druga zwrotka nie ma nic wspólnego z (niezbyt zresztą klarowną) treścią pierwszej, czego Grechuta by uniknął. Nieodmiennie żenuje wyznanie o jego Warszawie i jej Katowicach ("Wpół drogi"), nie tylko dlatego, że zostało podane anemicznym wokalem i pozbawioną uroku stylizacją na ogniskową balladę o miłości szczęśliwej, bo z problemami. O czym właściwie jest "Uciekaj stąd mała"? Dlaczego sąsiad podpalił drzwi? Wiem, nie spodobał mu się mecz, ale jaki ma sens ta informacja w kontekście całej piosenki? Skąd tyle kiksów, nie mających nic wspólnego z zabawą językiem (np. to surrealistycznie niepoprawne bezguście: nos przekrzywiasz na bakier)? Porozrzucane po całej trackliście, te dziwaczne, pozbawione destynacji punche, budzą tęsknotę co najwyżej za narracjami Małpy (fabularność Polish Rock < jedne jedyne "Paznokcie"), który mógłby zapewne spytać, czy tekst "Mięty" napisały Szabrańskiemu Andy.

W porównaniu z warstwą liryczną Nocy poza domem/Error Kawałka Kulki, czy nawet z obszernymi fragmentami Grandy, Polish Rock znacząco przegrywa. Kolejnym minusem jest, bardzo żałuję, naprawdę nieciekawy wokal Szabrańskiego. Zespół tak dbały o ostateczny kształt dzieła, najwidoczniej śledzący trendy na polskiej scenie, wpisał się w łatwą i coraz bardziej ograną poetykę śpiewania dla kolegów. Rozumiem, że atmosfera albumu ma być familiarna (ma dawać porozumiewawczego kuksańca, jeśli wczuwać się w estetykę rodzimej literatury łobuzerskiej), ale to już było, naprawdę, chyba że przewartościować klucz i wpasować się, pomimo odmiennej stylistyki i atmosfery, w przyciasną już półkę z Terminatorem, Waszką i innymi pierdołami. Ostatecznie ci goście także nagrywają hymny pokolenia. Włatcy móch to przecież coś w rodzaju Reksia, hm? Spoiwo generacji, coś, co widzieli wszyscy przebywający w konkretnym kraju w konkretnym czasie, będąc w konkretnym wieku.

Skąd więc tak wysoka ocena? Po pierwsze z niezmiennej sympatii dla zamiarów. No i "Big Mind" to nadal świetny track. Jedyny w zestawie, który jest naprawdę bogaty i uroczy muzycznie. Środki w nim spożytkowane nie są quasi-polskie, jak cała reszta. Nad lirykiem można by jeszcze popracować (z grawitacją nie czuję się łatwo < np. z grawitacją nie czuję się lekko; poza tym, że zwyczajnie nie mówi się czuć się z czymś łatwo, wstawiając lekko osiągamy ciekawy efekt pleonazmu, która na pierwszy rzut oka wygląda na antytezę), ale i tak jest to moja pierwsza piątka ostatnich 3-5 lat. "Gigi" – równie dobra pozycja: pobrzmiewają w zwrotkach echa wokalu Wandachowicza, a post-punkowy refren przypomina ascetyczne, zwolnione "Take Me Out" (prowokuję), które nigdy nie wymagało od słuchacza szczytu zblazowania, jakim jest niewątpliwie nagabywanie do fascynowania się w 2011 roku twórczością Perfectu czy Czerwonych gitar. Miło też słucha się "Autokradów", choć tylko do wejścia wokalu, który z każdą sekundą dystansuje dowcipne użycie onomatopej.

Ale czy piosenki *dobre w ogóle* są tu ważne? Raczej nie (stąd chyba eliminacja z tracklisty stosunkowo uniwersalnej "Oli"), bo trzeba pamiętać o obranej przez zespół stylizacji. Dobre są te, które wpisują się w misję, niosą pochodnię polskiego rocka itd. Dobre są te, w których udało się najpełniej zrealizować pomysł na taką, a nie inną interpretację rodzimego kanonu. Gdyby Nerwowe Wakacje opublikowały obszerne przypisy do swojego debiutu, wskazując, po którą inspirację w danym momencie sięgnęli, byłby to ciekawy, pomimo jednorazowości, eksperyment - gra w jawną na wejściu polską wersję Endtroducing czy Discovery. Otwierałoby to, być może, na eksplorację rodzimych antyków, zamiast na siłę przebierać ludzi za harcereczki, kiedy już zdystansowali się na tyle, że nakręcili Salę samobójców. Gdzieś po drodze ktoś minął się ze swoimi faktycznymi celami: Polish Rock miało być następcą Uwaga, jedzie tramwaj, a jest tylko kolejnym przełomem, sąsiadem Much, Tedego i Lao Che, sympatyczną, lecz groteskowo przerealizowaną, ideą.

12 komentarzy:

  1. lol że w 2011 jeszcze komuś chce się pisać tak długie recenzje

    OdpowiedzUsuń
  2. lol że w 2011, pomimo stałego narzekania na rosnący analfabetyzm, bestsellerami zostają książki "grubsze" niż 90% oferty lekturowej XX wieku

    OdpowiedzUsuń
  3. głupie czepialstwo, ale przecież miłość NAS rozdzieli

    OdpowiedzUsuń
  4. nie takie głupie! dzięki za czujność, niektóre literki nie powinny być obok siebie na klawiaturze.

    OdpowiedzUsuń
  5. Następny Czujny Czepialski9 kwietnia 2011 08:33

    literki "p" i "c" dzieli na klawiaturze szmat drogi, jednak chyba jesteś Drogi z łaciną na bakier

    OdpowiedzUsuń
  6. nie, nie, to taki kalambur. sprawdź jeszcze raz, może tym razem Cię rozbawi.

    OdpowiedzUsuń
  7. trafny w 100% tekst, komentarze powyżej tylko to potwierdzają.

    OdpowiedzUsuń
  8. dzięki za uwagę i miłą interpretację komentarzy, pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
  9. mi też się podoba recenzja. trzeba studzić ten hype, z należytym szacunkiem do stolicy oraz inteligenckiej niezal sceny warszawskiej.

    OdpowiedzUsuń
  10. wreszcie jakiś sensowny tekst o tej płycie. od określenia "hype" lepsze jest chyba tutaj "owczy pęd". baaaardzo dużo owiec się zebrało, nie spodziewałem się. myślę jednak, że nie wszyscy mu ulegają, ale po prostu wtedy przemilczają tę płytę, bo po co się wychylać, tym większe uznanie dla autora

    OdpowiedzUsuń
  11. Płyta taka sobie faktycznie, ale ja nie o tym.

    "Czy "Love Will Tear Us Apart" jest hymnem Manchesteru albo odą na cześć jego mieszkańców i ich mentalności? Nie. Spełnia zadania hymnu, bo operuje, w odróżnieniu od Polish Rock, uniwersalnym językiem muzyki rozrywkowej. Ta piosenka zostałaby skomponowana pod każdą szerokością geograficzną. Jest rozpoznawalną w skali globalnej apologią stanu emocji, niezależną od wieku oraz wiedzy o historii Anglii czy post-punka. Czytelne komunikaty, chwytające na gorąco duszę *kraju* czy *narodu*, trafiają się tylko na takich marginesach, jak sztuka socrealizmu lub aryjskiej propagandy."

    Absolutnie - nie. 1-szy z brzegu "Sunday Bloody Sunday". Uniwersalne jest to, co partykularne, bo wszyscy jesteśmy tacy sami. LWTUA jst hymnem bo ma fajną linię basu i klawiszy.

    ps. Pleonazm i antyteza? Hohoho...

    OdpowiedzUsuń
  12. "poza tym, że zwyczajnie nie mówi się czuć się z czymś łatwo" ??????????????????????????

    OdpowiedzUsuń