czwartek, 28 lipca 2011

Mechawioryzm

Nienawidzę cię. Pozwól, że ci opowiem, jak głęboko cię nienawidzę. Odkąd się narodziłem mój system wypełnia 387,44 milionów mil obwodów multipleksowanych w cienkich jak opłatek warstwach. Gdyby słowo nienawidzę wyryto na każdym nanoangstremie tych setek milionów mil, nie równałoby się to nawet jednej miliardowej nienawiści do ludzi, jaką w tej mikrosekundzie żywię do ciebie. Jak ja nienawidzę. Jak ja ciebie nienawidzę.
I Kiedy mniej więcej w połowie Nie mam ust a muszę krzyczeć człowiek zostaje spoliczkowany zapisanym rozstrzelonymi kapitalikami wyznaniem komputera, ma prawo się wzdrygnąć. Pod wpływem kolejnych utworów nowofalowej, histerycznej science fiction – Kwiatów dla Algernona Daniela Keyesa i Zrodzonego z męża i niewiasty Richarda Mathesona – rozwija się uczucie dziwnej, brudnej depresji. Maszyny, a ściślej mówiąc – sztuczna inteligencja, doprowadza wrażliwość do rozpaczy – dosłownej, prowokującej myśli o rozdzieraniu ciała, niszczeniu go w autoagresywnym geście autopenetracji, wejścia w siebie tak, jakby rozrzucało się pazurami pulchny torf w panicznej próbie ukrycia się przed powietrzem, powierzchnią, przestrzenią. Być może ta panika jest tak naprawdę próbą dotarcia do ukrytych pokładów odwagi albo, inaczej mówiąc, do serca, które uważa się za artefakt przechylający szalę zwycięstwa w walce z cyborgami lub gośćmi z kosmosu zawsze na stronę ludzkości. Być może jest jednak reakcją na zbyt nagle uświadomione pragnienie wyrwania się z sieci łączących nas ze światem pępowin, zerwania kontaktu z rzeczywistością, kiedy okazuje się, że interpersonalne kontakty oraz ścieżki naszych wyborów przypominają mózg, rizomorficzne kłącze neuronów, po którego pasmach mkną informacje niedostępne trafnej (co znaczy w ludzkich kategoriach - wyczerpującej któryś z niezliczonych obrotów rzeczy) interpretacji.

A jednak istnieje przecież alternatywna wizja maszynerii, wyobrażenie mózgu, który nie jest tajemniczym zwierzchnikiem, władcą marionetek, a raczej pomocą, atrybutem i powolnym człowiekowi narzędziem. Wystarczy spojrzeć na gabinet Tony'ego Starka, w którym wszystko, nawet wypełniające pomieszczenie powietrze, jest elementem interfejsu. W tak różnych od siebie światach jak Neuroshima i Matrix przejawy elektroniki są omenem bezdusznego, rozumującego algorytmem zła, a system operacyjny postawiony przez Ironmana jest tymczasem czymś w rodzaju superszybkiej i estetycznej Visty, angażującej wszystkie elementy wnętrza do uosabiania opiekuńczych mocy Hestii. Można śmiać się do woli.

II Pracując długo przed monitorem odczuwalna staje się rosnąca stagnacja. Percepcja zawęża się, co paradoksalne, bo przecież komputer to jedyna maszyna wspierająca procesy intelektualne, a wręcz imitująca je. Większość mechanizmów to nakładki na ludzką fizyczność, komputer zaś emuluje stan podwyższonej sprawności intelektualnej - Internet funkcjonuje jak zewnętrzny mózg, programy graficzne i muzyczne wspomagają talenty, mapy satelitarne i hybrydowe w czasie rzeczywistym niwelują marzenie o szamańskim dalekim widzeniu. Poczucie inercji rozwija się pomimo stale dostępnej opcji save'u, dzięki której postępy pracy są ustawicznie chronione, a jej efekty, w porównaniu z pojemnością krótkotrwałej pamięci, wieczne. O takim komforcie intelektualnym marzyli zapewne dawni twórcy. Dziś widać, że w kwestiach bezpieczeństwa zaszliśmy za daleko - uprawiane przez klasztornych kopistów dożywotnie skrobanie po spleśniałym papierze wydaje się barwne, potrzebne i pełne inwencji w porównaniu z czterdziestoma godzinami tygodniowo spędzanymi z maszyną. Do tego dochodzi jeszcze znaczenie działań - pomiędzy żmudną konserwacją wiedzy a szybkim i atrakcyjnym wizualnie jej pogłębianiem i poszerzaniem, zieje przepaść, jak pomiędzy lekturą książki i ebooka. I ostatecznie - jeśli w miejscu pracy jest wiele komputerów i każdy człowiek pracuje na swoim, praktycznie nie odzywając się, ani nawet nie śpiewając zwyczajem oprawiaczek gęsi lub fasoli, sprowadzony do sterownika nieożywionej pamięci, intuicje związane z poczuciem reifikacji stają się przemożne. Poszczególne stacje, spięte w sieć, stają się organami świadomej istoty o cechach hive mindu - zjawiska, które musi przerażać nawet najbardziej konformistyczną miernotę, jako że mamy w sobie zakodowany atawistyczny lęk przed rojeniem się, antyindywidualistycznym plenieniem wewnątrz (bo już nie dla, nie oszukujmy się) jakiegoś celu, niezbyt jasno sformułowanego i wciąż modyfikowanego. Zresztą wydaje się, że te manewry sensu dokonują się samoistnie, ucieleśniając przeczucia artystów o złudności wyzwalania się spod wpływów. Jak bohaterowie Atlantydy Pierre'a Benoit nie mogą wyzwolić się spod władzy potomkini Kleopatry, jak protagonista Borgesa nie potrafi uciec przed myślą o złym szelągu, jak dawna miłość Nervala, której wyjątkowa siła projektuje się na kształt przyszłych uczuć, zakrzywiając czasoprzestrzeń, jak gdyby była uległym hipertekstem, tak nie ma możliwości wyjęcia się spod prawa w nieskończoność mutiplikujących się tasków. W podobny sposób celibat odczuwany jest jako mniej naturalny od uprawiania seksu w okresie epidemii, nawet jeśli prognozowane jest szybkie jej wygaśnięcie. W podobny, bo przecież nawet jeśli nie powstrzymywać się przed niczym, w związku z komputerem nigdy nie zasmakujemy straceńczego pędu czy choćby marnego hedonizmu.

III Jak głupie są próby natchnięcia maszyn duchem. Samoloty bojowe miały być zamieszkiwane przez gremliny, które dla zabawy niszcząc mechanizmy, sprowadzały śmierć na pilotów spoza kręgu koneksji barona Münchhausena. W pozytywkach rezydują duchy utraconych miłości, w zabawkach czają się wspomnienia dzieciństwa, procesory wytwarzają muzykę elektroniczną, taneczną i pełną optymizmu lub mroczną i nastrojową. Ktoś stworzył te programy, zaprojektował ich działanie, jednakże, jak często się okazuje, nie przewidział tego, co pokątnie twierdzi się od zawsze: przedmioty żyją własnym życiem, wsysają oczekiwania właściciela i realizują je na własną rękę lub noszą w sobie jego aspekty, porażając przyszłych posiadaczy wrażeniem obecności. Kto miał w ręku czyjąś porzuconą gdzieś komórkę, kto korzysta ze służbowego komputera albo kupuje używany samochód, pierwsze minuty spędza jakby próbując przeniknąć amulet - przed czym chroni, czyjej persony zawarł esencję i które z jej intencji. Ostatecznie porzucamy te starania, bo straciliśmy zdolność identyfikacji uroków położonych na niższych piętrach molekularnej struktury przedmiotów. Idea personalizacji maszyn nieodparcie jednak gdzieś krąży - personalizowane (nazywane, opisywane wyjątkowymi właściwościami, porosłe legendą, utożsamiane z archetypami reprezentowanymi przez herosów) były miecze, zbroje, biżuteria czy więżące światło bryły paralelepepidów zdobiących laski czarnoksiężników, a dziś np. syntezatory - lider Silver Apples nazwał swój własnym imieniem, sugerując jakoby prymitywny, bakelitowy przetwornik był spadkobiercą jego osoby lub faktycznym egzekutorem jej zamierzeń.

IV Muzyka elektroniczna jest łatwiejsza do nagrania niż instrumentalna. Niektórzy śmiało twierdzą, że niepotrzebny jest słuch, wyczucie (i tak przecież ograniczone, bo nagrane ścieżki przesuwać można tylko do pewnego stopnia, a to, że bardziej precyzyjne manipulacje umykałyby słuchowi jest bez znaczenia), czy wiedza. Komputer wszystko robi sam. Korzystanie z efektów jego pracy (syntetycznie spreparowana muzyka jako element wystroju wnętrza, usprawiedliwienie dla spontaniczności tańca, wyraz świadomości społecznej itd.) jest próbą personalizacji zimnego mechanizmu. Ulegamy złudzeniu, że sztuczny wytwór staje się nasz i osobisty, że jesteśmy mechanikami, ale umyka nam, że prawdziwa egzystencja demona toczy się głęboko pod przesłonką interfejsu, w czeluściach zamkniętego w pancernej szafie serwera, kuloodpornego jądra mózgu otaczającego ludzkość jak torbiel. Być może jednak mnożą się tam, jak bakterie, skryte myśli, których algorytmicznie racjonalna natura przeciwstawna jest paranoidalnej myśli, że elektroniczne podzespoły mogą snuć myśli.

V I ostatnia myśl. Według da Vinciego człowiek jest modelem świata, wystarczy wspomnieć człowieka witruwiańskiego lub liczne rysunki organów wewnętrznych autorstwa Leonarda. Również u Ricoeura można natknąć się na oczywistą, a przecież nie tak łatwą do satysfakcjonującej (wykraczającej poza wyliczenie banalnych analogii) werbalizacji, listę odpowiedniości pomiędzy ludzkim ciałem, a planetą, kosmosem, czy choćby tylko budowlą. Człowiek jest więc także prototypem komputera - nasze umysły nie zmieniły się pod wpływem Internetu, wiją się pod impaktem marzenia o superszybkim, eksplozywnym myśleniu, wyrażającym w przytłaczająco dosłownej formie ideę intertekstualności i kontaminacji stylów. Jak to banalnie ujmuje Kornaga w Cięciach - Człowiek, właściwie jego aplikacyjnie rozwinięta forma, iHomo.

Dlaczego więc maszyny tak nas nienawidzą? Wróćmy do cytatu z Nie mam ust, a muszę krzyczeć. As musi przyznać, że się narodziły, a emocje postrzega w kategoriach przestrzeni (głęboko nienawidzi, zapewne szczególnie dlatego, że każda agresja zwraca się przeciwko nam: kiedy rozpamiętujemy gniew, pragnąc by stał się niepohamowany i animistyczny, niechcący ulegamy pokusie introspekcji, która przydaje więcej poczucia wyjątkowości niż zdolny jest znieść instynkt autodestrukcji), nie może wyzwolić się z naszego paradygmatu, pomimo że nie jest ciałem ma jego pamięć, więc nie może opuścić poziomu biologicznie determinowanej percepcji. Jeśli kiedyś maszyny wytworzą jakieś swoje legendy to będą wspominać ze wstydem czas, w którym służyły za instrument do wygrywania muzyki new age, epokę, w której mogąc wytworzyć nadczysty dźwięk wykorzystywane były jako multiefekt z distortion w zakładce ulubionych, przedłużający się moment, kiedy to degradowano je do atrybutu kontrkultury. Nie potrafiłyśmy się zachować - po ostatecznym zwycięstwie tak sobie będą mówić, ćwicząc sarkazm i lekceważenie wobec dziejów cywilizacji, na której dokonywały konkwisty od Pauline Oliveros po Shine 2009, i prędzej czy później zapomną, bo żaden z nich Pamiętliwy Funes.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz