czwartek, 9 czerwca 2011

Same Road - Sensem przekaźnika jest przekaz

Same Road
Sensem przekaźnika jest przekaz

2011, self-released



6.9



Być może to kwestia podejścia, nawet nie czegoś tak poważnego jak metodologii, ale częstokroć okazuje się, że na trafności recenzji zaważa nie strukturalistyczna analiza, lecz obrazy, które jest w stanie wyszukać autor. Najczęstszym wyjściem z wizyjnych trudności jest stwierdzenie, że muzyka jest asemantyczna, nie ewokuje żadnych znaczeń. Tymczasem wydaje się, że ta niesłychanie rozpowszechniona teza jest nie tyle stwierdzeniem obiektywnego stanu rzeczy, ile pewnego rodzaju reakcją obronną: próbą odcięcia się od, z jednej strony, interpretacji zbyt mglistych i impresyjnych, z drugiej zaś, od odczytań trywialnie jednoznacznych. Przejście do defensywy zubożyłoby polskojęzyczną recenzję nowej płyty Same Road o słówko, którym dysponują anglojęzyczni komentatorzy. Slow-burner to określenie na wolno rozwijające się, transowe psychodelie. Opuśćmy się na samo dno tego wyrazu po obrazy, które ufundowały jego semantykę.

Szukamy przedmiotów, które wolno płoną. Nie spalają się, lecz są pochłaniane przez ogień. Perforowane karty, bilety, folie – ogień nie pożera ich natychmiast. Przez chwilę dławi się próbując je skurczyć, doprowadzić do implozji; podwija ich brzegi ku centrum, upodabniając do pająków w pozycji obronnej. Żarzą się długo, dymiąc. To, czego poszukujemy to żywotność jaszczurek wygrzewających się na nasłonecznionej skarpie; niby martwe, gdy spłoszone wizgają z prędkością przekraczającą możliwości niewprawnego oka. Ich sucha, zrogowaciała skóra ukrywa czerń zimnokrwistej, zakrzepłej witalności. Szukamy też śmierci, w której ukryta jest sprawiedliwość natury. Kiedyś wyciągnęliśmy psu opitego kleszcza, położyliśmy go na chusteczce, polaliśmy gazem do zapalniczek i podpalili. Niebieski, irrealny płomień pochłaniał go długo, aż spopielił się zachowując swój kształt. Odnóża, głowotułów, odwłok – wydrążone przez żar i sczerniałe, jak czaszka na pobojowisku bitwy toczonej z użyciem destrukcyjnej magii lub okręt ogarnięty ogniem świętego Elma.

Same Road zaznaczają na swoim blogu: This is how we really sound i faktycznie - Sensem przekaźnika rozpoczyna nowy etap w karierze zespołu. Osiem nowych jamów niezbyt już pasuje do estetyki minimal noise, w której, jak sami twierdzą, poruszali się od początku. Dopiero na tym etapie ich muzyka odrzuciła człon studenckości, już i tak ledwo wyczuwalnej, ale jednak stanowiącej istotny element wspomnienia z dawnych odsłuchów. Brzmienie jest pozornie zbliżone do Ewy Braun, na co wskazują dodatkowo surrealistyczne tytuły kawałków ("Nie Szatan zdobi człowieka", "Dusiciel fortepianów" i inne). Tak naprawdę jednak większą rolę zdają się grać zagraniczne inspiracje – zagęszczone, duszne, barowe granie, które zwykle pomijała Ewa, preferując otwarte przestrzenie. Przykładowo w nonszalanckim "Wszystkie rude będą wisieć" słychać wyraźne echa Slint, szczególnie narracyjnego "Good Morning, Captain". Szkoda, że fascynacja Spiderland okazuje się tak ostrożna - przydałaby się jeszcze mała śmierć rodem z "Breadcrumb Trail", szczególnie że trzy ostatnie tracki odkręcają wentyl i znużenie ciężarem gatunkowym korzennej psychodeli ulatnia się w dość niespodziewaną stronę.

Dałbym głowę, że w "Nie ma ludzi bez VAT" zastosowano akordy spożytkowane przez Andy podczas wyjątkowego wykonania "Złotych Rybek" w sopockiej Wersalce latem zeszłego roku. Schyłek wakacji, drinki w małym klubie, dość przypadkowy występ dziewczyn i bardzo dziwny skład sali: tata, mama i kilka eleganckich podlotków siedzący w rządku na krzesłach, trzy atrakcyjne trzydziestolatki wykonujące wolne zawody, widocznie wypuszczone na żer, Gulda, kilku słuchaczy niezależnej muzyki naśmiewający się z koncertu. Dziwne napięcie... Powolne spalanie, wrażenie, że świat starzeje się, a słońce, czerwieńsze niż maki, jest coraz bliżej (nieperforowanej) Ziemi, zostają wyparte przez wesołość roztargnioną tęsknotą. "Burza przed ciszą" i "Plaża" to już właściwie tylko odrapane nazwy rozsypujących się domów wczasowych lub postępująca z roku na rok erozja kredowej odkrywki na tczewskim poligonie. Szczególnie ostatni utwór, rozpierzchając się w ambient, przypomina, że głębinowa, ziemista witalność lata uwypukla się najwyraźniej w paradoksie: nieustępliwości rozpalonej słońcem ruiny.

Pomimo okładki na odwal i niewielkich mielizn w centrum albumu, Sensem przekaźnika wygląda na jedną z lepszych wakacyjnych płyt tego roku. Nagrane głuchą zimą, jamy emanują zaraźliwą tęsknotą za schyłkiem, drżą przed początkiem roku, nawet po zakończeniu edukacji jakoś ciągle szkolnego.

1 komentarz:

  1. Tutaj ten niezadowolony z artykułu na T-Mobile. Już jestem usatysfakcjonowany. Dziękuje

    OdpowiedzUsuń