Foreign Body
2012, Kranky
5.7
Spróbujmy jednak mocniej przeciwstawić się tej płycie, jej manifestacyjnemu introwertyzmowi, i uwypuklić poszlakę koniunkturalizmu. Spokojnie, jeśli zidentyfikujemy ów konformistyczny trop, to zabronimy mu wpływu na ocenę albumu, nie zależy bowiem od samych artystek, lecz zostaje wprowadzony do pola recepcyjnego płyty przez słuchacza. Powoływałem się już na ten przykład przy okazji pisania o Mirrorwriting Jamiego Woona, ale powtórzę. Ola Stockfelt – autor artykułu Odpowiednie sposoby słuchania zamieszczonego w Kulturze dźwięku – opowiada o powrocie do domu po długim dniu spędzonym w natłoku rozlicznych zajęć, zwykle podejmowanych w natarczywym chaosie przypadkowego otoczenia dźwiękowego. Wskazuje na muzykę jako na metodę oczyszczenia się z miejskiego hałasu. Wieczorne słuchanie nosi wszelkie znamiona ucieczki od harmidru aglomeracji: Stockfelt wspomina o uldze, odprężeniu. To właśnie odsłuch zakańcza dzienną aktywność, a przede wszystkim zakańcza czytanie rzeczywistości. Analizując prozę Pynchona nazywałem to przesytem lub nawet bulimią semiotyczną, Barthes ujmuje zjawisko następująco:
Rozwój reklamy, popularnej prasy, radia, ilustracji, nie mówiąc już o istnieniu niezliczonych rytuałów porozumienia (rytuałów społecznego pokazania się), sprawia, że stworzenie nauki semiologicznej staje się szczególnie pilne. Ile co dzień mijamy przestrzeni rzeczywiście pozbawionych znaczeń? Bardzo niewiele, czasami żadnej. Jesteśmy nad morzem: zapewne nie niesie ono żadnego przekazu. Ale ile materiału semiologicznego na plaży! Chorągwie, slogany, sygnały, tablice, ubrania, nawet opalenizna – są przekazami (R. Barthes, Mit i znak. Eseje, przeł. W. Błońska, Warszawa 1970, s. 29).
Wyłamując się z takiego środowiska automatycznie poszukujemy bodźców, które nie wymagają odczytań, stąd popularność pseudo-medytacyjnych praktyk, jak ikebana czy joga. I stąd też popularność rozmytej, impresjonistycznej muzyki. Mirroring narzucają wizję świata, w którym deszcz przestał padać, jasność rozlała się po niebie, jeszcze zasnutym chmurami, i lekki chłód, miły, rozkoszny, niosący z sobą zapach mokrych ziół i liści, płynie przez otwarte okno. Nawet mroczniejsze i stosunkowo depresyjne pasaże albumu niosą ten sam, relaksacyjno-introspektywny przekaz. Wniosek jest więc taki, że poszukujemy albumów w rodzaju Foreign Body nie z racji ich przynależności do konkretnego genre (w przypadku albumu Mirroring można by porzucić takie tagi jak shoegaze czy folk i spiąć całą zawartość klamrą ambientu) czy wysokiej jakości, lecz po prostu dlatego, że ich potrzebujemy, dosłownie, w sensie fizjologicznym. Są remedium na jeden z cywilizacyjnych dyskomfortów. Wysoka ocena tego i wielu innych podobnych albumów płynie wyłącznie z responsu organizmu, który spragniony jest asemantycznych doznań, nie zaś ze świadomego sądu estetycznego.
Taka refleksja prowokuje do zastanowienia się nad tytułem albumu. Foreign Body – obce ciało – to przecież element przeciwstawny dla powyższej charakterystyki, wprowadzający podrażnienie, nadmiar, interferencję zewnętrznych i zwykle wrogich sił. Obce ciało przywodzi na myśl przede wszystkim obrazy sprzętu chirurgicznego zaszytego przez nieuwagę w ciele pacjenta, wzierników wprowadzanych w otwory lub dziwacznych narośli, które – zależnie od fantazji – okazują się nieszkodliwą nadprodukcją keratyny lub syjamskim bliźnięciem. Na albumie Harris-Fortino niewygodnym naddatkiem są wokale – ponownie wbrew tezie o asemantyczności Foreign Body. Najlepsze utwory („Fell Sound”, „Silent From Above”, „Cliffs”) to te operujące klasycznym storytellingiem, wysuwające na pierwszy plan klarowne wokale Tiny Vipers. Udaje im się przeciwstawić podstawowej bolączce płyty skoncentrowanej na wykreowaniu sennej atmosfery, a mianowicie przesadnemu użyciu delayów (szczególnym rażące okazuje się nałożenie ich w wersji multitap na akustyczne palcówki). To miło, ale „klarowne”... czy to właśnie tego słowa oczekujemy po śpiewie Jesy Fortino?
Ostatecznie powraca myśl o korodującym wpływie konsensusu – tym razem pomiędzy autorkami albumu. Brak utworów o paraliżującej nerwy ekspresji – utworów w rodzaju „Swastiki”, „Young God” czy „Heavy Water” – spowodowany jest beznamiętnością Grouper, odchylającej się po A I A w stronę klinicznego ambientu. Wyrafinowaną psychodeliczność Dragging A Dead Deer Up A Hill zastąpiła dość oczywista hipnoza spod znaku new age. Kompromisy znaczą szlak otwarty przez Foreign Body liniami sennych, lecz nie angażujących prądów. Wyzwaniem jest sformułowanie wrażeń z albumu w czasie dzielącym włączenie go i nieuniknione zapadnięcie w sen (na etapie „Mine”, złożonego z samych chórków i plam, odsłuch toczy się już w głębokiej fazie alfa). Można aprobować leczniczy aspekt płyty, docenić jej zbawienne przeciwdziałanie chaosowi znaków albo protestować przeciwko nagrywaniu materiału, który wzbudza sympatię wykorzystując ułomności ludzkiego organizmu, jego najbardziej przewidywalne, bezwiedne reakcje (szerzej o takich manipulacjach w recenzji Tamtych czasów Karola Gwoździa). Osobiście korzystam ze złotego środka w postaci ucieczki: po zaznajomieniu się z Foreign Body, wracam do wcześniejszych, solowych dokonań obu artystek.