59.59
2008, Social Registry
5.6
- Nie kłopocz się o naszą zapłatę, dobry człowieku. Jużci może złotem nie sypiemy, ale wiedźmę utłuczemy jakeśmy przyrzekli - rzekł Don Kichot do skrzywionego gnuśnie karczmarza, czemu zawtórował zaraz Sancho Pansa uznając w takich sytuacjach szczęśliwą gwiazdę swego pana za snadnie oddaloną od iluzji:
- Spójrz no, obwiesiu, jak napełniłeś brzuchy bohaterów, którzy oczyszczają włości twe od tałatajstwa! Czegoś tak nos swój kwincie w alfonsiadę oddał? - zaśmiał się szyderczo.
Poprawił jedyny popręg, który dzielony między Rozynanda i osiołka dzisiaj przypadał wierzchowcowi Sancza, i puścili się w drogę, Don Kichot pobrzękując żelastwem, a dzielny jego giermek czyniąc nie mniejszy raban puszczonymi samopas wodzami wyobraźni.
Poprawił jedyny popręg, który dzielony między Rozynanda i osiołka dzisiaj przypadał wierzchowcowi Sancza, i puścili się w drogę, Don Kichot pobrzękując żelastwem, a dzielny jego giermek czyniąc nie mniejszy raban puszczonymi samopas wodzami wyobraźni.
Pod wieczór dnia następnego, znużeni i ospali, z minuty na minutę tracili nadzieję na przytulny kąt.
- Dalibóg, panie, choć w zbroi tej jak mocarny wyglądasz pyszałek, kości swe złożysz dziś na gołej glebie... - stwierdził Sanczo Pansa obrażony lekko na sprawiedliwość, która przyznała tego dnia popręg Rozynandowi. Jednakże, kiedy tylko wypowiedział te słowa, nikłe światełko oblało dwóch wędrowców ciepłą falą. Mijali właśnie niewielki domek ulokowany przytulnie między dwoma potężnymi dębami. Chatka przycupnęła w wijących się konarach gigantów, które maskowały ją przed wzrokiem ciekawskich, chyba że zbliżyli się przypadkiem tak bardzo jak nasi błędni herosi. Bez słowa Don Kichot zsiadł z konia i mocno dzierżąc płochliwe zwierzę za uzdę, zastukał w rosochate, nieheblowane drzwiczki.
- A kogóż niesie w noc tak głęboką? - ozwał się we wnętrzu słodki głos. Po chwili drzwi otworzyły się ukazując oczom podróżnych cudnej urody dziewczynę. Stojąc w swobodnie teraz płynącej strudze światła wydała się Sanczo Pansie wierutnym cudem. Giermek przeżegnał się i szepnął:
- Aliści...
- Nie słuchaj tego głupca, pani! Nie liści szukamy, boć tych pod dostatkiem twoi sąsiedzi oferować nam mogą, ale strawy i spoczynku - z uszanowaniem okpił swego giermka rycerz-pozornie-tylko-wyzbyty-poczucia-ironii.
- Zali! - poprawił się szybko Sanczo - Z oczy jej skry niczym zorza na tafle lodowców padają na alabastrowe policzki!
Dama śmiejąc się z niezręcznego komplementu wpuściła wędrowców do środka i ugościła ich czym chata bogata.
Nasyceni wędrowcy rozparli się przy stole i rozochoceni wybornym kuperwasem z radością przystali na propozycję gospodyni. Zaoferowała się ukoić skołatane nerwy pielgrzymów grą na swoim teorbanie. Chwyciła więc instrument i poczęła wygrywać dźwięki, którym rycerz i giermek przysłuchiwali się początkowo bez zbytniego zaangażowania, z czasem jednak coraz bardziej marszcząc w skupieniu czoła.
- Twoja gra przypomina mi muzykę, którą słyszałem już gdzieś indziej, pani... - mruknął Don Kichot.
- Panie mój! Czy to... czy to nie wtedy gdyśmy usiekli tę skośnooką wiedźmę? - wtrącił Sanczo.
- Mówisz o Kazu Makino, mój chłopcze. Nie - pokręcił głową zamyślony rycerz - Piękniejsza ta tutaj od Japonki z Blonde Redhead, choć melodie mniej chłonne. Poza tym nie posądzaj o czary tej grzecznej panienki!
Sanczo Pansa stęknął pod sójką zapodaną mu przez Don Kichota, a nieznajoma uśmiechem powitała komplement co do swej urody, ale nie przerwała gry, która zaczęła na nowo zajmować jej gości.
- Panie, wybacz mi, ale gdy śpiewać przestała jako żywo na pamięć mi spadła ta inna...
- Jaka znowu, głupcze małej wiary?
- Toć Elizabeth Hart z... z... - szepnął cichutko giermek, lecz zasłonić się musiał przed kolejnym ciosem.
- I od niej piękniejsza, choć przecie od Dulcynei nie bardziej - zawołał Don Kichot gniotąc w dłoni wstążkę od pani swego serca - Wybacz mi kułak ten, chłopcze, siła nawyku go niosła, bo niesforne z ciebie zwierzę, lecz teraz masz rację... Niczym Psychic Ills brzmi, z którą to bandą wiedźma trzymała!
- Mówiłem ci, panie... Nie daj zwieść się nawet tym jazzującym załomom! Przecie tego nie może produkować jeno taki teorban, za tym stać musi nieczysta, zbrodnicza moc...
Bez słowa Don Kichot chwycił za miecz i nim zatopiona w swojej wrażliwej muzyce Sian Alice mrugnąć zdążyła, potężne ostrze przecięło w pół jej instrument. Ostatni dźwięk poraził uszy zebranych zgrzytliwym, niby glitch lub niewprawnie prowadzony drone, jękiem. Wiedźma, bo o niej to wczoraj nadmienił był karczmarz, skrzywiła się ohydnie i mieniwszy w pluszowego kaczorka swe kształty rzuciła się do ucieczki. Tuż przy drzwiach dosięgło ją pudowe żelastwo rycerza. Oszołomieni wojownicy stracili się na chwilę z oczu w zamieci karminowych konfetti, w którą rozprysło się ciało czarodziejki.
- I czegóż brakło, mój panie, jej melodiom, żeśmy się zaczarować nie dali? - spytał rano zadowolony z rzezi i ocalonej skóry Sanczo Pansa.
- Zauważ, giermku, iż za bardzo kluczyła widząc w nas wprawnych w boju wagabundów! Ilekroć nas szorstkim riffem a la PJ ująć chciała, pochopnie z drugiego końca materii wątek podjęła i w trans wbić chciała improwizowaną psychodelią. Brak konsekwencji ją ubódł, nie miecz mój, Sanczo.
- Mądryś, rycerzu, choć na fantazji zbyło ci niejednokrotnie...
- Nie kręć nosem na mnie, sługo, lecz pomnij co bardziej anielskie jej pienia! Jak to choćby, od którego zaczęła mamienie, ech... - westchnął Don Kichot i zamilkł do południa. Choć zbroja pobrzękiwała jak zawsze, a rumaki rżały swawolnie, w jego uszach pobrzmiewał jeszcze dźwięk dzikiego, pełnego mocy pianina, które chwilami imitowała Sian Alice. Pokiwał w zadumie głową nad mocnym jej atutem: otóż wycofać się ze swą pieśnią umiała jak w raz, by dać pole melodii, z rzadka przecież wionącej agresją przyrodzonej wiedźmie wykarmionej pewnie przez wilczycę.
- Nie dręcz się, wielki rycerzu - rzekł spokojnie Sanczo Pansa - Na szczęście wątpliwe, aby zaśpiewała jeszcze, więc i w pomrokach pamięci się rozpłynie.
Tu splunął.
- Nie może to być, Sanczo. Choć do Dulcynei nigdy się równać nie może, przecie uczczę jej urodę i granie kilkoma nieznacznymi wersami w epopei o mnie, którąć to dziś ci wyśpiewam przy wypasie.
Sanczo splunął raz drugi i jęknął trzymając się pod bok, lecz wiedza o tym, co na pewno go czeka dziś wieczór rozprężyła jego członki i uległ kojącemu kołysaniu osiołka niosącego go przez pustkowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz