niedziela, 15 listopada 2009

OLAibi - Tingaruda

OLAibi
Tingaruda

2009, Felicity





W Baldur's Gate II można było pograć magiem korzystającym z jakichś naturalnych, chaotycznych zdolności. Kolejne czary dostawało się wraz z przybywającym doświadczeniem, bez opcji uczenia się ich ze zwojów. Niszcząca siła wysokopoziomowych zaklęć tej szkoły polegała w dużej mierze na ich randomowym charakterze. Sam gracz nie miał pojęcia, co tak naprawdę się wydarzy, kiedy jego postać zacznie czarować. Żeby nawet najwięksi zapobiegliwcy mogli zasmakować gry w takich warunkach, prędzej czy później każdy trafić musiał w lokacje z zakłóceniami pola magicznego, które sprawiały, że użyty czar wychodził na opak. Słuchaczowi OLAibi równie bardzo przydałaby się opcja save'u, bo częstokroć dokładnie w momencie krystalizacji zrozumienia dla tego eksperymentu wszystko na powrót się rozpada.

Brak oceny dla Tingaruda to wyraz wrażeń analogicznych do ww. Postać losowego maga to niekoniecznie wybór dla gracza zaawansowanego. To raczej opcja dla zdeterminowanego poznać każdy cal gry. OLAibi to projekt dla kolekcjonerów wrażeń, dla których nie ma znaczenia, że to, czego słuchają dawno przestało być muzyką i jest pozbawione znaczenia w świecie list roku, dekady i stulecia. Od debiutanckiego Humming Moon Drip zmieniło się niewiele (trochę więcej "wokali") - niszowy projekt Yoshimi P-We to nadal wszystko, co chcieliście wiedzieć o waleniu, ale baliście się zapytać: od standardowych bębnów przez pukanie czymś w coś aż po skomplikowane maszynki przypominające mpc cywilizacji o wiele bardziej zaawansowanej niż ziemscy bitmakerzy. To fascynujące i męczące jednocześnie: jednorodna symfonia zazębiająca się (jednak!) na jednym jedynym haczyku jakim jest rytm. Filmy o mrowiskach puszczane w zwolnionym tempie albo wykład o różnych odcieniach czerni figurują w menu na pozycjach sąsiednich.



Są ludzie, którym imponuje Steve Vai i inni wirtuozi gitary. Śmieją się z nich w towarzystwie, ale gdzieś w głębi serca są przekonani dzięki tym monstrom, że dobry gitarzysta potrafi zastąpić każdy instrument i zagrać kompletnie wszystko. To, co dzieje się z perkusjonaliami na Tingaruda to wyraz analogicznego przekonania. Odpowiednio dobrze posługując się rytmem można wyrazić kompletnie wszystko, zastąpić każdy instrument i rzecz jasna sprokurować niezły szpan. Idąc dalej: należałoby radykalnie zmniejszyć nakłady finansowe przeznaczane na podróże w kosmos - wystarczy sprawić, aby odpowiednio zaawansowani filateliści lub kucharze opuścili orbitę. Stop.

Jako laikowi może mi się wydawać, że to, co się dzieje na Tingaruda to jakaś nieustająca improwizacja, ale gdybym powiedział to na głos (A) musiałbym dodać, że Sindbad Żeglarz nie miał pojęcia dokąd lub po co żegluje (B). Żeglował po księżniczki, skarby i przygody a że nikt nie zaznacza tych rzeczy na mapie nie oznacza, że nie mogą być przeznaczeniem podróży. Nie oznacza to też, że między bajki należy włożyć instynkt, który wiedzie precyzyjniej niż kompas lub satelitarne namiary. To ten sam, który każe małej japońskiej wiedźmie napierdalać w bębny od Boredomes, przez OOIOO po OLAibi i masę featurów. Oto jak priorytety rozkładają się na tym podium: 1. eksperymentowanie samo w sobie, 2. OLAibi jako wykonawca, dopiero na 3. odbiorca. Myślę, że takie jest mniej więcej przesłanie stojące za pozostawieniem dla Tingaruda, bez żadnych praktycznie zmian, okładki debiutu. W sumie nie musimy nawet rozróżniać poszczególnych albumów czy kawałków. Ważne, że OLAibi inspiruje do porzucenia ogrywania skal, OLAibi sprawia, że czujesz tętno oczami, ważne, że OLAibi OLAibi OLAibi w okresie.

Jeśli jesteście zdeterminowanymi ludźmi, w których życiu niewiele rzeczy ma taką wartość jak poznanie otaczającej rzeczywistości Tingaruda może pomóc wam zrozumieć jakiś jej element działając jako analogon obsesji, audiobook streszczający dekonstrukcję wyrafinowanego eseju do losowego zdania pojedynczego, symbol tego, czym byłby Janko Muzykant, gdyby wypadł z mamy w Cincinnati podczas prosperity zamiast w Polsce podczas pozytywizmu. Słuchanie tej płyty to jak granie w któreś tam z rzędu cRPG - dociera, że żeby przejść grę na serio i zdobyć maksymalną ilość expu musisz uczestniczyć w każdej nadarzającej się walce i wypełnić wszystkie questy. Można przejść grę szybciej i zwyczajnie w świecie mniej się pierdoląc, ale, no mówię, jeśli jesteście zdeterminowani i nie przeszkadza wam albo wręcz: *myślicie, że*, fikcja potrafi (lub chociaż powinna potrafić) w niejednym przeskoczyć real, to pewnie wasze 72 ambicje są już bardzo gorące i wiedzą lepiej niż ja, co powinniście dalej robić.

myspace

2 komentarze:

  1. Nie słuchaj tych wszystkich chujów, którzy wkurwiają się na twoje teksty, którzy męczą się z przedzieraniem przez te subtelne konstrukcje tekstowe;) Ja cię prawie wielbię, a jestem hetero i tylko to się liczy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie przejmuję się. Cóż byłaby warta moja refleksja, gdyby... itd., poza tym wspierają mnie moje byłe. Piona Grzegorz Wysocki!

    OdpowiedzUsuń