Wooden Veil
2009, Dekorder
7.4
Plemienne bębny jako dominanta kompozycyjna jakiejkolwiek muzyki wydanej w '00 to sprytny zabieg. Teoretycznie wiadomo, że to archaizm, a archaizmy trzeba śledzić, uwydatniać ich genezę i uzasadniać użycie, więc pojawiają się w recenzjach, na zasadach kalki już, takie odruchowe sformułowania jak plemienne, pierwotne, rytualne, szamańskie itp. W praktyce 99% odbiorców Gang Gang Dance, OLAibi, OOIOO, Animal Collective, Gnod, Pocahaunted i tysiąca innych, nie ma pojęcia o co chodzi - o tam-tamach ostatnio dało się słyszeć jakoś w okolicach Przygód Tomka, odchodzą w przeszłość nawet frajerzy z dredami walący w bębenki pod dworcami i w akademikach, a tribal to tylko typ tatuażu preferowany przez dziewczynę dresiarza.
Na swoim s/t Wooden Veil naświetlają mechanizm stojący za tym modnym zwrotem: archaizm jakim są ewokujące rytualność bębny przepycha się między inne konwencje i zabarwione nimi, wprzęga w służbę eklektyzującego, "odważnego", post-modernistycznego twórcy. Zaczynają być, pozbawione swojej pierwotnej tożsamości, sprzedawane jako zaskakujący neologizm, synonim oryginalności i umiejętności ujęcia niewyrażalnego (na zasadzie synekdochy: jedno pojęcie bębnów za całość sięgania po pradawne dzieje; wszystko dla wytworzenia u zblazowanego i wyrafinowanego odbiorcy wrażenia oryginalności, "genialnej prostoty", rewizji zapomnianego itd.). W przypadku WV ewentualną monotonię plemiennych rytmów lub wygodną możliwość ograniczenia ich do manifestacji nadążania za modą, odsuwa na dalszy plan spożytkowanie (dark) ambientu (tła, niekiedy anektujące całą przestrzeń), (post) industrialu, (ghotic/freak-) folku i masy innych (zwykle sub!) genres, dzięki czemu wszystkie bębny są tym czym być powinny: motorem transu ukrytym za dezorientująco poszatkowanym światem przedstawionym i spajającym go.
Narzucające się w ciemno porównanie z Saint Dymphna nie jest jednak trafnym zdiagnozowaniem niby oczywistej inspiracji. Gang Gang Dance są raczej artystycznym rodzicem, z którym WV próbują walczyć i ostatecznie, jako cenny element, nie wydalić go, lecz zasymilować tak, by nie wypływał na powierzchnię, ale wypychał ku górze kształtujący się odrębny styl. Zabiegi jakie podejmują w tym celu Niemcy do złudzenia przypominają świadome lub podświadome czynności punktowane przez Harolda Blooma, badacza intertekstualności, jako metody walki twórców literackich z artystycznym rodzicem:
To, co dla Gang Gang Dance było wtórnym neologizmem, świadomie spożytkowanym w walce obojętne już, o oryginalność, kreatywność czy przystępność, dla Wooden Veil jest niechcianym rdzeniem własnej twórczości, o czym zaświadczać mogą: 1) powracające redukowanie struktury całego utworu do samych elementów perkusyjnych-rytmicznych, co obnaża ich utylitarny charakter - szkieletu na tyle twardego, aby debiutanckie, z założenia niepewne, dzieło ucementować w rzeczywistości wymagającej szybkiej adaptacji do chwilowych trendów, 2) przywrócenie tym elementom pierwotnego nacechowania treściowego i próba rozwinięcia go w nowym kierunku: jako nośnika pamięci o naturalnych impulsach popychających człowieka do aprobowania rytmu bardziej niż skomplikowanych struktur, która to preferencja jasno koreluje ze społecznościami plemiennymi, zgrupowanymi wokół powtarzalnego (zrytmizowanego) rytuału i uzależnionymi odeń.
Plemienność tego nagrania jest jednak względna, chociaż na nią stawiają ideologicznie członkowie zespołu jako kolektyw artystyczny pozujący na komunę odrzucającą zdobycze nowoczesnej cywilizacji. Rzeczywiście zaskakuje plastyczność krzyżówki folku i industrialu (Shiverings i Wooden People), pozostawiającej doom-folkom i drone'om kreślenie wizji zagłady, podczas gdy Wooden Veil idą krok dalej, oczami wyobraźni widząc już nie rozpad sam w sobie, ale utopię ekspansywnej natury wkradającą się między wytwory ludzkiej ręki. Fuzja tych dwóch elementów: nieprzydatnych techniki i wiedzy oraz ignoranckiej, entropicznej natury, składa się, być może, na imaginacyjny przekaz tego albumu (m.in. dość istotne operowanie asocjacjami związanymi z motywem czerwonego nieba). Jeśli trzymać się tej interpretacji, należałoby podeprzeć ją zaobserwowaniem trójpodziału płyty: a) wczesne partie są najbardziej dzisiejsze, najwidoczniej nawiązujące do neo-psychodelii i tym podobnych subgenres, b) fragmenty centralne swoim wyrafinowaniem i wysoką estetyką sięgając już po formy barokowo skomplikowane przypominają raczej Bitte Orca Dirty Projectors lub coś zupełnie futurystycznie dekadenckiego, c) finalne zaś (mniej więcej od Bird Shaped) coraz wyraźniej (oniryzm, miazmatyczność, rytualny sztafaż etc.) nawiązują do praktyk szamańskich i sztuki traktowanej mimetycznie i magicznie.
Nachalne odsłanianie kart, obnażanie użytych środków poprzez chwilowe oczyszczanie struktury utworów aż do tych paru konkretnych tropów samych-wyłącznie, wcześniej ginących, organicznych, przydaje temu debiutowi dodatkowy charakter jakiegoś meta- dziełka. Wyraźnie intertekstualny zaś charakter całości nie działa na zasadzie erudycyjnej zagadki dla oczytanych w pojedynczych dziełach, a raczej na kształt mozaiki konwencji. Pierwsze dziesięć sesji należy poświęcić na odnalezienie się pośród dziesiątek ponadindywidualnych wyznaczników przynależności do określonych (niekoniecznie muzycznych) tradycji. Zadanie utrudnia fakt, że płyta jest krótka i dynamiczna - prędzej podrażni, zirytuje niż znudzi. Efekt wysiłku jest więc naprawdę imponujący jak na dzisiejsze czasy: satysfakcja z dokonanej (nad)interpretacji (użycia materiału) i estetyczna przyjemność oparta na zróżnicowanych konkretyzacjach (feeria nawiązań do utartych, choć w większości nie wyeksploatowanych zespołów wyobrażeń). Przy okazji zasługują ci ludzie na wdzięczność: udało się im utrzymać z dala od muzyki swoje odpychającego nerdostwo, swoje sekciarstwo, swoje życie w komunie i praktycznie wszystko, co żenującego się z tymi zjawiskami wiąże.
Wooden Veil na innych blogach: microphones on the trees : niebieskawy
Na swoim s/t Wooden Veil naświetlają mechanizm stojący za tym modnym zwrotem: archaizm jakim są ewokujące rytualność bębny przepycha się między inne konwencje i zabarwione nimi, wprzęga w służbę eklektyzującego, "odważnego", post-modernistycznego twórcy. Zaczynają być, pozbawione swojej pierwotnej tożsamości, sprzedawane jako zaskakujący neologizm, synonim oryginalności i umiejętności ujęcia niewyrażalnego (na zasadzie synekdochy: jedno pojęcie bębnów za całość sięgania po pradawne dzieje; wszystko dla wytworzenia u zblazowanego i wyrafinowanego odbiorcy wrażenia oryginalności, "genialnej prostoty", rewizji zapomnianego itd.). W przypadku WV ewentualną monotonię plemiennych rytmów lub wygodną możliwość ograniczenia ich do manifestacji nadążania za modą, odsuwa na dalszy plan spożytkowanie (dark) ambientu (tła, niekiedy anektujące całą przestrzeń), (post) industrialu, (ghotic/freak-) folku i masy innych (zwykle sub!) genres, dzięki czemu wszystkie bębny są tym czym być powinny: motorem transu ukrytym za dezorientująco poszatkowanym światem przedstawionym i spajającym go.
Narzucające się w ciemno porównanie z Saint Dymphna nie jest jednak trafnym zdiagnozowaniem niby oczywistej inspiracji. Gang Gang Dance są raczej artystycznym rodzicem, z którym WV próbują walczyć i ostatecznie, jako cenny element, nie wydalić go, lecz zasymilować tak, by nie wypływał na powierzchnię, ale wypychał ku górze kształtujący się odrębny styl. Zabiegi jakie podejmują w tym celu Niemcy do złudzenia przypominają świadome lub podświadome czynności punktowane przez Harolda Blooma, badacza intertekstualności, jako metody walki twórców literackich z artystycznym rodzicem:
- Clinamen – poetycka błędna interpretacja (język). Poeta próbuje odsunąć się od prekursora w taki sposób, aby czytając jego wiersze dokonać świadomie złej interpretacji,
- Tessera – proces dopełnienia. Poeta czyta wiersze prekursora w taki sposób, aby przypisać jego terminom nowy sens,
- Kenosis – następuje wtedy, gdy poeta zupełnie zrywa ciągłość myśli, która łączyła go z prekursorem,
- Demonizacja – pojawia się, kiedy poeta tworzy wiersz mający na celu zatarcie oryginalności wiersza macierzystego,
- Askesis – zabiegi poetyckie mające na celu pomniejszenie bogactwa twórczości prekursora,
- Apophrades – moment w końcowej twórczości poety kiedy to otwiera się ponownie na prekursora. Wydaje się wtedy paradoksalnie, że to poeta tworzył swego prekursora.
To, co dla Gang Gang Dance było wtórnym neologizmem, świadomie spożytkowanym w walce obojętne już, o oryginalność, kreatywność czy przystępność, dla Wooden Veil jest niechcianym rdzeniem własnej twórczości, o czym zaświadczać mogą: 1) powracające redukowanie struktury całego utworu do samych elementów perkusyjnych-rytmicznych, co obnaża ich utylitarny charakter - szkieletu na tyle twardego, aby debiutanckie, z założenia niepewne, dzieło ucementować w rzeczywistości wymagającej szybkiej adaptacji do chwilowych trendów, 2) przywrócenie tym elementom pierwotnego nacechowania treściowego i próba rozwinięcia go w nowym kierunku: jako nośnika pamięci o naturalnych impulsach popychających człowieka do aprobowania rytmu bardziej niż skomplikowanych struktur, która to preferencja jasno koreluje ze społecznościami plemiennymi, zgrupowanymi wokół powtarzalnego (zrytmizowanego) rytuału i uzależnionymi odeń.
Plemienność tego nagrania jest jednak względna, chociaż na nią stawiają ideologicznie członkowie zespołu jako kolektyw artystyczny pozujący na komunę odrzucającą zdobycze nowoczesnej cywilizacji. Rzeczywiście zaskakuje plastyczność krzyżówki folku i industrialu (Shiverings i Wooden People), pozostawiającej doom-folkom i drone'om kreślenie wizji zagłady, podczas gdy Wooden Veil idą krok dalej, oczami wyobraźni widząc już nie rozpad sam w sobie, ale utopię ekspansywnej natury wkradającą się między wytwory ludzkiej ręki. Fuzja tych dwóch elementów: nieprzydatnych techniki i wiedzy oraz ignoranckiej, entropicznej natury, składa się, być może, na imaginacyjny przekaz tego albumu (m.in. dość istotne operowanie asocjacjami związanymi z motywem czerwonego nieba). Jeśli trzymać się tej interpretacji, należałoby podeprzeć ją zaobserwowaniem trójpodziału płyty: a) wczesne partie są najbardziej dzisiejsze, najwidoczniej nawiązujące do neo-psychodelii i tym podobnych subgenres, b) fragmenty centralne swoim wyrafinowaniem i wysoką estetyką sięgając już po formy barokowo skomplikowane przypominają raczej Bitte Orca Dirty Projectors lub coś zupełnie futurystycznie dekadenckiego, c) finalne zaś (mniej więcej od Bird Shaped) coraz wyraźniej (oniryzm, miazmatyczność, rytualny sztafaż etc.) nawiązują do praktyk szamańskich i sztuki traktowanej mimetycznie i magicznie.
Nachalne odsłanianie kart, obnażanie użytych środków poprzez chwilowe oczyszczanie struktury utworów aż do tych paru konkretnych tropów samych-wyłącznie, wcześniej ginących, organicznych, przydaje temu debiutowi dodatkowy charakter jakiegoś meta- dziełka. Wyraźnie intertekstualny zaś charakter całości nie działa na zasadzie erudycyjnej zagadki dla oczytanych w pojedynczych dziełach, a raczej na kształt mozaiki konwencji. Pierwsze dziesięć sesji należy poświęcić na odnalezienie się pośród dziesiątek ponadindywidualnych wyznaczników przynależności do określonych (niekoniecznie muzycznych) tradycji. Zadanie utrudnia fakt, że płyta jest krótka i dynamiczna - prędzej podrażni, zirytuje niż znudzi. Efekt wysiłku jest więc naprawdę imponujący jak na dzisiejsze czasy: satysfakcja z dokonanej (nad)interpretacji (użycia materiału) i estetyczna przyjemność oparta na zróżnicowanych konkretyzacjach (feeria nawiązań do utartych, choć w większości nie wyeksploatowanych zespołów wyobrażeń). Przy okazji zasługują ci ludzie na wdzięczność: udało się im utrzymać z dala od muzyki swoje odpychającego nerdostwo, swoje sekciarstwo, swoje życie w komunie i praktycznie wszystko, co żenującego się z tymi zjawiskami wiąże.
Wooden Veil na innych blogach: microphones on the trees : niebieskawy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz