They Turned Our Desert Into Fire
2009, International Corporation/Ghandara
7.4
Barokowo bogaty w barwy post-folk + efekt kuli śnieżnej = budowanie sieci sprzężonych pejzaży (okładki robione photoshopowym nawarstwianiem wizualizują metody grania), które mogły kiedyś zwidzieć się Spaceman 3, gdyby Pierce i Kember więcej czytali. Ograniczając się do czysto estetycznego doznania: ciekawie śledzi się folkową bazę - melodyjki na akustyk - obklejaną coraz to nowymi warstwami kolorów, konsystencji i kształtów. Kolorów czego, konsystencji jakich, kształtów których - praktycznie nie do prześledzenia bez maksymalnego skupienia, niechętnie osiąganego z winy przyjemności rozlewającej się po wyobraźni i trudno uchwytnego dynamizmu zachodzących na TTODIF przemian.
Można być już trochę przyzwyczajonym do większości zastosowanych tu zabiegów (Początkowo skromna melodia rozrasta się koncentrycznie do maratonu filmowego o życiu fraktali, aby znienacka rozpaść się w szczytowej fazie wzrostu i klasyczne no wow situation), ale trzeba pamiętać o rozróżnianiu zajebistej realizacji od sztampowej, dbałej jedynie o funkcjonalność. W teorii przydałoby się pozbyć niektórych ścieżek i oczyścić pole widzenia odbiorcy, odsuwając napierający momentami chaos, ale w praktyce równałoby się to połowicznemu bez mała spadkowi imaginacyjności TTODIF. Niektóre więc dźwięki wprzęgnięto w wyłączną służbę impresji i w tym kontekście warto zwrócić uwagę na bas, który, wykorzystywany niekiedy jako źródło głębokich, mrocznych drone'ów, z łatwością ewokuje zaprószone ciemności najniższych partii lasu nie będąc specjalnie przepuszczanym przez efekty.
W porównaniu z tą płytą nowe Barn Owl (The Conjurer) śmieszy, nie tylko już rozczarowuje, niestety. W odróżnieniu odeń, Lickets zdają się pamiętać, że talia omawianej tu topiki nie składa się tylko z pustkowi i pustyń, ruin, tajemnic i niebezpieczeństw, ale także z motywów rzadziej spotykanych a nie mniej adekwatnych jak np. gęsta, halucynacyjna maligna (Caribou, Bexar Bexar), malaryczna duchota (Shalabi Effect, Book of Shadow), mgliste zielenie sielanek mediewalnych (Natural Snow Buildings), słoneczne lasy (melodyjny Blackshaw i ambientowy Sylvian) czy reminiscencje złotego wieku w postaci wręcz russoizmów, poruszanych także na małej a interesującej płytce Ancient of the Ancients Daughters of the Sun. Niektóre surowe fragmenty przypominają zaś "nawet w nocy przeciwstawiające (koniecznie) swoje gorąco mroźnym gwiazdom" przepalone pustkowia Metallic Falcons.
Brakuje tylko jakiegoś, w cudzysłowie, szaleństwa, choćby zupełnie stereotypowego, które odciągnęłoby na chwilę od piękna, zmusiło do ucieczki odeń i w efekcie pozwoliło zobaczyć je z zewnątrz i polubić za obecność skazy, co zostało z dobrymi skutkami zrobione na s/t Wooden Veil. Nic takiego się na TTODIF nie dzieje i można by wybaczyć, ale co nie razi w motywacji i partiach składowych samej akcji, to razić zaczyna na etapie efektu: rozczarowanie niemożnością polubienia tej płyty dziwnie ciąży. Wszelkie wysiłki czynione w tym kierunku przypominają próby przemożenia się do fascynacji muzeum: z góry orzec można jako mało prawdopodobne.
Lickets, the
Her Name Came On Arrow
2009, International Corporation/Ghandara
4.2
Drugi z wydanych w tym roku przez Lickets albumów nie umywa się do wyżej wspomnianego, ale pozostaje jego niezłym dopełnieniem. Fanom Natural Snow Buildings może nawet spodobać się bardziej ze względu na powielenie charakterystycznego dla Francuzów instrumentarium oraz sukcesywne nawarstwianie zimowych ornamentacji aż do uwypuklenia ich z czasem jako dominanty kompozycyjnej. Bardzo miodna druga połowa nie daje jednak rady zatrzeć wrażenia nudy - post-rockowe zagrania, na których koncentruje się akcja nie są w stanie uniknąć przygniecenia skostniałym stereotypem recepcyjnym. W porównaniu do They Turned... jest zbyt przejrzyście, niezbyt transowo, nazbyt klasycystycznie, który to kierunek został zresztą obrany wyłącznie pro forma. Harmonijnej urody i kruchości nie dopełniają cementujące moc anektującą kompozycji aktualizacje odległych w czasie pierwowzorów (naiwność wszędobylskich smyków, które zwyczajnie nie mogą podołać), nie ma też programowego sprzeciwu ciemnościom mogącego objawiać się dekonstrukcją eksperymentalnych form do ich klarownych podłoży, która to dekonstrukcja jako podróż z A do B mogła by stać się najbardziej dynamicznym intelektualnie (z braku istotnych miejsc zaciemnionych włączających do gry emocje czy eksplorującą symbole wyobraźnię) elementem albumu.
Gotowy produkt pozbawiony elipsy, której czas zataczania odbiorca mógłby wypełnić dowolnymi konkretyzacjami i która wytworzyłaby potrzebne przy zamierzonej liryczności niedopowiedzenie. Zabrakło troski o podsycanie wyobraźni słuchacza oraz przemyślenia kierunku własnych działań i kontroli nad aranżacjami, które zdają się niekiedy wymykać ot tak, nieuzasadnienie, bez żadnego planu (więc dodatkowo element hipokryzji, jeśli uznać, że rzeczywiście całość miałaby klasycyzować, a więc być harmonijną, symetryczną, rozplanowaną). Drażniące rozmiarami orkiestracje bywają zamrażane w typowo slow-core'owych tempach, a w miarę obytemu odbiorcy retardacje te nie są absolutnie potrzebne - widział te cuda na tyle często, że rzeczywiście zaczęły mu się kojarzyć właśnie z obiektami zatrzymanymi w czasie, nudnymi reliktami przebiegłej już ewolucji. Na pewno jednak warto sprawdzić, szczególnie, że do końca 2009 wszystkie swoje płyty Lickets udostępniają za darmo.
myspace : albumy udostępnione za darmo przez zespół
Można być już trochę przyzwyczajonym do większości zastosowanych tu zabiegów (Początkowo skromna melodia rozrasta się koncentrycznie do maratonu filmowego o życiu fraktali, aby znienacka rozpaść się w szczytowej fazie wzrostu i klasyczne no wow situation), ale trzeba pamiętać o rozróżnianiu zajebistej realizacji od sztampowej, dbałej jedynie o funkcjonalność. W teorii przydałoby się pozbyć niektórych ścieżek i oczyścić pole widzenia odbiorcy, odsuwając napierający momentami chaos, ale w praktyce równałoby się to połowicznemu bez mała spadkowi imaginacyjności TTODIF. Niektóre więc dźwięki wprzęgnięto w wyłączną służbę impresji i w tym kontekście warto zwrócić uwagę na bas, który, wykorzystywany niekiedy jako źródło głębokich, mrocznych drone'ów, z łatwością ewokuje zaprószone ciemności najniższych partii lasu nie będąc specjalnie przepuszczanym przez efekty.
W porównaniu z tą płytą nowe Barn Owl (The Conjurer) śmieszy, nie tylko już rozczarowuje, niestety. W odróżnieniu odeń, Lickets zdają się pamiętać, że talia omawianej tu topiki nie składa się tylko z pustkowi i pustyń, ruin, tajemnic i niebezpieczeństw, ale także z motywów rzadziej spotykanych a nie mniej adekwatnych jak np. gęsta, halucynacyjna maligna (Caribou, Bexar Bexar), malaryczna duchota (Shalabi Effect, Book of Shadow), mgliste zielenie sielanek mediewalnych (Natural Snow Buildings), słoneczne lasy (melodyjny Blackshaw i ambientowy Sylvian) czy reminiscencje złotego wieku w postaci wręcz russoizmów, poruszanych także na małej a interesującej płytce Ancient of the Ancients Daughters of the Sun. Niektóre surowe fragmenty przypominają zaś "nawet w nocy przeciwstawiające (koniecznie) swoje gorąco mroźnym gwiazdom" przepalone pustkowia Metallic Falcons.
Brakuje tylko jakiegoś, w cudzysłowie, szaleństwa, choćby zupełnie stereotypowego, które odciągnęłoby na chwilę od piękna, zmusiło do ucieczki odeń i w efekcie pozwoliło zobaczyć je z zewnątrz i polubić za obecność skazy, co zostało z dobrymi skutkami zrobione na s/t Wooden Veil. Nic takiego się na TTODIF nie dzieje i można by wybaczyć, ale co nie razi w motywacji i partiach składowych samej akcji, to razić zaczyna na etapie efektu: rozczarowanie niemożnością polubienia tej płyty dziwnie ciąży. Wszelkie wysiłki czynione w tym kierunku przypominają próby przemożenia się do fascynacji muzeum: z góry orzec można jako mało prawdopodobne.
Lickets, the
Her Name Came On Arrow
2009, International Corporation/Ghandara
4.2
Drugi z wydanych w tym roku przez Lickets albumów nie umywa się do wyżej wspomnianego, ale pozostaje jego niezłym dopełnieniem. Fanom Natural Snow Buildings może nawet spodobać się bardziej ze względu na powielenie charakterystycznego dla Francuzów instrumentarium oraz sukcesywne nawarstwianie zimowych ornamentacji aż do uwypuklenia ich z czasem jako dominanty kompozycyjnej. Bardzo miodna druga połowa nie daje jednak rady zatrzeć wrażenia nudy - post-rockowe zagrania, na których koncentruje się akcja nie są w stanie uniknąć przygniecenia skostniałym stereotypem recepcyjnym. W porównaniu do They Turned... jest zbyt przejrzyście, niezbyt transowo, nazbyt klasycystycznie, który to kierunek został zresztą obrany wyłącznie pro forma. Harmonijnej urody i kruchości nie dopełniają cementujące moc anektującą kompozycji aktualizacje odległych w czasie pierwowzorów (naiwność wszędobylskich smyków, które zwyczajnie nie mogą podołać), nie ma też programowego sprzeciwu ciemnościom mogącego objawiać się dekonstrukcją eksperymentalnych form do ich klarownych podłoży, która to dekonstrukcja jako podróż z A do B mogła by stać się najbardziej dynamicznym intelektualnie (z braku istotnych miejsc zaciemnionych włączających do gry emocje czy eksplorującą symbole wyobraźnię) elementem albumu.
Gotowy produkt pozbawiony elipsy, której czas zataczania odbiorca mógłby wypełnić dowolnymi konkretyzacjami i która wytworzyłaby potrzebne przy zamierzonej liryczności niedopowiedzenie. Zabrakło troski o podsycanie wyobraźni słuchacza oraz przemyślenia kierunku własnych działań i kontroli nad aranżacjami, które zdają się niekiedy wymykać ot tak, nieuzasadnienie, bez żadnego planu (więc dodatkowo element hipokryzji, jeśli uznać, że rzeczywiście całość miałaby klasycyzować, a więc być harmonijną, symetryczną, rozplanowaną). Drażniące rozmiarami orkiestracje bywają zamrażane w typowo slow-core'owych tempach, a w miarę obytemu odbiorcy retardacje te nie są absolutnie potrzebne - widział te cuda na tyle często, że rzeczywiście zaczęły mu się kojarzyć właśnie z obiektami zatrzymanymi w czasie, nudnymi reliktami przebiegłej już ewolucji. Na pewno jednak warto sprawdzić, szczególnie, że do końca 2009 wszystkie swoje płyty Lickets udostępniają za darmo.
myspace : albumy udostępnione za darmo przez zespół
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz