Suburban Tours
2010, Olde English Spelling Bee
8.1
Drażniące wysokie tony, elementy lo-fi, usterki edycyjne są dla Rangers tym czym herbata dla harcerzy, jeśli mają na celu sporządzenie mapy skarbu. Trzeba papier wymoczyć, ubrązowić, wymiętosić go i wsadzić do zardzewiałej puchy żeby mógł pokosztować blichtru bycia artefaktem i o tak uśpionej czujności, ani się spostrzegł, kiedy przedzierzgnął się w peer to peer dla fikcji. Tak naprawdę Suburban Tours jest pod spodem wypełnione gładkimi, okrągłymi brzmieniami. Nawykowo odczytywane jako symbol bezduszności, repetycje ujawniają nawet z czasem swoją emocjonalną, intuicyjną taneczność, modnie krautową (zabieg ironiczny w kontekście refleksji nad post- popu) szczególnie w centralnych partiach albumu. Wszystkie utrudnienia i nośniki niesamowitości są dla Knighta narzędziami stylizatorskimi, maskami ukrywającymi faktyczny tryb narracji. Nie da się patrzeć w przyszłość z perspektywy przeszłości nie odczuwając dreszczyku hazardu i nie ulegając pokusie deformacji. Tajemnicze mechanizmy, automaty napędzane maną jak roboty w crpg Arcanum oraz przygodówkach point&click Syberia, The Longest Journey lub Dreamfall, ożywione urządzenia z prozy Wellsa i Hoffmanna... Początkowo budzą niepokój przynależący do odczuwania groteski, ale z czasem, po oswojeniu się, potrafią być fascynujące i barwne jak świat malarstwa Harry'ego Granta Darta (słynne Aerostatic Cabrio zdobiące komiks Explorigator; koniecznie powiększyć ilustrację!). Taką impresjonistycznie miękką kolorystyką łagodnie fantazyjnych pasteli operuje piękne Glen Carin, którego demoniczny rdzeń spętany został delikatnymi, bluszczowymi pasażykami klawiszy.
Z drugiej jednak strony, faktycznie: to płyta, której można się bać, muzyka ewokująca groteskę szeregów identycznych willi i absorbującej pustki centrów handlowych. Rzeczywiście: repetycje nie są tutaj tym prostym nośnikiem bezduszności, jakim są na płytach, które rozpowszechniły aprobatę dla tzw. magii powtórzeń, czaru dystansu wobec tworzywa. Nie są też zachętą do transu. Niosą z sobą coś po freudowsku niesamowitego i jedyna na ten moment analogia jaką znajduję brzmi mniej więcej tak: jeśli przez godzinę obserwujesz bawiące się dziecko jesteś rozczulony i odprężony, po trzech godzinach, kiedy to nadal niezmiennie bawi się z jednaką ochotą tą samą zabawką podejrzewasz autyzm i przestajesz małemu ufać, po sześciu godzinach próbujesz izolacji, dochodząc jednocześnie do wniosku, że jest niemożliwa - niepostrzeżenie znalazłeś się w orbicie hipnozy. Po dziesiątej godzinie masakrujesz dzieciaka i niszczysz zabawki odzyskując w końcu spokój, o którym nigdy byś nie pomyślał, że może go podarować tak ulokowana agresja. Knight pożytkuje automatyzm, aby wyrazić lęk przed mechanicznym zapętleniem tego, co zwyczajowo kojarzone z rozrywką, dystrakcją. Boimy się patrzeć jak to, czemu oddajemy się licząc na eskapizm obrasta w rutynę; jak coś, co niesie przeczucie bezpieczeństwa i ciepła okazuje się być planem marketingowym; jak kiedy stajesz się fanem czegoś i mówisz koledze albo dwóm, a już jutro twoje odkrycie obmacuje cały świat szperaczami reflektorów. Jaśniejsza, mniej paranoiczna interpretacja może odrobinę obniżać siłę oddziaływania Rangers przydając tej muzyce niepotrzebnej stateczności, ale bez wątpienia można Suburban Tours rozumieć zupełnie pozytywnie albo jeszcze inaczej, równie dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz