sobota, 8 maja 2010

Team Ghost - You Never Did Anything Wrong to Me

Team Ghost
You Never Did Anything Wrong to Me
EP
2010, Sonic Cathedral



7.1


Nicolas Fromageau wlecze się bez celu ulicami Paryża, wygnany z M83 po premierze sławetnego Dead Cities, Red Seas & Lost Ghosts. Pada deszcz. Kilka godzin wcześniej Gonzalez zebrał wszystkich członków projektu w piwnicy, postawił kurczaki z rożna i w samym środku uczty dorzucił zapałki. Każdy wziął po jednej i Nickowi trafiła się najkrótsza. Wielki szef, po tym jak karierę zrobili Animal Collective, Broken Social Scene i GY!BE, przeczuł, że publika nasyciła się już glorią owocnej pracy zespołowej, więc trzeba uszczuplić kapelę o głowę. Nick! Nick! Nick! - skanduje tłum, ściskający w otłuszczonych paluchach zapałki. Wszystkie dłuższe niż ta Nickiego. Fromageau opuszcza piwnicę, wlokąc się po drewnianych schodach, z pizdą pod okiem i dumą dyndającą na pojedynczej nitce. W domu chwyta za gąsior i zastanawiając się nad wymalowaniem logo swoich ulubionych wytwórni nad kominkiem, włącza RTL7: Songo znowu ładuje Vegecie, Vegeta odlatuje na Nevadę trenować i wraca po to tylko, aby odkryć, że przez ten czas Songo nie zasypiał gruszek w popiele i znowu jest silniejszy. Rano, zmagając się z kacem, Nickie kartkuje Biblię. Zmęczony wzrok przekrwionych ócz przesuwa się po wersetach historii Kaina i Abla. Sięga drżącą ręką po mitologię Majów, pożądając zbawienia, ale otwiera książkę akurat na Quetzalcoatlu.

Dobrych kilkanaście lat wcześniej mały Nick odrabia lekcje w Arizonie. Cień dębu rosnącego przy domu tańczy na kartkach zeszytu i podłodze pokoju. Powiew wiatru, unosząc zasłonkę z szeleszczącej krepy, burzy martwą ciszę na morzu chłopięcych marzeń. Zwieszające się z sufitu eskadry modeli ocierają się o siebie lepkimi od kleju burtami i skrzydłami. Nadciąga duszna burza, wionąca pyłem i zapachem marihuany popalanej w sekretnych pokojach urządzonych w stogach siana przez cheerleaderki z liceum nieopodal. Mały Nickie puszcza sobie Spiderland na secesyjnym soniaczu rodziców. Dekady później, album ten pobrzmiewać będzie w closerze (Deaf) jego coming outu dowodząc, że Fromageau odrobił lekcje i już nikt się nie śmieje, kiedy łobuzy pytają czy nazwisko sponsoruje mu Lays.

Dorosły Nick słucha LCD Soundsystem. Zgrzyta zębami słysząc pierwsze dźwięki Drunk Girls. Wzburzony upuszcza fiolkę z lekami. Obserwuje jak buteleczka toczy się i po zderzeniu z książkami upakowanymi pod kaloryferem, rozsypuje swój pudrowy ładunek. Pada deszcz. Nickie wspomina chwilę opuszczenia piwnicy, w której spędził miłe chwile. Bezpowrotnie. Przyjaźń okazała się pierdoloną deziluzją, fatamorganą na pustyni z wątrobianych kamieni, o czym będzie śpiewał
za chwilkę w A Glorious Time. Refren wskaże na inspirację Ride, by tym bardziej bolało. Ale na razie słucha tego LCD Soundsystem, wściekły na cały lans, który spotkał Gonzaleza za Saturdays=Youth i wie już, co zrobi: odrobi lekcje, bo w tym jest właśnie, kurwa, najlepszy. Ograbi LCD z całego tego cool syfu, a to, co zostanie przymierzy do Interpolu i tytułując utwór Echoes, da idiotom od Raptures do myślenia. Wieczorem ćwiczy przed lustrem krzywy uśmieszek. Pełen burzliwego spokoju kładzie się do łóżka, nie zwracając uwagi na brodę z pasty do zębów, która wyrosła nie wiadomo w którym momencie przepisowych trzech minut szorowania.

You Never Did Anything Wrong to Me można po chwili przyzwyczajenia słuchać naprawdę długo w kółko. W ludzkiej naturze leży zamiłowanie do takiego grania i nie ma się z czym kłócić. Druga sprawa, że czas odczuwalny jest o wiele dłuższy niż czas fizyczny tracklisty. Chwilami przeżuwanie przez Nicka toksycznych emocji trochę nuży, bo naprawdę podejrzanie łatwo wmówić sobie, że jest to nagranie poczynione przez kogoś maskującego istotny ładunek gniewu pod warstewką światowej ogłady. Nick nie słyszał chyba CKOD, ale znów: łatwo wmówić sobie, że poświęcił noce na szkicowanie sieci przebiegłych koneksji między R.E.M. i Shellakiem. I te duchy Slinta i Ride... Bardzo, bardzo ciekawe, gdzie zastanie go premiera pełnego albumu. Miejmy nadzieję, że z dala od biureczka, bo fakty, które przedstawiłem powyżej dowodzą, że facet zasłużył na tryumfalne wparcie stopy w czyjąś zmasakrowaną monadę, a lekcje odrabia się tylko do pewnego momentu. Decydującego momentu. Momentu starcia, które rozegra się w innym uniwersum. Początki Fromageau są jak początki Green Lantern - podniosłe, przebiegłe i nerwowe. Gdzieś daleko uderza grom zionąc w obojętną twarz mamy Gai wszystkim, co skumulowało się w małym Nickiem. Znów słyszy w gorączkowym śnie jak skandują jego imię. Siada w pościeli próbując zacisnąć dłoń na blaszkach nieśmiertelników, ale palce trafiają na obojczyki, żebra, chłodną skórę... Jedyne, co decyduje o jego sukcesie to czas, jaki ma tu na Ziemi. Tik-tak. Tik-tak. Tik-tak.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz