Cash Antics Vol. 1 EP
2010, Well Rounded
Krótka piła. Obok chwilowego braku czasu, nie jestem godzien przyporządkowania Cash Antics do konkretnych genres. Techstep? Post-garage? Taki dziwny hip-hop? Jakiś pociotek Buriala lub kuzyn Guido remiksujący antyczne guilty pleasures r'n'b? Dubstep-hopowy odpowiednik Never Let You Go Sginned - tym dysponuję i tu przystańmy. Trzech kawałków opatrzonych biustem, dłonią, podbródkiem i dolną wargą Cassie nie da się wyłączyć, a jestem mistrzem samoobrony przed doznaniami. Sytuacja trochę podobna do świetnej EPki RxRy sprzed paru miesięcy: przeczucie poszerzenia dotychczasowej sumy doświadczeń muzycznych sąsiaduje z pytaniem, czy aby na pewno kawałki te nie zostały nagrane dla przysłowiowej beki. Ostatecznie zdobiąca wydawnictwo fota Cassie pochodzi chyba z soft-pornola z jej udziałem, który wyciekł komuś w zeszłym roku. Dziełko Deadboya emanuje chętką podrzucenia odbiorcy takiego właśnie kukułczego jaja, problematycznej przyjemnostki lub, jak kto woli, piękności w przypałowych pinglach: tracki absolutnie nieinwazyjne, niepozorne, predestynowane do przeoczenia w tłumie przestrzennych, uduchowionych singli nawiązujących do '80, balearów, miami-vice-hopu i wszystkiego, co modne; tracki, które przy zbliżeniu okazują się zawierać wirus pikujący niepostrzeżenie wgłąb świadomości jak smużka miodu zataczająca piruety w trakcie opadania na dno szklanki z herbatą czy jakimś ekstrawaganckim drinkiem. Brzmi jak moje dzieci, kiedy za dwadzieścia lat dowiedziały się, że słuchałem Sade. Było za późno: już zafundowałem im studio. Lub jeszcze większa fantastyka: jakiś facet w tanim garniaku z neseserkiem wyciąga cię z tłumu i proponuje zakup nie-sa-mo-wi-tych perfum. Wąchasz. A one fakt faktem: zajebiste.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz