sobota, 14 sierpnia 2010

Locrian - Rhetoric of Surfaces + Territories

Locrian
Rhetoric of Surfaces
2008, BloodLust!


3.1


Na najstarszej z dotychczas odnalezionych przeze mnie ich płyt, Lokrianie baraszkują jeszcze w betach. Poza inspiracjami oczywistymi dla chłopaków odżegnujących się od klasyków metalu, Rhetoric jest jak wyrwana z kontekstu połówka frazy Leśmianowskiego Topielca: zniszczota wonnych niedowcieleń. Jak średniówka wiersz na pół, tak płytę na dwie równe części dzieli pożądanie kontrastu. W lewym kanale (serio) tłoczą się te wonne niedowcielenia: zmysłowe wołanki, pogłosy, zaśpiewy. Echa ich spotykają się na równiku odsłuchu ze zniszczeniem i brzeszczotami rozlokowanymi w kanale prawym (aż tak proste). Sczepiają się więc (!) dwie antytetyczne siły: ulotna pagan folkowa celebra życiodajnych sił natury i zmechanizowane riffy, rozciągane w czasie jak pociągi, których anormalną długość konstatuje się znudzonym zdziwieniem, potakując-ziewając nad monotonnym patosem płaskich, czarno-białych noisescape'ów. Owszem, potrwa to dłużej niż znalezienie Rhetoric na mediafire, ale warto raczej porozdzielać sobie mgiełki Mallarmégo między kolejne rozdziały Stu dwudziestu dni sodomy, aby osiągnąć identyczny efekt w wersji wartej zapamiętania i przy okazji mniej natarczywej.

Locrian
Territories

2010, Small Doses


5.4



Tę rozgrzewkę przed zaplanowanym na listopad jako wilczy dół na Natural Snow Buildings dwupłytowym Crystal World uznaję za niezobowiązujący szkic. Wszystko wydaje się zbyt oczywiste, aby mogło być inaczej: harmonijne, wygrywane na organach drone-ambienty kondensują się w epickie spacerockowe przestrzenie i nawet odczuwalne stygmaty lo-fi nie obniżają osiąganego przez to granie diapazonu, wyłącznie fasadowego zresztą. Dodatkowo autorski charakter projektu psują goście, zaproszeni chyba do przetestowania poziomu hermetyczności wizji. Zgodnie z oczekiwaniami odbijają się od pola siłowego i popieleją, na czym korzystać może ego rdzennych muzyków, lecz nie należna nam przyjemność, bo okopcone truchła członków Nachtmystium i Yakuzy zasmradzają powidok. To z ich winy w samym centrum płyty (Procession of Ancestral Brutalism) znalazła się podła gitara rodem z Caspian, Noma Falty lub Yndi Haldy, niwecząca pieczołowicie kolekcjonowane pikselki wizji umorusanych podbrzuszy przejrzałych chmur gotujących się do rzęsistego skropienia świata przedstawionego wysokooktanówką.

Tłuste plamy archaicznego petroleum, wilgotna rdza, lepkie kanistry wyczarowują mimo wszystko brud jędrnej, ociekającej czarną ropą industrialnej post-apokalipsy, dźwiękowo odzwierciedlanej przez dyskretny sludge, synonim teksańskiego oleju. Ciekawe odczytanie zaproponowano tutaj: roztoczoną na Territories wizję nieodstępnego syfu porównał autor z kompulsywnie ścieranymi przez Lady Makbet plamami wyimaginowanej krwi. Efektowne zestawienie, pociągające tak, jak i jak inne obecne tu odnogi intertekstualne (Borgesowski tytuł openera, tytuł trzeciego kawałka streszcza być może neo-barbarzyńskie ustępy Drogi McCarthy'ego, a ostatniego obowiązkowe rekwizyty holywoodzkiego katastrofizmu). Szkoda, że ciekawe linki wyprzedzają stronę dźwiękową i rozmyte gdzieś za horyzontem zdarzeń, tracą zdolność odwrócenia jej uwagi od szturchanie kijem napotkanych podczas wędrówki po rozsypanej w gruzy autostradzie rozkładających się ciał wyczerpanych genres. O wiele bliżej tej pozycji do Rhetoric niż bezpośrednio poprzedzającego Drenched Lands: są terytoria, brak terroru, a w kwestiach obrazowania nawrót apatii po eksploracji dynamicznej akcji równa się zwykle niepokojącemu regresowi. Crystal World pokaże (ten z kolei tytuł zaczerpnęli z jednego z opowiadań J. G. Ballarda umieszczonych w zbiorze Ogród czasu, wzmagając jeszcze napięcie).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz