Sons of Stone
2011, Hozac
6.7
Wylegując się nago wśród poduch słuchałem Son of Stone aż w końcu pora kawy, więc wstałem, by udać się do kuchni w połowie "Starstreamera". W tle surfgaze'owego wykonu na piaszczystym wypizdowie ludzie wciąż wrzeszczą i piszczą z ogarniającego wolno szaleństwa i tęsknoty za Moonhearts, Kometami, Japandrois, Tame Impala, Cloud Nothings, Brian Jonestown Massacre, Psychic Paramount, Ghost Animal. Spauzowałem i otworzyłem drzwi, a wtedy, płynnie wchodząc w rolę szantażu mającego na celu dalsze słuchanie tego gówna, zza kuchennego okna dobiegł drący ciszę pisk popisu na chropawej nawierzchni parkingu przed domem, jakby wrzask nieposiadającej się groupie. Zanim zabrałem się za parzenie kawy wróciłem coś jednak zarzucić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz