Renovatio
2013, Parlophone
Do
czego odnoszą się wielkie symbole, których zagęszczenie osiągnęło na Renovatio poziom niespotykany, jak dotąd, w dorobku
Bartosiewicz? Co ukrywa się pod banalnymi figurami labiryntu, morza, anioła? Do jakiego doświadczenia może odnosić się droga,
zestawiana w utworze tytułowym kolejno – bez ładu i składu –
ze zmęczoną tkaniną, klęską medycyny i upływem czasu? I
dlaczego Bartosiewicz
miesza osoby, stosując apostroficzne zwroty do słuchacza, by za
chwilę śpiewać wymiennie w pierwszych osobach liczby pojedynczej i
mnogiej, a wszystko to w ramach jednej piosenki? Może po prostu – jak twierdzi Paweł Gzyl w swojej, mam
wrażenie, że sponsorowanej, recenzji – „Renovatio to płyta dla
dorosłych. Zarówno pod względem muzycznym, jak i tekstowym.
Naturalnie, młodzi ludzie też mogą ulec jej czarowi, lecz tylko
ktoś, kto przeżył podobne (albo zupełnie inne) doświadczenia,
jak Edyta, w pełni doceni jej urok i mądrość. A te nabywa się
będąc po czterdziestce”.
Kluczowy
wydaje mi się fragment o doświadczeniu „podobnym, ale zupełnie
innym”, bo z przenośniami, których precyzję Bartosiewicz szlifowała przez bitą dekadę, mogłoby utożsamić się
zarówno niemowlę, jak i stuletni starzec. Weźmy dla porównania
stary, dobry „Tatuaż”, zbudowany na przejściu od rzeczywiście istniejącego
znaku na skórze do obrazów mentalnych – wspomnień czy obsesji
(„W twojej głowie pełno tatuaży”) – i porównajmy go z urągającymi
rozsądkowi „Rozbitkami”, gdzie artystka śpiewa nie tylko o
łodzi, która – jak wynika z tekstu – płynie do góry dnem,
jednocześnie tonąc i przemierzając „bezdroża mórz” (jak
gdyby morza, nigdy nie wyposażone w drogi sensu stricto, mogły
posiadać bezdroża), ale i o chlebie, który zastąpił smak
szampana.
Renovatio można by skondensować i
zmieścić w innym, równie miałkim i pustym estetycznie, fragmencie
dyskografii wokalistki. „Jenny”, „Zegar” i parę
innych singli będą się zajadle bronić przed taką operacją, ale
refren „Mojej ulubionej pory roku” ustąpi – jest w końcu
macierzą najgorszych decyzji artystycznych. Przypomnę: archaiczny
schemat pop-rockowej ballady plus obraz poetycki na poziomie wczesnej
Ewy Farny, nie tyle nawet grafomański, co zwyczajnie błędny. Chyba
że uznamy za wiarygodny pejzaż zimowy z soplami, które nie zwisają
z krawędzi dachu, lecz wiją się po ścianach (jak łzy!) na wzór
lian i galaret z groteskowych fantazji Lovecrafta.
Nie
dziwię się, że pod naciskiem metafor losowo dobranych i
dopełniających się wzajemnie grą sprzeczności, potwornych kiczu i tandety, „delikatne akustyczne tła” wydały się
wyznawcy rzeczowej analizy muzycznej „wieczornym niebem dla
gwieździstych rozbłysków gitar i klawiszy”. Borys
Dejnarowicz, bo o nim mowa, poświęcił nowej płycie Bartosiewicz
felieton, który zadziwia brakiem jakiejkolwiek konkluzji. Można by
powiedzieć, że to tekst-dziura – zdania obudowane wokół
recepcyjnej pustki. Pisząc o Renovatio, Borys wytężał uwagę, by
przychwycić choćby najniklejszy impuls swojego zainteresowania
albumem, ale kompletnie mu nie wyszło, pomimo że
bez wątpienia chciał.
Autorka wyczekiwanej płyty jest
zdaniem Dejnarowicza „elegancką klasycystką, bodaj najbardziej
muzykalną postacią w krajowym mainstreamie, która niezależnie od
aktualnej formy zawsze dużo potrafi”, ale równocześnie jej
najnowsza praca „pozbawiona jest jednoznacznego szoku, ciosu,
wyrazistej tezy, z którą byłbym zmuszony się zmierzyć i wobec
niej się określić, choćby i negatywnie”. Borys wynajduje w
końcu „ledwo zauważalne drobiazgi, które mają spajać
niepodrabialny, tkliwie zbolały timbre przy mikrofonie”, ale to
odkrycie jest podszyte znużeniem, przekreślającym wiarygodność
całego wywodu. Wszechobecny ton niezdecydowania przekreśla
wątpliwości: mimo najlepszych chęci, percepcja ucina sobie drzemkę
i nic dziwnego, skoro o „mrocznych poematach” śpiewa tu
pokraczna narratorka rodem z Pieśni Maldorora przepisanych przez Janusza L. Wiśniewskiego lub Márqueza circa Sto lat samotności: pięćdziesięcioletnia
dama, która – jak przysłowiowa gimnazjalistka – egzaltuje się
wypadem do knajpy z boksem dla palących.
Nie interesuje mnie twórczość
Bartosiewicz. Znam jej dyskografię i ani mnie ona ziębi, ani
grzeje. Jest reliktem pewnej ery w polskiej muzyce rozrywkowej,
etapem, którego recepcja dawno się urwała, wbrew licznym staraniom
podjętym w stronę jego rehabilitacji. Renovatio przesłuchałem
właściwie tylko po to, by potwierdzić albo oddalić o parę
miesięcy potwierdzenie bankructwa mody na rodzime retro. Ostatecznie
przekonało mnie to, że w wyżej cytowanym artykule Borys zwraca się
do czytelników per „Państwo”, stawiając się w pozycji nieszkodliwego, trochę oderwanego od rzeczywistości, dziadziusia. W
podobnej stylistyce utrzymuje serię swoich felietonów Kuba
Ambrożewski na Screenagers: stara się roztoczyć aurę
dobrotliwej ironii i wyobraża sobie, że dopełnianie nazwisk
stanowiskami – „redaktor X”, „artysta Y” – nasączy tekst
sympatyczną czerstwością felietonów Stefana Kisielewskiego.
Tylko tego rodzaju maskarada,
przebranie za trochę zagubionego gościa z przeszłości, który
żeby zachować pogodę
ducha zmuszony jest utrzymywać, że nie wie, co to DVD, jest w stanie uzasadnić pochwałę Renovatio – płyty,
która w sensie ogólnofonograficznym jest premierą-wydmuszką, bo
też i słuchacze Radia Zet ani nie czekają na nowe płyty, ani też nie dobudowują mitu o frustracji geniusza do postaci, której rzeczywistą konkurencją są Urszula i Bajm, a nie Kevin Shields lub Isaac Brock.
Nowy album „Edyty” uzmysławia mi, że pisząc
Archiwa polskiego snobizmu miałem rację, mimo że w samym momencie
publikacji ten tekst budził moje wątpliwości. Premiera nowej płyty
Bartosiewicz oraz nieunikniony zawód jej zawartością muzyczną i
tekstową to jednoznaczne sygnały krachu sztucznie wyhodowanej
fascynacji polskimi starociami. Niesmaczna banalność tekstów,
kompozycyjna i brzmieniowa popelina to jedno, drugie – o wiele
bardziej istotne – wyzucie z aury. Większość młodych fanów
artystki zna jej charyzmę z drugiej ręki, opierając się na
powszechnie ustalonym statusie Bartosiewicz jako artystki
uduchowionej i dojrzałej. Teraz może na gorącym uczynku przyłapać jej menopauzalny weltschmerz karmiony Pięćdziesięcioma
twarzami Greya i czarno-białymi, skłaniającymi do refleksji,
demotami.
Piszę „nieunikniony zawód”,
bezprawnie rozciągając swoje odczucia na rzeszę fanów
Bartosiewicz, ale trudno powstrzymać się od takiej prowokującej
ekstrapolacji. Nie jestem w stanie uwierzyć, że słuchacze Jamesów
Blake'a i Holdena, fani Izy Lach, folku, indie rocka lub „metalowcy”
znajdą cokolwiek dla siebie na płycie, która – bez względu na
perypetie wydawnicze i rozkrok między latami 2002-2013, skłaniający do pogłębionego anal-lizania –
pochodzi nie tyle nawet z innej epoki, lecz z innego paradygmatu
myślenia o piosence i nie mam tu na myśli inspirujących różnic uświadamianych przez eksplorację egzotycznych porządków afrykańskich czy dalekowschodnich, lecz paradygmat przetykanej browarami harówki na budowie lub rzewnej geriatroteki w Łebie.
Bartosiewicz została na moment postawiona na
piedestale w roli artystki poszukującej i ważnej z racji autorskich
rozwiązań kompozycyjnych. Przez chwilę przyznawano jej tematy na
forach, tuż obok wątków poświęconych aktywności najmłodszych
talentów i bóstw w rodzaju Briana Wilsona. Animatorzy tego
wynaturzonego hype'u sądzili może, że dokonają wiekopomnego odkrycia (a raczej: ekshumacji), że na nowo oszlifują fasety zużytego
klejnotu i będzie trzeba przyznać rację ich rokowaniom odnośnie
do kształtu kanonu polskiej muzyki. No cóż, warto ze zjadliwą ironią sięgnąć po broń zarezerwowaną dla tych, co mylą nieudolność językową z rekomendacją i „niech muzyka mówi sama za siebie”.
Jeden z najgorszych tekstów, jakie w życiu czytałem. Napisane bardzo ciężkim językiem, zero jakiegoś sensu, toporne słownictwo.
OdpowiedzUsuńSłaba ta recenzja. Gdyby to czytał ktoś, kto nie zna nowej płyty, nic by z tego nie zrozumiał.
OdpowiedzUsuńDużo formy, malo treści...
Tekst recenzji,bardziej pokazuje kim jest jej autor,niż kim jest artystka.
OdpowiedzUsuńMożna artysty nie lubić,można nie lubić jego twórczości czy płyt.Ale wypadałoby się znać na muzyce.
Recenzja na poziomie sfrustrowanego andropauzalnego miałkiego rozruchu intelektualnego.
OdpowiedzUsuńBartosiewicz jest niezwykłą artystką,ponieważ w prostych tekstach zawiera wielką mądrość.
Mozart też opierał się na 3 nutach i jest wielki,bo robił to,tak jak nikt nie potrafi do dziś.
Proszę, wskaż mi choć jeden utwór Mozarta, który opiera się na trzech nutach. Jestem bardzo ciekawy tytułów.
Usuń"Recenzent", że dupa boli. Raczej niespełniony filozof, którego wywalili z uczelni po pierwszym roku. Bieda, Panie.
OdpowiedzUsuńWięc wykaż jego błąd, zamiast oceniać osobę. W ten sposób jedynie potwierdzasz jego racje, kiedy atakujesz osobę, a nie tekst.
UsuńBardzo męczący i bardzo słaby tekścik. Artykuły Faktu zdają się mieć więcej sensu niż ta "recenzja". Odsyłam autorka to dyskografii Bartosiewicz, bo jak można pisać o czymś, o czym się nie ma pojęcia?
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że tekst jest niezrozumiały nawet dla autorki...
OdpowiedzUsuńCzytamy go sobie w gronie znajomych i przyznam, że jego nowomowa bawi nas do łez. Szczególnie ten fragment:
"Jest reliktem pewnej ery w polskiej muzyce rozrywkowej, etapem, którego recepcja dawno się urwała, wbrew licznym staraniom podjętym w stronę jego rehabilitacji"
Toż to lepsze niż Gomułka ;-)
Życzę więcej dystansu do swoich tekstów (może dać komuś je do poczytania przed publikacją?). Wtedy "grafomania będzie reliktem pewnej ery w polskim internecie" I nie trzeba będzie niczego rehabilitować ;-)
Połowy nie zrozumiałem, druga połowa jest wypełniona guanem do tego stopnia, że nie powstydziłby się tego najbardziej oblegany publiczny szalet. Wylewać nienawiść w internecie jest łatwo, ciekawy jestem, czy autor powyższego byłby tak samo wyszczekany w cztery oczy z Edytą lub na jakimś, większym lub mniejszym forum publicznym. Celem powyższego bełkotu jest jedynie wylanie jak największej ilości żółci na milimetr kwadratowy. Piszesz, że nie lubisz Edyty. to po kiego o niej piszesz? W powyższym, nie ma ani jednego rzeczowego argumentu, odnośnie muzyki i twórczości. Jedynie stek bzdur na poziomie gimbazy, które ma tyle do rzeczywistości, ile taniec kóz do baletu. Że nie zrozumiałeś ani słowa, przekazanego przez Edytę się nie dziwię. Z takim poziomem intelektualnym twórczość Miley Cyrus jest zbyt ambitna.
OdpowiedzUsuńO ja pierdolę, jeszcze takiej (pseudo) recenzji w życiu nie czytałem. Nawet Dejnarowicz mógłby u ciebie pobierać nauki o tym jak pisać naprawdę chujowe i snobistyczne teksty.
OdpowiedzUsuńA co do meritum: może dla ciebie muzyka Bartosiewicz jest reliktem, ale ona przeżyje te wszystkie zblazowane folkowe i indie-rockowe zespoliki, których oprócz ciebie nikt za kilka lat nie będzie pamiętał.
Biedny Szałasek, wciąż bez szans na zaruchanie
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst... nareszcie ktoś napisał, że król jest nagi. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNie zgadzam się z Twoim podejściem, ale szanuję opinię. Mnie płyta zachwyciła i cieszę się, że Edyta po tylu latach nie sili się na nowoczesne nutki, żeby tylko być on top. Jest sobą, oddaje emocje. Czy w stylu retro, czy nie-retro - ma prawo i osobiście cieszę się, że z tego sprawa skorzystała. Bardziej ciekawi mnie jak będzie brzmieć następna płyta, bo Renovatio jest dla mnie tylko przejściem, powrotem do solówek.
OdpowiedzUsuńTrudno nie odebrać Twojej opinii jak hejtu (nie tylko płyty, ale i co niektórych recenzentów, po co?), do tego pisanego wyszukanym językiem. Zauważyłem, że osoby, którym czegoś brakuje lub nie czują się zbyt pewnie zaczynają operować skomplikowanymi pojęciami, zawoalowanymi porównaniami (by niejako udowodnić, że inteligentni zrozumieją). Wtedy przypominają mi się słowa Piotrka Bukartyka: kiedyś pisałem skomplikowane pieśni o mało ważnych rzeczach. Dziś piszę możliwie jak najprościej o sprawach najwyższej wagi.
I tego Ci życzę. Dasz bór!
Z niemałym ubawieniem czytam pozbawione argumentów głosy obrażające autora recenzji. Minimalny smak literacki każe reagować pełnym politowania uśmiechem na rymy typu: "skłamałam, skłamałam, z palca wyssałam", kiczowate obrazowanie ("w salonie wśród ciepłych świec"), wreszcie - całkowicie niezrozumiałe metafory na przemian z wiodącymi donikąd sugestiami metonimii. W tej ostatniej kategorii laur złotego przemiału otrzymuje piosenka "Jenny", w której pada po wielokroć sugestia, że skoro podmiot liryczny "[ma] na imię Jenny", to w efekcie "może to coś zmieni, gdy już wiesz". Że ma na imię Jenny. Ale co to znaczy?, grzecznie pytam. Że jest Amerykanką i dlatego smaruje stolcem ścianę? (vide teledysk). Pomiędzy tymi stwierdzeniami, aluzjami nie ma cienia związku, żadnej logiki, żadnego sensu. I nie mówimy tu o logice formalnej, ale powiedzmy, że używamy tego pojęcia bardzo swobodnie - mowa więc o logice emocji, snów, asocjacji czy ogólnie fantazmatu. Takie mętne i sugerujące głębszy sens frazy (i całe utwory) są fałszywkami, podróbami, popryskanym złotym sprejem aluminium. Na najnowszym albumie, co Autor recenzji ośmielił się zauważyć, Bartosiewicz nie schodzi poniżej swojego zwykłego poziomu egzaltowanej nasto-wierszokletki, którą zachwycają kołysania traw i zwykły cud życia, codzienne święto radości, promień słońca na puszce po piwie przy odpływie ścieku. Ten artystyczny Amber Gold nie każdemu musi się podobać, co więcej, jeśli na co dzień człowiek jednak stara się mówić i pisać do rzeczy i czyta rzeczy pisane przez innych, którym rzetelnie i uczciwie taki przyświecał cel, to ma prawo się trochę wyzłośliwić, kiedy dostaje kicz, do tego opatrywany enigmatycznymi zabezpieczeniami przed krytyką. Może to i płyta dla dorosłych, ale co z tego, skoro afektacja artystki jest bliska tej, jaką reprezentuje modelowa dorastająca powoli czytelniczka Musierowicz.
OdpowiedzUsuńKończąc: niech którakolwiek z osób, które piszą tu, że autor tej recenzji jest głupi i trąca od niego stolcem, niech te osoby patrząc mi prosto w oczy powiedzą, że piosenka "Ryszard" jest czymś innym, niż kuriozalnym, ludobójczym kiczem.
Wzywam Was na ubitą ziemię, bracia "Ryszarda z kwiatem w dłoni".
Komentarze z argumentem "niezrozumienia", sól dyskusji. Można się nim nap...lać ile wlezie. Ktoś nie kuma recenzenta, recenzent nie rozumie Bartosiewicz, a Bartosiewicz nie rozumie siebie samej, a teksty to pokazują... ("I choć zaprzeczasz memu istnieniu, Udajesz ze nie łączy nas nic" czy nieśmiertelne "Nie byłabym sobą gdy byłabym inna ...Nie była bym ?" )
OdpowiedzUsuńWk..wia mnie obyczaj, gdzie argument "niezrozumienia" działa jako moralne usprawiedliwienie do walenia ad personam.
Zgodzę się, że tekst pisany raczej dla samego siebie, niż dla mas internautów. Nie odnajduje tu jakichkolwiek sygnałów w stylu "did you love it/did you hate it" a la Needle Drop. i ok. problem z publicznym charakterem takich tekstów zostawiam na inną dyskusję.
@Moskit:"Zauważyłem, że osoby, którym czegoś brakuje lub nie czują się zbyt pewnie zaczynają operować skomplikowanymi pojęciami, zawoalowanymi porównaniami" - podaj kryterium, które pozwala oddzielić pojęcia skomplikowane od prostych, no i zawoalowane porównania od porównań niezawoalowanych. pomożesz 3/4 ludzkości.
Dlaczego fani Bartosiewicz nie mogą się szczerze przyznać, że lubią (jej) kicz? Na cholerę się bronić przed tym faktem i toczyć łajno na krytykę?
Bartosiewicz nie pisze "jak najprościej o sprawach najwyższej wagi" - w dużej mierze to bełkot "osoby, której czegoś brakuje", ozdabiany marketingiem zamawianych - wyważonych recenzji.