Pains of Being Pure at Heart
2009, Slumberland
7.2
Pomimo debiutanckości i znaczących epigońskich partii mamy tu do czynienia z nadspodziewanie dojrzałym albumem, który pewnie i stanowczo wije sobie gniazdko z patyków kilku pokrewnych stylistyk. To co się wykluwa to nie tylko przyjemny katalog nawiązań, ale przede wszystkim zbiór konsekwentnie rozwijających się piosenek przygotowanych z przemyślanie spreparowanych elementów udających sample z klasyków, ale jednak wyczuwalnie nowoczesnych i bardzo własnych na poziomie emocjonalnym. Trudno nie dać się zaangażować w ten stosunkowo krótki album, stawiający odbiorcę na metr od kameralnej, choć nieźle hałasującej, sceny.
Dla przykładu warto przyjrzeć się drugiemu na płycie Come Saturday, w którym odnaleźć można wszystko na czym świat stoi. Od punkowej, zadziornej linii wiodącej gitary, przez dream-popowy wokal, po shoegazowe mgiełki dystorcji porozkładane komfortowo po kanałach i wycofaną perkę. I o ile akcenty położone zostały na debiucie PoBPaH raczej na delay, nie brak, choćby w omawianym tu bliżej utworze, eksperymentów z prawdziwym brudem. Skoncentrowane dystorcje przybierają od czasu do czasu formę drone'ów urozmaicających w 85% stricte piosenkowy materiał. Godne uwagi też The Tenure Itch dekonstruujące Placebo i Pixies bez widoków na zbytnią siarę. Na podobną modłę skonstruowanych perełek odnaleźć można tutaj więcej, szczególnie, że dość prędko cementuje się zachęcające przeczucie obcowania z jedną z istotniejszych płyt tego roku.
Zmienne natężenie hałasu, kiedy osiąga apogeum, zależnie od ośrodków: punkowości, twee-popu, shoegaze'u czy noise'u, wymusza porównanie z wątpliwymi dokonaniami Vivian Girls, szczególnie, że oba zespoły wywodzą się z NY. W przypadku PoBPaH jest tej zabawy jednak o wiele więcej, bo brak ich debiutowi wyczuwalnego u VG pozowania na wypłynięcie z garażowego undergroundu z naciąganymi tradycjami. Zamiast masy gównianych, hałaśliwych kapel, wybór archedźwięków pada w przypadku PoPBaH raczej na, nie tak oczywiste już teraz, mniej wydumane, bo nie starające się przeczyć niezaprzeczalnemu, Nirvanę, Smashing Pumpkins czy The Pastels, a z bardziej aktualnych źródeł My Bloody Valentine przetworzone w, znów dalekiej od schematu, manierze czerpania nie z Loveless, a raczej z bardziej surowych i wyraźniej eksponujących melodię EPek poprzedzających Isn't Anything: Ecstasy, Strawberry Wine i Sunny Sundae Smile (era krótkotrwałego wydawania dla Lazy).
Kilka chwil będących bezpośrednią reminiscencją boskości You Made Me Realize nie wystarczałoby jednak do odkreślenia chociaż wierzchołka wykorzystanych wzorców. Wspomnieć należy także o Slowdive, Jesus And Mary Chain czy prawie już proto-shoegazowych projektach typu A.R.Kane. Prostota niektórych utworów, ograniczenie ścieżek i przybrudzenie ich przy jednoczesnym unormowaniu potencjału anektującego delaya odsyła już bowiem w rejony typowo rockowych numerów, w obrębie których na próżno szukać elementów ciotowatego indie na drogich gitarach kupionych przez rodziców w nagrodę za podjęcie wakacyjnej pracy. Chociaż wakacji przecież tu sporo, szczególnie w singlowym Everything With You.
Mimo tak ogromnego spektrum wykorzystywanych nawiązań (nie wspominam jakby o przywołaniu mi na powrót atmosfery odkrywania awangardowej twarzy Sonic Youth z czasów Confusion Is Sex w mniej eksperymentatorskiej wersji oraz kolekcjonowania po sieci poszczególnych splunięć Black Tambourine) udało się tej młodej kapelce sformułować zręby własnego stylu, wystarczające, aby mieć nadzieję, że nie okaże się to projekt-efemeryda, zjawisko tak charakterystyczne dla około shoegazowego (szczęśliwie na tyle true, aby być anty dla shoegaze 2.0) grania.
myspace
"pozowania na wypłynięcie z garażowego undergroundu z naciąganymi tradycjami." to jakaś nowa gramatyka? czy po prostu grafomania? ani to sensowne, ani poprawne stylistycznie.
OdpowiedzUsuńTaki deal zrobimy: ja podam ci nie mniej poprawną, ale mniej nietuzinkową SKŁADNIĘ tego zdania, jeśli ty sprawdzisz dokładnie co nazywamy grafomanią, bo jest to zjawisko nie mające nic wspólnego z gramatyką, ortografią czy składnią, a nieładnie używać słów niezgodnie z ich znaczeniem. Po konsultacji z papierowym słownikiem zapraszam na wymianę, powiedz "już".
OdpowiedzUsuńNie ukrywajmy,składnia wyjęty z dupy. Plus zajebisty bonus-osoba,która chciała pokazać swoją "mądrość" poprzez krytyke,nie wie czym jest grafomania!
OdpowiedzUsuńWniosek-w waszym przypadku MĄDROŚĆ zatrzymała się na mondrosci.
Nie, składnia nie jest z dupy.
OdpowiedzUsuńGrafomania nie ma nic wspólnego ze składnią i gramatyką, jako że polega na powielaniu ogranych klisz językowych (używaniu stereotypowych porównań, metafor itp.) i postrzeganiu ich jako oryginalnych, wbrew sygnałom płynącym od odbiorców. Grafoman może być mistrzem dyktand i posługiwać się krystaliczną składnią, to nie błędy 'techniczne' rażą w jego twórczości.
Jestem prawie pewien, że to jedyne miejsce w Internecie, gdzie takie anonimowe i nieprzemyślane komentarze mogą liczyć na odpowiedź, ale powody są proste: mam sporo czasu i absolutne zero problemu z dzieciackim przerzucaniem się kto będzie miał ostatnie słowo. Bring it on, baby.
Nie interesuje mnie,kto będzie miał ostatnie słowo. Chcesz? Proszę bardzo. Chciałem przeczytać info na temat płyty,a czego się dowiedziałem?Kilku tanich informacji,o których mogę usłyszeć od znajomych. Ale,ale... pewnie przyszło ci na myśl,że nikt nie kaze mi abym tu zaglądał,i masz racje. Więc pisz dalej tekściki,które będą łechtać pustych czytelników a ja poszukam czegoś LEPSZEGO. Hello,little man.
OdpowiedzUsuńNo i widzisz, to już może przy pewnym wysiłku z mojej strony zakrawać na konstruktywną krytykę, a nie jakieś wciski na ślepo nt. gramatyki. Jeśli szukasz informacji w ścisłym słowa znaczeniu, zajrzyj na wikipedię albo allmusic.com (bez ironii), sam dowiaduję się niektórych rzeczy z tych łatwo dostępnych źródeł, tyle że nie powtarzam ich, bo w 98% podczas pisania tekścików nie interesuje mnie nawet bio zespołu. Po co miałbym powielać zdania dostępne już gdzie indziej?
OdpowiedzUsuńTrochę zazdroszczę znajomych, no i na koniec zapraszam jednak do odwiedzania, bo nie ma się co nabzdyczać za bardzo - to nie kapitalizm i konkurencja, tylko niewiele znaczący blog. Pozdro!