środa, 25 lutego 2009

5.0's, pt. 1

Pierwsza odsłona serii nieregularnych notek nt. płyt, których nie potrafię ocenić albo którym jak leci wystawiłbym najdalsze od zajęcia stanowiska 5.0. Pozycje te dają jednak odczuć, że dla kogoś w wielkim świecie mogą być warte więcej. Bez ram czasowych, bez zbędnych emocji - miły gest, którego adresatami są posiadacze sporej ilości wolnego czasu na odsłuchy:


Red Light Company
Fine F
ascination
2009, Lavolta


Pewnie i tak to łykniecie, bo trudno ostatnimi czasy o lepszą okładkę. Wbrew pozorom to nie mroczniejsze Air France, ale czterech pół-glamowych anorektyków (drugi gitarzysta przebrany za Azjatę, reszta androgyniczna). Txty o trudnych
doświadczeniach na tle dość nośnego, dziwnie pogodnego gitarowego popu, którego głównym przesłaniem jest rozpierdolić tę budę dla uśmierzenia przeklętych clash-wspomnień. Regularnie wypływające na wierzch przesada i anachroniczność, pozbawiają melodie charyzmy, a cały klimat wydaje się oszukaństwem, kiedy po drugim przyjebaniu (With Lights Out) nikt jakoś nie rwie się do bitki. Kilka supełków zawiązanych na tym nagraniu może stanowić rozrywkę na kilka przejażdżek nocą po mieście, ale nie da się ukryć: myśleli, że wystarczy być. I miss you, Jesus Zero.





Plushgun
Pins And Panzers

2009, Tommy Boy

Próba zaanektowania Junior Boysów do ram tanecznego indie-electro, zarówno w wersji nawiązującej do nu-rave, jak i balladowej (high-lightowe An Aria). Zabawne txty o podrywaniu dziewczyn na swoją domorosłą sławę graniczą z bardziej poważnymi lirykami ściągniętymi od metro-gwiazdek new/no wave'owej sceny NY. Głównie jednak solidny song-writing, niestety przesłaniany zazwyczaj przez pragnienie bycia cool, jak gdyby sam miał nie wystarczać (że zapobiegawczość w przeczuciu własnych kompleksów). Podobno jeszcze jako projekty kawałki te zostały skomponowane na pojedynczą gitarę, jednakże w pełnych aranżacjach, mariaż z przejrzystą elektroniką przesterował je w rejony reklamówek Saaba czy Punto. Szczególnie warte wyodrębnienia są momenty pozowania na dziewczyńskie Gorillaz .





Inara George with Van Dyke Parks
An Invitation

2008, Everloving


Flirt damskiej połowy The Bird And the Bee ze zbliżającym się do siedemdziesiątki dawnym współpracownikiem Beach Boysów (facet obchodzi fajrant po pracy nad That Lucky Old Sun), Grace Kelly i Joanny Newsom, etnomuzykologiem i aktorem dziecięcym. Zanim na dobre zacznie się lans na Ray Guns... warto rzucić okiem na Inarę nagiętą do wizji człowieka pracującego na co dzień dla Walta Disneya. W efekcie: Edith Piaf śpiewająca rozmarzone, quasi-jazzowe standardy za kulisami niemego filmu o jelonku Bambi. Szybko się nudzi, jako że prawdziwym brylantem pozostaje tutaj pomysłowo wystylizowana produkcja oraz czysto utylitarna okazja zerknięcia w przeszłość. Przy pewnym wysiłku, poza klasycznymi animacjami, daje się wizualizować rękawiczki w lecie, etole i wyemancypowane, palące leniwie Paryżanki. Apaszki w grochy. Skutery Vespa. Alfons Mucha.



Szabas do 5 marca, c'ya!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz