Wind's Poem
2009, PWE&SUN
7.0
For Wind's Poem by Mount Eerie, Phil Elverum spent almost two years out behind the house, at the edge of the woods, listening into the night and finding these words. Songs of impermanence, dark change, destruction, temporary blossoming, mortality, and an immense river of air tearing through the world make up the 3rd official album by Mount Eerie.
Elverum poszedł więc w emo kotłujące się w zażyłej konfraterii ze swymi poprzednimi niepełnymi inkarnacjami. Jest Maynard (wokal The Hidden Stone = Lateralus), jest Yorke (płytkie ambientowe fragmenty = Treefingers, wątki katastroficzne wysnuwane z naturalnej scenerii = Eraser), a są nawet momenty pozwalające wierzyć, że sympatyzowanie z black-metalem facet potraktował serio; w równych bowiem odstępach czasu stają przed oczami wskrzeszony The Crow i kolesie z Kiss, w oprawie na tyle zaktualizowanej, że umożliwia co bardziej zbrzydzonym mówić o ciężkim shoegazie i rzeczach typu Have a Nice Life (Wind's Dark Poem, Wind Speaks).
Łatwą opcją dla piszącego o nowym Mt. Eerie jest poczekanie do jesieni i pisanie z pozycji powierzchownie odpowiednich nastroju i aury za oknem. Mam jednak to męczące szczęście, że nie sypiam jednej losowej nocy w tygodniu, a w okresach gorąca częstotliwość ta jeszcze się zwiększa. Jest więc trochę bonusowego czasu. W takiej sytuacji można kupić sobie parę browarów i wyjść koło drugiej w wietrzną letnią noc żeby, samemu trzymając się w świetle, poobserwować ciemność roztoczoną nad jakimś polem czy wzdłuż lasu. Muzyka na wietrze brzmi inaczej, powietrze przenosi część drgań membran głośników. Stąd dźwięki słyszanego z oddali koncertu zawsze brzmią jak wabiąca ku sobie E. Fraser podstawiona miast Króla Olch. Bierzemy więc duże słuchawki, podkręcamy głośność, kładziemy obok i z kolejnymi jednostkami alkoholu, wzbierającą nocą oraz ego podkręcanym przez bezsenną samotność, Wind's Poem podskakuje spokojnie do 8.0. Biznes jest taki, że albo słuchacie zawsze w ten sposób i macie jedną z najlepszych płyt roku albo jesteście normalni i macie tylko dobrą.
Spontaniczny, wyluzowany odbiór uniemożliwia bowiem pominięcie wad. Wśród mniej uchwytnych uchybień (producenckich?), są poważniejsze jak np. wzmiankowana już rażąca płytkość rozwlekłych ambientowych fragmentów. Podobnie jak Treefingers skutecznie obniżało ostateczną wartość Kid A jako albumu, tak i tutaj Through the Trees może mniej wytrwałych i, co ważniejsze - mniej ufnych w postać Elveruma, zniechęcić do całej płyty. Jedenaście i pół minuty niepotrzebnego pierdzenia na organach w roli drugiego dopiero utworu to samobójcze zagranie w dzisiejszych czasach i nie byłoby promyka nadziei, gdyby nie parę następujących po sobie przebłysków radości. Jedną z takich czarownych chwil jest Wind Speaks, spokojnie konkurująca z kilkoma innymi tegorocznymi kawałkami budzącymi dreszczyk i obdarzonymi delikatnym piętnem przypadkowości. Dalej: druga połowa The Mouth of Sky, kiedy to z nudnawego hałasu wyłania się obciążony melodyjnością drone, dokładnie taki o jakim marzy każdy biorący się za takie granie. Później dość ciekawe w kontekście dotychczasowego skupienia Elveruma na doom-folkowej topice, żywsze, niemal skoczne Between Two Mysteries i Ancient Questions (przekorna swawola So here I am otwierającego jeden z wersów!).
I tak dalej. Warto wspomnieć jeszcze, że jest to chyba pierwsze wydawnictwo w tym roku, na którym liczą się liryki - skompresowane, ale chwytliwe na tyle, na ile to możliwe, gdy tematyka oscyluje uparcie wokół przemijania, metaforyki mgieł nocnych i ludzkich relacji z naturą. No i atmosfera tajemnicy, której również brak kolejnym królom wakacji. Odczuwalna monotonia, braki w wyważaniu proporcji, zbyt pobłażliwa selekcja materiału sprawiają jednak, że pozostaje to album ograniczony do opiewania pewnej scenerii, którą miało się już po części okazję poznać za sprawą wcześniejszych odsłon projektu. Metalowe dodatki urozmaicają odbiór na krótko, czym dobitnie podkreślają, że, być może, boryka się Elverum z tym samym syndromem co Tarantino - twórcy, który nie potrafi dotrzeć do nowego obszaru zainteresowań i ciągnie tematy z solidnie już zamrożonej puli.
Łatwą opcją dla piszącego o nowym Mt. Eerie jest poczekanie do jesieni i pisanie z pozycji powierzchownie odpowiednich nastroju i aury za oknem. Mam jednak to męczące szczęście, że nie sypiam jednej losowej nocy w tygodniu, a w okresach gorąca częstotliwość ta jeszcze się zwiększa. Jest więc trochę bonusowego czasu. W takiej sytuacji można kupić sobie parę browarów i wyjść koło drugiej w wietrzną letnią noc żeby, samemu trzymając się w świetle, poobserwować ciemność roztoczoną nad jakimś polem czy wzdłuż lasu. Muzyka na wietrze brzmi inaczej, powietrze przenosi część drgań membran głośników. Stąd dźwięki słyszanego z oddali koncertu zawsze brzmią jak wabiąca ku sobie E. Fraser podstawiona miast Króla Olch. Bierzemy więc duże słuchawki, podkręcamy głośność, kładziemy obok i z kolejnymi jednostkami alkoholu, wzbierającą nocą oraz ego podkręcanym przez bezsenną samotność, Wind's Poem podskakuje spokojnie do 8.0. Biznes jest taki, że albo słuchacie zawsze w ten sposób i macie jedną z najlepszych płyt roku albo jesteście normalni i macie tylko dobrą.
Spontaniczny, wyluzowany odbiór uniemożliwia bowiem pominięcie wad. Wśród mniej uchwytnych uchybień (producenckich?), są poważniejsze jak np. wzmiankowana już rażąca płytkość rozwlekłych ambientowych fragmentów. Podobnie jak Treefingers skutecznie obniżało ostateczną wartość Kid A jako albumu, tak i tutaj Through the Trees może mniej wytrwałych i, co ważniejsze - mniej ufnych w postać Elveruma, zniechęcić do całej płyty. Jedenaście i pół minuty niepotrzebnego pierdzenia na organach w roli drugiego dopiero utworu to samobójcze zagranie w dzisiejszych czasach i nie byłoby promyka nadziei, gdyby nie parę następujących po sobie przebłysków radości. Jedną z takich czarownych chwil jest Wind Speaks, spokojnie konkurująca z kilkoma innymi tegorocznymi kawałkami budzącymi dreszczyk i obdarzonymi delikatnym piętnem przypadkowości. Dalej: druga połowa The Mouth of Sky, kiedy to z nudnawego hałasu wyłania się obciążony melodyjnością drone, dokładnie taki o jakim marzy każdy biorący się za takie granie. Później dość ciekawe w kontekście dotychczasowego skupienia Elveruma na doom-folkowej topice, żywsze, niemal skoczne Between Two Mysteries i Ancient Questions (przekorna swawola So here I am otwierającego jeden z wersów!).
I tak dalej. Warto wspomnieć jeszcze, że jest to chyba pierwsze wydawnictwo w tym roku, na którym liczą się liryki - skompresowane, ale chwytliwe na tyle, na ile to możliwe, gdy tematyka oscyluje uparcie wokół przemijania, metaforyki mgieł nocnych i ludzkich relacji z naturą. No i atmosfera tajemnicy, której również brak kolejnym królom wakacji. Odczuwalna monotonia, braki w wyważaniu proporcji, zbyt pobłażliwa selekcja materiału sprawiają jednak, że pozostaje to album ograniczony do opiewania pewnej scenerii, którą miało się już po części okazję poznać za sprawą wcześniejszych odsłon projektu. Metalowe dodatki urozmaicają odbiór na krótko, czym dobitnie podkreślają, że, być może, boryka się Elverum z tym samym syndromem co Tarantino - twórcy, który nie potrafi dotrzeć do nowego obszaru zainteresowań i ciągnie tematy z solidnie już zamrożonej puli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz