czwartek, 9 lipca 2009

Sir Richard Bishop - The Freak of Araby

Sir Richard Bishop
The Freak of Araby

2009, Drag City



3.7


W jednej ze swojej książek Bukowski wspomina o miejscu, w którym mylono Byrona z Lawrencem z Arabii i Richard Bishop musiał chyba
nie raz wizytować tę lokację. Tanie wirtuozerskie sztuczki jakie wyczynia ze swoją gitarą z rzadka dają radę przywoływać klimat orientalnych eskapad i bezkompromisowej żądzy przygód Lorda. Imaginacja jest więc w odwrocie, co wydaje się być tendencją-kluczem dla większości nieźle zapowiadających się tegorocznych albumów. Wystarczyło pójść np. w trochę pretensjonalne, ale pociągające, arystokratyczne zadufanie światowca starającego się uwiecznić swoje wojaże. A tu karygodny brak opiatów, hurys odzianych jedynie w chwiejne światło mięsiście wykrojonych klejnotów, za mało też cudów architektonicznych i egzotyki ujmowanej w karby stoickiej blazy Europejczyka. Sir - to powinno być słychać, dawać się odczuć w barokowych formach, rozlewiskach dystynkcji.

Na koniec ziarno prawdy: NIE BYŁO JAK. Bishop jest w połowie Libańczykiem, a większość melodii wygrywanych tu przez niego to covery tradycyjnych hymnów Środkowego Wschodu, które poznał jeszcze jako
wychowujący się na przedmieściach Detroit dzieciak za sprawą dziadkowego kartonu pełnego beduińskich kaset. Zamiast ufać krwi i przekazom przodków, było wybrać marzenie, fikcję symboli i metafor, bo jeśli chodzi o realizm i etnografię mamy Internet, foldery biur podróży, składanki z muzyką najdziwniejszych kultur, a styk jest coraz rzadszy właśnie z treścią oraz kreatywnymi produktami wyobraźni i Bishop za sprawą The Freak of Araby staje się tej próżni cząstką, co wiecznie sławy pragnąc wiecznie chuj osiąga.

myspace

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz