Embryonic
2009, Warner Bros.
2.0
Na łamach znanego polskiego serwisu muzycznego Porcys, Mateusz Jędras tak między innymi pisał o płycie:
(...) pytania pozostaną bez odpowiedzi, (...) gdy już tulę mojego kota na pożegnanie (...) mam ochotę poprężyć klatę, bo wiem, że (...) jest jednak najfajniejszy.
Zresztą od czasu Soft Bulletin specjalnością Flaming Lips było ostentacyjne żerowanie na najniższych – (względnie) uniwersalnych – lękach i emocjach, przy jednoczesnym stosowaniu relatywnie prostych, momentami wręcz sztampowych, środków wyrazu, które składały się na (...) funeralną seriozność.
(...) z wielką gracją, modulując melodię przy pomocy minimalnego podbicia tonacji (...) urywa się nagle (...) po przejściu nawałnicy dokonuje się katharsis (...) taniego dreszczyku wynaturzonymi odwołaniami do miasta, masy i maszyny.
Flaming Lips (...) ten wielopiętrowy moloch ulega powolnej implozji (...) kontynuując tym samym tradycję wielkich (...) albumów.
To najbardziej (...) wnosi coś nowego. (...) Kto ma ochotę na długą jesienną podróż z muzyką niełatwą, ale mądrą i piękną... polecam. I nie przestaję słuchać.
To jedna długa opowieść dźwiękowa – szalona, owszem, ale mająca (...) długie formy zgrabnymi miniaturami (...) rozluźniająca emocje (...) melodiami ukrytymi pod barokową panierką z efektów i zniekształceń jak w 'If' czy 'The Impulse'.
Zespół, który ją stworzył (...) od lat pozostaje jednym z najbardziej szanowanych (...) Wywalczył tę pozycję widowiskowymi koncertami zmienianymi w kolorowe happeningi oraz tym, że od lat nagrywając dla dużej wytwórni, jest w stanie zachować (...) wolność (...)
Słychać na nowym albumie większość zalet The Flaming Lips: od (...) lidera (...) aż po (...) bełkotliwy symfoniczny knot. Ja uważam, że skoro Obamie dali Nobla, to The Flaming Lips (...) zaproponowali największe wariactwo w karierze (...)
(...) pytania pozostaną bez odpowiedzi, (...) gdy już tulę mojego kota na pożegnanie (...) mam ochotę poprężyć klatę, bo wiem, że (...) jest jednak najfajniejszy.
Zresztą od czasu Soft Bulletin specjalnością Flaming Lips było ostentacyjne żerowanie na najniższych – (względnie) uniwersalnych – lękach i emocjach, przy jednoczesnym stosowaniu relatywnie prostych, momentami wręcz sztampowych, środków wyrazu, które składały się na (...) funeralną seriozność.
(...) z wielką gracją, modulując melodię przy pomocy minimalnego podbicia tonacji (...) urywa się nagle (...) po przejściu nawałnicy dokonuje się katharsis (...) taniego dreszczyku wynaturzonymi odwołaniami do miasta, masy i maszyny.
Flaming Lips (...) ten wielopiętrowy moloch ulega powolnej implozji (...) kontynuując tym samym tradycję wielkich (...) albumów.
To najbardziej (...) wnosi coś nowego. (...) Kto ma ochotę na długą jesienną podróż z muzyką niełatwą, ale mądrą i piękną... polecam. I nie przestaję słuchać.
To jedna długa opowieść dźwiękowa – szalona, owszem, ale mająca (...) długie formy zgrabnymi miniaturami (...) rozluźniająca emocje (...) melodiami ukrytymi pod barokową panierką z efektów i zniekształceń jak w 'If' czy 'The Impulse'.
Zespół, który ją stworzył (...) od lat pozostaje jednym z najbardziej szanowanych (...) Wywalczył tę pozycję widowiskowymi koncertami zmienianymi w kolorowe happeningi oraz tym, że od lat nagrywając dla dużej wytwórni, jest w stanie zachować (...) wolność (...)
Słychać na nowym albumie większość zalet The Flaming Lips: od (...) lidera (...) aż po (...) bełkotliwy symfoniczny knot. Ja uważam, że skoro Obamie dali Nobla, to The Flaming Lips (...) zaproponowali największe wariactwo w karierze (...)