Zamieszczam referat wygłoszony przeze mnie 24 stycznia na warszawskiej konferencji "Polonistyka a emo. Pytania o przyszłość przymierza". Dla przejrzystości zubożyłem zapis oracji o wtręty publiczności, oklaski oraz późniejszą dyskusję. Rozszerzoną wersję będzie można przeczytać w marcowej Lampie. Miłej lektury.
Kyst
Cotton Touch
2010, Gingerbread
3.6
Witam, dzień dobry.
Wypadałoby zacząć od trudności, jaką sprawia ujrzenie oczami wyobraźni zadowolonego słuchacza Cotton Touch, który nie pozostawałby w jakichś związkach personalnych z zespołem albo nie pragnąłby gorąco wylansować młodej polskiej kapelki, która ledwie pierdząc sadzi się na ambitną "alternatywę". Z jednej strony nie można być za bardzo osłuchanym, z drugiej - trzeba coś już mieć za sobą, ale koniecznie przecież płyty, z których pułapu raczej się nie startuje. Podobnie z wrażliwością, wiedzą, biografią idealnego odbiorcy. Musi być średniakiem, żeby Artyzm CT mu zaimponował. Nie może też mieć za sobą żadnych doświadczeń z nagrywaniem własnej muzyki, bo natychmiast na drodze doznaniom stanie mu obraz samego siebie rejestrującego nieskoordynowane brzęknięcia, bezskutecznie, bo bez kurateli Cieślaka.
Tymczasem Gombrowicz, jakby przypadkiem akurat w Ferdydurke, ujął zjawisko kompleksowo:
Wypadałoby zacząć od trudności, jaką sprawia ujrzenie oczami wyobraźni zadowolonego słuchacza Cotton Touch, który nie pozostawałby w jakichś związkach personalnych z zespołem albo nie pragnąłby gorąco wylansować młodej polskiej kapelki, która ledwie pierdząc sadzi się na ambitną "alternatywę". Z jednej strony nie można być za bardzo osłuchanym, z drugiej - trzeba coś już mieć za sobą, ale koniecznie przecież płyty, z których pułapu raczej się nie startuje. Podobnie z wrażliwością, wiedzą, biografią idealnego odbiorcy. Musi być średniakiem, żeby Artyzm CT mu zaimponował. Nie może też mieć za sobą żadnych doświadczeń z nagrywaniem własnej muzyki, bo natychmiast na drodze doznaniom stanie mu obraz samego siebie rejestrującego nieskoordynowane brzęknięcia, bezskutecznie, bo bez kurateli Cieślaka.
Tymczasem Gombrowicz, jakby przypadkiem akurat w Ferdydurke, ujął zjawisko kompleksowo:
Jak ulał Cotton Touch. Życie pszczelarzy: intymna atmosfera, osobiste liryki robione na poezję do szuflady i ogólna kreacja artystyczna Kyst vs w toku odsłuchu krzepnące przekonanie o odcinającym się od wewnętrznego smarkacza odhumanizowaniu tej płyty, jej odizolowaniu od treści życiowej twórców, jej nicości emocjonalnej ubranej w tak delikatne piórka, że zdolnej do kamuflażu w barwy poetyki zupełnie przeciwstawnej. Wrażliwe chłopaki babrają się w folku, współpracują z Cieślakiem i Morettim, zainspirowani są Elverumem, i bardzo chcą być dalecy od banału, ale spieszą z tłumaczeniem trudniejszych, we własnym wyobrażeniu, fragmentów własnego dzieła. Complain/Cheer, rozpoczęte tragiczną stylizacją na chaotyczny soundcheck, wydaje się być Kyst tak eksperymentatorskie, że podsuwają odbiorcy niepotrzebny moment klaryfikujący w postaci uczuciowego, rozpływającego się po kanałach śpiewu o jesiennym niebie, które tak bardzo najebać może człowiekowi w głowie. Stare Dobre Małżeństwo + emo, nie żaden Elverum.Za dużo się milczy o osobistych, wewnętrznych skazach i spaczeniach tego wejścia, na zawsze brzemiennego w konsekwencje. Literaci, ci ludzie posiadający boski dar talentu na temat rzeczy najdalszych i najbardziej obojętnych, jak na przykład dramat duszy cesarza Karola II z powodu małżeństwa Brunhildy, wzdragają się poruszać sprawę najważniejszą swej przemiany w człowieka publicznego, społecznego. Pragnęliby, widać, aby każdy myślał, że są pisarzami z łaski boskiej, a nie - ludzkiej, że z nieba spadli na ziemię wraz z talentem swoim; żenują się wyświetlić, jakimi to osobistymi koncesjami, jaką klęską personalną okupili prawo wypisywania o Brunhildzie lub chociażby o życiu pszczelarzy. Nie, o własnym życiu ani słowa - tylko o życiu pszczelarzy. Zapewne, wypisawszy dwadzieścia książek o życiu pszczelarzy, można zrobić się posągiem - ale jakiż związek, gdzie łączność, pszczelarskiego króla z jego prywatnym mężczyzną, gdzie łączność mężczyzny z młodzieńcem, młodzieńca z chłopcem, chłopca z dzieckiem, którym przecież onegdaj się było, jaką pociechę ma smarkacz wasz z waszego króla? Życie, które nie przestrzega tych połączeń i nie realizuje własnego rozwoju w całej rozciągłości, jest jak dom budowany od góry i nieuchronnie musi skończyć na schizofrenicznym rozdwojeniu jaźni.
Ewa Farna epatuje wielkimi uczuciami, których nie da się dzielić na serio, którym brak wycieniowania, które są oczywiście pretensjonalne i nie stanowią dobrego podłoża do ćwiczenia psychologii głębi, ale są autentyczne przecież - spokojnie można utożsamiać podmiot liryczny z autorką (nawet jeśli realnym twórcą jest tkliwy starszy pan) i mamy oto osobistą, intymną twórczość. Kyst starają się czołgać wbrew, w święconą kredą kreślony krąg niezbyt wiarygodnej w XXI wieku kliszy młodocianego starca/zgrzybiałego młodzieńca (topos puer senex lub upupionego dorosłego). Ledwo od ziemi odrośli, a w tekstach nic zacięcia; już raczej z góry czynione założenie, że nic mocnego się do realu nie przebije. Powtarzająca się jak nawrót starczego memłania, figura nieba, poza tym, że oferuje łatwy rym (sky - gay), jest też naiwnym zaczerpnięciem z puli uniwersalnych konotacji, tradycyjnie poetyckich i wzniosłych, ale zdolnych złożyć się tylko na metaforykę martwą, zużytą, obnażającą miałkość pomysłów lirycznych składających się na song-writing. Po takie środki wyrazu sięgają teraz rozpoczynający karierę artystyczną młodzi ludzie? Widocznie tak, skoro Kyst nie są przypadkiem odosobnionym - podobną kreację obrała np. Soap&Skin.
Teksty są na CT ściśle skorelowane z całością, bo też i muzyka jest tu lepiona z gęby puer seneksa, czerstwej jak poksipol przed zmieszaniem - gdzież mrok, gdzie bunt, gdzie rozjebywanie granic? Niektóre fragmenty obiecują jakiś wybuch, może chociaż rozrost w mały, polskawy noisik, ale zabarwia się każdą potencjalną nieoczywistość tak, żeby Bambi z okładki czuł się jak w domu. Właściwie robi się z tego pudel-mindfuck, bo infantylne dzwoneczki i męczące rozległe połacie pojedynczych brzęknięć działają jak nagabywanie do Radiohead i Sigur Rós oraz odbiorczej uległości wobec nietuzinkowej kreatywności "alternatywy". Otwierająca miniaturka zwiastuje, ale jej następcy przekonują, że nie było to interludium do własnego stylu, czy już nawet do kalki z Elveruma i Akron Family (duh), ale zaznaczenie posiadania akcesu (i ostentacyjnego odrzucenia go później na rzecz Sztuki) do terytoriów okupowanych obecnie przez Basię Bulat. Basia na tym porównaniu nie tyle zyskuje, co skazuje Kyst na frustrację pozyskując 1:0 dla Heart of My Own.
Chwilę równowagi kupuje utwór tytułowy, szczęśliwie nudząc nie tak brutalnie jak reszta tracków. W dół ciągnie go tylko bolączka albumu: przewrażliwiony wokal skrytego dużego chłopca. Nieśmiała uczuciowość dojrzałego mimo nastoletnich lat poety (praca domowa: Keats, dzieciak), którego rozmiłowana w wieloletnich podchodach bratnia dusza (jakiej płci? bo do porównań zużyłem już trzy kobiety, a tylko jedna by z nimi chciała) prowokuje do przełamującego depresyjny świat pocałunku w szatni, rozjątrza do oporu jak ohyda Garden State. Jeśli to jest płyta nagrana przez młodych ludzi, utożsamiających się jakoś z własną muzyką to naprawdę pytanie postawione przez Gombrowicza kładzie się władczym cieniem na pozytywnych recenzjach Cotton Touch: z czego ta płyta właściwie płynie? Szelmowskie "dla blichtru wydania, dla sławy i dup", jakoś do Kyst nie pasuje, bo nie ma w tym zespole nonszalancji, która mogłaby stanowić ucieczkę przed brakami w dyscyplinie (bo czymże jest Passport, Photos & Stars?), i która być może przydałaby trochę awangardowego, odważniejszego tonu. Jakie więc doświadczenie (gdzie byli rodzice?) stoi za tą ekspresją? Chyba jednak wisi ona na rusztowaniu gołej idei zostania muzykiem i spróbowania swoich sił w publicznym graniu na instrumentach.
Pozytywy. Grower, bo od 1.8 po dwóch przesłuchaniach, podrasta Cotton Touch do 2.4 po pięciu i zatrzymuje się na 3.5 po dziesiątym, nakreślającym granicę przeostatecznej zdatności. Finalne fragmenty, utrzymane trochę w konwencji le roman de l'adolesą, kreślą, potężnie wynadinterpretowane przez moją litościwą i przygód żądną wyobraźnię, obrazki przeszłości jako *nieprzebytego* wewnętrznego azylu, ciągle, bez względu na wiek manipulującego weń podmiotu, rozbudowywanego. Sekwencję wizji rozpoczyna udana metafora otoczonego lasami nietkniętego bunkru (przypadkowe podobieństwa do Schronu Kafki i motyw pamięci ejdetycznej), ale czy to rzeczywiście ich poetyka, czy w końcu jednak Elverumowska, przycięta o ciemności i minimalistyczne katastroficzne ewokacje? No i ostatecznie: wydanie na płycie swoich zabaw z kolegami razi mniej niż falstart koncertowania. Haha.
Dziękuję, do zobaczenia!
Kolego/koleżanko,
OdpowiedzUsuńJest to najbardziej pretensjonalna i przeintelektualizowana recenzja jaką w życiu czytałam.
No ale nie spodziewałam się po osobie piszącej o tym ze mógłby być polski nojzik jakiegoś zrozumienia dla najbardziej moim zdaniem plastycznej formy wyrazu jaką jest chaos.
pozdrawiam i polecam otworzyć uszy
Ania
cotton touch nie jest moze takim objawieniem jak się mówi, ale na pewno nie zasluguje na taka pelna zazdrosci? zjebke. troche mi to wyglada, jakby autor mial jakis osobisty uraz do zespolu. z recenzji wyziera pot i wscieklosc, wiecej luzu kolego:)
OdpowiedzUsuńoj, oj...
OdpowiedzUsuńcos tu smierdzi zlosliwoscia i niczym nieuzasadniona zazdroscia.
ale czyta sie zabawnie. Haha.
dziewczyny. kyst kystem. mimo, że zgadzam się z własną oceną, to głównie przed wami najbardziej konceptualna recenzja polskiego internetu, eksperyment recepcyjny sensu largo. ania nieświadomie otarła się o rozwiązanie. po 10 komencie objaśniam, chyba że ktoś wpadnie szybciej. póki co smok siedzi na skarbcu.
OdpowiedzUsuńO nie, nie ma tłumaczenia "referatu"! Daj ludziom poczytać Lampę i się trochę pogłowić.
OdpowiedzUsuńpo doglebnych ogledzinach Twojego bloga nasuwa mi sie rozwiazanie. Kyst sa z trojmiasta, Ty tez. Grasz w Enchanated Hunters, zespole, ktory prawdopodobnie ma jakies konotacje z bohaterami recenzji (przy okazji koncertu na globaltice jakies wymiany zdaje sie zaszly, albo juz mi sie wszystko myli), takze myslę, ze spotkales chlopakow choc raz w zyciu. i teraz zgadywanka: oni maja dziewczyny, a Ty nie? wydają płytę i jezdza z koncertami po calej Europie a Ty studiujesz polonistyke w gdansku? ich debiut zdobywa pozytywne recenzje a o Twoim zespole nikt nie slyszal i pewnie nie uslyszy? czy z wscieklosci przy pisaniu recenzji pękały Ci pryszcze na plecach? Jezeli choc w jednym przypuszczeniu trafiłam, to chyba smok ze skarbca zostal zabity! pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń@spryciula - propsy za research i kojarzenie faktów (ta globaltica, no no!), a jednak błąd: filip ma raczej w dupie kwestię popularności enchanted hunters, bo nie jest tam ani żadnym liderem, ani autorem piosenek, ani w ogóle istotnym członkiem zespołu. To akurat moja działka, a mi przebieg kariery zespołu kyst bynajmniej nie spędza snu z powiek; za to nie mam bloga. Więc jednak research niedostateczny i pudło, ale hej: my się tu podniecamy niepotrzebnie i dogryzamy sobie jak dresiary na szkolnym boisku, a filip siedzi i się chichra jak dzieciak.
OdpowiedzUsuńpozdro
małgosia
Nie masz dziewczyny, nie rozumiesz plastycznej formy wyrazu, jaka jest chaos? A moze wszystkim sie Kyst podoba, wiec ty musisz byc w opozycji? Kompozycje na Cotton Touch to liście, balansujące pomiedzy ciszą, hałasem a brzdakaniem na gitarze, a muzycy chcą płytą wpłynąc na percepcje. Tyle w tym emo ile dziecka w Tobiaszu, koleś. Plus żenadny namecheckin z Ferdydurke. Get ears
OdpowiedzUsuńLudwik Ch.
dam wam jeszcze czas, chociaż nie wróżę sukcesów skoro usilnie zbaczacie z dobrej drogi, o której odosobnione, pojedyncze elementy każde jakoś się otarło. potrafcie się bawić. kyst, emocje, filip szałasek - nie stanowią klucza do rozpykania recki. podpowiedź: mój gombrowicz = kystów elverum, kystów cieślak = moja lampa, europejskie koncerty = warszawska konferencja. go.
OdpowiedzUsuńoch ach ooohhhhh
OdpowiedzUsuńfight!suzan tyś teurg, wiec nie tłumacz nie, niech każdy to rozrysuje se! wiadomo, ze i tak nikt nie- poj-m(n)iE!Co najwyżej się zachłyśnie (się).
Mały blog a cieszy. Czy ktoś jeszcze wykaże się sprytem ciula, czy dresiara małgosia zeszła spodniety? oj, niestety. jesteśmy coraz bliżej mety. O RETY!
Czy przewidziane są nagrody?
a mnie się kyst nawet podoba i nie zmieni tego recenzja na fight!susan ani żadna inna.
OdpowiedzUsuńwyczerpująca recenzja idealnie przekazuje powody, dla których płyta kyst została oceniona tak nisko (wysoko??). ponadto wygląda na to, że jestem jakimś masochistą, bo czytałem powyższy tekst z przyjemnością.
polecam wszystkim nieco więcej dystansu.
pozdrawiam serdecznie.
Płyta jest chujowa. Mam nadzieję, że to stwierdzenie nie zostanie uznane za przeintelektualizowane.
OdpowiedzUsuńAtaki ad personam również są pozbawione taktu, jakby się ktoś pytał.
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńzapoznalem sie z te niezwykle obszerna i burzliwa dyskusja i oczywiscie zabawna to sprawa. A ja, pan zupelnie z zewnatrz swiatkow, towarzystw wzajemnych adoracji i animozji, chce tylko napisac, ze plytke przesluchalem i wkurwila mnie niemilosiernie. Naprawde, proponuje wyczyscic uszy, zamiast doszukiwac sie spiskow i posluchac czy to chce chcemy w tej plycie zobaczyc i uslyszec, tam po prostu jest czy to moze nie nadzieja, ze mlodzi zdolni, obiecujacy i tacy swiadomi, ze nie graja indie rocka tylko powazna egzystencjalna estetyka? Jak dla mnie jest to pewna, potwornie wtorna adaptacja klimatow a'la Akron Family. I wszystko byloby fajne gdyby za ta estetyka staly dobre pomysly. No ale pomyslow to tutaj nie doswiadczysz. Introwertyczne, niesmiale glosiki spiewaja, musialbym to chyba zobaczyc w zapisie nutowym zeby cokolwiek zapamietac. Nuzace plumkanie na gitarach. No nie ma motywow, nie ma melodii. Pozostaje pewna aura, ktora Kyst rzeczywiscie swoja muzyka kreuje. No ale nie wiem czy jest to cos w chcialoby sie wejsc na dluzej. Jednak wolalbym lepsze piosenki i wyrazisty charakterny songwriting. Dlatego prosze sie nie oburzac. Nasz drogi polonista nie reprezentuje pogladu, ktory bylby odosobniony. Sa gorsi!
jednak "songwriting", bez dywizu
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńznam zespół Kyst z kilku koncertów, które słyszałem i przyznam, że chłopcy mnie nie powalili. płyty nie znam.
niemniej zastanawia mnie jedna rzecz - skoro album jest tak zły, to po co o nim piszesz - bo przecież nie za wierszówkę z lampy? a jeśli w redakcji musiałeś (w co wątpię), po co recenzję tak złej płyty dajesz na bloga?
zastanawia mnie kultura negacji czy nawet hejtingu (bo za mały hejting np. uznaję jednak formę recenzji czy uszczypliwe stwierdzanie, że płyta to grower, bo rośnie z 1.8 do 3.5. pomijam tu fakt, że treść twojej recenzji nijak nie ma się do oceny, gdyby ta była zgodna, powinieneś chyba zostać przy tym początkowym 1.8. a może 1.9??? - to taki żarcik). to chyba jakiś taki kulturowy terytorializm, samookreślanie - co moje, a przede wszystkim samookreślanie przez negację - co nie moje. co wydaje mi się być taką ciut bardziej wysublimowaną wersją pisania po murach 'legia chuje'.
dla mnie dobre dziennikarstwo muzyczne to przede wszystkim wyszukiwanie dobrych rzeczy i pisanie o nich. jeśli jesteś dobry, potrafisz wynaleźć takich dużo. a dobrej muzyki jest tak dużo, że nie da się całej opisać, nie da się ogarnąć wszystkich dobrych płyt. ale trzeba próbować znaleźć ich jak najwięcej i jak najwięcej się nimi dzielić.
tak oto, może nieco naiwnie, widzę rolę muzorozkminiacza:)
pozdrawiam,
Piotr
No dobra, dobra, same recki na 8 w górę? A spojrz na to z tej strony. Kyst to taka dosyc wyczekana plyta. Tutaj Cieslak pomoga chlopakom, w ogole mega goscie, Cieslak produkuje, chwali w niebiosa, ze goscie sa wspaniali i w ogole. No i generalnie sie podsyca atmosferkę itd. No i chce sie sprawdzic. No i ktos moze ma nawet ochote kupic plyte. Kupuje i rozczarowanie. Wiec jednak mysle sobie ze trzeba tez pisac o biezacych wyczekanych premierach. Wyczekane nie znaczy dobre - wiec fajnie, ze ktos to weryfikuje i informuje. Akurat w tym przypadku zdemaskowano miałkość płyty, no ale wiesz, może kiedys Kyst nagra fajną 'nienudną' płytę...
OdpowiedzUsuńBrzmi to może nieco utopijnie, ale tak właśnie uważam.
OdpowiedzUsuńNa przykładzie naszego Kysta - w kręgu potencjalnych odbiorców takie oświecanie nie jest potrzebne (może za bardzo wierzę w świadomość muzyczną takich ludzi). Publiczność masowa z kolei jest na zdanie krytyków kompletnie obojętna.
"kysta"- nie istnieje takie slowo
OdpowiedzUsuńPierwsza recenzja Kyst z którą się w pełni zgadzam. Dobrze że ktoś w mądrych słowach ujął istotę pretensjonalności i braku polotu tego zespołu.
OdpowiedzUsuńChlopakow z Kystaa napompowala Norwegia i pan Cieslak. Przy tym cala zgraja ich znajomych komentuje wszystkich, ktorym sie Kysta nie podoba.
OdpowiedzUsuńUwazam, ze ta muzyka jest nudna, i nie ma w niej nic pociagajacego. Nie postarali sie chlopcy o oryginalnosc - graja to czym sie inspirowali, dodajac do tego brzegi Norwegii i Cieslaka. Ponadto jak sie przesledzi wypowiedzi Tobiasza, to mozna zauwazyc, ze jest zadufanym w sobie kolesiem, a jego kariera skonczy sie na CT