Stare radyjko gra dla dzieci
2011, Kafe Delfin
7.2
Old Time Radio słyszę tak naprawdę po raz pierwszy, a jest jakbym znał na wylot. Raz spóźniłem się na ich koncert, kiedy indziej o nim nie wiedziałem, a kilkukrotnie, mimo złotych planów, zwyczajnie nie chciało mi się zmienić dla nich klubu. Miałem nawet ich płytę (z uśmiechniętym psem na okładce?), ale nigdy jej do końca nie przesłuchałem. Już wyjaśniam. OTR kojarzyło mi się zawsze z kręgiem Ścianka – Myslovitz – solowy Lachowicz – Kobiety, czyli z muzyką, której kolejno: nie lubię, już nie słucham, toleruję. Stare radyjko, pomimo swojej leczniczej prostoty, nie jest pozycją zdolną rozsupłać ten węzełek na moim guście. Mimo tego słucham go sobie od czasu do czasu, zazwyczaj w całości i za każdym razem utwierdzam się w przekonaniu, że brak na polskiej scenie muzyka, który nie marzył o nagraniu takiej bzdurki.
Po pierwsze Old Time Radio nagrali album, który faktycznie można puścić dzieciom. Zawiązywało się w naszym kraju sporo tego typu przedsięwzięć, ale zazwyczaj mijały się z celem, bo Artyści nie potrafili odżegnać się od porozumiewawczego mrugania do dorosłych zza przesłodzonej, infantylnej zasłonki. Takie zachowanie miało świadczyć o wysokim poziomie samoświadomości muzyków, ich dystansie i innych zaszczytnych cechach (szczególnie o ambitności), ale nie wychodziło na dobre nikomu. Oni sami się ośmieszali, rodzice byli zażenowani, bo konspiracja pod płaszczykiem wspólnej ekstazy na punkcie smerfów zakrawa na zorganizowaną pedofilię, a dzieci zwyczajnie nie kumały bazy poza faktem, że zostały oszukane, bo skoro nie rozumią, to najwidoczniej kieruje się do nich tylko pół komunikatu, a za pół dostajesz w muł, co jak wiadomo boli najbardziej i przechodzi przez kończynę dziwny prąd.
Po drugie, mimo że płyta jest skierowana do dzieci nie opowiada o dzieciństwie, lecz o życiu lasu odpowiednio ubarwionym tak, aby całość odwoływała się do bogatej tradycji klechd kioskowych – przaśnawych książeczek, które gromadnie wydawano w PRL i później, na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a które opowiadały historie często bezsensowne, ale zawsze o zwierzętach i idealne jako nagroda za dobre zachowanie u fryzjera czy dentysty (do tej estetyki zdają się wprost nawiązywać zdobiące album ilustracje Grażyny Rigall, a esencję klimatu stanowi świetny "Piknik na polanie", słusznie ulokowany blisko serca tracklisty). Zdarzało mi się zresztą widzieć takie klechdy na winylach czytane przez miłego lektora, zbzikowanego w stylu Edwarda Leara. I o to chodzi, bo płyta dla dzieci ma opowiadać o świecie i zaciekawieniu nim, a nie o momencie życia, na temat którego nie ma się zielonego pojęcia, bo akurat się go przeżywa.
Po trzecie: nie udawajmy, że mając dzieciństwo za sobą mamy o nim pojęcie. Nie udawajmy też, że krzywda małych zwierzątek nie wzrusza nas bardziej niż brutalne ludobójstwa. Małe zwierzątka powinny być nieśmiertelne – twierdzi mała bohaterka Lata Tove Jansson i ma rację. Old Time Radio napisali kilka miłych piosenek, które zainteresują dzieci, a których warstwa stylistyczna i kompozycyjna może trafić do starszych słuchaczy, szczególnie tych zawiedzionych ostatnimi polskimi hype'ami. Stare radyjko jest bowiem wysmakowanie avant-popowe, pod względem atmosfery bliżej mu do Kilku nocy poza domem Kawałka Kulki, niż do albumów Nerwowych Wakacji czy Muzyki Końca Lata. Przede wszystkim płyty można słuchać bez uciążliwej konieczności opowiadania się po którejkolwiek ze stron – serwisy muzyczne vs. słuchacz we własnej osobności. Brak cichego poczucia nieuczciwości, ujawniającego się, kiedy zabawa w nostalgię dźwiga ideologiczny patronat. Staremu radyjku przyklasnęły pisma branżowe i portale dla rodziców, tak więc całość jest bardzo spójna i widocznie nagrana od początku do końca w określonym celu, orzeźwiająco odseparowanym od rodzimego dyskursu na temat muzyki pokoleniowej.
Sporo tu miłego niepokoju i tajemniczości rodem z Pamiętników Tatusia Muminka ("Noc zagląda już przez okno", "Piosenka ze starej szafy", "Jeż (Tupu tupu tup)"), jest też dreszczyk emocji rozbudzony przez absorbującą obserwację mikrokosmosu (hipnotyczne "Mrowisko to wszystko" – cała piosenka to jakby jeden loop, skradziony ze zbiorów Lætitii Sadier) i kilka bibelotów, których taneczność przybiera niemalże mnemotechniczne formy (szczególnie początek albumu). Wokale współgrają z analogowymi zabawkami i metronomicznym pukaniem automatów perkusyjnych, imitując spolegliwość występu live (sami muzycy potwierdzają lotność materiału zabawną konferansjerką we "W całym lesie niesie się"). Lekka elektronika, wiolonczele, gitarki – wszystko to chwilami uderza w nudnawe okolice okupowane przez Cieślaka i Księżniczki, ale szczęśliwie teksty i popowa efemeryczność zażegnują niebezpieczeństwo, zarażając spokojnym entuzjazmem dla swobodnego grania poza konkursem, grania, które paradoksalnie uaktywnia Old Time Radio od nowa, przynajmniej w moich oczach. Tym razem naprawdę żałuję, że przegapiłem ich ostatni koncert w okolicy.
Po pierwsze Old Time Radio nagrali album, który faktycznie można puścić dzieciom. Zawiązywało się w naszym kraju sporo tego typu przedsięwzięć, ale zazwyczaj mijały się z celem, bo Artyści nie potrafili odżegnać się od porozumiewawczego mrugania do dorosłych zza przesłodzonej, infantylnej zasłonki. Takie zachowanie miało świadczyć o wysokim poziomie samoświadomości muzyków, ich dystansie i innych zaszczytnych cechach (szczególnie o ambitności), ale nie wychodziło na dobre nikomu. Oni sami się ośmieszali, rodzice byli zażenowani, bo konspiracja pod płaszczykiem wspólnej ekstazy na punkcie smerfów zakrawa na zorganizowaną pedofilię, a dzieci zwyczajnie nie kumały bazy poza faktem, że zostały oszukane, bo skoro nie rozumią, to najwidoczniej kieruje się do nich tylko pół komunikatu, a za pół dostajesz w muł, co jak wiadomo boli najbardziej i przechodzi przez kończynę dziwny prąd.
Po drugie, mimo że płyta jest skierowana do dzieci nie opowiada o dzieciństwie, lecz o życiu lasu odpowiednio ubarwionym tak, aby całość odwoływała się do bogatej tradycji klechd kioskowych – przaśnawych książeczek, które gromadnie wydawano w PRL i później, na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a które opowiadały historie często bezsensowne, ale zawsze o zwierzętach i idealne jako nagroda za dobre zachowanie u fryzjera czy dentysty (do tej estetyki zdają się wprost nawiązywać zdobiące album ilustracje Grażyny Rigall, a esencję klimatu stanowi świetny "Piknik na polanie", słusznie ulokowany blisko serca tracklisty). Zdarzało mi się zresztą widzieć takie klechdy na winylach czytane przez miłego lektora, zbzikowanego w stylu Edwarda Leara. I o to chodzi, bo płyta dla dzieci ma opowiadać o świecie i zaciekawieniu nim, a nie o momencie życia, na temat którego nie ma się zielonego pojęcia, bo akurat się go przeżywa.
Po trzecie: nie udawajmy, że mając dzieciństwo za sobą mamy o nim pojęcie. Nie udawajmy też, że krzywda małych zwierzątek nie wzrusza nas bardziej niż brutalne ludobójstwa. Małe zwierzątka powinny być nieśmiertelne – twierdzi mała bohaterka Lata Tove Jansson i ma rację. Old Time Radio napisali kilka miłych piosenek, które zainteresują dzieci, a których warstwa stylistyczna i kompozycyjna może trafić do starszych słuchaczy, szczególnie tych zawiedzionych ostatnimi polskimi hype'ami. Stare radyjko jest bowiem wysmakowanie avant-popowe, pod względem atmosfery bliżej mu do Kilku nocy poza domem Kawałka Kulki, niż do albumów Nerwowych Wakacji czy Muzyki Końca Lata. Przede wszystkim płyty można słuchać bez uciążliwej konieczności opowiadania się po którejkolwiek ze stron – serwisy muzyczne vs. słuchacz we własnej osobności. Brak cichego poczucia nieuczciwości, ujawniającego się, kiedy zabawa w nostalgię dźwiga ideologiczny patronat. Staremu radyjku przyklasnęły pisma branżowe i portale dla rodziców, tak więc całość jest bardzo spójna i widocznie nagrana od początku do końca w określonym celu, orzeźwiająco odseparowanym od rodzimego dyskursu na temat muzyki pokoleniowej.
Sporo tu miłego niepokoju i tajemniczości rodem z Pamiętników Tatusia Muminka ("Noc zagląda już przez okno", "Piosenka ze starej szafy", "Jeż (Tupu tupu tup)"), jest też dreszczyk emocji rozbudzony przez absorbującą obserwację mikrokosmosu (hipnotyczne "Mrowisko to wszystko" – cała piosenka to jakby jeden loop, skradziony ze zbiorów Lætitii Sadier) i kilka bibelotów, których taneczność przybiera niemalże mnemotechniczne formy (szczególnie początek albumu). Wokale współgrają z analogowymi zabawkami i metronomicznym pukaniem automatów perkusyjnych, imitując spolegliwość występu live (sami muzycy potwierdzają lotność materiału zabawną konferansjerką we "W całym lesie niesie się"). Lekka elektronika, wiolonczele, gitarki – wszystko to chwilami uderza w nudnawe okolice okupowane przez Cieślaka i Księżniczki, ale szczęśliwie teksty i popowa efemeryczność zażegnują niebezpieczeństwo, zarażając spokojnym entuzjazmem dla swobodnego grania poza konkursem, grania, które paradoksalnie uaktywnia Old Time Radio od nowa, przynajmniej w moich oczach. Tym razem naprawdę żałuję, że przegapiłem ich ostatni koncert w okolicy.
polscy recenzenci mają niestety tę wadę, że często wręcz szczycą się tym, że na czymś nie byli, albo czegoś nie znają. "Raz spóźniłem się na ich koncert, kiedy indziej o nim nie wiedziałem, a kilkukrotnie, mimo złotych planów, zwyczajnie nie chciało mi się zmienić dla nich klubu." Może na przyszłość warto o więcej fatygi jeśli potem chce się pisać o muzyce?
OdpowiedzUsuńTym bardziej że "Old Time Radio słyszę tak naprawdę po raz pierwszy, a jest jakbym znał na wylot." To jest akurat zespół, który miał mocne zmiany stylistyczne, i takie stwierdzenie o czterech płytach jest mocno aroganckie.
no ale gratuluję elokwencji.
B
B, naprawdę uważasz, że aby napisać o płycie, trzeba wcześniej być na koncercie? Ale owszem, przychylam się do opinii, że dzielenie się tym faktem (nieuczestniczenia w koncercie) jest zbędne.
OdpowiedzUsuńDuże zmiany stylistyczne? Nie sądzę. Poza tym, że kiedyś było więcej elektroniki i teksty po angielsku, właściwie to ciągle ta sama muzyka.
Ładna i dobra polska płyta!
OdpowiedzUsuń