piątek, 10 lutego 2012

Wesołowski + Kaliski - 281011

Wesołowski + Kaliski
281011
2012, Few Quiet People


5.3



Z perspektywy przygodnego słuchacza płytka nagrana na zlecenie Narodowego Instytutu Audiowizualnego kojarzy się z niezmiernie czerstwym suwenirem otrzymanym na imprezie w lokalnym centrum sztuki współczesnej – darmowym krążkiem hodowanym na wyściółce państwowych funduszy przeznaczanych corocznie na promowanie stęchłych weteranów lub młodocianych pseudo-abstrakcjonistów z ASP. Obecność przedmiotu tak ekstrawaganckiego, jak dodekaudion – instrument gestykularny zamknięty w bryle dwunastościanu foremnego – nie tylko nie rozprasza uprzedzeń, lecz jeszcze je pogłębia. Łatwo przypuścić, że wydawnictwo okaże się folderem reklamowym firmy panGenerator – konstruktora dziwacznego urządzenia, którego ekspozycja będzie jedynym pretekstem do zarejestrowania wspólnej sesji Kaliskiego i Wesołowskiego, artystów lubianych, lecz nie na tyle jeszcze okrzepłych, by mogli darować sobie grzeczny udział w przedsięwzięciach sponsorowanych.

Ewentualne podejrzenia o wyrachowanie ulegają jednak szybkiej weryfikacji, kiedy 281011 zaczyna dynamicznie oscylować między dwoma przeciwstawnymi atmosferami: beznamiętności i furii. Na etapie piątej lub szóstej sesji z albumem, coraz trudniej postrzegać go w kategoriach schematycznego i sennego środowiska dźwiękowego. W „27011#3” i „#4” tony wygrywane przez Wesołowskiego kojarzą wzniosły funeralny drone Pieśni żałobnych I-VII (Miasto nie spało) z nerwowymi, folkowymi pizzicato. W połączeniu z dźwiękami dobywanymi przez Kaliskiego z dodekaudionu – dźwiękami przywołującymi nastroje frustracji i parcia – skrzypce kreślą portret charakteru desperacko starającego się o zaspokojenie potrzeby autoekspresji, cenzurowanej przez stresy i presje codziennej rutyny. Para buzująca pod pokrywką czajnika, z wysiłkiem tryskająca szczelinami i otworami, to obraz, który mógłby posłużyć za ilustrację dla tej zaskakująco silnej kompozycji, protestującej przeciwko automatyzmowi w tworzeniu i przeżywaniu sztuki.

W „27011#2” zwraca uwagę skrupulatny miks Kaliskiego, eksplorującego tajemniczy dwunastościan w poszukiwaniu przeróżnych odcieni – głównie szarości i brudnych bieli – oraz faktur – chropowatości, jedwabistych muskań, zmysłowych pocierań. Wydaje się, że instrument gestykularny potrzebuje właśnie operatora wykształconego na gałkach samplerów i klawiszach, a więc muzyka obcującego z instrumentem bezpośrednio, nagimi palcami (z wyłączeniem kostki czy smyczka). Przekonanie to umacnia się wraz z kolejnymi skupionymi odsłuchami, kiedy to okazuje się, że 281011 oferuje doznania nie tyle audytywne czy wizualne, co dotykowe. Dyskretny sensualizm wydawnictwa podsuwa wizję instrumentu jeszcze bardziej otwartego na manipulacje niż dodekaudion – aparatu, którego fasety można by przesuwać, jak płaszczyzny kostki Rubika, otwierając w wielościanie na przykład ziejące ciszą prześwity (pauzy to zresztą manewr z powodzeniem stosowany przez twórców albumu).

Po dłuższym obcowaniu z 281011 wstępne uprzedzenia zostają wyparte – początkowo przez niekłamane zainteresowanie muzyką, później zaś przez wątpliwość zupełnie innego rodzaju. Jak twierdzą organizatorzy przedsięwzięcia, dodekaudion to instrument na tyle nowatorski, że każdego muzyka stawia w pozycji amatora nieśmiało rozpatrującego się po możliwościach nieosiągalnej dotąd technologii. I faktycznie, brzmienie dodekaudionu na płycie bywa podobne do brzmienia zaprezentowanego w filmiku demonstracyjnym na stronach panGenerator. Być może więc mógł Kaliski wycisnąć więcej z tej dziwaczej maszynerii, oddalić się od jej podstawowych presetów i zmusić na przykład do eksplodowania noisem. Ale czy to coś ma w ogóle jakieś presety? Nie wiem, więc daruję sobie dywagacje 281011 mile mnie zaskoczyło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz