Untitled 05
2012, Untitled
5.4
Natychmiast po przebudzeniu zorientować
się, że całą noc nie zmrużyło się oka – dziwne uczucie, ale
częste u progu lata i nadchodzących wraz z nim białych nocy.
Trochę jak w Człowieku, który śpi Pereca: można przychwycić
własne oczy na bezwiednym obwodzeniu konturów bladych cieni
rzucanych na ścianę przez listowie lub chmury. Nerwy napięte.
Należy ostrożnie dobierać towarzystwo i lektury. Każde otwarcie
drzwi (choć wyczekiwane i spodziewane) wydaje się wtargnięciem.
Pożądane wstrząsy: mieszanie napojów zimnych z gorącymi,
papieros na czczo. Książka nie powinna być zbyt emocjonalna. Pełna
obrazów, ale tych wyzutych z namiętności, szczególnie
miłosnej. Mogą być wodniste biele z Zakwitających dziewcząt,
może być prastary cień Faulknerowskiego Wielkiego lasu lub
niedługie eseje. Chodzi o to, żeby miarowo wypełniać umysł czymś
łagodnie wzniosłym, zająć go gęstym i jasnym ciałem, powoli
wlewać maślankę do miksera. Byle co może zaatakować wyobraźnię
i tłuc się po niej, jak wiatr po pokojach.
Nie trzeba było nowej płyty Plinth –
Collected Machine Music – której repertuar jest ograniczony do
dźwięków zabawek i urządzeń zaprojektowanych w epoce
wiktoriańskiej, aby potwierdzić pretensjonalność pozytywki w roli
instrumentu. Otworzyć album melodią pozytywki może jedynie
naturszczyk i bez wątpienia naturszczykiem jest autor piątej
odsłony dziwacznego projektu Untitled, polegającego na wydawaniu
przez anonimową oficynę ekologicznych opakowań z muzyką nie
podpisaną i pozbawioną tytulatury. Łatwo o mityzację tego typu
przedsięwzięć, szczególnie że wszystko jest na „piątce”
bezbronne. Każdą partię pianina – tę fałszującą, tę
zdyscyplinowaną, te ambientowe, impresjonistyczne, neoklasyczne –
można by przysypać gruzami niebotycznego namechecku, który wielu
rozpoczęłoby naiwnie od Sylvaina Chaveau. Osobiście rezygnuję z
manewrów usidlania. Nie z troski, nie ze wzruszenia czy z potrzeby
chronienia własnym ciałem tej delikatnej efemerydy (a takie właśnie
impulsy ten album prowokuje), ale aby zachować chociaż zręby
krytycznej trzeźwości, nadszarpniętej muzyką przywołującą
stany emocjonalne po nocy jałowych natężeń intelektualnych.
Wymieńmy Chaveau na bardziej subtelny
kontekst Blue Angels, a potem poddajmy się oddziaływaniu samej muzyki. Pierwsza
kompozycja z Untitled 05 atakuje wyobrażeniem fortepianu lub pianina
ustawionych na murawie, pod drzewem owocowym (grusza?), dzięki Bogu
już po tym, jak pozbyło się kwiatów. Obraz trwa, rozlega się
muzyka, fałszująca, rozstrojona, oburzająco nieskomplikowana, ale
nikogo przy klawiaturze, a kolejni aktorzy podstawiani przez
zniecierpliwioną imaginację – adonis, Azjata, młoda walkiria –
zawodzą, wydają się zbyt toporni, angażowani do roli przez
spieszny odruch zagadania estetycznej pustki. Ścieżka klawiszy,
ograniczona niekiedy do kilku taktów, powtarzana warstwami
różniącymi się jedynie natężeniem, jest irytująco,
dogmatycznie prosta, jak transkrypcja mentalności zwierzęcia
domowego na język awangardowej sztuki lub któraś z metafor
Szymborskiej. Chciałoby się pochwycić tę melodię, melodię,
którą potrafiłby zagrać imbecyl, i wryć się w nią
pazurami jakiejś wiedzy, rozstrzelać ją nazwiskami czołowych
intelektualistów, w skazanym na porażkę szale czarnych
charakterów Mononoke.
Nie pojawił się; po prostu już był
jak duch, a przecież nie duch, tylko jeleń z krwi i kości, ale
taki, jakby skupiał w sobie całą jasność i zarazem stanowił jej
źródło, jakby poruszając się w jasności, zarazem ją rozsiewał
– już w ruchu, nie inaczej niż zawsze się widzi jelenia przez
ten ułamek sekundy, w którym on dostrzegł człowieka; odchylony w
owym pierwszym wysokim susie, z wieńcem nawet w tym mglistym świetle
jak ustawiony równo na łbie mały fotelik na biegunach. (W. Faulkner, Wielki las, przeł. Z.
Kierszys i J. Zakrzewski, Warszawa 1967, s. 101.)
Nagie nuty są z wolna pakowane do
wnętrz aksamitnych kokonów, nakładających się i otorbiających
wokół siebie nawzajem, jak kolejne sferyczne płaszczyzny
narastające w trakcie toczenia się perły w delikatnym wnętrzu
muszli. Płynny zoom: organizm lub nieożywiona materia ukształtowane na wzór jedwabiu, skóry lub ligniny ukazanych w przekroju poprzecznym. W
mikroskopowym olśnieniu stają się jawne detale poszczególnych
warstw, które po osiągnięciu filigranowej kumulacji są po kolei na powrót
rozklejane przez jakiś nieodgadniony potencjał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz