Ucho i umysł
2012, słowo/obraz terytoria
Podtytuł
– Szkice o doświadczaniu muzyki – trafnie
streszcza mechanizm rządzący drugą po Dysonansach krytyki
książką Anny Chęćki-Gotkowicz. „O doświadczaniu”, a więc o
poznawaniu ciągle od nowa, w trybie niedokonanym, liczbie mnogiej i tempie rzutkiej
próby komparatystycznej. Autorka wciąga do zestawienia wypowiedzi
muzyków, filozofów i pisarzy, ale przede wszystkim angażuje dwa
style pisania o dźwięku, które bywają zwykle postrzegane jako
antagonistyczne: profesjonalną analizę muzykologiczną i impresje
słuchacza nazywanego w Uchu i umyśle „niewinnym”.
„Choć
puryści skłonni są twierdzić, że łączenie różnorodnych
dyskursów jest metodologicznie niepoprawne – pisze
Chęćka-Gotkowicz – to w wypadku opisu muzyki właśnie ono
stwarza szansę ujęcia zarówno tego, co rozumiane, jak i tego, co
doznane”. Gdyby
wywód ograniczał się do teoretycznego uzasadnienia tej tezy, można
by określić go jako ciekawy, może nawet potrzebny, ale sednem Ucha
i umysłu jest dopiero praktyczne wykorzystanie fuzji dyskursów
i to nie tyle w charakterze ćwiczenia, które – choć fascynujące
– przyniosłoby więcej korzyści autorce niż czytelnikowi, co
raczej w ubogacającym geście zaproszenia wykonawców i odbiorców,
kognitywistów i emocjonalistów do równouprawnionego dialogu.
Czytelnik
ma pełne prawo wyobrazić sobie teraz książeczkę o wszystkim i o
niczym, „dla każdego”, a więc po prawdzie dla nikogo, mnie zaś
uznać za naiwniaka podekscytowanego dawką egzaltowanych nagabywań
do obdarzenia uczuciem boskiego bytu, który przenika na równi pop i
partyturę. Odruch podejrzliwości jest uzasadniony, warto jednak
zastanowić się przez chwilę, czy nie motywuje go w sporej mierze
przyzwyczajenie do kiepskiej sytuacji w najbardziej nas tu
interesującym sektorze wydawniczym. Polskojęzyczna bibliografia
pozycji poświęconych muzyce – a rozumiem pod tym
hasłem książki rodzimych autorów, jak i przekłady – od dawna
zmusza czytelników do poruszania się w obrębie skrajności.
Z
jednej strony hermetyczne studia historyczne lub analityczne, trącące
myszką, bo nie sposób uznać kanonicznych dzieł Romana Ingardena
czy Zofii Lissy za atrakcyjne dla współczesnego czytelnika. W ich
sąsiedztwie można natrafić na oderwane od rzeczywistości publikacje w rodzaju „Krytyka muzyczna –
krytyka czy krytyki?” (wydany w 2012 roku tom pokonferencyjny, w
którym m.in. rozważa się perspektywy dla internetowego
komentowania muzyki czy przewiduje wyłonienie się w niedalekiej
przyszłości „nowej” odmiany krytyki – krytyki płyt). Z
drugiej – nudnawe biografie wielkich jazz- i rockmanów, dodatkowo
zaniżające i tak fatalny poziom kultury słuchania i myślenia o
muzyce. Strefa środka ogranicza się niemal w całości do wydanych
niedawno, bo w 2010 roku,
Kultury dźwięku (słowo/obraz terytoria) i
trzech tomów linii muzycznej Korporacji Ha!art, a i te publikacje
obarczone są kardynalną wadą. Jako wydawnictwa zbiorowe prezentują
teksty powiązane zbyt luźnym wspólnym mianownikiem. Temat ujęty z
wielu perspektyw zyskuje na różnorodności, ale kosztem
konsystencji, gwarantowanej moderującą obecnością jednego,
„silnego” autora.
Ucho
i umysł wpasowuje się w lukę pomiędzy analizami Leszka
Polonego a naiwnymi wypisami Piotra Wierzbickiego. Książka jest więc –
owszem – pozycją popularyzatorską, z tymże nie uwikłaną w
propagowanie jakiejś kongregacyjnej strategii odbioru muzyki
poważnej i popularnej. Na celu ma raczej zjednanie uwagi dla
filozofii muzyki oraz takiego stylu jej uprawiania, który pozwala
wciągnąć czytelnika w aurę swobodnej wymiany myśli, wolnej od
zahamowań projektowanych przez wymóg pozowania na specjalistę od
„niewyrażalnego”.
Ucho i umysł manifestuje swoją niemal całkowitą samotność w tejże niszy w
sposób bolesny zwłaszcza dla czytelnika, który próbował wcześniej na
własną rękę zorientować się we współczesnym dyskursie muzycznym.
Chęćka-Gotkowicz sięga po głosy wielu zagranicznych komentatorów; na
kartach książki goszczą między innymi Pascal Quignard, Eero Tarasti,
Jean-Jacques Nattiez, Vladimir Jankélévitch, Roger Scruton, Bernard Sève
czy nader interesujące Gisèle Brelet i Élizabeth Gérard. Niestety: ich
refleksje autorka zmuszona jest przekładać na własną rękę, jak gdyby
dziedzina jej zainteresowań nie była w Polsce warta wysiłku
wydawniczego. Bateria cytatów, w sprawnym tłumaczeniu, budzi czytelniczą
zazdrość i podsuwa niepokojącą myśl o absurdalnym zacofaniu
poświęconego muzyce odłamu polskiej myśli estetycznej (wzmianki o
Mieczysławie Tomaszewskim – muzykologu upowszechniającym metodę
integralnej analizy muzyki – i paru innych „oświeconych” tym wyraźniej
potwierdzają smutną regułę).
Materiał przytoczony w Uchu i umyśle wystarczyłby jako baza dla paru inspirujących publikacji. Dość wspomnieć streszczane przez autorkę koncepcje somaestetyki, tatuażu muzycznego czy egzystencjalistycznego wymiaru muzyki, by odczuć zastrzyk twórczej energii. A to przecież tylko marginalne konteksty, które muszą ustąpić miejsca obszerniejszym dociekaniom poświęconym roli metafory w deskrypcji doznań audytywnych lub też odczytaniom Quignardowskich koncepcji odnoszących się do mitu o Odyseuszu i syrenach oraz do prenatalnego doświadczenia dźwięku i późniejszej nienawiści wobec muzyki, zarówno w wymiarze jednostkowym (doświadczenie mutacji, a wraz z nią trwałe „uciszenie” dzieciństwa), jak i zbiorowym (dwuznaczna obecność muzyki w obozach zagłady).
Materiał przytoczony w Uchu i umyśle wystarczyłby jako baza dla paru inspirujących publikacji. Dość wspomnieć streszczane przez autorkę koncepcje somaestetyki, tatuażu muzycznego czy egzystencjalistycznego wymiaru muzyki, by odczuć zastrzyk twórczej energii. A to przecież tylko marginalne konteksty, które muszą ustąpić miejsca obszerniejszym dociekaniom poświęconym roli metafory w deskrypcji doznań audytywnych lub też odczytaniom Quignardowskich koncepcji odnoszących się do mitu o Odyseuszu i syrenach oraz do prenatalnego doświadczenia dźwięku i późniejszej nienawiści wobec muzyki, zarówno w wymiarze jednostkowym (doświadczenie mutacji, a wraz z nią trwałe „uciszenie” dzieciństwa), jak i zbiorowym (dwuznaczna obecność muzyki w obozach zagłady).
Chęćka-Gotkowicz
nazywa wymienionych wyżej filozofów i pisarzy bohaterami
swojej książki, pokusiłbym się jednak o określenie ich mianem
jej przyjaciół. Głęboko przeżyty kontakt z ich myślą sprawił,
że autorka nie stroni od polemiki, ale utrzymuje ją w niemal
intymnym tonie, który w pełni uwiarygodnia wiodącą tezę o
koniecznej demokratyzacji rozmaitych sposobów odbierania muzyki. Po
lekturze wydaje się, że nie może być inaczej, bo przecież
wypowiadając się na temat doznań słuchowych relacjonujemy nasze
ich wspomnienie, kiedy zdążyły już wybrzmieć, i dotyczy to nie
tylko muzyki wykonywanej, ale również tej odtwarzanej wciąż na
nowo z płyt, taśm czy plików. Rozdział drugi – Czas i
przestrzeń muzyki – uświadamia prostą prawdę o
zakorzenieniu dźwięków w przeszłości, w czasie utraconym.
Ilekroć
mówimy o wydarzeniu muzycznym – wspominamy, a wspomnienia budują
przecież naszą tożsamość. Nie bez kozery autorka wspomina o homo
musicus, człowieku kształtowanym za sprawą muzyki i próbującym
formować się poprzez „muzykowanie” (rozumiane – za
Christopherem Smallem – jako wszelki kontakt z muzyką). Ucho i
umysł zdaje się zresztą na tym etapie silnie zadłużone u
Prousta, który tak opisywał doznania Swanna po wysłuchaniu sonaty
Vinteuila: „I tak – ledwie rozkoszne wrażenie pierzchło, już
pamięć dostarczyła Swannowi pobieżnej i doraźnej tego wrażenia
transkrypcji (…). Uzmysłowił sobie jego rozmiar, symetrię,
wykres, jego ekspresję; miał przed sobą owo coś, co już nie jest
czystą muzyką, ale rysunkiem, architekturą, myślą, i co pozwala
przypominać sobie muzykę”.
Fragmenty
Ucha i umysłu poświęcone „niewinnemu” słuchaczowi
(takim był również bohater Prousta) nie pozostawiają wątpliwości,
że Chęćka-Gotkowicz nie przypisuje amatorskim spotkaniom z muzyką
wyłącznie rekreacyjnego charakteru. W sukurs przychodzą jej
niektórzy spośród cytowanych specjalistów od recepcji zdarzeń
audytywnych, ale przede wszystkim sam czytelnik, wielokrotnie
prowokowany do pracowitej introspekcji, do przyglądania się sobie
słuchającemu, a więc de facto do przedzierzgnięcia się w
krytyka, jakim widział go Paul Valéry w szkicu Bez retuszu: „Krytyk nie powinien być czytelnikiem, lecz świadkiem czytelnika, tym, który obserwuje go podczas lektury i gdy jest czymś poruszony”.
Autorka również inscenizuje swoje relacje z muzyką, raz korzystając z doświadczeń wykonawcy, innym razem wcielając się w rolę „biernego” odbiorcy (cudzysłów konieczny, jeśli chce się pozostać wiernym wymowie książki). Osiąga w ten sposób rzadko
spotykaną elastyczność zmysłu krytycznego, wykazywaną na
przykład przez Hansa Eggebrechta w dialogach z Carlem Dahlhausem,
wyraźnie bardziej ograniczanym przez decorum akademickiej
analizy. Ucho i umysł uśmierza więc długotrwały głód przekonującego pisania o muzyce – zdroworozsądkowego, sugestywnego, intymnego, w tonie przedkładającym mnogość możliwości ponad dyscyplinujące, ale i zawężające horyzonty, ramy muzykologicznego studium.
„Nie trzeba znać sposobu osiągania efektu, aby mu ulegać – pisze pod koniec książki Chęćka-Gotkowicz, nawiązując do Scrutona – Nikogo nie dziwi fakt, że czytelnik wypowiada się na temat poezji, choć nie jest literaturoznawcą. Podobnie bywa ze sztukami wizualnymi. Muzyka natomiast jest obciążona osobliwą klątwą profesjonalizmu, która ciąży nad muzykami, teoretykami i słuchaczami”. Wszyscy wymienieni żyją w uciążliwej hipokryzji: oddają się muzyce skrycie, deliberują o niej sami ze sobą, publicznie zaś często wypierają się swej namiętności, z rezygnacją odwołując się do „niewyrażalnego” lub do „tańczenia o architekturze”. Nie chcąc ryzykować śmieszności, wybierają smutne słuchanie do lustra. Uchu i umysłowi takie zahamowania są obce; to książka doskonale świadoma tego, że wysunięcie definicji muzyki lub ułożenie poradnika dobrego słuchania to cele mierne w porównaniu z „niewinną” wymianą wrażeń i poglądów, która najskuteczniej dopinguje do samodzielnych prób pisania i mówienia o przeżyciach muzycznych.