Incubation
2013, Ostgut Ton
Z błahych powodów, jak na przykład
przegrana w literaki, roztrzaskałem pięścią szybę; kopiąc bosą
stopą, uszkodziłem biurko z litego drewna; wypaczyłem wiele drzwi,
rozmyślnie trzaskając. Ale któregoś dnia – szczególnie
wietrznego: chodniki omiecione do czysta – zobaczyłem na
przystanku prawdziwego furiata. Człowieka tak zapiekłego w gniewie,
że twarz miał wiecznie zmarszczoną, zaciśniętą w maskę. Nie do wiary, ale jego łuki
brwiowe, nos i uta były poryte fałdami mięśni, które zazwyczaj pozostają niewidoczne, u niego zaś, zakrzepły
w grymas, rozrosły się i stwardniały. Wyglądał
niczym Splinter, nauczyciel Żółwi Ninja, i oddawał się z zapamiętaniem
koprolalii, podsycanej jeszcze przez obecność kobiet,
dzieci i godnego starca. Zazdrościłem mu
niepohamowania i jednocześnie przebiegł mnie dreszcz – taki, który wymusza bezwiedne
cofnięcie się o krok – bo ów człowiek w sposób napastliwy
ucieleśniał moją fobię, że myślę na głos, nie wiedząc o tym.
Wściekłość jest jak orgazm, totalna uległość lub regularne
samookaleczanie: sprawia, że rzeczywistość znika i wszystko –
cała świadomość – kurczy się i zamyka w mrocznym punkcie.
Kto widział, jak ognisko trzaska i
wyrzuca w górę zamieć rozżarzonych pyłków, ten zechce może
uznać ten obraz za perfekcyjną metaforę furii, percepcji ogarniętej migotaniem rozpalonych mroczków. Kiedy ostatnio wracałem w tłoku do domu, niewyspany i coraz
bardziej gniewny, miotając w duchu klątwy na tłuste włosy ludzi,
wypchane plecaki, których nie raczą zdjąć, koszmarne dialogi i
bukiety perfum, byłem o krok od utraty panowania, ale nie chciałem sięgać po muzykę, bo rano zapełniłem
playlistę samymi nowymi płytami. Wystarczająco dużo kosztowało mnie powstrzymanie się od wyrwania książki z rąk pasażera obok, by zerknąć na tytuł i w razie rozczarowania splunąć facetowi w twarz. Nie byłem gotowy wziąć na siebie jeszcze niepewności zapoznania z nową muzyką, ale zaryzykowałem
i wybrałem Incubation. Może zadecydowała okładka, może
świadomość, że to techno, więc – w przeciwieństwie do reszty
dostępnych pozycji – mogłem liczyć, że zagłuszy rozmowy.
Od pierwszej chwili absolutna ulga,
zanurzenie z sykiem w chłodnej wodzie, odpoczynek w cieniu drzewa, z
rozległą panoramą u stóp, a to wszystko w kojącym półmroku pokoju za żaluzją. Przede wszystkim narzuca się uwadze
niezwykła klarowność formalnego debiutu Somnera. Składowe cząstki kompozycji słychać tak
wyraźnie, jak gdyby każda z nich została zaprezentowana
słuchaczowi osobno, a jednocześnie nie ma mowy o sterylności czy
odhumanizowaniu. Materiał jest w całości syntetyczny, lecz do tego
stopnia wypieszczony za sprawą świadomej produkcji, że chłód,
metaliczność, otępiająca powtarzalność struktur rytmicznych –
stereotypowo przypisywane stylistyce techno – odbiera się
wyłącznie na zasadzie konwencji. „Wie się”, że one tam są,
ale de facto odbiera się wyłącznie czarująco płynne przejścia
pomiędzy kolejnymi etapami spójnej narracji. Rytmom wyczarowanym na Incubation można by przypisać cechy znakomitej dykcji, a ich ewolucję opisać z pomocą uwag Małgorzaty Szyszkowskiej na temat
jednej z kompozycji Reicha:
Utwór rozpoczyna się jednym dźwiękiem granym unisono przez dwóch wykonawców i poprzez przesunięcie fazy rytmicznej osiąga stopniowo coraz bardziej skomplikowany wzór rytmiczny, który następnie ulega upraszczaniu aż do osiągnięcia punktu wyjścia. Materiał dźwiękowy, który wykorzystuje kompozytor, jest początkowo bardzo mało zróżnicowany (małe albo niezauważalne różnice wysokości dźwięków), niemniej jednak każde kolejne uderzenie, a więc każdy kolejny dźwięk poprzez swoją relację wobec dźwięku poprzedniego i następnego zagęszcza przestrzeń muzyczną dzieła. Już po pierwszych kilku uderzeniach wytwarza się pole sił, którego istnienie powoduje, że „zarysowujący się” wzór rytmiczny dzieła jest nie tylko wzorem quasi-geometrycznym przecinających się linii oraz punktów wyjścia i dojścia, ale dynamicznym, migotliwym polem wzajemnych muzycznych oddziaływań i napięć. (Aspekty słyszenia dźwięku w doświadczeniu estetycznym dzieła muzycznego, w: Materia sztuki, Kraków 2010, s. 62-63).
Sporządzony przez Dave'a Sumnera
amalgamat techno i kosmische nie potrzebuje głosów, zadowala się
nielicznymi samplami („Inter” na przykład wykorzystuje fragment Beyond the
Black Rainbow, ten sam, który parę dni temu wplotłem do jednego z moich nowych utworów), wyrafinowanymi rozwiązaniami rytmicznymi i samą
przestrzenią – wypadkową Negative Fascination Silent Servant i
Space Is Only Noise Nicolasa Jaara.
Nie jestem miłośnikiem techno,
nawet tego awangardowego, a jednak Incubation stało się dla mnie
biletem wstępu i zachętą do eksploracji tej stylistyki. Zwłaszcza,
że – póki co – to właśnie techno oferuje poszukującemu słuchaczowi
najciekawsze wydawnictwa pierwszych miesięcy 2013 roku. Wystarczy
wspomnieć o paru ostatnich premierach: odważnej fuzji techno i
chill wave'u na Piano Cloud Shams (100% Silk), o wspólnym nagraniu
Lucy/Silent Servant (Mote-Evolver) czy o – trochę schematycznym,
ale sprawiającym niemałą przyjemność – Welcome to
Microsector-50 (R&S Records) autorstwa Space Dimension
Controller. Function zostawia jednak tę wymagającą konkurencję w tyle, skutecznie podważając stereotyp techno jako muzyki pozbawionej finezji (mimo wszystko klasyczny Vitalic nie ma jej za grosz, spoglądając z perspektywy czasu, w którym poszerzanie gustu nie jest już misją o charakterze pozytywistycznej pracy u podstaw) i trwale odseparowanej od wielu kontekstów kulturowych, z humanizmem na czele.
Ten pierwszy akapit to może i nie cytat, ale Karl-Markus Gauß, by się uśmiechnął z politowaniem.
OdpowiedzUsuńPoleć, proszę, którąś z jego książek. Widzę po stronie Czarnego, że wygląda na Sebalda dla ludzi.
OdpowiedzUsuńA Sebald to dla kogo niby? "W gąszczu metropolii" ma rozdział/rozdzialik o twarzach, który bardzo przypomina twój pierwszy akapit.
OdpowiedzUsuńSebaldowi zdarzają się zdania na trzy strony, więc może wydać się mało przystępny. Dzięki za Gaußa, brzmi ciekawie, sprawdzę.
OdpowiedzUsuń