piątek, 26 grudnia 2008

Ballady i romanse - Ballady i romanse

Ballady i romanse (Siostry Wrońskie)
Ballady i romanse
2008, Raster


1.0




Nasiąknięcie zbawczo zaślepiającym klimatem Rastra i Lampy, których światło skutecznie rozprasza odbicie w lustrze, tak że klubowicze nie tracą czasu na potyczki z samoświadomością, sprawiło, że Ballady i romanse to idealny przykład na przysłowiowe babranie się w błotku koło śmietnika. Wąsy z piachu i peweksowy sweterek z rozpikselowanymi jelonkami to dla Wrońskich powód do dumy. Podobnie jak płyta, która powstała późnym latem 2008 roku, kiedy to Zuza wygnała swego faceta i dziecko na wieś, i w zamienionej na studio nagraniowe wielkiej kuchni w kamienicy przy ulicy Polnej w Warszawie razem z siostrą smażyła przez dwa tygodnie te piosenki.

Efekt jest porażający. Podchodząc do jakiejkolwiek nowej płyty ma się jakiś bagaż oczekiwań, poczynając od tego, że spodziewamy się muzyki w ogóle, a kończąc na tym, że będzie to muzyka bez dwóch zdań zajebista. Wygórowane nadzieje padają w pierwszej siostrzanej salwie. W każdej kolejnej uzbrajałem się coraz rozpaczliwiej: to musi być groteska, to taki zabieg świadomy. Potem, że infantylizm to też świadomie, żeby jaskrawo skontrastować feministyczne fragmenty tekstów. A kicz? Wrońskie wiedzą co to tandeta i nie boją się po nią sięgnąć, żeby osiągnąć rezultat po prostu olśniewający - chciałoby się napisać w lepszym świecie.

Oczekiwania zostają jednak zawężone i zabite bez mrugnięcia okiem. Pozbawiony złudzeń i dojmująco samotny, odbiorca obcuje ze szczególnym zabiegiem artystycznym: cepelią oksymoroniczną. O ile zwykła cepelia, jako wyroby rzemiosła osadzone w dawnej tradycji, może swoją kiczowatością bawić i uczyć, o tyle ta oksymoroniczna wprowadza jeno chaos: wytwarzana współcześnie, pozbawiona odniesień do folkloru, tradycji lub archeologii, nie znajduje usprawiedliwienia dla kiczu i otwarcie prze w brzydotę, owocując u końca procesu pustką po semantycznej implozji.

Brnie się przez Ballady jak przez wyzuty z literackości Mordor. Z jednej strony żenujące kiksy dźwiękowe (jak nie potrafisz grać, pierdolnij w miskę i powiemy, że tak miało być), z drugiej zaś potworna rzeczywistość przedstawiona liryków osadzonych w realiach peerelowskiego feminizmu, którego głównym postulatem wydaje się być znajdująca się już, już w zasięgu ręki opcja nie golenia nóg. Poruszane są na tej płycie także kwestie genderowe, dylematy romansowe i zwyczajne obrazki z życia, ale wszystkie w przaśnej, misiowatej manierze, którą zarażone zostają także wokale obu sióstr, nawet tej, która na co dzień śpiewa w Pustkach.

Na wielu rzeczy koniec czekam, bo koniec jest potrzebny. Doraźnie czekałem na koniec Ballad i występu live Wrońskich, który mógł ujść, jeśli wmówić sobie, że był happeningiem. Bardziej ogólnie czekam na polską płytę, która obdarzona byłaby jeśli nie autorskim pomysłem, to chociaż w miarę aktualnymi nawiązaniami do zjawisk (pop)kultury i sztuki. Siostry bez skrępowania śpiewają, że potrafią spieprzyć każdą sytuację, podczas gdy ten problem doczekał się już toastu i odsunięcia w cień wraz z wyjściem z mody neuroz Bridget Jones około 1998 roku, a Coco Rosie wbrew pozorom nie tylko stukały w garnki i płotek. Bo nie potrafisz się bawić, człowieku!, skontrują siostry. No nie, nie potrafię.

2 komentarze: