czwartek, 5 marca 2009

OST p.n.e., pt. 1

Jeśli macie śladowe ilości słuchu, a wasze wyczucie składa się już nie tylko z intuicji, ale też z erudycji, możecie swobodnie uderzyć w sampling. Po cholerę uczyć się gam i akordów, kiedy można sobie spokojnie usiąść i poukładać puzzle. Tworzywo muzyczne gnie się pod waszymi palcami, na gorąco kreujecie dźwiękowy wymiar intertekstualności, a i ocalacie tipsy. Przedwieczne soundtracki to kopalnia złota, jeśli chodzi o sample i pewnie to wiecie. Retro, w mniejszych lub większych proporcjach, jest zawsze na miejscu, a macie jak w banku, że nikt nie skojarzy skąd wzięliście na chama calutkie 4/4, szczególnie jeśli potniecie mu twarz w Music Makerze. Co z tymi płytami zrobić, jeśli nie macie za grosz słuchu, a w Milionerach odpadliście na pytaniu za stówke? Puścić je sobie można.


Duke Ellington
Anatomy of Murder

1959, CBS



Nie wiem, na co wskażę tym wyznaniem: kompletne dno jakim jest mój gust czy raczej jegoż wyżyny, ale soundtrack do Anatomii morderstwa to moja ulubiona jazzowa płyta w ogóle. Na pewno jest wśród was jakiś młody człowiek, który słyszał kiedyś o Love Supreme i ma teraz ochotę wpisać w komentach do tej notki: a, kurwa, Coltrane?! Spokojnie, nie ma co się mądrzyć. Za dużo słuchałem muzyki wymagającej od odbiorcy kompletnie czego innego niż jazz. Do dzisiaj nie potrafię określić, czego właściwie jazz wymaga, ale ilekroć podchodzę do klasycznych dzieł czuję się testowany. Wiem, co robić i wygrywam, ale nie mam z tego przyjemności. Obok Davisa, Crazy Girl, Blues-ette i pełnoprawnych pozycji dyskografii Duke'a, Anatomy of Murder to płyta, która uprawnia mnie do stwierdzania, że i owszem: słucham trochę jazzu i niekiedy lubię to robić. Przy tym Duke to ulubiony muzyk Borisa Viana, a ja bardzo lubię jego książki.

Soundtrack ten, w oderwaniu od obrazu, fukcjonuje jak eksperymenty zebrane przez Milesa Davisa na Dark Magus czy Get Up with It (high-lightowe He Loved Him Madly to zresztą tribute dla Duke'a): pokazuje, że jazz nie musi być jazzem jazzem.
Anatomy of Murder to całe miejsce, w którym można poegzystować, nie tylko z nim poobcować. Antynomicznie jednak dla Davis'owskiej eskalacji potęg voodoo, nawet w dreszczu grozy lub pijanym nocnym spacerze, Ellington potrafi zawrzeć odrobinę swojej niefrasobliwości, która wydaje się być całkiem prawdopodobną inspiracją swawolnego surrealizmu Viana. Jeśli macie już swojego ulubionego seryjnego zabójcę, kolejny quest to znalezienie ulubionego miejsca zbrodni. W tej zabawie Duke jest bossem za 1000000 exp.





Mike Batt
Watership Down

1979, Columbia



Watership Down, czyli Wodnikowe wzgórze, to książkowy debiut Richarda Adamsa. Historia królików podróżujących w poszukiwaniu aindustrialnej utopii to chwytliwy materiał i nie łatwo go spierdolić. Trudno jednak, i to cholernie, wpaść na pomysły, które zrobiłyby z ckliwej, pluszowej opowiastki, powieść z krwi i kości. Adams wpadł i należy żałować, że dotychczas (wg mojej wiedzy), poza Wzgórzem, przetłumaczono na polski tylko Szardika - nudnawą cegłę fantasy, podczas gdy bibliografia Adamsa obfituje w zachęcająco brzmiące tytuły. Batt popróbował ścieżki pisarza i udało mu się bez dwóch zdań. Chociaż czytałem książkę dobrych parę lat temu, soundtrack skutecznie obudził wspomnienia i zahibernowane uczucia z czasu lektury: zniecierpliwienie, ciekawość (postać Szaraka - szaman czy tylko epileptyk? postać Śmierci - prawda czy mit?), przyjemność i roztkliwienie (Bright Eyes - folkujący dream-pop; Garfunkel sięga w przyszłość do Mercury Rev. i Decemberists, przy czym oczywiście przesadzam, żebyście w ogóle przesłuchali).

Warto sięgnąć też po reinterpretację nagraną przez Angelę Morley. Wyszło bardziej ambientowo. Bardziej glitchy, spooky i haunted, tak że słuchając pierwszy raz miałem wrażenie obcowania z OSTem do czegoś o statku widmo. Interpretacja jednak jak najbardziej słuszna, skupiona po prostu bardziej na zilustrowaniu mglistych pejzaży hrabstwa Hampshire, w którym znajduje rozwiązanie akcja powieści Adamsa.





Bernard Herrmann
Twisted Nerve

1968, Polydor



Herrmann jest jednym z nielicznych tak charakterystycznych i tak często cytowanych (np. dość nachalnie w Kill Billu) twórców muzyki filmowej. Zwyczajnie nie chce mi się teraz tego śledzić na przykładach (Vertigo! Taksówkarz!), ale jego soundtracki mają rozpoznawalne brzmienie: wilgotne i metaliczne. Silnie przy tym antytetyczne, bo erotyczne konotacje jakie niesie z sobą wilgoć, są dla Herrmanna związane z postaciami, czynnościami i lokacjami na wskroś aseksualnymi. Charyzma tego kompozytora jest jednak na tyle silna, że łatwo
kupić tę atmosferę/manierę, wiedząc dobrze, że stoją za nią konkretyzacje, których nasza wyobraźnia by się nie podjęła. Nadinterpretacja: facet od tła muzycznego wie, że jedynym, co nas napędza to reprodukcja, wie też, że lubimy kłamać, iż non omnis fuckin', więc ustanawia pomost między erotyką a zastawą nierdzewnych sztućców, żebyśmy mogli łatwo i estetycznie wciskać kit o poszukującej naturze naszej seksualności.

Słuchanie tego jest jak powtarzanie sobie po cichu obrzydliwych i suchych słówek dla pokazania wszystkim supermodelkom, z którymi trafiło się na bezludną wyspę, że jest się twardzielem, który nie wybacza nawet tym z cyckami. Wyścig jest ustawiony.
Jeśli kogoś zaczyna powoli nudzić OST Vangelisa do Blade Runnera, szuka czegoś utajenie brutalnego, ale wstydzi się dojść aż do Heavy Metal F.A.K.K., powinien spróbować z odizolowanym od obrazu Herrmannem.




Dzisiejszy odcinek:
- Duke Ellington - Anatomy of Murder
- Mike Batt - Watership Down
- Bernard Herrmann - Twisted Nerve
a w następnym (jakoś za miesiąc) zapuścimy włoską
library music, zbadamy losy Polaków rzuconych między rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej, a na koniec zerżniemy parę feministek. Będzie fajnie. Aloha!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz