piątek, 13 lutego 2009

Barzin - Notes to an Absent Lover

Barzin
Notes to an Absent Lover

2009, Monotreme



5.0


Jak czytać staropolskie barzo? Jest niewielki problem, panowie i panie. Zapisy fonetyczne - spalone. Najstarsi starcy - martwi. Taśmy z kursami językowymi dla imigrujących do RP innowierców - poplątane. Intuicja - zawodna. Dr Emmet Lathrop Brown - niestety fikcyjny. Co teraz? Można próbować zapomnieć. Na przykład weźmy sobie komiks Manary. Przekartkujmy dla pewności: czy nie tylko sztuka, ale też gołe baby? Są. Niezła kreska. Tło historyczne - dosyć obecne, postacie - Dostojewski erotyki, a co do narracji to interesująca jest trudna do umotywowania maniera oddawania kobiet jako nagród kompletnym błaznom. Korzystając z ogólnodostępnej metempsychozy stwierdzam, że w naszym plemieniu inne panowały w tej materii porządki. Odczuwam nostalgię za początkami swojego drzewa genealogicznego, więc Indiańskie lato > Borgia > El Gaucho. Chwilowe zaabsorbowanie i już nie myślę jak wymawiać Barzin.

Faktem jednak pozostaje, że słucham ich najnowszej płyty z pewnym rozrzewnieniem, którego nie potrafię tak po prostu z siebie strząsnąć (szczególnie Summer Soft Girls oraz Stayed Too Long In This Place). Fernepiks, fefer, słabostka i feblik. Dawno temu Notes... opisano by na Caramel Brown albo zabrałby się za nie Rojek w jakimś felietonie. Obracamy się w tym samym kręgu co zawsze: Low, Galaxie 500, Savoy Grand, Red House Painters, Spain (chyba najcelniejszy strzał), Reindeer Section, Oh! Bijou (bardzo celny), Idaho i wolne kawałki w ogóle (celny). Rozmyty cień rzuca na żaluzję mól książkowy. Chwilowo oderwany od kolejnej powieści rzuca okiem na podwórko i bawiące się na nim dzieciaki. Pod ścianą przemyka jakaś starsza już dziewczyna z zakupami, bojąc się, że oberwie piłką. Facet w oknie naprzeciwko wydmuchuje dym z fajki i po pobieżnym zlustrowaniu przebiegu gry w klasy dalej pucuje wazon szmatką. Istnieje świat i to rozprasza, ale mól gładzi już palcami tylko dla niego wyczuwalne zgrubienia na papierze. Nanomilimetrowe wzgórza druku wyrastające z kartek. Lepiej do nich wrócić. Po co naprawdę żyć, lepiej marzyć. Wymarzyć sobie można najweselsze rzeczy, a żyć jest nudno.

Z nostalgii płynie więc względne docenienie płyty niewiele przecież wartej, jeśli poddać ją trzeźwej ocenie. Monotonia dziewięciu równych, melancholijnych numerów stawiających sobie za zadanie rozmarzenie odbiorcy (pojawia się nawet nachalnie klimatyczna harmonijka ustna), może zemdlić, a z drugiej strony... Satysfakcjonująco jest obserwować jak poszerzają się horyzonty i bieżące eksperymentalne granie staje się coraz łatwiejszym doznaniem, ale możliwe jest to tylko przy wcześniejszej troskliwej asyście dzieł prostolinijnie odwołujących się do jakiejś tradycji. W przypadku milutkiego Barzin niechlubne są wycieczki w stronę Damiena Rice'a, ale już wyraźne rozmienienie konturu oryginalności (jakby slow-minimal na EPce Just More Drugs, niefortunnie zarzucony) na drobne odsyłacze do w/w kanonu lektur, nie razi, a nawet zjednuje. Można bowiem użyć tej płyty tak jak używa się suwenirów z podróży. W środku roku trudno rewizytować Seszele, tak jak nie wypada pobieżnie odhaczyć powrotu do swoich muzycznych korzeni. Dzięki Notes... można sobie miło powspominać odkładając the real thing na dającą się przewidzieć, bardziej sprzyjającą, przyszłość, ale nie warto spodziewać się po tej płycie czegoś ponad zbudowanie atmosfery 2-3 wieczorów.

myspace

2 komentarze:

  1. Słucham sobie teraz, jest atmosfera, pierwszy wieczór... zobaczymy na ile starczy tego topionego masełka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Za chwilę będzie drugi wieczór, więc szykuj już sobie resztę dyskografii ;) EPki są naprawdę, naprawdę.

    OdpowiedzUsuń