sobota, 6 marca 2010

RxRy - RxRy

RxRy
RxRy
2010, self-released



7.1


Po zdementowaniu pogłosek jakoby był awatarem Noah Lennoksa, anonimowy ów outfit zabiera głos w temacie pogodzenia poszukiwań straconego czasu z rozbudową bica. Nie ma tu żadnego mocarnego bitu, ale jakby być z tego bity miały. Nie ma eksplodujących neonami syntezatorów, ale przenika nocne chmury promień wieszczącego wojnę czerwonego księżyca, włamany, gdzieś w połowie podróży przez drina rozlanego na okładkę f#a#infinity, w głęboki szafir denaturatu z bacardi. Balsamowanie się światła w tafli tężejącego w lepką plamę alkoholu, długie i słodkie, daje pojęcie o tajemnicach profesjonalnego, solidnego teasingu: musi od pierwszego manewru uzależniać bestię od łańcuchów. W takich rozkoszy kontekście litość to zbrodnia, wyrafinowanie cnota.



Micro- nie jest dla RxRy znakiem na ascezę i przestrzeń, ale potencjalność, litotę, niedowcielenie, kalambur. Pantha du Prince (extended mix) + mityczny neo hip hop w postaci Fly Lo + The Field (choć brak suit) i Eluvium (mglistość Talk Amongst the Trees) w roli long shotów, na fokusie Burial i M83 potraktowani metodami kompresji nakazującymi bez uchybień rozpoznać tu chill-wave. Wszyscy oni ścięci na niemowlaka - do preinkarnacji, amputowani do zamiaru, szczególnie, że, od początku skupione na wachlarzu możności niż realizacji samych, dziełko RxRy epatuje niechęcią do powielania ścieżek i popisu zarazem, do samplowanych damskich wokali, do glitchy, wpływologii, po sarmacku szerokiego justowania własnej fajności, noise'ów, trudności i reszty standardów, wymieniając je raczej na miękki mrok basu, zaprószoną przestrzeń powierzchni tulących rozmieszczanych regularnie i gdzie to konieczne, jak niecki z tlenem, gdy w podziemnej grocie utonąć ma Bond.

Zawsze w asyście jedwabistej, sprężystej i zwierzęco żywotnej jak węgorz, amplitudy niestygnących bicików, kraucików i housików wytwarzanych na jakimś lampowym sprzęcie, na Rubinie może, w którego ekranie na stałe odbiło się nocne życie miasta jak w oczach ofiary twarz mordercy. Koniecznie tak wtórnie, bo jest tu pejzaż nocny symbolem ambientu zrodzonego nie ze źródeł genre, lecz dopiero z zafascynowania informatyków esencją shoegaze'u i tak naokoło dopiero znalazł swój wyraz. Mimo stechnicyzowania, lansiarskiego potencjału i taneczności, owiewa RxRy przede wszystkim gotyckim luksusem roziskrzonego wieczoru w ogrodzie (oniryzm i niesamowitość wywodzi się tu często ze zwyczajnego zmniejszenia tempa disco), z nutką niebezpieczeństwa wszytą w czarny gorset, którego haftkami sprowadzony dla rozrywki arystokracji ninja mógłby ewentualnie zabić.

Jest to jednak także powiastka z zawartą w warstwie formalnej tezą i dążeniem. Przyciągają uwagę zjawiska takie jak np. buksujący w ilastym podłożu bit tracący swoją rytmikę, rozrywający się powoli i cicho jak wilgotny materiał, a kiedy ostatnia niteczka pęka wchodzi bicik nowy, równie malutki i zdystansowany co poprzedni, dosłownie zszywając rozdartą powierzchnię (końcówka Eaurowi). Innym razem dynamiczna niedbałość i fragmentaryczność tasowanych pomysłów kładą jednym dźwiękiem bałaganiarski vibe G.L.O.V.E.S. sprowadzając w okolice Hearts On Fire, za co dostaje Rex Ray oskara za rolę nemezis gleborzutów puszczanych w dyskotece tak modnej, że już nie bojącej się wpuszczać w dresach.

Wszystko, co złożyło się na ten ambientowo efemeryczny, ale jednak - workout, toczący swój bieg daleko od bieżni, w oparach cygarka i dziesiątków małych, kolorowych wódeczek, wszystko to są tylko sygnały opanowanych technik. Realia są tymczasem takie, że niewiele brakuje RxRy do mrocznej, gotycyzującej wersji Washed Out i to powstrzymanie się w pół kroku trochę rozczarowuje. 36 minut wystarczyło do rozmieniania idei, zawarcia cytatów (chociażby trochę szyderczo spożytkowanych odniesień do jj) i penetracji zakamarków, ale, programowo poniekąd, pomysłu nie zrealizowało. Ta kokieteria czyni RxRy projektem obiecującym, trochę na wyrost pchającym się w pole widzenia, legitymującym się jednak w miarę odpowiednimi świadectwami. Może to właśnie gdzieś tutaj leży magiczny bryl zdolny przedłużyć życie chill-wave'u przynajmniej do końca tego roku? Farewell.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz