niedziela, 8 kwietnia 2012

Sounding The Deep - Glacier, Union According to the Energy, Night

Nie pisałem ostatnio tyle, ile bym chciał, przynajmniej nie o muzyce i o słuchanych płytach. Złożyło się na to wiele powodów, ale na wzmiankę zasługuje jedynie angażujące odkrycie albumowe, za którym poszła natychmiastowa eksploracja całej dyskografii, szczęśliwie niezbyt obszernej. „Szczęśliwie”, bo składające się na nią tytuły są do tego stopnia zróżnicowane pod względem przynależności gatunkowej i metod ekspresji, że w większej dawce mogłyby okazać się obciążeniem dla nerwów nadszarpniętych niezobowiązującą pogonią za debiutami. Pisząc, mam na celu do pewnego stopnia uwolnienie się od Sounding The Deep i dlatego decyduję się na pierwszy ruch dominacji wobec tego projektu: porzucam chronologię – zarówno daty wydania poszczególnych płyt, jak i kolejność w jakiej po nie sięgałem – żeby narzucić własny porządek, podług którego, wedle moich przeczuć, rozwijała się artystyczna droga Davida Williamsa.

Glacier (Sonic Meditations, 2009; reedycja 2011) to najbardziej szablonowa pozycja w dyskografii Sounding The Deep. Już na poziomie tytułów – „Cosmic Shore”, „Ice Cave”, „Underwater Cathedral” – ujawnia się zależność projektu od artystycznych rodziców: Black Dice (autorzy space indietroniki Beaches & Canyons), Biosphere (autor powszechnie kojarzony z dźwiękowymi reprezentacjami glacjałów), Claude Debussy (autor preludium „La cathédrale engloutie”). Ta triada ruguje wszelkie przejawy inwencji Williamsa i reguluje całość jego twórczego wysiłku. Uległość wobec mistrzów jest wręcz wzruszająca, kiedy glitch ambientowy szkic, zdolny konkurować co najwyżej ze słabszymi indeksami Endless Falls Loscil, dziedziczy tytuł po kompozycji, w której Debussy wykorzystał akordy równoległe, by zakłócić przewidywalność tradycyjnych progresji. „Underwater Cathedral” to w wersji Williamsa bezkształtna magma – pseudo-kompozycja antytetyczna dla śmiałej, anarchizującej wolty harmonicznej dokonanej przez Francuza. Podobnie – choć w wyraźnie space rockowej manierze – prezentują się Anthems of Light, zbiór wczesnych szkiców Sounding The Deep.

W odmiennym kierunku podąża Union According to the Energy (Sonic Meditations, 2010). Trzymając się klucza tytułów, warto wyróżnić te nawiązujące do Earth, jak na przykład „Desert Feathers”, „Skullcap & Honey”, „Canopy Mist”. Williams kojarzy charakterystyczne dla Carlsona potoczyste riffy z bębnami wyprodukowanymi z fanatyczną wręcz dbałością o zachowanie złożonej surowości tego instrumentu, surowości jednoczącej naturalizm (obraz trzewi narzucany wyobraźni przez drgania skórzanej membrany) i sensualizm (marzenie o Czarnym Lądzie, który niekoniecznie jest Afryką, lecz fantastyczną domeną mrocznego pożądania, zgubnej bujności głuszy wchłaniającej pogańskie miasta wraz z ich mieszkańcami). W kolejnych utworach Williams skupia się na dawkowaniu dramatyzmu: rytm wyłania się dopiero po jakimś czasie; początkowo nie ingeruje w czerwonawe Arrakiańskie pejzaże, by z czasem przejąć przestrzeń całych utworów skomasowanym naporem prymitywnego tumultu.

Esencją Sounding The Deep (ujętą najtrafniej w nazwie projektu) jest jednak dopiero Night (self-released, 2008; Sonic Meditations 2011) – album dowodzący elastyczności w posługiwaniu się matrycą dronu. Już konstrukcja pierwszego utworu epatuje słuchacza niebywałą samoświadomością. „Dusk” posiada jak gdyby dwa alternatywne intra, wygrane jedno po drugim, każde ograniczone do zaprezentowania jednej ścieżki gitary. We właściwej części kompozycji obie partie zostają połączone, eksponując korzyści płynące z chwilowego porzucenia minimalizmu. Ów gest zdaje się wyrażać ulgę odczuwaną przez muzyka drone, kiedy zrywa z rzekomym wymogiem ascetyzmu, aby oddalić się w stronę bardziej złożonych aranżacji, które nie onieśmielają już stopniem ekspozycji poszczególnych ścieżek, fascynujących lub obdarzonych wartością sentymentalną, lecz często niemożliwych do satysfakcjonującego obrobienia, oczyszczenia z szumów i niedoskonałości edycyjnych. Drony Williamsa, poprzez skłębienie i wzajemne tarcia, ukrywają wzajemnie swoje niedociągnięcia, sprytnie separując Sounding The Deep od estetyk lo-fi.

Night zorientowane jest na tematykę miłosną lub literacką. Temperatura i kolorystyka dźwięków podpowiada dokładną lokację. Smoliste, powolne riffy przesycone są tęsknotą fado, namiętnym chrzęstem wężowych ciał bazyliss, opowieściami związanymi z Półwyspem Iberyjskim i Ameryką Łacińską, od Carmen po Rękopis znaleziony w Saragossie, od Amigos Em Portugal po twórczość Joaquína Sabinego, Lô Borgesa czy Caetano Veloso. Rzadkie, lecz stanowcze wystąpienia basu – zazwyczaj w roli introdukcji oszałamiającej otchłanną głębią – znajdują dopełnienie w doskonale zaaranżowanych bębnach, tym razem działających jako obsadki i wytłumienia dla desertrockowych riffów, które bez ich czujnej obecności rozpadłyby się w nieznośną, abstrakcyjną improwizację. „Obsadki”, bo każda para uderzeń bierze między siebie szczytowy moment wybrzmiewania riffu. „Wytłumienia”, bo partie gitary, mimo że ewokują ostre, poszarpane i górzyste terytoria, pozostają subtelne i ciche, podporządkowane slowcore'owej kontemplacji dzikości, niespiesznemu rozpatrywaniu żywiołu w jego zastygłych formach. Najpełniej obrazują te wrażenia centralne utwory, zatytułowane znacząco, lecz już bez intertekstualnego balastu nawiązań do innych artystów, „Solitude” oraz „Primordial Void”.

Za szczytowe osiągnięcie Sounding The Deep uznałem jego debiutancki materiał. Uprawniony jest więc wniosek o postępującej degradacji projektu i niewątpliwie najistotniejszy wpływ na tę dewolucję ma obecność przyjaciół Davida Williamsa, którzy z płyty na płytę, dyskretnie, lecz coraz pełniej, przeobrażają całe przedsięwzięcie z solowego projektu w typowy zespół o, być może, większych możliwościach koncertowych, lecz znacznie mniejszym potencjale ewokatywnym, często ściśle powiązanym z solową ekspresją. Night – perła w dyskografii globalnie pojmowanego gatunku drone – nie jest jednak mimo wszytko jedynym godnym uwagi fragmentem aktywności Sounding The Deep.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz