5.7
Night Sky nagrano z myślą o
egzaltowanym, kontemplacyjnym odsłuchu. Płyta startuje dopiero po
pięciu sekundach, użyczając czasu na wygodne ułożenie
głowy na poduszce. Kontrolne wejrzenie w repertuar, wypróbowanie
stroju pianina – kolejne chwile na zadomowienie się.
Pierwsze dźwięki wybrzmiewają w hojnym miksie tak długo, że
łudzą słuch perspektywą wychwycenia alikwot – następne
kilkadziesiąt sekund na poszukiwaniu możliwie
wygodnej pozycji. Ci, którzy w miarę szybko uporają się ze swoim
ciałem, dosłyszą być może brzęknięcie bransoletek na ręce
autorki – odgłos, który – podchwycony i zloopowany –
przeobraża się w subtelne metrum tamburynu, prowadzącego zakosami
tajnego duktu do sanktuarium, gdzie posągi Earth i Bersarin
Quartett obrastają w festony mchu.
Bogate tła – ręcznie wymalowane na ruchomych płytach i parawanach – przesuwają się wokół umieszczonego w centrum pianina, ilustrując romantycznymi landszaftami meandry tonacji. Mechanikę Night Sky aż chce się zestawiać z manewrami teatralnej scenografii i chyba należy pogodzić się z zażenowaniem, jakie zwykło towarzyszyć takim porównaniom. Nie można inaczej, kiedy w podściółce „Shadowed” rozbrzmiewa świątobliwy baryton, utwierdzający słuchacza w słuszności wyborów dokonywanych bezwiednie przez jego wyobraźnię. Owszem, ów głęboki, męski głos – dobiegając z dystansu, zza gęstwiny ociężałej melodii smyków – potwierdza majaczący przed oczami obraz potężnego, faulknerowskiego jelenia-byka, znieruchomiałego na rykowisku w oczekiwaniu aż rozwieją się spowijające go kłęby pary, dobyte przez krew rozgrzewającą się wraz ze wstającym słońcem z osiadłych na sierści kropel rosy. Tak wyraźny przez moment, obraz rozprasza się w łańcuszku chrapliwych kobiecych szeptów.
Bogate tła – ręcznie wymalowane na ruchomych płytach i parawanach – przesuwają się wokół umieszczonego w centrum pianina, ilustrując romantycznymi landszaftami meandry tonacji. Mechanikę Night Sky aż chce się zestawiać z manewrami teatralnej scenografii i chyba należy pogodzić się z zażenowaniem, jakie zwykło towarzyszyć takim porównaniom. Nie można inaczej, kiedy w podściółce „Shadowed” rozbrzmiewa świątobliwy baryton, utwierdzający słuchacza w słuszności wyborów dokonywanych bezwiednie przez jego wyobraźnię. Owszem, ów głęboki, męski głos – dobiegając z dystansu, zza gęstwiny ociężałej melodii smyków – potwierdza majaczący przed oczami obraz potężnego, faulknerowskiego jelenia-byka, znieruchomiałego na rykowisku w oczekiwaniu aż rozwieją się spowijające go kłęby pary, dobyte przez krew rozgrzewającą się wraz ze wstającym słońcem z osiadłych na sierści kropel rosy. Tak wyraźny przez moment, obraz rozprasza się w łańcuszku chrapliwych kobiecych szeptów.
Chwilę później („Between Earth And Sky”) pasaże klawiszy podążą rwanym, skokowym rytmem, co chwila
tłumione i podejmowane na nowo w lekko odmienionej formie. Pianistka wytłumia klawisze miękko uderzając je kantem dłoni i modeluje
akordy, hamując zniecierpliwienie niesubordynacją melodii, która
odmawia urzeczywistnienia się w kształcie odciśniętym w pamięci.
Obraz dłoni postawionej na sztorc w poprzek strumienia, aby zatamować uporczywy proces blaknięcia
wspomnień lub oswoić muzykę usłyszaną we śnie... Kontrastem dla gubiącego wątek
„Between Earth And Sky” jest poruszające, impresjonistyczne „In
Light”, gdzie ciepłota melodii, frazowanej z uczuciem, ale
powolnie, budzi skojarzenia z leniwym dreszczem przebiegającym taflę
mulistego rozlewiska.
Sporo tej poezji, ale nawet pozornie bezbarwne przygrywki – na przykład pogodniejsze partie „Half Hidden” – wyposażono w detale uzasadniające pretensjonalność. Zaraz po wejściu akompaniujących klawiszom skrzypiec – szorstkich, niemal brutalnych, wywołujących skojarzenie ze starymi, zapiekłymi w rozstrojeniu instrumentami porzuconymi na strychu kompozytora – okazuje się, że filuterny pasażyk w stylu Donny Reginy był żartem, a przebłysk ironii na płycie neoklasycznej to przecież rzadki skarb. Sophie imponuje precyzja Nico Muhly'ego i Nilsa Frahma, ale dopiero terminuje w ich szkole, nie potrafiąc się jeszcze odżegnać od fascynacji żywiołowością Clann Zu czy Nancy Elizabeth (Wrought Iron, 2009).
Sporo tej poezji, ale nawet pozornie bezbarwne przygrywki – na przykład pogodniejsze partie „Half Hidden” – wyposażono w detale uzasadniające pretensjonalność. Zaraz po wejściu akompaniujących klawiszom skrzypiec – szorstkich, niemal brutalnych, wywołujących skojarzenie ze starymi, zapiekłymi w rozstrojeniu instrumentami porzuconymi na strychu kompozytora – okazuje się, że filuterny pasażyk w stylu Donny Reginy był żartem, a przebłysk ironii na płycie neoklasycznej to przecież rzadki skarb. Sophie imponuje precyzja Nico Muhly'ego i Nilsa Frahma, ale dopiero terminuje w ich szkole, nie potrafiąc się jeszcze odżegnać od fascynacji żywiołowością Clann Zu czy Nancy Elizabeth (Wrought Iron, 2009).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz