piątek, 30 listopada 2012

Crystal Castles - III

Crystal Castles
III
2012, Fiction


3.0



Bywa, że odmierzamy czas w zwierzęcych latach – na przykład pięć psich to trzydzieści ludzkich – aby zabawić się myślą o istotach dobiegających starości po upływie dekady. „Jętka jednodniówka” to słowa, które wynosi się z lekcji biologii. Gamety i szyszynki przeciekają przez sito pamięci, ale krótkotrwały owad okazuje się trwałym osadem, symbolem. Spoglądając z czułością na kilkunastoletniego psa, rzucamy okiem w regiony alternatywnego przemijania, bytujemy przez chwilę w przestrzeni, gdzie nie da się wyłonić poszczególnych chwil, tak są do siebie podobne. Czułość zaprawia się goryczą i odrobiną lekceważenia: zwierzęce życie zasłużenie upływa tak prędko, bo też i nic się w nim nie dzieje. Zaglądając w zwierzęta przez pryzmat czasowości, widzimy wyraźnie, że jako światy nie mogą nam nic zaoferować – już na pewno nie płaszczyzny porównania – więc przez chwilę doceniamy nasz własny, na co dzień przeklinany za złożoność. Oto moja interpretacja kultowego pytania, które Tymon Tymański zadał na Polovirusie („Czy byłaś wewnątrz psa?”).

Pewnym typom ludzkim mierzymy czas tak samo, jak psom. Wystarczy, że na horyzoncie pojawi się osoba zachowująca młodość pomimo upływu lat. Z jednej strony oczywiście budzi to entuzjazm, z drugiej jednak wzbraniamy się przed tego typu witalnością, bo do jej podtrzymania wymagane są jakości, których wyczerpanie się dziewięćdziesiąt procent społeczeństwa wita z ulgą. Mam tu na myśli przede wszystkim gniew, niezależnie od stopnia jego pretensjonalności. Każdy gniew: od żenujących prób zmienienia świata poprzez wolontariat u boku Owsiaka, przez tarasowanie ruchu drogowego manifestacjami, aż po ciche kumulowanie furii w spojrzeniu. To oczywiste, że dusza Iggy'ego Popa liczy sobie bez mała dwieście lub trzysta ludzkich lat, kilka wampirzych. Wspaniały wynik, ale jakże jałowe (psie) to życie: brak stabilizacji, dziwki, brudna forsa, omdlenia z głodu i przedawkowania, bójki i samotność. A wszystko to nie odstręcza aż tak bardzo, jak wywoływane przez Popów wspomnienie nastoletniego szarpania się z własnymi oczekiwaniami.

„Nie wiedział czego tak naprawdę chce”, mawiają kobiety o Piotrusiach Panach granych przez Hugh Granta i szukają dojrzalszej partii. Kogoś, kto się odnalazł. Ale nie da się tworzyć – zwłaszcza muzyki punkowej – nie będąc zgubionym; nie będąc osaczonym przez braki i nie miotając się w poszukiwaniu Czegoś wszędzie, byle nie we własnym życiu. To właśnie ten rodzaj romantyzmu mają na myśli rodzice, gdy mówią, że nie doceniamy tego, co mamy. To właśnie chęci położenia mu kresu, przedwczesnemu pragnieniu ustatkowania się, książki Coelho zawdzięczają popularność. „Artysta starzeje się wówczas, gdy »wskutek zużycia swego mózgu« stwierdza, że bezpośrednio w życiu może znaleźć to, czego nie mógł wyrazić w swym dziele, to, co powinien wyróżnić i powtarzać w swym dziele. Starzejący się artysta zaczyna ufać życiu”, dywaguje Gilles Deleuze, opierając się na dziele Prousta, i faktycznie: Crystal Castles zaczęli ufać życiu – opowiadali o samotności i konfuzji, bo nie mogli w swoich egzystencjach doszukać się przeciwstawnych wartości. Pluli ludziom w twarz browarem i kokainizowali się na oczach nastoletnich przeciwników używek, a teraz w końcu mogą „bezpośrednio w życiu znaleźć to, czego nie mogli wyrazić w swym dziele”, a więc ohydne: bliskość, poczucie bezpieczeństwa, stabilizację i cały ten filisterski, owczy zen, buddyjski spokój emanujący z miseczki corn flakes.

Oto złoto, co opromienia twarze współczesnych Pizarrów. W pudełku z płatkami znaleźć można jeszcze zabawkę, dołożoną po to, żeby ugłaskać (i zepchnąć z powrotem w czeluść) tęsknotę za dziecinadami – buntem, wściekłością, nihilizmem. Niektórzy, jak Jan Błaszczak, widzą w III „marketingową nadbudowę, która ma sprawić, by fani nie połapali się, że równie dobrze mogliby dziś słuchać Erica Prydza”, inni piszą, że CC dojrzeli i próbują songwritingu, jak gdyby to był komplement i jak gdyby songwriting nie był dla mięczaków. Tymczasem sednem sprawy wydaje się raczej niedowierzanie, kiedy „Kerosene” – jedyna na III piosenka, w której wokalu Alice nie poddano silniejszym deformacjom – kończy się krzepiącym zapewnieniem: „I'll protect you from / All the things I've seen”. CC poczuli się widocznie – jak CKOD na tym samym (mniej więcej) etapie – dostatecznie doświadczeni w rebelii, aby próbować osłonić innych przed skutkami jej podjęcia. To śmieszne. Gdybyśmy szukali ukojenia, Marek Kotański by to wyczuł i wszedł do studia.

Sprzeciw jest rośliną, która pod kloszem więdnie, tak więc wszelki impuls akceptacji lub troski musi poskutkować unicestwieniem gniewu w zarodku. Nie da się „mądrze” ukierunkowywać buntu, zaczekać z nim albo ostatecznie go stłamsić. Wściekłość i furia to pokarmy, a dieta – jak już sobie powiedzieliśmy – jest dla mięczaków. Tutaj trzeba się opychać, zbierać armię, a CC, chcąc ochronić wrażliwe duszyczki przed głodem w Jemenie i niesprawiedliwością korporacji, jednocześnie rugują swoich następców, jak gdyby uświadomili sobie, że punkowy etos – choćby wysoce skonwencjonalizowany – jest groźny dla zdrowia, życia, a przede wszystkim związków międzyludzkich, których układny tok powszechnie uznaje się za wyznacznik udanej egzystencji. Corn flakes najlepiej smakują wśród roześmianych twarzy, które bunt wspominają jako jedną z lokat w rankingu zabawek wyciąganych spośród płatków.

Okazało się, że na pasjonujące pytanie, jak poradzą sobie Crystal Castles po witch housie i – co ważniejsze – po Shrines, odpowiedzieć można tylko wzruszeniem ramion. „Wrath of God” oraz „Sad Eyes” – potężne, prostolinijne single – są ogałacane z siły przebicia przez resztę tracklisty, która z każdym kolejnym indeksem coraz bardziej natarczywie przeprasza za autentyzm własnego rozmemłania. „Tacy teraz jesteśmy: gramy ambient, próbujemy hip hopowych bitów, składamy usprawiedliwienia w postaci bezsensownych harshów, sorry”, zdają się mówić Glass i Kath, zapominając, że nie ma przebaczenia w tym środowisku. To nie Jarocin. Muzyki wściekłości nie słucha się dziś dla sentymentu, ale z jątrzącego osamotnienia w marzeniu o rozwalaniu samochodów i o intymnych rozmowach na temat śmierci i perwersji, które zezwalają ją odsunąć. Furia z płyt jest towarzystwem, które nie popycha ku głupim pomysłom rodem z Sali samobójców, jest fikcyjna, inscenizowana i dzięki temu dystansuje gniew dzielony przy browarze z pryszczatymi frajerami, na oślep macającymi drogę przez zawieruchę hormonów. „Czy byłaś wewnątrz psa?”, można by teraz spytać Alice i zalać mlekiem jej próby wybrnięcia z opresji na grzbiecie ciepłych uczuć dla amatorskiej fotografii, poetów wyklętych i przeintelektualizowanych grotesek Andrzeja Żuławskiego.

10 komentarzy:

  1. To naprawdę zabawne, jak różne opinie o tym krążku można znaleźć na recenzenckich portalach: http://musicis.pl/2012/11/23/crystal-castles-iii/

    OdpowiedzUsuń
  2. doprawdy zabawna jest lektura recenzji z ww. portalu

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie podoba mi się, ale przez chwilę była dla mnie zajmująca. Ja nie podchodziłem nigdy do CC w kategorii buntu, może gdyby nie nagrali pierwszej płyty byłoby inaczej. Cały czas mam w głowie target, który zasłuchuje się w II i w życiu nie przyjdzie im również takie stwierdzenie. Może nie świadomie, bo o II słyszałem właśnie autentyczne najdurniejsze stwierdzenia jakie można powiedzieć o muzyce w ogóle.

    Jednak jak wspomniałem, zajęła mi chwilkę, aż przypomniałem sobie, gdzie wcześniej słyszałem fragment Alice z "Transgender": "you’ll never be pure again" na samym końcu. Tą samą posępną artykulacją śpiewał Smith na Pornography. Jakby Alice była psem, to tym, co robi na scenie prosi raczej by ją dobić.

    Fajniej by było, gdyby CC od początku do końca grali w takiej estetyce gniewu, mogliby by nagrać takie właśnie(III) i niezmiernie bym się cieszył, ale wolę nie oszukiwać się, że kiedykolwiek byli młodymi gniewnymi. Do witch house'u też im daleko.

    Problem jest taki sam, jak był, kiedy pisałeś o II - naprawdę czekam, aż ktoś zastąpi CC i rzeczywiście będą siać zło tak prawdziwe, że zarazi innych. Witch house'owi się to udało, ale padł ofiarą Salem, które to wyciągnęło je na zewnątrz, na światło. W ciemności CC przestaną istnieć.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie rozumiem doboru tematu. Co CKOD i Crystal Castles mają wspólnego z punkiem? Fryzury? Ubrania? Naklejki na gitarach? Piszesz: "muzyka wściekłości", "gniew" jakby CC wyrośli ze sceny punkowej i w tej estetyce się poruszali. Błaszczak ma rację (nie wierzę, że to napisałem) - CC to muzyka do tańca. To zespół dla ludzi, którzy ekscytują się "radykalizmem" Atari Teenage Riot.

    Co do Popów - ludzie zapominają, że za tym facetem zawsze stały wybitne zespoły. Ashetonowie przy nagrywaniu Funhouse słuchali A Love Supreme. Wszyscy chcą opisywać historię stereotypowego zdjęcia z okładki Raw Power, a nikt nie złapie się za "I Got A Right" lub Destroy All Monsters. Wszyscy recenzenci lubią używać słowa "bunt" przy CKOD, a nikt nie chce pójść na koncert Wilczego Szańca albo Czerwia Narodu.

    "Furia z płyt jest towarzystwem, które nie popycha ku głupim pomysłom rodem z Sali samobójców, jest fikcyjna, inscenizowana i dzięki temu dystansuje gniew dzielony przy browarze z pryszczatymi frajerami, na oślep macającymi drogę przez zawieruchę hormonów."

    "[...] nie da się tworzyć – zwłaszcza muzyki punkowej – nie będąc zgubionym; nie będąc osaczonym przez braki i nie miotając się w poszukiwaniu Czegoś wszędzie, byle nie we własnym życiu."

    To właśnie zabrzmiało jak Coelho. Proponujesz bardzo spłaszczoną interpretację gatunku. Czy to Richman z Modern Lovers opowiadający o swoim zachwycie światem, czy Rollins wykrzykujący "My War", czy wreszcie Hank Wood deklarujący "I don't see no future" na tegorocznym LP Hammerheads - punk to właśnie zaglądanie we własne życie i ciągłe skracane dystansu do słuchacza. CC są eony, lata świetlne od takiego podejścia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bez przesady, recenzja MusicIs nie taka zła – średnia krajowa (zastanawiałem, czy publikować tę moją, bo nie jestem zbyt zadowolony, ale chciałem pozbyć się już albumu z krwiobiegu). Szkoda tylko, że przy okazji pisania o płycie na 7/10, Samotik wymienia tylko tytuły dwóch singli. Jakoś podejrzewam, że za wysoką notą nie stało słuchanie albo ocenę wystawiono już wcześniej, bez związku z muzyką. Wieńcząca reckę teza o witch house'owości też trochę „wywrotowa”. Bardzo bym chciał, żeby CC wzięli sobie do serca, że „Jedynką” wywołali wiedźmy z lasu i żeby podjęli własne dziedzictwo idąc np. w stronę †‡†, ale na „III” to jest po prostu bezgatunkowe „gloomy”, leniwy, inercyjny brudek sklecony na szybko jako reakcja na „Shrines” albo rezultat wyłączenia się z muzyki po odsłuchu Salem.

    Co do gniewu, to właśnie taka płytka, dziecinna furia była dla mnie esencją CC - nie sam bunt, tylko gadanie o nim, noszenie koszulek namawiających do walki z systemem i epatowanie prostackim punkowym sztafażem: post-rave'owe podkłady, skrzywdzona lolitka na majku etc. Mieć szóstki w szkole, a popołudniem zbluzgać mamę za niedobry obiad i pójść się upić = CC. Posługuję się więc tutaj punkiem i Popem w totalnie zestereotypizowanej formie; właśnie taki sztuczny punk mnie jeszcze bawi, a w wypadku Szańca czy Czerwia natykam się na dziwaczny paradoks: oni też są mało autentyczni grając DZIŚ punka (bo kto by chciał?), ale że robią to anachronicznie wydają się niekiedy *naprawdę* autentyczni, jakby wzięci z czasów, kiedy tak się grało (i ludzie chcieli tak grać). Jestem za delikatny na Wilczy Szaniec, sorry - sam widzisz, jaki wytoczyłem postmodernizm, żeby się ewokować na pozycję bezpiecznego dystansu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozumiem. Nie ukrywam, że taki sztafaż mnie mierzi. Niestety, takie podejście jest nowoczesne - ubieranie się w czyjeś skóry i skakanie przed lustrem (czyt. robienie sobie zdjęć telefonem). Kesha w koszulce Void. Moim zdaniem nie jest to próba zabawy inteligentnej z konwencją, ale wynik wykorzystania prostej idei, właśnie tej młodzieńczej fazy buntu, która przez ostatnie trzydzieści lat była przez reklamodawców powoli odklejana od kontekstu ludzi robiących DIY i została wpisana w puszki z colą. Kesha nosi taką koszulkę w teledysku nie dlatego, że jest fanką splitu Void/Faith i chciałaby zachęcić fanów do sprawdzenia go. Tu chodzi o wykorzystanie już wystarczająco wydymanej konwencji. Kumasz, chodzi mi o gimnazjalne dziewczyny żujące gumę z otwartą gębą, noszące na plecakach różowe badziki z czerwonymi serduszkami ułożonymi w wyraz PUNK. To jest jak japońskie podejście do kultury jankeskiej - kopiują wzory, ale nie rozumieją o co w nich pierwotnie chodziło. I nawet nie próbują, ani też specjalnie nie chcą. I tu pojawia się odpowiedź na bardzo dobre pytanie zawarte w zdaniu:
    "oni też są mało autentyczni grając DZIŚ punka (bo kto by chciał?)"

    Proste. CC to tworzywo sztuczne, dokładnie tak jak pisałeś. Wydmuszka, pseudogniew nastoletni. Natomiast Szaniec, Condominium, Czerw, Dry-Rot, etc. to ludzie próbujący sięgnąć tych pierwotnych pokładów, ale efekt podać na sposób nowoczesny. To zresztą oczywiste - są mądrzejsi o trzydzieści lat gitarowej awangardy, noise'u, post-punku, i tak dalej. Ani trochę nie są w tym anachroniczni, tutaj raczej spójrz na dziadków z z OFF! lub niezliczone reaktywacje DKennedys grających stare piosenki w ten sam zmęczony sposób. Wywiad z Condominium w jednym z zinów był jednym z najbardziej frapujących tekstów jaki czytałem w tym roku.

    Czytam, że mamy teraz powrót świetności techno. Różnica pomiędzy tym, a powrotem świetności punku jest taka, że ten drugi nie jest tak szeroko komentowany. Ot i tyle.

    Wybacz tyradę. To naprawdę pasjonujący temat.

    PS:
    Zamiast "ewokować" winno być "ewakuować". Jakieś natręctwo językowe?

    OdpowiedzUsuń
  7. Stary żart z tym "ewokowaniem się". Tyrada mi zupełnie nie przeszkadza, przeciwnie: chciałbym żebyś od notorycznego stwierdzania braku komentarzy przeszedł do notorycznego komentowania! Dysponujesz linkiem do ww. zina? A jeśli pojawił się w druku, to może uda Ci się zeskanować? Skoro aż tak ciekawy, to chętnie bym zajrzał.

    OdpowiedzUsuń
  8. Oczywiście nie złapałem dowcipu. Starzeję się. Z tegoż powodu też mniej komentuję. Rzadko rozumiem o czym mowa. Nic mądrego na temat techno, witch-house itp. bym nie napisał.

    Wywiad ukazał się w czwartym numerze zina Put The Music In Its Coffin. Skan raczej nie wyjdzie, bo jest kserowany i w dość podłej jakości. Mogę przesłać pocztą. Jest w nim jeszcze wywiad z Grahamem Lambkinem i (bardzo chaotyczny) artykuł "The end of genre in contemporary music". Napisałem, że wywiad jest frapujący, bo wyciągnąłem z niego bardzo dużo wniosków, ale dotyczy on głównie hc-punku w ujęciu nowoczesnym. Wiesz, kazirodztwo muzyczne.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zawsze chcialem sie zapytac - dlaczego ocena na samej gorze strony? Zerkam - 3.0 - i od razu dopowiadam sobie tekst zanim zaczne go czytac.

    OdpowiedzUsuń
  10. klip do Sad Eyes > klip do Plague
    oraz:
    Sad Eyes > Plague

    OdpowiedzUsuń