Confused In Reality
2012, Opal Tapes
Serwis Television Tropes & Idioms podaje, że linijka, od której zaczyna się Confused In
Reality – „I'm gonna make it look like an accident” – służy
zwykle twórcom filmów i seriali do zaskoczenia widzów „ludzkimi”
poczynaniami czarnych charakterów. Próbując nadać zbrodni pozory wypadku, łotry wykazują znajomość reguł codzienności,
postępują „jak my”. Wyrażając lęk przed wykryciem, wpisują swoje postępki w klarowny system praw i wykroczeń, kar i nagród. To prosta wymiana jednej wykładni moralnej
– szalonej, podyktowanej koniecznością lub obsesją – na drugą,
powszechnie przyjętą.
Pierwszy odsłuch Confused sprawia wrażenie totalnej przypadkowości, nie tylko zgromadzonych dźwięków, ale i zarządzania nimi. Wstępne minuty – niezbędne dla pojęcia wymowy całości – upływają na odstręczaniu mniej wyrobionych słuchaczy. Większość zrezygnuje po trzeciej-czwartej w przeświadczeniu, że ma do czynienia z „dziełem” początkującego producenta, który skompilował album z ubogiego spektrum ścieżek dostarczonych wraz z programem przez autorów Fruity Loops. Odsetek, do którego się zaliczam, skojarzy Traag ze Sparkling Wide Pressure, Bee Mask czy Elą Orleans, odbije w stronę Oneohtrix Point Never lub nawet Crystal Castles i zostanie przy odbiorniku, aby przekonać się o słuszności tych asocjacji. Konkurencyjna – równie wąska – nisza odbiorców spróbuje poszukać punktu odniesienia w techno, klikach i trapach; w pełni słusznie, bo Confused In Reality to prawdopodobnie najbardziej odhumanizowane wydawnictwo ostatnich miesięcy, jeśli nie lat.
Pierwszy odsłuch Confused sprawia wrażenie totalnej przypadkowości, nie tylko zgromadzonych dźwięków, ale i zarządzania nimi. Wstępne minuty – niezbędne dla pojęcia wymowy całości – upływają na odstręczaniu mniej wyrobionych słuchaczy. Większość zrezygnuje po trzeciej-czwartej w przeświadczeniu, że ma do czynienia z „dziełem” początkującego producenta, który skompilował album z ubogiego spektrum ścieżek dostarczonych wraz z programem przez autorów Fruity Loops. Odsetek, do którego się zaliczam, skojarzy Traag ze Sparkling Wide Pressure, Bee Mask czy Elą Orleans, odbije w stronę Oneohtrix Point Never lub nawet Crystal Castles i zostanie przy odbiorniku, aby przekonać się o słuszności tych asocjacji. Konkurencyjna – równie wąska – nisza odbiorców spróbuje poszukać punktu odniesienia w techno, klikach i trapach; w pełni słusznie, bo Confused In Reality to prawdopodobnie najbardziej odhumanizowane wydawnictwo ostatnich miesięcy, jeśli nie lat.
„Odczłowieczenie”
bazuje zwykle na prostych rekwizytach: paleta barw i faktura dźwięku
ewokują chłód metalu, popadająca w nieregularności mechaniczna
rytmika sugeruje pracę „nieludzko” skomplikowanego algorytmu,
szeregowanie sampli na zasadzie jukstapozycji podsyca
przeświadczenie, że narrator jest robotem lub kosmitą – istotą
niezdolną do poruszania się w ramach „naszej” umysłowości i
emocji, w dużej mierze uzależnionych od kontekstu kulturowego.
Traag, owszem, korzysta z tych wybiegów, ale sięga po nie
bezwiednie, jak gdyby nie były kwestią selekcji, lecz przyrodzonej
optyki. Działa niczym genialni przestępcy, korzystający – aby nie
brudzić sobie rąk interakcją z celem – ze
zdumiewająco złożonych koincydencji, których przebieg udaje się
śledczym odtworzyć dopiero z pomocą sztabu
akademików-odszczepieńców.
Kolejne sesje z Confused
utwierdzają w przekonaniu, że – niczym w Głosie pana Stanisława
Lema – nie mamy do czynienia z rezultatem zamierzonego działania,
a takie określenia, jak „artysta” i „autor”, muszą ustąpić
pola wyrażeniom nasączonym dystansem („jednostka twórcza”
itp.). Traag wykracza poza doświadczenie, które określa się
mianem „osłuchania” – obycie zapewnia jedynie akces do
dalszych partii wydawnictwa, ale wcale nie gwarantuje satysfakcji, czyli wrażenia „poprawnego” odbioru, poczucia przystawalności
nastawienia do wymowy materiału. Problem polega głównie na tym, że
wrażenie absolutnej obcości i „zera stylu” sąsiaduje z
kontrastowo prostą materią albumu, ulepioną z chleba powszedniego
bitów, sampli (mówionych bądź instrumentalnych), szumów i innych
dobrze znanych elementów, wśród których nie brak podstawowych,
dziecinnie prostych stóp rytmicznych.
Kilka tropów sugeruje
związki Confused z komiksem i awangardowym hip hopem: przede
wszystkim sample otwierające „Salomon's Sin” czy „No Tech”
(fraza „All my life I've waited for this / For this moment / I
deserve this moment / To see the power...), niektóre bity, a w końcu
okładka nawiązująca do masek Dooma lub Madvillaina, szalonych
przybrań twarzy złożonych po równo z fotografii Man Raya, słynnej
powieści Dumasa i kostiumu Iron Mana. Sam projekt maski – widoczne „cegiełki” pikseli, brak cieniowania – odsyła do
prymitywnych programów graficznych, które w czasach kręcenia
Powrotu do przyszłości czy Fx oszałamiały gamą możliwości. Ale
te nikłe ślady kulturowego kontekstu nie są w stanie obłaskawić
wrażenia, o którym była już mowa: zawrotu głowy wywołanego
przez widok czegoś na wskroś znajomego pośrodku najbardziej obcego
z pejzaży.
Billboard Coca-coli lub
Marlboro napotkany w sercu pustyni budzi przerażenie i frustrację, tak jak widok
Statui Wolności w finale Planety Małp. Zastanawiamy się przez
chwilę, skąd się wziął, by za chwilę zostać zdruzgotanym
przez świadomość, że był tutaj wcześniej niż pustynia, jest od
niej starszy, jest wystającą spod kilometrów piasku kością martwej
metropolii, nam współczesnej. Oto paleta uczuć, jakie towarzyszą świadkowi przyłapującemu przestępcę na pozorowaniu oburzającej zbrodni na wypadek. Kim jesteśmy w tym kolażu czasów, kiedy już zyskujemy świadomość
ich następstwa? Skazanej ofierze wydaje się zapewne przez moment –
obstawiam przedostatnią chwilę żywota – że jest czymś więcej
od kata, że stoi ponad nim w łańcuchu bytu. Gdyby nie tego typu
racjonalizacje nasza rasa musiałaby dawno już się poddać i
wyniszczona przez bezlitosną samoświadomość zostawić
testament łudząco podobny do Confused In Reality.