środa, 21 sierpnia 2013

SS/S (Silent Servant & Svreca) - Sicario De Dios

SS/S
Sicario De Dios
2013, Jealous God






Jeszcze parę miesięcy temu nie przyszłoby mi do głowy spodziewać się wyszukanego brzmienia po produkcji z tego kręgu, ale techno zdołało się „wyrafinować” i nawet najostrożniejsi muszą zmięknąć. Sicario De Dios daje się bez trudu sprowadzić do roli argumentu za bacznym przyglądaniem się rozwojowi gatunku, który u swego zarania niewiele mógł zaoferować słuchaczom wychowanym na muzyce hojnie szafującej obrazami i kontekstami. Efekty współpracy Juana Mendeza (Silent Servant) i Svreki (szefa Semantiki) zdają się być w całości złożone z dźwięków powleczonych smarem, który zdążył zestarzeć się w łańcuchu porzuconego roweru, z pasaży obłożonych (jak bywa obłożony język w chorobie) nalotem lepkiej rdzy, liszajem, który śmiało zapuszcza się nawet pomiędzy przesiąknięte kurzem szarpie, oplatające kierownicę kolażówki porzuconej na wiele zim w garażu. Tylko mechanik tknięty bożą iskrą potrafiłby wydobyć parę z tej niepozornej i spisanej na straty maszyny

Trzy pierwsze kompozycje to jak gdyby kontrolne uderzenia, krótkie przejażdżki, przygotowujące grunt pod finał: sześciominutowy pokaz gracji i siły. Rdza pęka i odpada, odsłaniając gibkość i żądzę, która elektryzuje. Bez obszernego wstępu, który zdaje się ze szczegółami streszczać wydarzenia poprzedzające clou akcji, efekt byłby niepełny. Pierwszy etap – „Siglo 1” – koncentruje się na spotkaniu. Basowy podkład wywołuje skojarzenie z pogrążonym w mroku hangarem, do którego światło wpadło po raz pierwszy od dawien dawna. Jakaś dłoń zakłóca ciszę tego grobowca korozji, palce – pieszcząc stalowe tuleje i zworniki – uwalniają metaliczny połysk spod warstwy pożółkłego kurzu.

Dynamiczne „Siglo 2” to chwila rozruchu uśpionego mechanizmu: barwy wypełniają diody, silnik zaskakuje na resztce oparów, drżenie przebiega karoserię, z której podnosi się pył, jak ze zwierzęcia, kiedy otrzepuje sierść z wody. Od 04'25'' narastają uderzenia, których dźwięk niesie się w stężałym jeszcze powietrzu, oczyszczając je. Odgłos towarzyszący klepaniu karoserii przyciąga odległe skojarzenie ze stukotem obcasów. Sprężysty bit chłonie tę przypadkową konotację jak gąbka. Opływowe linie na powrót – po latach letargu – zaczynają emanować seksem. W maszynie zaczynają budzić się wspomnienia spojrzeń, jakie przyciągała. Wzrok, który raz na nią padł, choćby w przelocie, pragnął już tylko napaść się widokiem rozerotyzowanego ciała. Podświadomość odsyłała maszynę w niepamięć, ukrywała przed „ja” tak błahy powód żądzy, zastępując go wiarą w miłość lub przywiązanie do drugiego człowieka.

„Siglo 3” jest momentem oddechu – dwie ambientowe minuty, żeby dać bolidowi odpocząć, rozbudzić się do końca przed długotrwałym finałem. W czwartej odsłonie – jak w poincie komiksowego paska – obcujemy z esencją: mechanizmem stworzonym do łapczywego pożerania kilometrów, ze śmiercią liżącą szyby, drzwi i klamki. Wszystko otrząsa się ze snu, nawet tapicerka i deska rozdzielcza, zegary, regulatory i przełączniki. Kiedy na przemian padają na nie pasma światła i pręgi gęstej ciemności, i następna latarnia zostaje w tyle – wszystkie emanują kpiącą zmysłowością, jak rzęsy na tyle długie, że rzucają cień na powieki. Moment 04'40'' wprowadza komplikację bitu, w punkcie 05'14'' dołącza jeszcze jeden – całkiem nowy – chropawy, jak gdyby pękający w szwach od soków i coraz wyraźniej słychać miarowy poszum obiektów mijanych w pędzie. Zdaje się, że każdy z nich woła, ale ich głosy zaraz milkną, zniechęcone wyniosłą samotnością wcielonego tempa.

Całość można znaleźć na YouTube, ale stanowczo odradzam słuchanie tą drogą. W toku ładowania na stronę utwory zostały poddane znacznej kompresji; w efekcie zniuansowane brzmienie uleciało bez śladu. Dubowe i eteralne szlify uległy zatarciu, dynamika barw – w oryginale opalizujących – spadła do minimum i, jakby wbrew sobie, skoncentrowała się na matach, których rola kończy się po wybrzmieniu wstępnej partii nagrania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz