poniedziałek, 2 września 2013

Trupa Trupa - ++

Trupa Trupa
++
2013, self-released






W Trójmieście – jak w każdym zakątku globu – ludzie spotykają się, zakładają zespoły i porzucają je, nie osiągnąwszy niczego. Zagadnięci po latach o ten okres swojego życia potrafią się roześmiać lub rzucić jakiś banał o szaleństwach młodości, ale doskonale wiedzą, że nie znaczyć nic, nie zmieniać gry swoim udziałem w niej – to najczęstsze i że stało się ich udziałem. Wyszło na to, że pasja, którą tak się kiedyś chełpili, okazała się ledwie zainteresowaniem, toteż zapytanym o losy kapeli przez głowy przebiega bolesne wspomnienie piwka popijanego w jakiejś kanciapie i niekończących się pogadanek o przyszłej sławie, snutych z od początku jasną świadomością, że jest nieosiągalna. Paweł nic w życiu nie czytał. Kasia miała grube nogi, a jej „mocny głos” był po prostu muczeniem udręczonej krasuli. Gaweł był genialnym gitarzystą, tyle że w świecie swojego technikum – węższym od horyzontów Trenta Reznora i widnokręgu zakreślanego przez konto na Tibii.

„Ot, kolejna rockowa kapela, która chce grać, lubi to robić, a jednocześnie zabiera się za to w sposób podobny do wielu wcześniej istniejących formacji” – czytam o projekcie Calista na stronie „Nowe idzie od morza”. Poza powyższym tekst zawiera jeszcze dziesięć zdań. Brawo, ja musiałem się zdrzemnąć po jednym spojrzeniu na wideo umieszczone pod recenzją (bez włączania go). Zresztą sama nazwa zespołu zepsuła mi humor wizją szkolnego przeglądu kapel, który młody postępowy belferek zorganizował, aby tym mocniej podkreślić, że zaliczenie lektur znaczy mniej od integracji owieczek i pławienia się w ich sympatii. Nie potrafię nie włączyć Trupy Trupa do grona laureatów licealnych festiwali, których podziękowania dla akademii, rodziny i przyjaciół rozbrzmiewają echem po salach gimnastycznych jeszcze długo po wykonie. Kiedy cichną piski halówek i łomot kozłowanych piłek, daje się wyłowić cienie tamtych głosów – tłuką się między drabinkami a kantorkiem, rozpraszając maturzystów. Nie zasługują nawet na to, by ciskać w ich stronę jakieś większe gromy

Członkowie Trupy Trupa dysponują nikłym talentem kompozycyjnym i prawie wcale nie posiadają wyobraźni. Zdołali w wyniku jakiegoś zbiegu okoliczności uzyskać w miarę charakterystyczne brzmienie, ale wszystko to są podstawy zbyt chwiejne, żeby nagrywać dobre płyty. TT to zespół przygodny. Taki, co przez długie lata spotyka się w roli supportu i nieodmiennie przeczekuje, niczym autobus, którego przyjazd cieszy o tyle tylko, że zapowiada rychłe zjawienie się tego, na który naprawdę czekamy. To ten rodzaj muzyków, którzy grają po to, żeby za kulisami zamienić parę słów z gwiazdami. Przesłuchałem ++ uważnie, bez większych uprzedzeń, i nie przychodzi mi do głowy wiele więcej niż wniosek, że studencki rock również – jak wszystko – jakoś tam się rozwija i fajnie, że mamy zespół Kwiatkowskiego zamiast Kuśka Brothers. Jeszcze jednym trwałym doznaniem jest zażenowanie nazwą: kiedy odmieniam ją sobie przez przypadki, staje przede mną zadowolony z siebie uczniak, który czuje, że lekcja polskiego o Mrożku pozwoliła mu pojąć – lepiej niż współtowarzyszom klasowego grajdołu – subtelność buntu wyrażanego przez niepokorność języka. To wtedy zaczął utożsamiać błyskotliwość z grami słownymi, łamaczami języka, i rzucił wszystko, by kolekcjonować palindromy. To dobrze: lepiej wyobrażać sobie, że występujemy w powieści Pereca, niż ekscytować się namiastkami rock'n'rollowego życia (tanie wina, alternatywa, przyjaźń do grobowej deski). Ale czy koniecznie trzeba zaraz zakładać zespół?

Pomijając dwa utwory – „Here And Then” oraz „Home” – te jedyne, gdzie faktycznie można wyłowić groteskową przystawalność ponurego tekstu i barwnej dynamiki, którą to zachwyca się krytyka – nie ma tu nic naprawdę interesującego. Przeciwnie: album epatuje nużącą solidnością. Podchodząc do sprawy zdroworozsądkowo, nie ma się do czego przyczepić, ale jeśli choć na chwilę dać posłuch autentycznej intuicji, wnet wyłania się pytanie: „czy ktoś tego w ogóle słucha?”, ktoś poza redaktorami serwisów o muzyce i uczestnikami juwenaliów, którzy i tak muszą odstać swoje, więc lepiej żeby coś grało? Gdyby nie trzykrotnie ponowiona prośba o recenzję, raczej nie zająłbym się pisaniem tych słów. Jestem jednak wdzięczny za okazję do przemyślenia pozycji, w jakiej znajduje się dziś instancja zespołu. Trupa Trupa to właśnie zespół, formacja, grupa. Jak się na tym wychodzi w drugiej dekadzie XXI wieku?

Zauważyłem już dość dawno, że większość muzyki, którą słucham i która mi się podoba, jest sygnowana nazwiskiem albo pseudonimem indywidualnego artysty, a nie nazwą kolektywu twórców. Dostępność zaawansowanej technologii rozwiązała raz na zawsze problem poszukiwania muzyków i późniejszego docierania się, a tym samym skróceniu uległ czas, jaki dzieli pomysł na granie od jego realizacji w „namacalnych” kompozycjach. Samotność współczesnego muzyka niesie z sobą wiele zalet dla jego sztuki: niektórzy wspomną o alienacji i związanym z nią bagażem emocjonalnych niedostatków, ja natomiast wierzę raczej w skupienie i spokój, jakie zapewnia odizolowanie się od międzyludzkich perypetii. Do tego dochodzi jeszcze ambicja. Dobrze byłoby w pojedynkę nagrać coś bardziej porywającego od oferty całych formacji, a chcąc samemu zdystansować grupę myśli się o oryginalności, stylu – o rzeczach subtelniejszych niż „zgranie się”, które jest paradoksalnie wartością o wiele bardziej ulotną: dostrzeże je nikły odsetek publiczności i rozwieje się wraz z końcem gigu. Jako pewna optyka grania muzyki, zespół się wypalił. Nie mówię tu o ekonomii, choć zespół trzeba przecież wozić na koncerty, wziąć na swoje barki parę gąb do wykarmienia, a rozrywkę, którą oferuje, może zapewnić z użyciem tych samych środków – muzyki – jeden, dobrze przygotowany człowiek. Mam na myśli raczej to, że dzięki technologii gremialnie uświadamiamy sobie dobrodziejstwa samotności i przestajemy, dzięki Bogu, wierzyć w radosną integrację poprzez uprawianie sztuki – dostrzegamy tak wyraźnie, jak jeszcze wiek temu, że sztuka ma być celem sama w sobie, ewentualnie wyrazem mitów jednostkowej psychologii. Trupa Trupa, zespół z prawdziwego zdarzenia, jeszcze na to olśnienie czeka.

2 komentarze:

  1. ''Gdyby nie trzykrotnie ponowiona prośba o recenzję, raczej nie zająłbym się pisaniem tych słów''

    Ciekawe, to chyba ich stała strategia promocyjna. W innym zakątku sieci znalazłem podobną relację: https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=676972188986199&id=233987339951355&comment_id=107523370&offset=0&total_comments=4

    OdpowiedzUsuń
  2. Filip, pytanie z innej beczki, spodobało Ci się coś ostatnio z hip hopu?

    OdpowiedzUsuń