piątek, 20 marca 2009

Gérard de Nerval - Podróż na wschód

Gérard de Nerval
Podróż na wschód
Warszawa 1967


7.0



Na cztery lata przed zawiśnięciem pisarza na paryskiej latarni, w prozie Nervala daje się wyodrębnić już pionierski rys. W Podróży na wschód nie chodzi jeszcze jednak o pierwsze kroki wgłąb złamanego Isis, Sylvią czy Aurelią, obłąkanego siebie. Jak stwierdza skromnie polski kompilator notatek podróżnych Nervala, nasz rodzimy wybór pomija wiele fragmentów szczególnie lirycznych, świadków podróży, którą ten poeta przedsięwziął w poszukiwaniu siebie. Daje natomiast pierwszeństwo elementowi reporterskiemu, opisom, relacjom obiektywnym. Założeniem jego było skorzystać z tak wrażliwej percepcji (...) po to, aby tą drogą wejrzeć w epokę, w rejony wówczas dla Europejczyka
egzotyczne. Poprzez z konieczności okaleczony tekst przebija jednak chyba indywidualność pisarza. W wydaniu z 1967 trudno o precyzyjniejsze przybliżenie tego, czym poraża tutaj Nerval. W 2009 powiedzielibyśmy, że wionie z tej książki wyniesiona na wyżyny kategoria cool, klasa tego faceta, który mimo niepostrzeżenie narastającego w nim obłędu, nie przechodzi na ciemną stronę, z której tak obficie czerpał E.T.A. Hoffman.

Przechadzający się po Kairze Nerval nie pozwala przypuszczać, że mamy do czynienia ze stereotypowym romantykiem: gruźlikiem i kolekcjonerem spleenów. Ciekawski, wszędobylski, opanowany, unika kindersztuby spokojnie ferując wyroki o nieznajomych na podstawie ich nosów. Bez dreszczu o przyszłość pozwala swatać się z 12-latką, żeby, nie podając jej rodzicom swojego adresu, po prostu zniknąć, kiedy sytuacja zdaje się poważnieć. Nie zniżając się do wyniosłości czy dumy, kupuje niewolnicę: ledwie pełnoletnią Jawajkę, z którą jest w stanie zamienić dwa zwroty w podłej odmianie języka wspólnego. Wykupuje ją dla urody i podejrzewanej znajomości pan tun, przekazywanych z pokolenia na pokolenie malajskich łobuzerskich erotyków, na które dopiero pół wieku później łaskawie rzucą okiem badacze. Przyszły samobójca, którego zniszczy romans i pokusa zgłębienia własnej schizofrenii, utyskuje też pobłażliwie na Anglików chroniących swą delikatną cerę pod przypisanym damom muślinem. Jeden jedyny raz Nerval popada w pochopny osąd lekceważąc prototyp okularów przeciwsłonecznych, ale chwilowe zaćmienie władz proroczych wydaje się płynąć z rozproszenia tysiącznymi zapachami i kolorami Wschodu. Takie chwile uwidoczniają okrojenie wydania PL: namacalne są bowiem luki po impresjonistycznych migawkach, w które zdawałyby się momentami osuwać ochocze przygody Francuza. Wydawca zdecydował.

Ograniczając się jedynie do najpopularniejszej Aurelii można pochopnie skreślić Nervala jako dziwaka eksperymentującego z dostępnym sobie asortymentem własnej, dogorywującej już, epoki. Z Podróży wyłania się tymczasem człowiek normalny, może i nie budzący fascynacji, ale za to niesamowicie rokujący jako kompan podróży. Pobłażliwość wobec otoczenia to główny rys autora-narratora, który przypomina stare dobre czasy, kiedy to bycie naprawdę, naprawdę cool nie musiało wiązać się z hedonizmem lub próbami przeskoczenia własnego człowieczeństwa. Dla praktyków dodatkowe bonusy: poza obcowaniem z przyjemną osobowością można nauczyć się przynajmniej kilkudziesięciu nowych polskich słów i tylu samo obcojęzycznych. Przede wszystkim jednak: wg Nervala XIX-wieczny Egipt nie zmienił się bardzo od starożytności, więc całkiem możliwe, że penetrując Lewant i dziś, dałoby się tę książkę wykorzystać jako przewodnik. Byłoby to ze wszech miar zabawne, jak ująłby to
Nerval, tonem parafrazowanym ok. 40 lat później przez Jerome Klapka Jerome w Trzech panach w łódce, nie licząc psa. To głównie ów ton sprawia, że Podróż na wschód to gęsty, tropikalny Mt. Everest, przy którym Stambuł Pamuka czy Herbertowski Barbarzyńca w ogrodzie, to ledwie kopki brudnawego śniegu. Nie ukrywajmy jednak, że słowa dnia to opium i hasz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz