czwartek, 12 marca 2009

Lydia Lunch - Queen of Siam

Lydia Lunch
Queen of Siam

1980, Ze



8.2



No wave szybko się skończyło nie wytrzymując konkurencji z Sonic Youth, którzy bez trudu zaanektowali brud, hałas, dysonans do o wiele bardziej nośnej i w ogóle zjadliwej, układanki. Nie było szans na okrzepnięcie pierwotnego zamysłu, a co dopiero epigoństwo. Gdyby jednak debiutowi Lunch udało się wypłynąć na wody szerszej publiki, a reszta twórców no wave przestałaby definiować hałas jako symbol artystycznego bałaganu, kto wie jak wyglądałby świat. Może mniej pretensjonalnie?

Pojawiające się na Queen momenty chaosu funkcjonują już tylko jako mgliste odnośniki do programu artystycznego no wave oraz pomysłów macierzystego zespołu Lydii (Teenage Jesus & the Jerks). 75% albumu to piosenki łączące pop-punk z jamami jazzowych kapel akompaniujących aktualnej królowej balu na parowcu (serial Savannha?). Weźmy Spooky - cover instrumentalnego kawałka przeznaczonego oryginalnie na saksofon. Wielokrotnie melodia ta trafiała w różnych wykonaniach na szczyty list. W wersji z QoS mamy do czynienia z interpretacją cierpką, acz linkującą ciepłe nowofalowe brzmienia (zauważalny za którymś razem chórek), przy zachowaniu jazzowej genezy z pomocą startującej na wysokości 1:18 fuzji Morphine z Henrym Mancinim (np. Pink Panther Theme).



Pozostałe high-lighty:
  1. Atomic Bongos: piosenka nowa w szkole zapełnionej takimi łobuzami jak kolejne kawałki na soundtracku Deathproof. Tyle że nie zgadniecie. Zajmuje jej minutę skocenie wszystkich i ustanowienie dla swojej obecności kultu na klęczkach. Punx not dead, honey
  2. Lady Scarface: wodewil z dysonansowymi solówkami w tle; niekiedy zgrzyty (gitara? trąbka?) wychylają się przed danie główne czyniąc z sushi, sushi w samej Japonii. Najważniejsze jednak: gałązka magnolii, papierowe ściany - to sugestie, nie sam kraj i dzięki temu sushi pozostaje sushi. Bez jedzenia można umrzeć, bez Japonii można żyć sto lat. Tak samo z żywotnością tego utworu
  3. A Cruise to the Moon: staromodny jazz + zapełnianie przestrzeni nieskoordynowanymi proto-shoegazowymi dystorcjami = skondensowana przyjemność z odczytu translacji szlagierów Sinatry, szczególnie lukrowych, french-touch remiksów Girl From Ipanema, na język eksperymentu
  4. Knives In the Drain: seksowny teasing przywołujący lubieżność Anity Lane zabiera gdzieś indziej, a oddanie budzonych przez ten utwór konotacji zajęłoby kilka ociekających seksem ekranów. Zwraca uwagę chaotyczne, noisowe outro podkreślające drapieżny charakter wcześniej obrazowanej namiętności
Możliwe, że Queen of Siam to najbardziej miodna płyta w dorobku efemerycznej stylistyki. Kto wie jak daleko by to zaszło gdyby większość prekursorów tego grania nie pochodziło z anarchistycznych komun gromadzących pod każdą szerokością geograficzną nieuków i kwietystów. Lydia Lunch nie wydaje się w ogóle grać w ich lidze: spożytkowanie popowych tendencji, żywy seksapil i odważna inteligencja separują tą twórczą osobowość od jakiegokolwiek środowiska w ogóle. Później nagrała jeszcze masę płyt współpracując niezobowiązująco zarówno z samym Thurstonem jak i Sonic Youth, Einstürzende Neubaten, 8-Eyed Spy i wieloma innymi mniej znaczącymi projektami, które zamierzały kanałować syf z przysłaniającej muzykę awangardy do istotnego dodatku estetycznego.

guitarwomen.blogspot
- spora materiału nt. Lydii : całkiem interesujący official



Ogłoszenia: z powodu przekonania się o żywotności It's Not Me, It's You oraz wykrycia prawdziwej natury niepozornego closera, Lilly Allen dostaje +0,6 do siły. Na stałe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz